piątek, 4 grudnia 2020

77. Jak się ziemniaki ugotują

Ja wiem, że Klemens Murańka to jest Cudowne Dziecko Specjalnej Troski Polskich Skoków. I że gubi skarpetki, potem ich szuka, gubi Smectę, potem jej szuka, gubi potomka, potem go szuka. Ale generalnie czasem jeździ po świecie, jakoś skacze i ma się nie najgorzej jak na swoje standardy.
Jednakowoż zdarza mu się też czasem odśnieżać podjazd czy tam zamiatać schody ze śniegu i, pozornie, nie powinno go to przerastać. Tak. 
Wypierdzielił się i złamał nadgarstek. 
No to pozamiatane. A podobno sport zimowy uprawia, to wydawałoby się, że potrafi się na śniegu odnaleźć. Cóż, wycieczka do Norwegii go w tym roku ominęła.
I chyba nie wyszedł na tym najgorzej.
Głupi ma zawsze szczęście.
Co prawda ominęły go takie atrakcje jak jazda ciuchcią między Lillehammer a Trondheim, ale to z grubsza na tyle.
Koronawirus, proszę państwa. Oto słowo klucz.
Siedzimy wszyscy w pokojach i czekamy na decyzje mądrych głów. Cały świat nagle sfiksował i Walter z tej okazji też zwołał spotkanie z ludźmi z FIS-u. Podobno dyskutują o normach sprzętowych na przyszły sezon. Mhm, a mnie tu czołg jedzie. Jasne, publiczność już odwołali, teraz zastanawiają się czy nie odwołać też nas.
Chłopaki ciupią w pokera, ja natomiast próbuję nie umrzeć na okres. Wzięłam się za czytanie książki, uparcie ignorując telefon, na który co chwilę przychodzą jakieś nowe życzenia. W tym roku drużyna wysiliła się na normalność i na urodziny wręczyła mi z rana jakąś książkę i oczywiście czekoladę. Jestem w ciężkim szoku.
Wyczuwam w tym inicjatywę przewodnią Kamila Stocha.
Trzydzieści lat, cóż za poważna sprawa. Zdaje się, że na okrągłe urodziny ludzie podejmują jakieś postanowienia, decydują się zmienić swoje życie czy tam skaczą na bungee.
Ja jestem prawdopodobnie zbyt leniwa, żeby choćby pójść do fryzjera.
Jakby nas jeszcze mało było w tym pokoju, do towarzystwa dołącza również Adam Małysz.
- Skończyli to spotkanie u Waltera - informuje, przysiadając mi kołdrę. Kurwica mnie bierze, ale nawet nic nie mówię, bo przecież wszystkie inne potencjalne miejsca siedzące są już zajęte.
- I co? - dopytują wszyscy chórem.
- I jajco. Nic nie ustalili.
- Dobra, to skaczemy - macha ręką Pieter i wcale nie widzi, że Szybki zagląda mu w karty. Żeby na skoczni też był taki sprytny, to by fajnie było, bo ostatnio to coś nie bardzo.
- Tak myślisz? - zastanawia się głośno Kot.
- Taaa, tyś go kiedykolwiek widział jak myśli - rzuca Dawid. - Dzwonię do Izy w takim razie. Adam, graj za mnie.
Jeżu, co za pantoflarz. Trzy razy już do niej dzisiaj dzwonił. Nie wiem no, może jej donosi za każdym razem jak mu ktoś życzenia złoży. Albo za każdym razem jak wydarzy się dokładnie nic.
- Co ten Mustaf taki nerwowy? Kryzys wieku średniego go dopadł? - śmieje się Miszcz. - Nie ma się czego bać, po trzydziestce nic się nie zmienia.
- No. Ja to dalej jestem taki głupi jak żem był wcześniej - potwierdza Żyła. - Za dziesięć lat też będę.
- Albo bardziej nawet - dorzuca Kot.
- Głodny jestem, kiedy będzie obiad? - wzdycha, zupełnie od czapy, Wąsek.
- Ty, młody, nie pyskuj, hehe. 
- Jak się zrobi, to będzie.
- Jak się ziemniaki ugotują.
Tak się mniej więcej zaczyna w tej kadrze. Potem samemu osiąga się dno ten sam poziom.

Pana dziennikarza z TVP, który do mnie swego czasu zarywał, albo zwolnili, albo przynajmniej zmienili mu zakres obowiązków i, nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale już wolałabym użerać się z nim, niż z tym, który jeździ za nami aktualnie i udaje takiego super wyluzowanego ziomka, któremu się wydaje, że kumpluje się ze wszystkimi skoczkami. Otóż wydaje mu się. Miszcz na jego widok wysypki dostaje. Jakby ktoś miał wątpliwości jest to znak alergii. Uczulenia. Nietolerancji. Zwał jak zwał. Krótko mówiąc - nie znosi go. I reszta kadry ma podobnie, z tym że na Kamilu jakoś tak bardziej widać irytację. A może tylko ja ją widzę, bo jakoś sam osobnik irytujący nie wydaje się tego spostrzegać.
Teraz też.
Od pół godziny siedzimy w lobby hotelowym, już po obiedzie, spakowani i gotowi do drogi na skocznię, a właściwie także na każdą inną ewentualność. I robimy coś, czego nie spodziewałam się robić nigdy w życiu. Oglądamy konferencję premier Norwegii. Nic nie rozumiemy, ale oglądamy, bo wszyscy siedzą tu razem, więc Norki tłumaczą nam na bieżąco. 
I w tej oto sytuacji żenujący pan dziennikarz biega jak z pieprzem w tyłku z mikrofonem i kamerą, i wszystkich po kolei wypytuje o zdanie na temat aktualnej sytuacji.
Żałosny debilu, jakie ja mogę mieć zdanie jak ja nie rozumiem, co tu się właściwie odpierdala. I nie tylko tu. Na całym świecie generalnie. 
Widzę, że Kamilowi zaraz żyłka pęknie. Nie mylić z Żyłą. Temu się luz nigdy nie kończy w wiadomej części ciała. 
Co tam ten Johansson ogłasza? Że premier odwołała wszystkie zawody sportowe w Norwegii od godziny osiemnastej?
Aha. Konkurs ma się zacząć o siedemnastej.
- Czy to znaczy, że będzie jedna seria? - zastanawia się Paweł Wąsek.
Gratuluję, dziecinko, zdolności matematycznych i sprawnego oszacowania, że pierwsza seria powinna trwać około godziny, ale cholera wie, co będzie. Masz dziś szczęście do głupich pytań.
- Hofera się zapytaj.
- A gdzie on jest w ogóle? - pyta Kot.
- Uświadomił sobie ile straci hajsu z reklam i zszedł na zawał - tłumaczę.
- Cholera, nie dożył do emerytury. Dwóch tygodni mu zabrakło - słusznie zauważa Kacperek. 
- Uczcijmy go minutą ciszy.
Te wzniosłe plany torpeduje nam Stefan Kraft.
- Mania, co to bedzie? - pyta z wyraźnym niepokojem. - Skakamy czy nie skakamy? 
No ja na pewno skakać nie będę, co do niego to nie wiem.
Patrzę po całym lobby, od Norwegów zaczynając, na Kazachach kończąc, i na twarzach widzę jeden wielki zbiorowy burdel informacyjny. Nikt nie wie, co się dzieje, a Walter Hofer się wziął i rozpłynął. Czego się spodziewać po Austriakach.
- Ja to bym se poszedł pokemony połapać.
- Słuchaj, Pieter, naprawdę nikt ci nie broni...
- Mania, bo Michi boi, że nie będzie skoki.
Taaa... Michi. Spoglądam na Hayboecka rozwalonego na pół sofy. Raczej nie wygląda na zestresowanego.
- Stefan, zadzwoń sobie do tej... jak ona tam ma na imię?
- Eeee... kto?
- Twoja nowa dziewczyna.
- Mania, to nie moja dziewczyna - oponuje Kraft. Najwyraźniej postanowił przyjąć dla odmiany ostrożniejszą taktykę i nie ciśnie w stronę ołtarza tak jak do tej pory. 
- Dobrze, to koleżanka. Jak ona ma na imię? Helga?
- Hilda - prostuje Stefan.
- A, Hilda. Jeszcze lepiej. No, to zadzwoń do niej, pogadajcie sobie, czas ci szybciej zleci. 
- Ale ja nie wim... Ona nie ma czasa w praca. I nie chcem tak szeszkadzać jej.
Borze szumiący, dlaczego ja się muszę użerać z Kraftem, kiedy umieram na okres. Dlaczego, dlaczego, dlaczego.
- Ej, kurde, patrzcie! - krzyczy Kot, wymachując telefonem. - Tu jest info, że Hofer odwołał!
Robi się jeszcze większe zamieszanie niż do tej pory, bo każdy chciałby się dowiedzieć dlaczego, do chuja wafla, tego typu informacji dowiadujemy się z internetu, zamiast bezpośrednio od osoby decyzyjnej, ale tego również nikt nam nie wytłumaczy.
Po kolejnej półgodzinie latania jak z pieprzem w tyłku wszystkich tu zgromadzonych, w lobby pojawia się Jego Ekscelencja Eminencja Magnificencja Walter Hofer. I potwierdza to, co żeśmy już w necie przeczytali. Puchar Świata się skończył, tam są drzwi.

Godzina szesnasta z minutami. Siedzimy wszyscy na kupie w moim pokoju i mamy pewien drobny problem.
- Jak my teraz wrócimy do domu, jak wszystkie loty odwołują?
Cisza. I wzruszanie ramion.
- Weź no, Adam, zadzwoń do jakiego prezydenta, hehe - proponuje wreszcie nieśmiało Piotrek.
- Ale skąd wziąć numer? - zastanawia się Paweł, zdobywając tym samym hattrick w dziedzinie głupich pytań zadanych jednego dnia. 
- Proszę bardzo - Kacperek wręcza mi kubek kisielu i siada koło mnie na łóżku. Co prawda nie prosiłam o żaden kisiel, ale nie będę oponować.
- Czy to jest poziomkowy czy mi się wydaje?
- Od razu słychać, że się ekspert wypowiada.
- Dziękuję. Za kisiel też.
Skrobot tylko się uśmiecha.
- Ale masz urodziny w tym roku, Manieczka... 
- Jedyne w swoim rodzaju.
Podciągam nogi pod brodę i próbuję nie poparzyć rąk od kubka. Opieram głowę o ramię Kacperka, bo tak mi jakoś wygodniej. 
- Ej, kurde, Kubackie, to może róbmy od razu imprezę waszą urodzinową. Jak tu będziemy tydzień siedzieć, to nie ma co czasu tracić na pierdoły.
Tak, ja wiem, że Żyła najchętniej by się od razu najebał, ale to już generalnie nie mój problem.
- To kto skoczy po flaszkę?
- Solenizant powinien.
- Mustaf, lećże, bo Mania coś nieżywa...
- Spierdalaj, sam se leć.
I tak dalej, i tak dalej. Coraz mniej do mnie dociera. Oczy mi się zamykają i czuję, że ktoś wyciąga mi kubek z rąk. Odpływam.

