piątek, 25 kwietnia 2014

13. Nie no, jasne, bez krępacji

To jest idealna pogoda na nicnierobienie. A przynajmniej tak uznałby Kubuś Puchatek. A ja tego misia zawsze bardzo szanowałam i liczyłam się z jego zdaniem, wiec dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Chmurki na niebie, słońca brak, na kolejną porcję śniegu się zanosi. I zimno na dodatek.
Tylko, że jak człowiek nic nie robi, to zaczyna myśleć. A to jest bardzo niewskazane. Bo ja jednak zmieniłam zdanie. I przywaliłam Morgensternowi.
I broń Boże nie dlatego, żebym była na niego aż taka zła. Nie. Ale dla zasady. Bo co mu się do cholery wydaje, że se tak może mnie wyciągać do lasu i bezkarnie całować? No niedoczekanie jego!
I chyba to mnie najbardziej martwi. Nie to, że do dziś najprawdopodobniej czuje odcisk mojej dłoni na policzku, tylko to, że mi się, cholera, całkiem podobało. Gwoli ścisłości - to był mój pierwszy pocałunek w życiu. Tak, tak... Mam prawie 24 lata. No i co z tego? Czy jest tak, że jak masz ileś tam lat, 18 powiedzmy, to jak odbierasz dowód, to musisz mieć świadectwo lizania się po kątach, bo inaczej nie jesteś dorosła? A najlepiej jeszcze odpis aktu utracenia dziewictwa? Tak, ale a propos Morgensterna to ja tam nie wiem, czy on dobrze całuje, czy niedobrze, czy za krótko, czy za długo. Chociaż nie, wróć - krótko to na pewno nie było. Tak czy inaczej, ja już nic nie wiem. A ja nie lubię nic nie wiedzieć - można zapytać Skrobota, on potwierdzi.
O, Dawid wbija. Ja to już nawet nie liczę na to, że oni się nauczą kiedyś pukać.
- Idę na obiad do Izy.
No i co mnie to obchodzi, co? Możesz tam nawet zamieszkać, tylko potem nie wracaj z płaczem do mamusi, że tam cię nie kochają.
- Mam ci złożyć kondolencje?
- Nie, nie trzeba.
Ja widzę, jak on się pilnuje. Chciałby warknąć, wybuchnąć, ale nie. Twarda sztuka. I to jest naprawdę irytujące, że tak ciężko go z równowagi wyprowadzić. No właściwie to tak jak mnie, a geny nam się w znacznym stopniu pokrywają, co w sumie wiele tłumaczy - ale i tak mnie to wkurza.
- A powiedz mi, co będziecie jeść? Trawę?
- Nie wiem. Na pewno coś smacznego.
Taa... Obiad modelki. Woda z wodą.
- Aha. A my schabowe.
W tym momencie biedaczek już nie wytrzymuje. Trzaska drzwiami i wychodzi. No doprawdy, ta miłość jest trudna.
A wracając do Morgiego, to muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu nie mam pojęcia, co robić. Gratuluję, panie Morgenstern. Dokonał pan niemożliwego.