Jeśli kiedykolwiek ktoś powie, że Żyła ma idiotyczne pomysły, to oczywiście przytaknę, natomiast z zaznaczeniem, że jeden wydawał się pojebany i z dupy wzięty, a okazał się całkiem niezły. Pod warunkiem oczywiście, że ma się akurat pod ręką Adama Małysza. I że posiada on obszerny spis kontaktów w telefonie.
Za godzinę przyleci po nas samolot od prezydenta. Tak to se można podróżować.
Dopinam walizkę i zastanawiam się co to właściwie się teraz będzie działo. Podobno prosto z lotniska do domu i na kwarantannę. Właściwie dwa tygodnie we własnym pokoju, z zapasem książek i czekolady, za to bez żadnych, absolutnie żadnych ludzi nie brzmią najgorzej. Choć oczywiście dam se rękę uciąć, że co bardziej upierdliwi znajomi znajdą rozwiązanie w tej sytuacji i będą się dobijać innymi kanałami. 
A propos.
Powinnam sobie może ustawić jakiś inny dzwonek na Krafta, żebym wiedziała, że dzwoni nawet nie patrząc na ekran. I żebym nie odebrała przez przypadek. Choć i tak prawdopodobieństwo, że to on jest większe od wszystkich innych moich znajomych razem wziętych.
Tak jak i teraz.
- Słucham.
- Sześ, Mania. Smutne jesztem jak nie mogem szysz.
Eee... aha.
- Możesz powiedzieć jeszcze raz? Bo chyba nie usłyszałam.
- No ciałem szysz. Do ciebie. Ale Michi mówi, że nie można.
Ach, przyjść chciał. Rany boskie. Nie sądziłam, że to będzie takie trudne, kiedy dałam nieme przyzwolenie na utrzymywanie kontaktów z tym człowiekiem. 
- Nie można. Niestety. Michi ma rację.
- Tak. Michi zuper przyjaciel. I ty zuper przyjacielka. Mania, kiedy widzimy? To straszne. Taki wirus. I do domu. To straszne. - Stefan brzmi jakby był bardzo przejęty zaistniałą sytuacją. - Kiedy widzimy? Kiedy skakamy? Za rok? Nigdy? Mania?
Kraft prawdopodobnie zaczyna hiperwentylować, a ja nabieram obaw, że zaraz jednak będę musiała do niego biec, żeby go ratować przed omdleniem.
- Czy jest z tobą Michi? - pytam powoli i wyraźnie.
- Michi śpi.
- Obudź go i pogadaj z nim.
- Dlaczemu? On śpi męczony, nie mogem budzik mu.
- Stefan, proszę, obudź go. Powiedz mu, że się boisz. On ci pomoże.
- Tak?
- Tak. Wszystko będzie dobrze.
- Tak?
- Tak. 
- Dobre, Mania. Mówię z Michi i okej.
- Dokładnie tak. Jak coś się jeszcze będzie działo... to zadzwoń do mnie.
Jestem beznadziejna. Ale przynajmniej jestem zuper przyjacielka.
__________

Rozdział w ramach prezentu mikołajkowego, niestety w tematyce, która nadejść w końcu musiała.
Witam wszystkich czytelników i komentatorów, zwłaszcza tych dawno niewidzianych. 
A teraz czy mogę kolejne 7 - 8 miesięcy zawrzeć w jednym rozdziale i po prostu przejść do aktualnego sezonu? XD

piątek, 30 października 2020

76. Są rzeczy ważne i ważniejsze

Nie jestem specjalną fanką Kulm, mam swoje powody, ale jak już przyjechaliśmy do tej Austrii, to fajnie by było gdyby jednak dało się skakać.
No cóż, nie to nie, odwołane kwalifikacje też mają jakieś tam plusy. Na ten przykład Klemens Murańka ma o jedną okazję mniej do publicznej kompromitacji. Oraz jedną okazję mniej do zażycia Smecty. Może więc spędzić wieczór na bezstresowym wymienianiu małżeńskich spostrzeżeń ze Zniszczołem. Ten dopiero od pół roku zaślubiony, więc doświadczenia ma niewiele, wobec czego Cudowne Dziecko Polskich Skoków wyraźnie robi w tej konwersacji za mentora. I oczywiście całe to niesmaczne widowisko ma miejsce w moim pokoju. Najwyraźniej wolą spędzać walentynki na rozmowie o żonach zamiast na rozmowie z żonami. Co kto woli, szanowne małżonki pewnie przyzwyczajone do tego typu rozczarowań i niczego lepszego nie oczekują.
No tak. Niby przyszli pogadać z Dawidem, ale on ma ich w dupie i gra na telefonie w jakieś durne gry. A ja tylko czekam kto jeszcze tu przylezie.
Mam już czekoladę, aczkolwiek skończyła mi się herbatka, a po następną jakoś nie chce mi się iść. Może większy tłok w pokoju mnie zmobilizuje do ruszenia dupy. Tak, szukam pozytywów zwalania mi się na głowę wszystkich tych inteligentów.
O, proszę. Mówisz masz. Stękała i Wolny wkraczają do mojego pokoju bez pukania i też są w dobrych humorach. Jakie to proste - wystarczy, że nie ma skoków i od razu wszyscy zadowoleni. Choć może w przypadku ludzi, którzy podobno parają się tą dyscypliną sportu jest to oznaka nieco niepokojąca.
- Co robicie? Bo nam się nudziło i przyszliśmy.
No tak, Anżeju, czego się po was spodziewać.
- Trzeba było ze sobą jeszcze Piotrka i Kamila przyprowadzić.
- Zaraz przyjdą. Robią ci herbatę.
Chociaż tyle. Podejrzewam, że to wyszło raczej z inicjatywy Miszcza.
Nowo przybyli sadzają szanowne zady na moim łóżku, co spotyka się z pewną dezaprobatą z mojej strony.
- Pojebało was? - kopię ich w okolice kości ogonowych. - To już nie ma wolnych krzeseł?
- Halo, no! - podskakuje Szybki. - A na czym mają siedzieć Kamil z Piotrkiem?
- Na tyłkach. 
- Haha, bardzo zabawne.
- Ty się o nich nie martw, mistrz olimpijski jakoś sobie poradzi w tej trudnej sytuacji życiowej.
- O, i na przykład moja żona też tak mówi - włącza się Klemens. - Że nie można się wszystkim przejmować.
No tak, bo od tego można dostać rozstroju żołądka.
- Ej, o której my jutro skaczemy? - pyta nagle Dawid, jakiś taki zaniepokojony. 
- Nie wiem - rzuca Stęki, a reszta tylko wzrusza ramionami. Pewnie, co ich to obchodzi właściwie.
- Konkurs o jedenastej, ale wcześniej próbna o dziesiątej - informuję więc, gdyż pełnię między innymi funkcję terminarza.
- Jezus Maria, kto to wymyślił - jęczy mój brat. - Przecież ja o siódmej chyba będę musiał wstać.
No straszne rzeczy. Może mu nie będę przypominać, że za chwilę Raw Air. Na tym relaksacyjnym turnieju to się dopiero wyśpi i wypocznie.
Zanim ktokolwiek wyrazi swoje współczucie, do pokoju wbija Piotrek, a za nim Kamil z obiecująco parującym kubeczkiem w ręce.
- Ale żeśmy jaja widzieli! 
Kolejna fascynująca wypowiedź szykuje się dzisiejszego wieczoru, choć nikt nie przejawia większego zainteresowania. W czasie, kiedy Kamil stawia kubek na szafce koło mojego łóżka, informując, że zrobił brzoskwiniową, Piotrek kontynuuje:
- Jak żeśmy byli na dole po herbatę dla Marzenki, to tam był Kraft koło kibla i krzyczał coś do Hayboecka, a on był daleko, i chciał mu rzucić butelkę z wodą, ale chyba se źle wycelował i walnął w lustro. Bo Hayboeck nie złapał, nie? I się rozbiło, a babka w recepcji się przestraszyła, bo to strasznie głośno było, bo to wielkie lustro było i blisko niej i zemdlała prawie z tego strachu. I Kraft tam pobiegł do niej, żeby ją ratować. I ja tam nie wiem, ale ona była z tego ratowania baaardzo zadowolona... - kończy Piotrek, intensywnie pracując brwiami. 
Ma to najwyraźniej sugerować kolejny odcinek serialu o poszukiwaniu najpiengnej. Cóż, nie obiecywałabym sobie za wiele, ale znając Krafta, to w jego głowie już pewnie gra Marsz Mendelsona. Zorganizował sobie wieczór walentynkowy bardziej obiecujący od tych wszystkich, którzy są w związkach.
- Wspaniale - mówię, sięgając po herbatę. - Będziecie mieli się czym emocjonować przez najbliższy tydzień.
- E no, bez przesady - Piotrek od razu zmienia front. - To tylko Kraft.
Powiedział aż Żyła.
Aczkolwiek w sumie to się nawet zgadzam. To tylko Kraft. I pani recepcjonistka też się wkrótce o tym przekona.

Piotrek wygrał konkurs. To nie są ćwiczenia. Powtarzam: to nie są ćwiczenia. Piotrek wygrał konkurs. 
Ile razy jeszcze ten sezon mnie zaskoczy? Ile razy jeszcze ten sport mnie zaskoczy? Ile razy jeszcze ci ludzie mnie zaskoczą? 
Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie nieskończenie wiele.
Teraz Pieterowi oczywiście wydaje się, że jest królem remizy. W szampańskim nastroju udzielał pod skocznią wywiadów wszystkim zainteresowanym dziennikarzom, choćby nawet i kazachskim. I oczywiście, że nie przeszkadzała mu bariera językowa. Impossible is nothing. A jak oni potem będą te jego wywiady tłumaczyć, to już inna sprawa. Kto by się tym przejmował.
Wjechało piwo, proszę państwa, cóż to za rozpusta.
I równo z toastem rozdzwania się mój telefon. 
Matko kochana, ci Austriacy to za grosz taktu i wyczucia nie mają. 
Spokojnie wyciszam telefon i biorę się za kufel. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Piotrkowi kolejne zwycięstwo się może szybko nie trafić, więc trzeba je odpowiednio celebrować.
- Chciałbym podziękować moim rodzicom, a w szczególności mamie i tacie - mówi właśnie Żyła, wznosząc się na wyżyny swojej elokwencji. Spotyka się rzecz jasna z wielkim aplauzem, bo i też koledzy prezentują podobny poziom. A ja znów zerkam na telefon. No naprawdę, trochę spokoju by człowiek chciał mieć, to nie, bo Szczurowiewiórki próbują sobie organizować życie uczuciowe i wciągają w to każdego, kto jeszcze z krzykiem nie uciekł i wykazuje jakieś podstawowe zrozumienie. 
Opuszczam więc na moment pokój trenera, bo właściwie toasty Piotrka też zapowiadają się na raczej wątpliwą przyjemność i decyduję jednak odebrać telefon. 
Nie muszę.
Kraft stoi na korytarzu przed drzwiami do mojego pokoju.
No tak.
- O, Mania! - dziwi się na mój widok. - A ja telefon do ciebie teraz. Czemu nie ma u ciebie w pokoju?
- Mamy zebranie u trenera.
- A możemy mówić szybki?
A co on chce od Szybkiego?
- Okej. Co się dzieje?
- Mam zaraz spotkanie z dziewczyna.
Oho.
- I co?
- I nie wim - Stefan wzrusza ramionami. - Co robić, co mówić mam? Zawsze wszystko chcem dobrze i jest źle. I nie mam dziewczyna.
Może trzeba spróbować z chłopakiem?
- Słuchaj. Jak nie wychodzi, to znaczy, że tak musi być. Wtedy to nie jest prawdziwa miłość. 
- A kiedy jest miłoś?
No rzeczywiście specjalistki się pyta.
- Jak będziesz taki jak zawsze i takiego będzie cię kochać.
- Tak? - Stefan nie wydaje się przekonany. - Myślełem, że coś lepsze zrobię i wtedy będzie kochać mi.
- A co?
- Jakiś elegancki ubranie i włosy...
Chciałabym to zobaczyć. Albo i nie.
- O, Mania!
No naprawdę. Jak za starych dobrych czasów. Hotelowy korytarz, ja i Morgenstern. Ach, tak. I Kraft.
Paradoksalnie przy okazji zawodów w Szwabolandii południowej Morgi nie towarzyszy mi na każdym kroku jak raczył to robić w Zakopanem, ponieważ jakaś austriacka telewizja go sobie pożyczyła jako eksperta na weekend.
No i tak to jest. W Austrii telewizyjnym ekspertem jest Thomas Morgenstern, w Niemczech Martin Schmitt, a w Polsce Krzysztof Biegun.
- Co robicie?
- Mam zaraz randkę i Mania mi pomaga - informuje Stefan.
- W czym ci pomaga?
- Przygotować się.
- Tak? Znaczy... jak?
- Znaczy udzielam wsparcia moralnego - mówię. - Stefan, kiedy masz tę randkę?
Kraft zerka na telefon.
- O cholera!
No tak. 
- Powodzenia! - krzyczę tylko, kiedy Szczurowiewiórka zbiega po schodach, podciągając gacie od dresu. Nie wiem czy chce się jeszcze przebrać przed tym spotkaniem, czy jednak mamy ze sobą więcej wspólnego niż bym podejrzewała.
- A on znowu szuka miłości... - wzdycha Morgi.
- Jak szuka, to może znajdzie. 
- No może.
- Czy mi się wydaje czy w niego wątpisz?
Miłość i sraczka przychodzą znienacka. Do tej pory Kraftowi częściej zdarzało się raczej to drugie, ale może w końcu i w tej pierwszej dziedzinie odniesie sukces.
- Ależ skąd. Po prostu, wiesz, podziwiam za wytrwałość.
- Taaak... jasne. Coś się stało? Kogoś szukałeś czy tak tylko zabłądziłeś do polskiego skrzydła hotelu?
- Zabłądziłem. Ale skoro już na siebie wpadliśmy, chodźmy na dół na jakąś herbatę.
- Ale z ciebie kłamca.
- Ależ skąd - Morgi robi oburzoną minę. - Pamiętasz jak kiedyś ciągle spotykaliśmy się przypadkiem na korytarzu?
- Coś kojarzę. Opowiadałeś mi jak bajerujesz nocami recepcjonistki.
- Ja?
- No przecież nie ja.
- Chodź na herbatę, to opowiem ci jeszcze więcej ciekawych rzeczy.
- Nie wiem czy jestem na to gotowa. A swoją drogą właściwie powinnam teraz siedzieć z drużyną i świętować zwycięstwo Piotrka. Także...
- Faktycznie dał dzisiaj czadu. Ale chyba nie będziecie świętować do północy.
- Nie. Wtedy będziemy spać.
- Okej. Przychodzę po ciebie za godzinę.
- Słucham? - mrugam dwa razy.
- Wypijcie tam tego szampana czy coś, a potem pogadamy. 
No w zasadzie...
- Dobrze. Masz godzinę na zorganizowanie jakiejś dobrej czekolady.
- Umowa stoi.
Ostatecznie co mi szkodzi nażreć się czekolady za darmo.
__________

Jak w tytule. Powinnam pisać magisterkę. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

piątek, 21 sierpnia 2020

75. Ja bym tylko chciał umieć skakać

Skoki w Zako.
Trąbki, piwo i januszyzm narodowy. 
Grażynizm też - w zależności od płci.
Oraz wzdychania Izabelii.
- Co ja założę na tę skocznię?
Jakby ktokolwiek zwracał na to uwagę.
- Tylko dzieci nie zapomnij zabrać - przypominam tak na wszelki wypadek. Taka jest zaaferowana wybieraniem outfitu na trzeci dzień pod skocznią z rzędu, że może jej umknąć fakt posiadania potomstwa. 
- No tak - Izabela puszcza moją uwagę mimo uszu. - Ty się na przykład nie musisz zastanawiać co na siebie założysz. 
- Wiesz jaka to oszczędność czasu? I pieniędzy?
- Morgenstern też jest tego zdania? - Izunia mruga niewinnie oczami.
- O to to już się jego musisz zapytać.
- O tej porze, kiedy on się tu pojawia, to ja już śpię.
- Wcześnie chodzisz spać.
- Niekoniecznie.
Cóż, może i mnie odwiózł wczoraj wieczorem do domu dość późno, ale ostatecznie jestem dorosła i jakbym chciała to mogłabym nad tym piwem siedzieć do samego rana i żadna Izunia nie ma prawa się czepiać. A te jej pseudo dwuznaczne uwagi to se może wsadzić. Nie powiem gdzie.
A zresztą był z nami Kraft. Ale nie czuję się w obowiązku jej o tym informować. 
I może przez wzgląd na obecność rodziców zapycham sobie ryj kanapką. Po co urządzać sceny od rana.
Ale moja mama najwyraźniej lubi podkręcać emocje.
- No właśnie, kto to cię odwoził w nocy? Chętnie byśmy poznali tych twoich kawalerów.
Kawalerów. Liczba mnoga.
- Okej, jak będę zakładać harem, to was powiadomię. 
Mama jednak nie daje za wygraną.
- No już się nie wstydź. Bez powodu się nie wraca do domu w środku nocy.
Racja. Tym razem powodem była kolejna nieudana inwestycja uczuciowa Krafta. I jego brak predyspozycji do upijania się w samotności. I prawdopodobnie moje skłonności do masochizmu. Bo przecież żeby tego jego jojczenia z własnej woli wysłuchiwać, to nie można być całkowicie normalnym.
Wreszcie się odbiło na moim zdrowiu przebywanie w wątpliwym jakościowo towarzystwie.
I jakby tego było mało, obecność Izabelii też nie pomaga w odnalezieniu równowagi psychicznej. Moja mama również odleciała z orbity. Patrzy na mnie wyczekująco, jakby naprawdę spodziewała się, że na następny niedzielny obiad przyprowadzę narzeczonego.
W następną niedzielę to ja będę żryć gruz w Sapporo.
- Przykro mi bardzo, ale muszę cię rozczarować. Naprawdę nie sądzę, żebym w najbliższym stuleciu miała założyć rodzinę. Zamówienie na kolejnego wnuka to raczej składaj u synowej.
Izunia zaczyna dławić się sałatą. Dawid udziela jej pomocy w postaci przywalenia otwartą dłonią w plecy, aż jej łzy w oczach świecą. Proszę jak ją wzruszyła wizja kolejnego potomka.
A ja sięgam po dżem. Zdaje się, że dyskusja już się zakończyła. 

Oglądam sobie drugą serię pod skocznią wraz z połową kadry tych nieudaczników. Oraz z Thomasem Morgensternem. Nie wiem no, przyczepił się jak rzep psiego ogona i chyba zapomniał, że powinien wspierać raczej drużynę austriacką. Ciekawe kiedy się tym dziennikarze zainteresują. Bo że ten fakt w końcu nastąpi, to akurat nie mam najmniejszych wątpliwości.
Ludzie trąbią jak pojebani i chociaż co zawody zamiaruję nabyć zatyczki do uszu i co zawody o tym zapominam, to tym razem dźwięki tych cholernych trąbek zagłuszają westchnięcia Anżeja Stękały. 
- A tobie co niby?
- A, nic...
- Jak nic, to nie wzdychaj.
- Smutny jest - tłumaczy uczynnie Kot.
Dzięki za info.
- Naprawdę? A myślałam, że ma problemy z oddychaniem.
- Nie mam - wzdycha Andżej raz jeszcze.
Powinien raczej stękać.
Nie, nigdy nie przestanie mnie bawić jego nazwisko.
- Aha. To chcesz się wypłakać ciotce Mańce w rękaw czy przestaniesz wreszcie wzdychać?
O, Hayboeck dobrze skoczył. Kraft się ucieszy.
Dlaczego ja myślę o samopoczuciu Szczurowiewiórki? Ratunku.
- Ja bym tylko chciał umieć skakać.
No cóż.
- A ja bym chciała mieć zapas czekolady do końca życia.
Stęki patrzy na mnie zrezygnowany.
- Ty mnie chyba nie rozumiesz.
- Marzenka - Kot wyraźnie bawi się w adwokata Anżeja. - Chodzi o to, że jak Stęki obejrzał tę wystawę Ewy, to od tej pory mu smutno. Bo on nie ma tyle medali.
On nie ma żadnych medali.
Właściwie to nawet bardzo się mu nie dziwię. Jak się człowiek napatrzy na osiągnięcia Stocha, Schlierenzauera czy innego Ammanna i uświadomi sobie, że niby trenuje tę samą dyscyplinę sportu, to naprawdę może popaść w ciężką depresję. 
- Proponuję przestać chodzić na takie wystawy, to ci humor wróci do normy.
- No ale nie mogłem nie pójść... Wszyscy poszli...
Ciekawe czy reszta nielotów też zaliczyła taki spadek nastroju.
- Dobrze, to już więcej nie idź.
- To powiedz Ewie, żeby więcej takich wystaw nie organizowała.
Proszę, jaki passive agressive się zrobił. Spokojnie, jak on jest przyszłością tej kadry, to nie będzie specjalnie okazji do świętowania sukcesów. 
- Ekhem, khem... - Morgi kładzie mi dłoń na ramieniu. - Przepraszam, że się wtrącam, ale stało się coś?
A no tak, przecież on nic nie rozumie.  
- Zacznij się uczyć polskiego jak Kraft, to będziesz mógł uczestniczyć w rozmowie bez problemów.
- Oj, nie musisz być taka niemiła.
- Muszę - stwierdzam z przekonaniem.
- No tak... cała Mania.
- Jak ci się nie podoba, to nie musisz się ze mną zadawać.
- A czy ja powiedziałem, że się nie podoba?
Nic nie odpowiadam, wpatruję się w skocznię, usiłując powstrzymać uśmiech. Zbliżamy się do pierwszej dziesiątki, czas by się może zainteresować konkursem dla odmiany.
- Czemu tak zamilkłaś?
- Oglądam zawody. Jestem zajęta.
- A z tym Andrzejem to rozmawiałaś.
- Bo on miał poważny problem - informuję, choć nie wiem czy sama w to wierzę.
- Ja też mam wiele problemów.
- Ale nie taki, że nie potrafisz skakać.
- No... taki to może faktycznie nie - przyznaje szczerze Morgi.
- Właśnie. Napatrzył się na te wasze medale na wystawie i zrobiło mu się przykro.
- Biedny. A propos. Widziałaś może ten największy bukiet medali?
- Ten Gregora Schlierenzauera? - mrugam niewinnie rzęsami.
- Nie, nie, coś ci się pomyliło. Mój był zdecydowanie większy - mówi Thomas z przekonaniem.
- No nie wiem.
- Powinnaś do mnie wpaść, przyjrzeć się z bliska i dopiero ocenić rozmiar.
Czy my wciąż rozmawiamy o medalach?
- Niestety, ale jestem bardzo zapracowana. 
- Bardzo? - pyta Morgi, przysuwając się bliżej.
- Bardzo.
Co mi się dzieje? Czy ja się nawdychałam oparów z januszowego piwa?
- Ej, czy was w ogóle ten konkurs interesuje? Marzenka, teraz już Kraft skacze - informuje mnie Maciej Kot.
I dobrze robi, bo o mały włos przegapiłabym jak Kamil Stoch wygrywa konkurs, a drugie i trzecie miejsce zajmują kolejno Szczurowiewiórka i mój brat. Kraft jak zwykle będzie przekonany, że to mój ulubiony skład podium. Wiele się nie pomyli
Niby Stefan taki załamany, tak go boli degrengolada społeczeństwa, zwłaszcza jego żeńskiej części, a jakoś nie widzę negatywnego wpływu nieszczęść w jego życiu prywatnym na życie zawodowe. To jest co najmniej irytujące. Nie żebym mu źle życzyła, ale mógłby wykazać trochę normalności. 
Nie no, wiem, że tak naprawdę by nie mógł. Generalnie na tym polega bycie Stefanem Kraftem. Na niewykazywaniu normalności. 
Jakoś mi tak nagle przestają przeszkadzać te trąbki i piwo. Wystarczy, że Kamil wygrywa konkurs, rozsiewa naokoło radość pięciolatka i świat staje się mniej irytujący. Przynajmniej na pół godziny. W moim przypadku to i tak więcej niż ustawa przewiduje.

Ech, czy ja się kiedyś nauczę życia?
Postanowiłam posprzątać cały pokój naraz, więc wypieprzyłam wszystko na środek. Z szaf, z półek, z szuflad. Ze wszystkiego. Oczywiście na tym skończył mi się zapał i siły, więc teraz siedzę w tym pierdolniku z silnym przekonaniem, że chyba mnie pojebało.
I jeszcze przyszedł Maniek z Anią. I przytachali ze sobą pudło pluszaków. Jasne, w tej sytuacji to już w zasadzie żadna różnica. Burdel był, jest i pewnie po ich wyjściu dalej będzie.
A ja jutro lecę do Japonii i pasowałoby się może spakować. A może i nie. Przed wyjściem wrzucę coś do walizki na chybił trafił, a jak się okaże, że nie mam w czym chodzić, to się udam po podkoszulek do Skrobota. Sounds like a plan. Choć właściwie od czasów Juleczki jakoś mi się nie zdarzyło nic wykraść z jego garderoby. Jak tak dalej pójdzie, będę się musiała udać na zakupy. Boże drogi, do czego to doszło. 
Tymczasem Ania z Mańkiem chowają miśki w mojej szufladzie na skarpetki. 
- Trzeba pić syropek - tłumaczy Maniek królikowi bez jednego ucha, który pamięta jeszcze czasy mojego dzieciństwa. - I leżeć w łóżeczku.
- Co tam, misie są chore? - pytam.
- Tak. Biegały na śniegu bez czapki - Maniek kiwa głową z przyganą. - A mama mówiła, że nie wolno. I co, króliczku? Musisz leżeć w szpitalu.
Jak już tak leży, to można by mu przy okazji wykonać przeszczep ucha. Taka tam luźna propozycja.
- A wiesz, Mania, że pani w przedszkolu mówiła, że widziała tatusia w telewizorze? - informuje mnie Maniek, zakładając królikowi na jedyne ucho moją skarpetkę. - Ale... ciebie nie widziała.
Mój mały ziomek spuszcza wzrok, ewidentnie czuje się niezręcznie przekazując mi tak przykrą informację.
- Nie martw się - pocieszam go. - Ja nie lubię być w telewizorze.
- Nie jest ci smutno, że nikt cię nie kameruje? Jeździsz wszędzie z tatusiem i co? Nikt cię nie widzi.
Tak mi przykro, że aż wcale.
- Wiesz, ja nie lubię tego pana, który trzyma kamerę i dlatego on nie podchodzi do mnie za blisko. I po prostu mnie nie widać.
- Mhm... może się kiedyś polubicie? - nie traci nadziei Maniek. - I wtedy będzie cię kamerował z bliska.
- Może. A nawet jak nie, to ja się tym nie przejmuję. I ty też się nie przejmuj, dobrze?
- No... dobrze - zgadza się Maniek, choć jeszcze nie do końca przekonany. - Będę próbować.
- Siku - informuje Ania, stając przede mną z niezadowoloną miną.
- Oczywiście już zrobiłaś? - upewniam się.
- Mhm.
No tak. Jakby ktoś chciał się przekonać, jak wyglądają prawdziwe życiowe problemy powinien spędzić ze dwa dni w towarzystwie małych dzieci. 
A teraz czas zmienić pampersa.
__________

Gdyby to były Igrzyska Śmierci, to właśnie osiągnęlibyśmy Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia XD A tak to tylko 75. rozdział, bez większych sensacji. Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i proszę o więcej! 

piątek, 24 lipca 2020

74. Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni

Ostatni dzień roku.
Oj, działo się dzisiaj. Kwalifikacje się odbyły, prawie wszyscy zrobili mniej więcej co trzeba, tylko Jakub Wolny raczył skoczyć sto czternaście i pół metra i zająć zaszczytne miejsce pięćdziesiąte siódme. Za dużo się naprzebywał z Murańką. Nie jest dobrze. Zwłaszcza, że w Oberstdorfie Sepp mu walnął dyskwalifikacją. Oj, chyba chociaż jeden człowiek w naszej drużynie będzie dziś pił. Bo reszta to wiadomo - siusiu, paciorek i spać o dwudziestej drugiej.
Zdarzyła się sytuacja bez precedensu - mianowicie trafił mi się własny pokój. Ale najpierw musiałam sobie na niego poczekać pół dnia - tak jak i większość sztabów. Także na kwalifikacje owszem, pojechaliśmy, ale walizki zostawiliśmy na kupie w pokoju u Miszcza i Stefanka. I dopiero kiedy wróciliśmy okazało się, że jednak da się ludziom zorganizować miejsce w hotelu tak, żeby nie musieli spać na korytarzu. A drobne komplikacje, opóźnienia i stresy z nich wynikające? Cóż, to ta słynna szwabska organizacja, dokładność i punktualność. 
Jak już wreszcie rozlokowaliśmy się w cudem zdobytych pokojach, zjedliśmy kolację, przerobiliśmy papiery i wypiliśmy szampana u trenera, zrobiła się godzina prawie dziesiąta. 
Jestem cholernie zmęczona. Siedzę na łóżku i właściwie powinnam iść się kąpać, a tymczasem coraz bliżej mi pozycji leżącej. I zamknięcia oczu. Oby nie na zawsze. Jak to jest, że jak mam, kurde, święty spokój i pokój tylko dla siebie, to nawet nie mam siły, żeby się z tego ucieszyć. Jestem zniesmaczona ostatnim dniem tego roku.
Słyszę pukanie do drzwi. No błagam, co to ma być. Nie mam zamiaru się teraz jeszcze użerać z ludźmi. Może będę siedzieć cicho i udawać, że mnie nie ma? Niewątpliwie to żaden z naszych skoczków, bo oni nie potrafią zapukać do drzwi przed wparowaniem do pokoju, ale tak czy inaczej odmawiam...
- Mania?!
O, Jezus Maria.
Jak wiadomo w Sylwestra to się zawsze musi coś odpierdalać.
Dostaję nagłego zastrzyku energii i wpadam w... Nie no, nie w panikę, bez przesady. Marzena Kubacka nigdy nie panikuje. Ale nie wiem co robić. Choć właściwie i tak nie mam większego wyboru.
Po prostu wstaję z łóżka, przechodzę przez pokój, biorę głęboki wdech i otwieram drzwi.
I staję oko w oko z Thomasem Morgensternem.
- Cześć.
- A co ty tu robisz?
- Przyjechałem. Gdybyś odebrała ode mnie jakikolwiek telefon, wiedziałabyś wcześniej. A tak - masz niespodziankę.
To trochę brzmi jak wyrzut. Albo mi się wydaje. Przecież wysłałam mu wiadomość, nie? Aczkolwiek pewna irytacja z jego strony nie byłaby taka całkiem nieuzasadniona. No bo tak: łatwo wcisnąć kit, że się w Święta wyłącza telefon i spędza czas z rodziną, zwłaszcza ze szwagierką ukochaną, ale Święta po dwóch dniach się kończą i wtedy już trudniej się wciska kity. Z drugiej strony niemal od razu zaczyna się Turniej Czterech Skoczni, co też sprzyja twierdzeniu, że jest się okropnie zapracowanym i absolutnie nie ma się czasu na życie towarzyskie. Co akurat nawet nie jest kłamstwem.
Ale zobaczyć go szybciej niż w Innsbrucku to się nie spodziewałam.
Niespodzianka się udała aż za bardzo.
- No tak... a gdzie ty... skąd ty wiedziałeś... - plątam się. - Kraft ci powiedział, gdzie mam pokój?
- Owszem. A ja mam piętro niżej, więc chciałem cię zaprosić, ale Stefan się wygadał, że i tak jesteś sama, więc oto jestem. - Morgi wyciąga zza pleców w jednej ręce - szampana, w drugiej - dwa kieliszki. - Waszej wódki bym ci nie proponował, bo niewątpliwie bym poległ, ale z tym chyba możemy zaryzykować.
Cóż, miałam inne plany na ten wieczór.
- To jak - wpuścisz mnie?
A mam jakiś wybór?
Co mu mam powiedzieć - że nie, bo właściwie miałam iść spać? To mi jeszcze zaproponuje swoje usługi w tym temacie. Poza tym, nie ukrywajmy, chyba jestem mu winna tę głupią godzinę czy tam dwie rozmowy. On się stara, ja go zlewam sikiem prostym i nie potrafię wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- Słyszałem, że mieliście dzisiaj niezłe atrakcje dodatkowe.
- A, tak - potwierdzam, siadając przy stoliku. Morgi zajmuje miejsce na przeciwko, a szampan pomiędzy nami. - Spędziliśmy pół dnia na korytarzu, mając w perspektywie spędzenie tam również nocy. Ale ostatecznie kiedy wróciliśmy z kwalifikacji, okazało się, że jednak wyczarowali nam pokoje.
- Czyli ominęło mnie najciekawsze.
- No nie wiem czy jest czego zazdrościć.
Chwilę rozmawiamy sobie o dzisiejszym dniu, w międzyczasie Morgi otwiera szampan i nalewa nam po kieliszku, a ja staram się ziewać jak najbardziej dyskretnie. Taki podział ról. Z jego słów wynika, że dotarł do Ga-Pa już dobrze po kwalifikacjach, co dosyć mocno mnie dziwi. Jaki ma sens przyjeżdżanie na skoki już po skokach? Zwłaszcza podczas Turnieju Czterech Skoczni, kiedy te kwalifikacje faktycznie mają jakieś znaczenie.
- To po co w ogóle przyjeżdżałeś dzisiaj? Nie wolałeś jutro prosto na konkurs? - pytam.
- No jak to - po co? - spogląda na mnie wymownie i uśmiecha się lekko.
Upijam łyk szampana. Spory łyk.
Już widzę, że dziś wieczorem rozegra się alkogra pod tytułem łyk za każdym razem, kiedy nie wiem co odpowiedzieć. To może być niebezpieczne, ale to może być również jedyny sposób na przetrwanie.
Tak sobie siedzimy, gadamy, nic specjalnie interesującego się nie dzieje. Szampana ubywa, czasu do końca roku też, tematów również.
- Sorry, ale ja sobie muszę wyciągnąć czekoladę - mówię nagle i sięgam do torby po milkę z orzeszkami i słonym karmelem.
Przełamuję egoizm i proponuję Morgensternowi, żeby się poczęstował, mając jednak szczerą nadzieję, że odmówi.
Odmawia. Uff. Sorry, chłopcze, ale nie weszliśmy jeszcze na etap dzielenia się czekoladą.
- A Stefan nie chciał tu przyjść z tobą? - przypomina mi się, że to od tego małego plotkarza Morgi dowiedział się, gdzie mam pokój.
- Oczywiście, że chciał.
- To jak go spławiłeś?
- Powiedziałem, że muszę ci tylko coś zostawić i wracam do siebie, bo na pewno jesteś zmęczona.
- Jaki ty jesteś przebiegły, no, no...
- A jest na ciebie jakiś inny sposób?
Milczę wymownie. I upijam szampana.
Niech on się już do mnie nie uśmiecha. Upasł się i to już na mnie zupełnie nie działa. Ani trochę.
No, może trochę.
I w sumie aż tak strasznie się nie upasł.
Ja chyba za dużo wypiłam.
- Nie chcę być niemiła, ale...
- Ale będziesz.
- Ale będę. Już późno.
Morgi zerka w telefon.
- No nie. Chcesz mnie w sylwestra wyrzucić o wpół do dwunastej? Tak się nie robi.
- Przecież i tak siedzisz tu już chyba dwie godziny. A ja jutro pracuję.
- I co - kaca się boisz?
- Nie rozśmieszaj mnie - prycham. - Zaśnięcia na stanowisku pracy się boję.
Thomas przez chwilę przygląda mi się bez słowa.
- Okej - mówi wreszcie. - Jak uważasz.
Obserwuję jak zabiera z powrotem to, co przyniósł, tyle że teraz butelka jest już pusta. W drzwiach zatrzymuje się jeszcze.
- Czyli co - dostałem kosza? - uśmiecha się z lekkim zażenowaniem.
Uuu... The shit is getting real.
- Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Jesteś w miarę inteligentny, sam się domyśl.
Morgi ze śmiechem kręci głową.
- Ja się tak łatwo nie poddaję.

Nie jest źle. Dwa konkursy turnieju i dwa trzecie miejsca. Co prawda pewnie wreszcie się wszystko zjebie, ale jak na mojego brata to i tak zajebiste osiągnięcie. Oh wait, cały czas zapominam, że on jest przecież mistrzem świata. Wciąż trudno w to uwierzyć, mimo że prawie rok już minął. Od tylu lat byłam przyzwyczajona się do tego, że jest ostatnim nielotem, trudno tak w rok zmienić zdanie.
Kończą się kwalifikacje, nie bardzo podoba mi się forma tego całego Lindvika, bo kto mu właściwie dał prawo, żeby wyrastać na głównego faworyta turnieju. Z drugiej strony może to i dobrze, a nuż mu główka tego nie wytrzyma. Kraft też mógłby się nawet liczyć w walce o złotego gołompa, gdyby standardowo nie przejebał Ga-Pa. Co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas.
- Nie wiem, Marzenka, nie wiem - wzdycha nagle Pieter gdzieś koło mnie.
- Czego nie wiesz? - pytam Żyłę i mam nieodparte wrażenie, że wpada w nastrój filozoficzny.
- Czy wy macie tyle miejsca w domu, żeby złotego ptoka zmieścić.
- Już ty się o to nie martw. Lindvik wygra i nie będzie problemu.
- Ty to nigdy w tego Mustafa nie wierzysz. Nie, Mustaf?
- Co? - pyta Dawid, stawiając obok nas narty i przejmując ode mnie plecak z rzeczami.
- No że Marzenka nie wierzy żeś ty naumiany skakać.
- A kto by się tam przejmował tym co ona myśli.
- Zdziwiłbyś się ile osób.
- Zdziwiłbym się.
I tak sobie dalej uroczo konwersujemy, jak to na rodzeństwo przystało, w drodze do domku. Na miejscu spotykamy resztę stada, co prawda niepołączonego z nami więzami krwi (chwała Bogu), ale związanego być może jeszcze silniejszymi sznurkami. Stefanek z Kamilem dyskutują o pozycji najazdowej (jest to dyskusja z elementami pokazu), Kot przegląda się w lusterku (też jest to forma pokazu), a obok niego Szybki siedzi i kopie bezmyślnie w plecak. Dobrze, że chociaż w swój. Co prawda udało mu się dziś pokonać Sabyrżana Muminowa i Witalija Kaliniczenkę, ale wciąż do uzyskania kwalifikacji do konkursu ma się to tak jak Eskimosi do Afryki. Naprawdę trzeba się było więcej z Murańką zadawać. Ciekawe kiedy zacznie gubić skarpetki.
- Jezus Maria! - krzyczy nagle Piotrek, odskakując krok do tyłu. Ale spokojnie, nic się nie dzieje. To tylko Kraft przykleja swój nos do szyby i zagląda nam do środka domku. Pewnie mu się wydaje, że jest dyskretny.
Wzdycham i po prostu otwieram mu drzwi, już naprawdę nie udawajmy, że jeszcze kogoś to zaskakuje.
- Wszystko w porządku? - pytam.
- O, Mania, jak wiedziełeś, że jestem tutaj?
No tak. Czego się spodziewać po Szczurowiewiórce.
- Nieważne. Chcesz wejść do środka, czy tak sobie tylko patrzysz?
- Eee... ciałem mówić. Ale tutej. Tutej mniej człowieki.
Nie wiem od kiedy mu tak przeszkadza publiczna kompromitacja, ale okej.
Zakładam kurtkę i wychodzę na zewnątrz. Co tam, że mam robotę, przecież wiewiórcze sprawy ważniejsze.
- No to słucham.
- Chyba mam problem.
Kto by się spodziewał.
- Jaki problem?
- Z dziewczyna.
Kto by się spodziewał vol. 2.
- A możesz mówić trochę szybciej, bo ja naprawdę mam co robić.
- Yyy... Mogem. W Ga-Pa był... no wisz... przed nowy rok szampan. Ja i Michi pilimy dużo trochę. I piszem w internet z dziewczyna...
- Miałeś najpierw znaleźć samochód - przypominam.
- Ale pilimy! - tłumaczy Kraft. - I zapomniłem. I pisałem gupi rzeczy. I ona teraz... pisze do mi cały czas.
- I co? To źle?
Stefan czerwieni się i konspiracyjnie zniża głos.
- Mania... ona tyż wysyła foto... To nie jest dobra dziewczyna.
Chyba nie rozumiem. Albo nie chcę rozumieć.
- Jakie foto?
Szczurowiewiórka przybiera jeszcze bardziej buraczkową barwę.
- Yyy... no... - stęka. - Bez... ubraniów.
Fanka wysyła Kraftowi nudesy. W jakim świecie ja żyję.
- I... jak ja mam ci pomóc?
- Ja nie chcem, żeby ona tak robiła. Nie może tak być. Ja chcem dobra dziewczyna, a nie taka.
Proszę bardzo, Stefan Kraft szuka porządnej dziewczyny. Jak na razie idzie mu raczej średnio. Cóż, powodzenia.
- To napisz jej, że nie jesteś zainteresowany.
- Nie pomagało.
- To nic nie pisz. Może przestanie.
- Hmm... może.
- Albo ją zablokuj czy coś. Pewnie się da.
- Mhm... - Stefan chyba nie jest przekonany.
Przyglądam mu się chwilę. Stoi ze spuszczoną głową i minę ma jakby się zaraz miał popłakać. O co mu znowu chodzi?
- Ty jesteś smutny czy co? - pytam, bo jak zwykle trudno mi nadążyć za jego pokrętną logiką.
- Smutny. Tak. Bo czemu ona nie szanuje? To smutne.
O matko, znalazł się obrońca moralności. Niech on naprawdę nie próbuje zbawić całego świata, od tego to co najwyżej niestrawności można dostać.
- To może lepiej usuń konto z tego portalu. Po co masz być taki smutny?
- Nie! - oponuje gwałtownie. - Takie dobre pisałem o moja. Nie mogem tego zepsuć.
To ja już naprawdę nie wiem co on ma zrobić. Może niech jednak zapyta o zdanie kogoś kto ma jakiekolwiek kompetencje w kwestii nawiązywania kontaktów damsko-męskich.
- Dobrze, to zwołaj sobie znowu konferencję narodową, tym razem nawet Morgenstern jest na miejscu, nie będziecie się z nim musieli łączyć przez internet, i razem z Hayboeckiem i Schlierenzauerem na pewno coś wymyślicie.
- Mania, to jest dobra pomysł! - Stefan wydaje się pozytywnie zaskoczony. - Ty też możesz myślić do nas.
Ja raczej podziękuję za tę przyjemność. Raz mi się już trafiła. I to było o raz za wiele. Dosyć mam bydła w polskiej kadrze, nie będę też niańczyć austriackiej.

Sytuacja staje się coraz bardziej zabawna, ponieważ po drugim miejscu w Innsbrucku Dawid jest liderem turnieju. A teraz... czy ja dobrze widzę? A tak. Po pierwszej serii ostatniego konkursu również prowadzi. Zważając na to, że dojebał 143 metry, to nawet nie ma w tym nic dziwnego.
Poproszę o melisę.
Maciej Kot standardowo swój udział w konkursie zaznaczył tak, że w drugiej serii może się skupić wyłącznie na kibicowaniu. Podobnie zresztą Stefan Hula, że już nie wspomnę o Jakubie Wolnym, który wiadomo jaki wyczyn pokazał w kwalifikacjach. Zaraz dołącza też Piotr Żyła i grupa wsparcia robi nam się całkiem duża, także wydaje mi się, że zupełnie nie potrzebujemy już dodatku austriackiego.
Ale dodatek austriacki jest innego zdania.
- Ja stawiam na twojego brata.
O, naprawdę. Niech on się już tak nie podlizuje, bo jak Dawid spieprzy, to na nim wyładuję rozczarowanie i frustrację. Za to wzbudzanie nadziei.
Ale Pieter oczywiście tylko tego potrzebuje, żeby uruchomić lawinę.
- No nie? Manieczka, ty to byś normalnie mogła przestać takie oczy robić, bo go zabijesz zaraz wzrokiem. A co on powiedział takiego? Przecież, kurde, kto ma wygrać? No chyba nie Mariusz Ludwik. A Mustaf to on już tam dobrze wie, że oni wszyscy posrani i jak też takie oczy umie robić jak ty, a musi umieć, bo takie rzeczy to są rodzinne, już ja tam wiem, bo mam dzieci, to jak na nich się tak będzie gapić jak ty na Morgiego to oni normalnie w ogóle narty zapomną założyć. Ja żem to sobie już dokładnie obmyślił, bo ja to się znam na ludziach.
Ciekawa teoria, zważając na jego ostatnie perypetie małżeńskie.
- Cholera, jak ja się denerwuję... - kręci głową Małysz, podchodząc do nas. Wita się z Morgensternem i rozpoczynają pogawędkę w tym diabelskim języku. Jakoś tak zupełnie olewają fakt, że w międzyczasie zaczęli skakać zawodnicy z pierwszej dziesiątki. I skaczą jak nakręceni. Poniżej 130 metrów nikt nie schodzi.
Kraft przeskakuje Prevca. Zostało ich jeszcze trzech. Zaraz zwariuję ze stresu.
Małysz z Morgensternem jakby się obudzili, może dlatego, że Pieter ich szturchnął pod żebra tak, że ja sama bym się nie powstydziła takiego ciosu, i przenieśli swoją uwagę na wydarzenia na skoczni.
Lindvik przeskoczył Krafta. Zostało dwóch.
Zdaje się, że coraz więcej ludzi do nas dołącza, ale jakoś specjalnie nie rozglądam się na boki. Pewnie, w blasku zajebistości to się zaraz wszyscy będą chcieli ogrzać, ale przez trzydzieści lat to nikogo nie było, żeby się użerać z tym ciołkiem bosym, tylko siostra bliźniaczka od urodzenia...
Geiger przeskoczył Lindvika. Żołądek mi się właśnie wykręcił na lewą stronę.
No dobra. Masz minutę. Zadanie rozpoczyna się właśnie teraz.
Siada. Rusza. Wybija się.
O matko kochana!
Aaaaa!!!
Wrzeszczę jak opętana, bo co innego mogę zrobić. Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni!
Wszyscy biegną do niego na zeskok, ale ja nie mogę, wmurowało mnie w podłoże.
Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni. To jest niemożliwe.
Kto jest kozacki? Dawid Kubacki.
- Czemu tam nie biegniesz? - pyta zdziwiony Morgi, ale ja tylko kręcę głową, zasłaniając usta dłońmi. Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni. To jest jeszcze bardziej niemożliwe niż jak został mistrzem świata.
Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy przeprowadzają mnie na dekorację. Dosłownie. Skrobot prowadzi mnie pod rękę, bo sama nie mogę iść. Jestem w szoku. Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni. To nie jest normalna sytuacja.
- Trzymaj mnie, Kacperku. Trzymaj mnie mocno.
- Taki mam zamiar.
Geiger, Lindvik i Kubacki. I złoty orzeł. Tylko go nie upuść, ćwoku, bo wstyd rodzinie na cały świat zrobisz. I czek, ale nie sądzę mimo wszystko, żeby te dwadzieścia tysięcy franków szwajcarskich miało jakiekolwiek znaczenie w tej sytuacji. Może jutro nabiorą znaczenia. Teraz liczy się tylko złoty gołomp.
Już hymn grają, a on jeszcze ten łupież trzepie.
Boże, nie wierzę. Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni.
Teraz to już naprawdę powinnam przestać mu ubliżać. No ale bądźmy poważni. Jeszcze by zapomniał, że siostrę ma.
A tak się składa, że ją ma. I jestem nią ja.
Mój brat wygrał Turniej Czterech Skoczni.
__________

Co Wam mogę powiedzieć? Dawno mnie tu nie było, a i teraz co do jakości rozdziału mam sporo zastrzeżeń. Cóż, macie troszkę zimy w środku lata.

piątek, 24 kwietnia 2020

73. Zdania są podzielone

Dziwny taki piątek bez skoków. Ale jak zamiast skoczni mamy rozciapaną breję i piździ jak w kieleckiem, to właściwie od razu wiadomo co z tego będzie. Albo raczej czego nie będzie.
Dawid polazł do Miszcza czy do kogoś tam, więc siedzę sobie sama w pokoju, czytam To, choć szczerze mówiąc, zupełnie mnie nie zachwyca, ale nie przywykłam do tego, żeby zostawiać w połowie zaczętą książkę, spożywam czekoladę, popijam herbatką. Żyć, nie umierać.
I wszystko jest fajnie do momentu, kiedy do środka wbija Murańka.
- Czy w moich drzwiach zepsuło się pukanie? - pytam, bo oczywiście Cudowne Dziecię wkracza bez uprzedzenia.
- Yyy... co ci się zepsuło? - nie rozumie ten debil, ale ja tylko wzdycham i zaznaczam stronę w książce zakładką.Tłumaczenie temu idiocie podstawowych rzeczy jest przecież bezcelowe.
- Co się stało?
- Marzenka, czy mogłabyś mi pomóc szukać... Smecty?
No tak. Zazwyczaj szuka skarpetki. Dziecko też zdarzyło mu się kiedyś zgubić. Tym razem nie może zlokalizować Smecty. Chyba boję się myśleć, co będzie następne.
- A może... jej po prostu nie masz?
- Niemożliwe - Klemens z przekonaniem kręci głową. - Przecież Agnieszka mi zawsze pakuje na zawody, a tu jakoś nie mogę znaleźć w walizce. I Kuba też nie może znaleźć.
Tak jest, Szybki został uszczęśliwiony współlokatorem mniej więcej takiej jakości jak i Hayboeck. A jeśli wziąć pod uwagę jeszcze skoczne wyczyny, to już w ogóle dramatycznym. Kraft to przynajmniej na skoczni coś sobą reprezentuje.
- Mania, mogłabyś nam pomóc szukać?
Zastanawiam się czy Cudowne Dziecię odczuwa silną potrzebę zażycia tej Smecty już teraz, czy może tak tylko zapobiegawczo sprawdza czy ją ma.
Już po chwili okazuje się, że raczej ta pierwsza wersja jest prawidłowa. Ledwie zwlekam się z łóżka, przechodzę do pokoju obok i zasiadam po turecku koło Kuby, który przetrzepuje walizkę Murańki na lewą stronę, sam Klimek znika w łazience. Na dosyć długi czas. Skąd tyle stresu, jak dzisiaj nawet w gruncie rzeczy skoków nie ma?
- Fajnie się mieszka w jednym pokoju z Klemensem, nie? - zagaduję.
- Czemu wyczuwam w tym pytaniu szyderę? - Kuba zerka na mnie z ukosa.
- Nie mam zielonego pojęcia. Czy to możliwe, że Aga mu faktycznie nie zapakowała tego specyfiku? - zastanawiam się głośno. - To by się chyba zdarzyło po raz pierwszy w historii.
- Chyba rzeczywiście.
- No nic. To pewnie zaraz będziesz zapieprzać do apteki.
- Czemu niby ja?
- Bo przypadł ci w udziale zaszczyt bycia współlokatorem tej sieroty?
- Słaby argument.
- Tak? Czy lepszym jest to, że jak będziesz chciał skorzystać z łazienki, będziesz musiał łazić po innych pokojach i prosić o łaskę?
Kuba intensywnie się zastanawia.
- Cholera - mówi wreszcie.
Wzruszam ramionami i zasiadam na łóżku Murańki, bo ta podłoga to jednak strasznie twarda jest.
- Poproszę herbatkę. Wiśniową. Oraz czekoladę. Milkę oreo.
- I co, może jeszcze frytki do tego? - burczy Szybki.
A Skrobot to by nie pyskował, tylko przyniósł.
- Posłuchaj mnie, dziecko, to że ty masz jakieś tam problemy z Murańką nie zwalnia cię bynajmniej z obowiązku dokarmiania mnie.
- A to ja mam taki obowiązek?
- Wszyscy macie.
- Aha.
- Wystarczy, że je po prostu przyniesiesz z mojego pokoju - podpowiadam.
- A sama sobie nie możesz po nie pójść?
- Nie chce mi się.
Kuba jakoś nie przejawia chęci pomocy, a ja jestem zbyt leniwa, żeby się kłócić, a tym bardziej, żeby ruszyć dupę, więc po prostu siedzę poziom wyżej i nadzoruję jak po raz trzydziesty trzeci przeszukuje walizkę Klemensa.
- Ty, a może on to ma w plecaku - rzucam pomysł, bo wzrok mi zahacza o tenże przedmiot upchnięty w nogach łóżka.
- Może.
Zaczynam przeglądać ten plecak, ale jakoś nie mam wyrzutów sumienia z powodu naruszania prywatnej własności Klemensa Murańki. Mam wrażenie, że on nie posiada czegoś takiego jak własność prywatna. On się wszystkim - dosłownie wszystkim - dzieli ze społecznością, w której żyje. Jak w komunie.
I, jak się okazuje, nie tylko on.
- Szybki, a co jeśli to bikini nie będzie pasować? - do pokoju wkracza Maciej Kot z nosem w telefonie.
- A co, nie wiesz jaki masz rozmiar miseczki?
Kot podnosi wzrok znad telefonu i przybiera nieco buraczkową barwę. Kuba się śmieje.
- O, Marzenka - peszy się Maciek, ale niemal od razu wzrusza ramionami. - A, to nawet dobrze. Pomożesz mi.
Jeszcze nie wiem, czy chcę mu pomagać w... tym czymś.
- Ale przecież przyszedłeś do Kuby.
- Nie szkodzi.
Aha. To fajnie.
- Popatrz - Maciek siada obok mnie i podtyka mi telefon. - Które byś wybrała?
Na ekranie widoczne są stroje kąpielowe w różnych wzorach. Zaczynam się intensywnie zastanawiać o co chodzi.
- Kocie... a komu ty to chcesz kupić?
- Jak to: komu. Agnieszce.
Czekaj, czekaj... W głowie przewalają mi się imiona dziewczyn tych sierot, ale chyba jedyna Agnieszka, jaką kojarzę, to żona tej nieszczęsnej Murańki.
- Yyy... komu?
- Nie mówiłem ci o Agnieszce? - dziwi się.
- No jakoś nie.
- A, wiesz, to moja nowa dziewczyna. Chciałem jej coś kupić pod choinkę.
- Aha. I to musi być akurat bikini.
- Szybki mi tak podpowiedział.
Zerkam na Kubę, ale on tylko robi niewinną minę. I dalej zawzięcie grzebie w walizce.
- Wy jesteście wszyscy równo pojebani.
- Ale że o co ci chodzi, Mania? Agnieszka naprawdę świetnie wygląda w bikini.
Chyba mi gorzej. Już sobie wyobrażam tę laskę Kota. Fit i te sprawy. Wszystkim im odwaliło ostatnio. Niech się sałatą udławią, ja ich ratować nie będę.
Sprawdzam kieszonki w plecaku Klemensa, tymczasem on sam wreszcie wychodzi z łazienki.
- Ja chyba muszę iść do apteki. O, a może ty masz Smectę? - pyta Kota.
- Co? Eee... nie. To jak, Marzenka? Który strój byś wybrała?
Przewracam oczami, bo takie pytanie zadane w moim kierunku jest naprawdę zupełnie absurdalne.
- Niech ci Szybki doradzi, skoro to wymyślił.
- Ale, Mania, ty jesteś dziewczyną
- Ale nie praktykuję noszenia bikini.
- Może czas zacząć? - rzuca propozycję ten tam z podłogi.
- Szybki, ty się już, kurwa, lepiej nie odzywaj.
- Czy chce ktoś iść ze mną do apteki? - pyta Murańka, klękając na podłodze i zaglądając pod łóżko. - Nie widział ktoś moich butów?
- No bo ja myślałem, że ten strój w kwiatki jest najładniejszy, ale Pieter twierdzi, że lepszy ten w kropki. A w ogóle mam problem, bo nie wiem, jaki rozmiar trzeba - Kot brnie w tę swoją żenadę, jakby nie mógł po prostu kupić perfum.
- Jak weźmiesz za duży, to się obrazi, bo uzna, że uważasz, że jest gruba.
- Szybki, od kiedy ty jesteś taki znawca kobiet?  - pytam, zaglądając znów do plecaka.
- Jak się mówi po niemiecku poproszę Smectę? - próbuje dowiedzieć się Cudowne Dziecię, choć dalej wypięte zagląda pod łóżko i jak tych butów nie znajdzie, to do żadnej apteki nie pójdzie raczej.
- Einen Smecten bitte - śmieje się Kuba.
- O, widzę, że się jednak przygotowałeś, żeby towarzyszyć Klimkowi - zauważam.
- Po prostu mam talent do języków.
- Stop - mówię nagle, wyciągając z bocznej kieszonki plecaka charakterystyczne saszetki. - Wyłaź spod tego łóżka.
- Ja? - pyta Murańka jak ostatni idiota. Jakby co najmniej ktoś poza nim odpierdalał jakieś dziwne figury na środku podłogi.
- Nie. Ja.
- Mania, no to chociaż mi podpowiedz jaki rozmiar - nie daje za wygraną Kot i tym razem podtyka mi pod nos zdjęcie tej swojej dziewczyny w bikini.
Wiedziałam. Oczywiście, że modelka czy coś w tym rodzaju. Pewnie by się z Izunią zaprzyjaźniła. I z Juleczką.
- Ja już swoje zrobiłam - decyduję, wstając z łóżka. - Macie tu tę swoją Smectę, a ja idę do siebie. I proszę mi nie zawracać dupy pierdołami.
Na co ja liczę. Przecież oni nie potrafią nic innego. Zawracanie mi dupy pierdołami to ich ulubione hobby.

Piękny był to weekend, proszę państwa, ze zwycięstwem Kamila wczoraj, po którym myślałam, że jeszcze raz uleci w powietrze - tym razem bez nart. Dostaliśmy wszyscy najlepszy możliwy prezent świąteczny i w zupełności wystarczy, dlatego nie rozumiem czemu Stefan Kraft wręcza mi teraz jakąś skarpetkę. Czy moje życie wśród skoczków narciarskich naprawdę musi być naznaczone skarpetkami? Przecież to jest jakieś totalne nieporozumienie. Na tej co prawda Stefan nic nie wyhaftował, ale i tak nie rozumiem na cholerę mi to właściwie. W amerykańskich filmach Santa Claus zostawia w czymś takim słodycze, ale Szczurowiewiórka wykazała się oczywiście zupełną bezużytecznością i nic do środka nie zapakowała.
Wywalę to zaraz po wyjściu z samolotu. Albo wręczę Murańce. Jedna zapasowa lewa na pewno mu się przyda.
A tymczasem oczekiwanie na lot do domu Stefan umila mi pokazywaniem w telefonie różnych samochodów. Od fiata pandy po teslę.
- Wisz, Mania, nie wim jaki chcem to auto.
Kraft ma zamiar kupić samochód, bo w zasadzie zrobił prawo jazdy, ale nie trenuje tej przydatnej umiejętności, bo nie ma jak i w końcu zapomni jak się jeździ. Tak twierdzi. Ja natomiast uważam, że raczej nigdy tej umiejętności nie posiadł, toteż nie może jej utracić. Zdania są podzielone.
- A co z poszukiwaniami dziewczyny?
- Aaa... teraz poszukiwam auto. Dziewczyna potem. Jak będę mieć fajny auto.
Zaskakująco sprytne jak na Krafta. Na cóż innego on może wyrwać laskę, jak nie na auto? Myślę, że sam tego raczej nie wymyślił. Doszukiwałabym się w tym myśli Hayboecka, ewentualnie może i nawet Morgensterna. Ten też lubi bajerować laski na sprzęt z silnikiem. O innych sprzętach nie mogę się wypowiadać. Inna sprawa, że on ponoć ten sprzęt potrafi obsługiwać, w przypadku Krafta taka umiejętność oczywiście nie występuje. Także jak już znajdzie jakąś nową najpiengną i zechce ją zabrać na przejażdżkę, to się dziewczyna nieźle zdziwi. Ewentualnie nie zdąży się nawet zdziwić, bo po prostu zaraz wylądują na jakimś oddziale intensywnej terapii. Albo na cmentarzu.
Generalnie ja myślę, że Kraft powinien spróbować podrywu na litość. Ale mnie nikt o zdanie w tej kwestii na szczęście nie pyta. To znaczy Schlierenzauer niby zapytał, ale w gruncie rzeczy nie w odniesieniu do Szczurowiewiórki, więc tego nie liczę.
- A jakie auta ci się podobają? - pytam, żeby może jakoś zawęzić obszar poszukiwań.
- Czerwone - odpowiada bez zastanowienia Stefan.
No to fajnie. Polecam małego fiata w tym kolorze. Lub moje Seicento.
- Aha... Ja to się chyba nie znam na samochodach. Może poproś o pomoc Michiego.
Próbowałam. Starałam się. Nie spławiłam go od razu. Ale po czymś takim to po prostu człowiekowi witki opadają. Niech się Hayboeck męczy z tematem. Sorry.

Jest taki dzień bardzo ciepły choć grudniowy... W tym roku te słowa nabierają jakby bardziej dosłownego znaczenia. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Możesz tylko ubierać choinkę, lepić uszka i wyobrażać sobie, że za oknem takie zwały śniegu, że nie da się dotrzeć do furtki. Co też niniejszym czynię.
Ania jest na etapie nauki chodzenia, wobec czego w tym roku dużej choinki brak. Tata nabył jakieś półmetrowe drzewko, postawił go wysoko na szafce, poza zasięgiem małych rączek, i przez to nawet ubieranie choinki wypada w tym roku jakoś blado.
Do dupy z tym wszystkim.
No nic. Trzeba się mimo wszystko jakoś ogarnąć. Zwłaszcza, że niestety odwiedzą nas dziś rodzice Izunii, a z ich strony można się spodziewać co najwyżej rozjechanego przez czołg serniczka, bo na tym kończą się umiejętności kulinarne pani mamy. Także oczywiście wszystko na naszej głowie. Mimo że nie cierpię spraw kuchennych, to fakt jest taki, że nikt szybciej ode mnie uszek nie klei, więc jestem wykorzystywana jako tania siła robocza. Nie to co Izunia oczywiście. Jej to jakoś nie wychodzi, z dziesięć może ulepi, za to w międzyczasie doradzi Dawidowi przy ubieraniu choinki, pogada przez telefon z przyjaciółką, dokończy pakować prezenty, kawę wypije... No, takie sprawy.
Ach, co za urocza kobieta.
- Wow, Marzena, jakie ty masz długie włosy - mówi teraz, wchodząc znów do kuchni.
- A, tak - macham ręką. Faktycznie już mi sięgają do połowy pleców i zaczyna mnie to wkurzać. - Miałam ściąć te kudły, ale jakoś mam zawsze ważniejsze rzeczy do zrobienia.
- Słuchaj, mogę ci polecić dobrą fryzjerkę...
- Po co? Co ja - nożyczek nie mam?
Izunia uśmiecha się wyrozumiale, aczkolwiek z pewną wyższością, siadając naprzeciw mnie przy stole.
- Takimi tępymi nożyczkami to sobie można wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Oho, zaczyna się.
- Dobrze, obiecuję, że jeśli kiedykolwiek postanowię wybrać się do fryzjera, to zapytam cię o radę. Zadowolona?
- Marzena, czemu ty zawsze myślisz, że ja cię atakuję? - Izabela wyraźnie smutnieje. - Spójrzmy prawdzie w oczy, ty byś naprawdę mogła całkiem atrakcyjnie wyglądać, gdybyś się trochę ogarnęła.
To jest komplement czy jego zaprzeczenie?
- No fajnie, tylko wiesz, ja nie mam czasu na takie pierdoły - odkładam kolejne uszko na talerz. - I ochoty też nie mam. Ochoty zwłaszcza.
Dobrze, że moja mama wyszła instruować tatę przy ozdabianiu elewacji lampkami i omija ją ta pasjonująca wymiana zdań, bo przecież by się oburzyła. Izabela wyraźnie postanowiła w wigilię przemówić ludzkim głosem, ale do mnie to... nie przemawia.
- A nie chciałabyś na przykład popatrzeć w lustro i pomyśleć wow, ale laska?
- Po co?
- Jak to - po co? - dziwi się Iza. - Żeby się lepiej poczuć.
- Ja się i bez tego dobrze czuję - wzruszam ramionami. - Weź mi może pomóż, co?
- Boże - Izunia przewraca oczami, ale bierze się za lepienie uszek. - Nie chciałabyś, żeby się tobą jacyś faceci wreszcie zainteresowali?
- Ręce umyłaś?
- Tak - syczy. - Czemu zmieniasz temat?
- Bo nie chcę później żreć pierogów klejonych brudnymi łapami.
- Marzena...
- Cicho. Moja piosenka leci - ucinam dyskusję i razem z Chrisem Reą śpiewam Driving home for Christmas. Iza przez cały czas siedzi cicho i dopiero po zakończeniu zaczyna od nowa swoje jojczenie.
- Czyli co - zawsze chcesz łazić w tym swoim rozciągniętym dresie i odstraszać wszystkich facetów?
Mój telefon zaczyna dryndać. Zerkam na ekran. Oho, Morgenstern się do mnie dobija. To tak a propos odstraszania.
- Tak. Dokładnie tak.
- Jak wolisz - poddaje się wreszcie Izabela. - Będziesz mogła mieć pretensje tylko do siebie.
Ojoj, ale się przejęłam. Wyciszam telefon i kleję kolejne uszko. 
Naprawdę nikt nie potrafi mnie tak skutecznie jak Izunia zniechęcić do podjęcia jakikolwiek prób przemienienia się w kobietę elegancką, powabną i z klasą. Trudno. Nie mogę jej przecież robić konkurencji. Królowa jest tylko jedna.
__________

Tytuł tego rozdziału oddaje mniej więcej nastroje czytelników w związku z ostatnimi rozdziałami. Dlatego dziś coś na rozładowanie atmosfery ;) Trzymajcie się w tej izolacji, czytajcie i komentujcie.

piątek, 3 kwietnia 2020

72. Szlag by to trafił

Zawody, na które jeździ z nami Klemens Murańka, mają jakiś taki dodatkowy aspekt humorystyczny. I jest to humor z gatunku śmiech przez łzy.
Mój dzisiejszy dzień zaczął się od tego, że do pokoju wparował mi tenże właśnie Mlemens Kurańka (oczywiście bez pukania, a jakże) i zadał standardowe pytanie o skarpetkę. (Mania, nie widziałaś może mojej skarpetki?) Jak zwykle lewą. (Nie wiem, Mania, ale jakoś tak zawsze gubią mi się lewe. To musi mieć coś wspólnego z ciśnieniem.) Ciśnienie to akurat mnie podskoczyło. Oraz Dawidowi. (Kurwa, zjebie, szukaj se tych skarpetek gdzie indziej, ja tu próbuję spać. Marzena, wyrzuć go.) Dzięki czemu przyczynił się do rodzinnej kłótni. (Spierdalaj, mogłeś zamknąć drzwi na klucz wczoraj wieczorem.) Obfitującej w niezwykle wyszukane słownictwo. (Sama se mogłaś zamknąć. Ja pierdolę.) W efekcie nawet nie zauważyliśmy jak Cudowne Dziecię Polskich Skoków poszło se szukać tej swojej skarpetki gdzie indziej. My za to zdążyliśmy się już doskonale rozbudzić. Aż za bardzo. Kawy nie trzeba było pić.
Schodząc na śniadanie, spotkałam Krafta. Z przyjacielem jego najlepszym. I jakoś tak z góry założyli, że w takim razie usiądziemy sobie razem przy stoliku. Nie wiem, co sobie Hayboeck wyobraża po tych dyskusjach nad profilem randkowym Szczurowiewiórki sprzed tygodnia, ale przyjaźni to z tego nie będzie. Nie mogę się aż tak wkręcać w życie Krafta, bo naprawdę źle skończę. Ale jednak spożyliśmy wspólnie to śniadanie, a w międzyczasie Stefan obczaił całą stołówkę pełną skoczkiń, bo tak się składa, że w tym tygodniu dziewczyny też skaczą w Klingenthal i też śpią w tym samym hotelu. Niech se lepiej uważa, bo połowa z nich to jest jeszcze nielegalna.
Później mieliśmy trening na sali. To znaczy chłopcy mieli, bo ja to się na nim pojawiam zazwyczaj w charakterze loży szyderców widowni. Klimek zdążył do tej pory odnaleźć skarpetkę, wobec czego trening przebiegł bez większych zakłóceń. No, może pomijając ten detal, że trzy metry dalej trenowali Austriacy, więc w gruncie rzeczy nie miałam ani pięć minut spokoju, bo przecież Kraft domaga się uwagi jak czterolatek.
A teraz jedziemy sobie busem na skocznię. Też z Austriakami. Skończę w wariatkowie i będę tam przyjmować odwiedziny Szczurowiewiórki. Dzień jak co dzień niestety.
Kraftowi humor dopisuje, wygrał w końcu wczoraj te kwalifikacje, na dodatek teraz jak widzę coś sobie z Hayboeckiem pokazują w telefonie. Dobrze, że pierwsza się wpakowałam do tego busa i zawczasu obstawiłam na tylnym siedzeniu Skrobotem, Miszczem i własnym bratem, bo to ja bym musiała teraz robić to co Hayboeck.
A tak zapuszczam żurawia w telefon Kacpra. Bo znowu jakieś sms-ki bez przerwy pisze.
Gardzę sobą. Ale dalej skręcam gałki oczne do granic możliwości.

Zadzwonie wieczorem Kacperku, ide teraz na trening. Powodzenia :*

No żeż kurwa, co to za kacperkowanie?
- Mańka, uważaj. Nie skręcaj tak tych gał, bo ci tak zostanie.
Na brata to jednak zawsze można liczyć.
Przybieram barwę buraka. Fajnie.
- O co ci chodzi?  - burczę. - Znajdź se jakieś twórcze zajęcie, bo chyba ci się nudzi.
- Sprytna próba przerzucenia ciężaru rozmowy w innym kierunku - kiwa głową Dawid - ale ja cię za dobrze znam. Co tam? Zazdrosna jesteś?
Posyłam mu spojrzenie przepełnione politowaniem.
- Przywróć se mózg do ustawień fabrycznych, bo ci się coś pojebało.
- Ej, ej! - krzyczy Kot, odwracając się do nas. - Zagrajmy w To, co widzę, jest..., okej?
Po pierwsze - po cholerę on w ogóle jedzie na tę skocznię, skoro w drużynówce nie będzie skakał? A po drugie - już wszystko lepsze od tego, co przed chwilą.
- Dobra - zgadza się ten pawian, mój brat. - Ja zaczynam. To, co widzę... siedzi obok mnie i jest zazdrosne o Skrobota.
- O co ci, kurwa, chodzi?!
I dlaczego, do cholery, wszyscy się śmieją?
I dlaczego nawet nie mam jak stąd wyjść?
O, jednak mam jak. Dojechaliśmy pod skocznię. Wreszcie. Czas najwyższy się wziąć do jakiejś roboty, bo od tego opierdalania w autokarze wszystkim się mózg lasuje. Choć niektórym to się już nawet nie ma co lasować.
Wychodzimy, wyciągamy bagaże. Kątem oka widzę, że Kraft już się zbiera, żeby zaatakować mnie jakimiś pasjonującymi informacjami. Szybko ruszam za drużyną, bo mam po dziurki w nosie jakichkolwiek konwersacji.
Podchodzimy do naszego domku i co widzę? Morgenstern dyskutuje z jakimiś ludźmi od organizatorów.
Ja pierdolę, tylko jego jeszcze brakowało.
Naprawdę miałam nadzieję, że skoro go wczoraj nie było, to zapomniał i już nie przyjedzie. Nie wiem, co ja sobie myślałam, ściągając go tutaj, ale najwyraźniej bardziej skupiałam się wtedy na Mannerach, leżących przede mną, niż na tym, co mówiłam. I takie są skutki.
Bo to nie jest tak, że on sobie po prostu przyjechał na zawody. On przyjechał, bo ja go o to poprosiłam. I pewnie teraz wyobraża sobie nie wiadomo co. A tu nie ma zupełnie nic do wyobrażania. Sorry.
O, już nas widzi. Żegna się z tamtymi ludźmi i szeroko uśmiecha, patrząc w moją stronę. Ratunku.
- Czeszcz, jak sze masz?
Czy on pobiera lekcje u Krafta? Nie no, dobrze, wiem, że tyle to i za czasów Małysza potrafił powiedzieć. Ale jakoś za często nie mówił.
- Cześć. Przyjechałeś - uśmiecham się niewyraźnie.
- Jak mógłbym nie przyjechać?
No. Faktycznie. I co ja mam teraz powiedzieć? Stoję jak widły w gnoju, objuczona torbą i plecakiem, czuję, że mózg mi paruje z wysiłku, a w efekcie gapię się na buty. I to nawet nie swoje, tylko Morgensterna.
Okej, to w gruncie rzeczy było miłe, może nawet bardzo, ale ja nie potrafię prowadzić tego typu konwersacji. I chyba nie chcę.
- Słuchaj... - mówię w końcu, bo cisza się przedłuża. - Ja... muszę się teraz brać do pracy...
Thomasowi rzednie mina.
- Jasne, rozumiem. Ale czy ty przypadkiem... przede mną nie uciekasz?
Jak ja lubię takich błyskotliwych mężczyzn.
- Jak skończę z robotą, obejrzymy razem drugą serię. Może być?
Tonę. A jako ostatniej deski ratunku łapię się kotwicy. Albo czegoś równie ciężkiego.
- Super - Thomas znów się uśmiecha i kładzie mi rękę na ramieniu. Zastygam w bezruchu. - Cieszę się, że... że cię widzę.
Ta rozmowa to jest tak nieprawdopodobnie bogata w treść, jak mózg Murańki w inteligencję.
I nagle Thomas nachyla się w moją stronę, a ja automatyczne cofam się o krok. A że krok za mną znajduje się moja walizka, to prawie się o nią przewracam. Prawie, bo Morgenstern łapie mnie razem z torbą i plecakiem, którymi jestem obwieszona, a które dodatkowo wzmacniają moje możliwości grawitacyjne. Thomas musi więc użyć więcej siły, żebyśmy oboje nie polecieli. I chyba używa jej aż za dużo, bo nagle ze zdziwieniem odnotowuję, że znajduję się jakieś dziesięć centymetrów od jego klatki piersiowej. Ale jakoś nie słyszę, żeby jego serce waliło tak jak moje.
- Czy teraz już zawsze będziesz padać z wrażenia na mój widok? - słyszę gdzieś nad swoją głową.
- Postaram się ograniczać - mamroczę.
- Nie żeby mi przeszkadzało ratowanie cię, ale...
- Ale możesz mnie już puścić.
- A, no tak.
Morgenstern się odsuwa, a ja chwytam walizkę i wchodzę do domku.
Tymczasem panowie wyglądają jakby dopiero co odkleili nosy od okien. Nic nie rozpakowane, nic nie przygotowane, nawet o niczym nie gadają. Po prostu byli do tej pory baaardzo zajęci tym co nie trzeba.
Czy moje życie pseudo uczuciowe jest główną rozrywką tej kadry?
Nie, nie jest, idiotko. Jakbyś się nie obściskiwała z Morgensternem przed samymi oknami, to by się zajęli łapaniem pokemonów. 
Sama więc biorę się do roboty, bo czas leci i właściwie wszyscy idą od razu w moje ślady.
Chłopcy wychodzą na rozgrzewkę, sztab na szczęście w zasadzie był w środku przez jakieś trzydzieści sekund, więc wyszli zanim jeszcze zaczęłam gadać z Morgim. Chociaż tyle.
Zostaję sama ze Skrobotem. Pracujemy sobie zgodnie i w kompletnej ciszy. No cóż. Bywa i tak. Pewnie jest zbyt zajęty myśleniem o Juleczce, żeby do mnie gadać.
Wywiązuję się obietnicy wspólnego oglądania drugiej serii z Morgensternem o tyle, że cała reszta naszego sztabu też stoi obok. Trudno, jak mu się nie podoba, nikt go tu siłą nie trzyma. Tak się składa, że wygrywamy ten konkurs, więc polskiego hymnu też ma okazję posłuchać. A na zakończenie chce z nami jechać do hotelu, ale szanujmy się - są pewne granice. Odwodzę go od tego pomysłu dosyć stanowczo. Jak se chce spać w łóżku z Kraftem, to proszę bardzo, ale jak ma zamiar wracać po nocy do swojego hotelu, to nie ma to żadnego sensu.
Z jego decyzji wynika, że chyba nie ma zamiaru spać z Kraftem. I całe szczęście, bo przecież ta rola i tak już jest zajęta przez Hayboecka.

Po takiej sobocie przydałby mi się dzień, który mogłabym przeleżeć pod kocem z herbatką i czekoladą, najlepiej przykryta łącznie z głową. Ale oczywiście to się nie wydarzy. Tym razem nie budzi mnie Murańka, choćby nawet bardzo chciał nam tu wparować z samego rana, to nie ma takiej opcji, bo osobiście wczoraj wieczorem przekręciłam klucz w drzwiach. Za to sama budzę się przed szóstą, mimo że jeszcze dobrze po północy kręciłam się z boku na bok. Serdeczna gratulacja, ciekawe jaka będę przytomna o siedemnastej.
Usiłuję usnąć ponownie, ale nic z tego. Wreszcie wstaję, myję się i zakładam dres. Schodzę na stołówkę, a tam pierwsze co rzuca mi się w oczy, to Skrobot siedzący z kawą przy stoliku.
Podchodzę do niego, mocno zdziwiona.
- Czy ty się dobrze czujesz? - mówię, kręcąc głową. - Siódmej jeszcze nie ma.
Kacper powoli podnosi wzrok znad telefonu.
- Dzień dobry, również miło mi cię widzieć z rana - uśmiecha się lekko. - Ty też najwyraźniej nie czujesz się najlepiej.
- Jakoś nie mogłam spać - informuję, jakby co najmniej sam nie zauważył i siadam przy stoliku. - Mogę? - pytam, częstując się jego kawą.
- Możesz też zrobić sobie swoją, ale przecież wiem, że na sępa lepiej smakuje.
- Prawda? Jak ty mnie znasz.
- Znam, znam... - Oboje się uśmiechamy, ale po chwili oboje odwracamy wzrok. Chyba z innych powodów.
Gapię się chwilę w jego filiżankę.
- Czy ja cię mogę o coś zapytać?
- Zależy o co.
- A, o nic - wycofuję się. - Nieważne.
- Aha. Jak wolisz. Manieczka - Kacper czeka aż podniosę wzrok. - Nie martw się.
- Czym? - pytam zdezorientowana.
- Niczym. I nikim. Nie przejmuj się, nie zastanawiaj... Po prostu rób, co chcesz. I co czujesz.
O matko kochana. Co to ma być za sesja terapeutyczna. Nic z tego nie rozumiem. Ale jakoś wolę nie dopytywać o co chodzi. Bo jeszcze by mi wytłumaczył. Zbyt dosłownie.
- To ja jednak może sobie zrobię tę kawę.
- Zrób - zgadza się Skrobot. - Możesz też zrobić drugą mnie. Bo tej sama wypiłaś połowę.
Nie sposób zaprzeczyć temu faktowi. Jako że czeka nas długi dzień, trzeba się odpowiednio do niego przygotować już na starcie. Jedna kawa na dwoje to zdecydowanie za mało.

Te poranne kawy to był dar niebios. Uświadamiam to sobie brutalnie, z niesmakiem przełykając kawę z automatu za dwa euro, którą zakupił dla mnie Stefek Hula. Uznał, że skoro nie zakwalifikował się do konkursu, przynajmniej do czegoś się przyda. Postawa godna podziwu, choć kawa już niekoniecznie. Ale jak się spało w nocy pięć godzin, to dobre i to.
Usiłuję nie ziewać jak smok, nie pluć tą kawą i nie tracić zainteresowania wydarzeniami na skoczni. Idzie mi raczej średniawo, zwłaszcza kiedy koło mnie i Stefka pojawia się Morgi. Z dwoma kubkami z automatu. Ups.
Trochę mi głupio, bo od rana przed nim uciekam, zasłaniając się pracą, a doskonale pamiętam, kto go tu ściągnął z Austrii. Solennie obiecuję sama przed sobą już nigdy nie składać nikomu żadnych propozycji, kiedy mózg mam skupiony na jedzeniu. Czyli przez większość mojego życia.
Thomas wita się ze Stefkiem, po czym mówi do mnie:
- Widzę, że kawę już masz.
- Ale może Stefanek się napije - rzucam z głupa, zanim zdążę ugryźć się w język.
Morgenstern niepewnie podsuwa mu kubek, Hula oponuje, że nie, nie trzeba, a ja znów się czuję jak ostatnia idiotka.
Dobra, czas wziąć się w garść. Wzdycham, naciągam czapkę na uszy i proponuję Thomasowi, żebyśmy poszli gdzieś pogadać. Wychodzi na to, że jednymi z niewielu spokojnych w tej chwili miejsc są domki ekip. Na dodatek panuje w nich dodatnia temperatura. Można powiedzieć - same plusy. Hehe, pośmialiśmy się, czas na mniej zabawną część przedstawienia.
Wszyscy członkowie ekip albo już poszli oglądać zawody, albo właśnie idą, więc jesteśmy chyba jedynymi osobami, które pokonują tę trasę w przeciwnym kierunku. Ale po konkursie zaraz będziemy się zbierać do domu, więc nie mam specjalnie wyboru, kiedyś muszę w końcu znaleźć pięć minut na rozmowę.
Siadamy w centrum tego bajzlu, który przypomina mi (gdybym kiedyś miała jakiekolwiek wątpliwości), że pracuję z bandą wieprzy, dla których wzięcie do ręki miotły jest trudniejsze od rzucenia się w powietrze z dwiema deskami przypiętymi do stóp.
Morgi nie wydaje się zdziwiony tym burdelem, najwyraźniej Austriacy nie są lepsi. Stawia kubki z kawą gdzieś między smarami, ściąga czapkę i rozpina kurtkę. I wpatruje się we mnie bez słowa.
Zaczynam skubać skórkę przy paznokciu.
- Czemu się tak patrzysz?
- Chciałaś porozmawiać... - przypomina Thomas.
Faktycznie. Wygląda na to, że to na mnie spada ciężar prowadzenia konwersacji. Szlag by to trafił.
- No dobrze. Słuchaj... przepraszam, że cię tu ściągnęłam i niespecjalnie miałam dla ciebie czas.
- Mania - uśmiecha się - ja naprawdę wiem jak ten sport działa. Wszystko jest w porządku.
Otóż nie do końca.
- Tak, tylko... jak ci to powiedzieć...
I właściwie - co? Bo chyba sama nie wiem.
- Mam się martwić? Coś się stało?
- Zastanawiam się czego ty właściwie ode mnie oczekujesz - ruszam do ataku, bo to mi chyba najlepiej wychodzi. - Wydzwaniasz do mnie, wypisujesz, bajerujesz mnie. Najpierw się może rozwiedź.
- Rozwiodłem się.
- Co?
- Myślałem, że to oczywiste.
No niekoniecznie.
- Tak po cichu? Jakim cudem internet o tym nie huczał?
- Razem z Kristiną stwierdziliśmy, że potrafimy rozstać się z klasą - Morgi wzrusza ramionami. - Chyba się udało.
Cóż za radosna nowina. Czy mam teraz wstać i bić brawo?
- Nie chciałem zaczynać czegoś nowego, dopóki nie zakończyłem tamtego związku - kontynuuje. - Ale teraz mógłbym spróbować cię przekonać, że... że mi na tobie zależy.
Próbować zawsze można.
- Tak? - odpowiadam z przekąsem. - Na przykład jak?
- Na przykład zabrać cię na jakąś normalną kawę - uśmiecha się przepraszająco - i porozmawiać o pierdołach. A może polecieć gdzieś helikopterem... jeśli się zgodzisz. Co zechcesz.
Okej, za dużo tego wszystkiego jak na dwa dni. Chociaż wcale to nie jest aż takie nachalne, ale jednak za dużo. Proszę mi dać trochę przestrzeni osobistej.
Tymczasem Morgi wręcz przeciwnie - zawęża mi tę przestrzeń. I to już owszem - jest dosyć nachalne. To znaczy - tak myślę, bo przecież za cholerę się na tym nie znam. Doświadczenie w relacjach damsko-męskich mam bliskie zerowemu.
- Mania, daj mi szansę - szepcze, dotykając moich włosów, jakoś tak zdecydowanie zbyt blisko twarzy.
Już mam odpowiedzieć, że petycja zostanie rozpatrzona w ciągu siedmiu dni roboczych, kiedy nagle otwierają się drzwi i w domku pojawia się Kacper.
- Sorry - wyciąga rękę w przepraszającym geście i szybko zamyka drzwi, cofając się na zewnątrz, zanim ktokolwiek zdąży mu coś odpowiedzieć.
Dlaczego nagle czuję się winna, skoro sam mi powiedział, że mam się niczym nie przejmować?
__________

Czytałam i poprawiałam ten rozdział tyle razy, że fragmenty znam już na pamięć. I w efekcie nawet nie jestem w stanie określić czy jest w porządku, czy niekoniecznie.
Z tego miejsca chciałabym powiedzieć, że przynależenie do stronnictw #TeamJemioła lub #TeamHelikopter nie jest obligatoryjne, ale niewątpliwie zapewnia poczucie wspólnoty, co jest ważne w tych trudnych czasach. Także polecam i pozdrawiam obie formacje.
I jeszcze chciałabym dodać, że skoro i tak siedzicie w domu, to nawet z nudów moglibyście skomentować ten rozdział, nie? Co Wam szkodzi ;)