No to jazda do tego Bad Mittendorf. Wystarczy siedzenia w domu, bo mi się to źle na psychice odbija. Co prawda rzygam już tą Austrią, z każdej strony mnie atakuje, osacza i zostawić nie chce. Ale cóż. Jakby chociaż Dawid w domu został, to by było jakieś pocieszenie. Nacieszyłby się Izunią i jej obiadkami. Ale nie.
Nawet mi się rozpakowywać nie chce. Trzy dni przecież i stąd spadamy. I na dodatek wściekła jestem, bo co to ma znaczyć, panie trenerze, że zamiast pod skocznią teraz stać, to mam tu siedzieć i jakieś durne druczki wypełniać? Kretynizm totalny, zważając na to, że ja na szkolenia do Fischera nie po to jeździłam, żeby raporty pisać, tylko narty smarować. Herbatkę sobie zaparzyłam, siadam i wypisuję jakieś pierdoły. Swoją drogą to ktoś się chyba musiał do tej pory tym zajmować, więc gdzie ten ktoś teraz jest? Ja, cholera, protestuję. Co prawda ma to też swoje dobre strony, bo się jeszcze z Morgensternem nie widziałam, a nie ukrywam, że pojęcia nie mam, jak z nim gadać. Już się pewnie drugi trening skończył, a ja gniję w tym pokoju. Bruno Marsa sobie na pocieszenie puszczam, ciastka wyciągam, ale mi wcale lepiej przez to nie jest. Dajcie mi śnieg! Wiatr mi dajcie! Nawet bym deszcz jakoś przeżyła. 
I kiedy już mam zamiar zostawić to wszystko w cholerę i wyjść na zewnątrz, to Murańka mi robi wjazd na chatę. A ściśle ujmując - na pokój.
No czyli już wrócili. Zajebiście. A ja przesiedziałam ileś godzin na totalnie bezproduktywnym gapieniu się w okno. Raporty ledwo ruszone. Bardzo, kurna, fajnie.
- Cześć, Mania.
- No cześć.
- Słuchaj - zaczyna Klemens, zasiadając na krześle. - Jak jest mianownik od "dżdżu"?
- Że co proszę?
- No od dżdżu. Tego deszczu w sensie. Bo się dzisiaj z Piotrkiem zastanawialiśmy i nie wiemy.
- Boże drogi.
Ja czuję, że to jest idealna kwestia językowa do przedyskutowania z Kraftem. Naprawdę. On się w tych klimatach odnajdzie.
- Bo ja nie wiem. Dżydż, dżedż, dżudż, a może w ogóle dżdż?
Ja zwariuję. Kiedyś po prostu zwariuję. Czy ja nie powinnam przypadkiem dostawać jakiejś premii za pracę w trudnych warunkach?
- Klimek, ja nie wiem. I mnie to mało obchodzi. Gwoli ścisłości mnie to w ogóle nie obchodzi. Więc bardzo cię proszę, przedyskutuj tę istotną kwestię z kimś innym.
- Dziś to jest w ogóle jakiś kijowy dzień - kontynuuje, zupełnie pomijając moją wypowiedź. - O, a co to? Herbata? Mogę? - i nawet nie czekając potwierdzenia, dobiera się do mojej Sagi znajdującej się w mym prywatnym, domowym kubku.
Nie no, jasne, bez krępacji. 
- Skaczę jak jakaś sierota ostatnia, nie wiem, co to ma być, treningi mi wcale nie wyszły, zresztą w sumie to może trochę przez Thomasa, bo się teraz ociupinkę cykam, nie ukrywam.
- Co ty znowu pieprzysz? Jakiego Thomasa?
- No przez Morgensterna, po tym jak się wywalił i go zabrali... A! Bo ty przecież nic nie wiesz...
- Jak to: się wywalił?
- No rąbnął nieźle. Nierówno wyszedł z progu, potem go bujnęło, a potem - szkoda gadać.
- Że - co?
Ja przepraszam bardzo, ale ja chyba nie rozumiem. Albo nie chcę rozumieć.
- Cóż... Nie bardzo było co zbierać. No ale pozbierali.
Siadam na łóżku, chociaż do tej pory stałam, ale mi się chyba słabo robi.
- Żyje?
Dobra, ja wiem, że to jest durne pytanie, no wiem, ale przecież z tej relacji nie wynika dokładnie nic, więc...
- Oj, Mania... Przecież, że żyje. Ale co to za życie...
Klemens Murańka - mistrz pocieszania.
- Co to do cholery znaczy?!
- Mania, ty siedź, bo coś się blada zrobiłaś. W sumie to jeszcze nic nie wiadomo, dopiero go do szpitala zabrali, ale mnie się wydaje, że to źle wygląda i...
- Nie no, ja nie wytrzymam!
- Mania, gdzie ty lecisz?
Gdzie ja lecę? Nie wiem, gdzie lecę. Może pogadać z kimś, kto nie jest niespełna rozumu i udzieli mi jakichkolwiek sensownych informacji?
Wparowuję do Skrobota, nie bawiąc się w jakieś durne pukanie, bo czasu i cierpliwości na tyle nie mam. 
- Co z Thomasem?
- O, Maniutka. Już wiesz...
- Czy ja się przypadkiem o coś nie pytam?
- No... Przypierdolił głową o zeskok - informuje mnie dość obrazowo Kacper. 
- Matko z ojcem... Czyli Murańka nie majaczył jednak. I co z nim?
- Pojęcia nie mam. Ale zdrowo przypieprzył.
- Cholera jasna, Skrobot, czy to ma mnie pocieszyć?
- Nie, raczej nie. To informacja była. Zdaje się, że ciebie pocieszyć to może tylko Morgenstern we własnej osobie.
Czy ja wyglądam, jakbym miała ochotę na zagadki i gadanie szyfrem? Podpowiem - nie, nie wyglądam. Więc co ten Skrobot odwala?
- O co ci, przepraszam bardzo, chodzi?
- No cóż, dobrze się w jego towarzystwie czujesz, po lasach z nim włóczysz, sypiasz u niego...
- Przeszkadza ci to?
- Nie no, wcale.
- No to świetnie Poza tym sami nie byliśmy.
- No. Z Kraftem. Jeszcze lepiej.
- A nawet jakbyśmy byli, to nic ci do tego. Jestem dużą dziewczynką. Poza tym - o czym ty pieprzysz właściwie?! A jak on teraz umiera?! Albo kaleką zostanie?! Boże, ja nic nie wiem!
Nagle do mnie świadomość sytuacji dociera. A przecież mi obiecał. Obiecał, że już nigdy więcej żadnych wypadków. Tak to jest, kurna, wierzyć facetom.
- Możesz się nie drzeć?
- Ja?! Ja?! To ty się drzesz jak stare gacie! I jeszcze mi insynuacje jakieś robisz! I w ogóle co ty sobie myślisz?!
- Co ja sobie myślę? Ja myślę, że jak tak dalej pójdzie, to się niedługo do ciebie będziemy zwracać per "Frau Morgenstern"!
Nie wiem, jak to się dzieje, ale w tym momencie moja dłoń ląduje na policzku Skrobota. No i bardzo, kurna, dobrze. Strażnik moralności się, cholera, znalazł. A może ja właśnie mam ochotę zejść na złą drogę? I co, zabroni mi? Niech mnie już lepiej nie denerwuje. 
A tak swoją drogą, to niezłą mam średnią - drugi raz w przeciągu niecałego tygodnia spoliczkowałam faceta. Chyba się szykuje nowe hobby. 
__________

Dobra, wiem, że po takiej nieobecności to u góry powinno być trzy razy dłuższe. Ale nie jest. No trudno.
Obawiam się, że wykreowałam Marzenkę na istotę bez uczuć troszeczkę. Uwierzcie mi, ona się naprawdę martwi. Tylko tak - po swojemu.
I jeszcze w kwestii reklamy - Koen :)

piątek, 4 kwietnia 2014

12. Nikt się za mnie nie będzie brał!

A ja się martwiłam Gregorem... Hehe. Tymczasem mój własny brat prawie zawału dostał, jak się rano obudził i zorientował, że ktoś go zamknął w pokoju.
No co, ja mu się w łóżku nie kazałam kłaść. Ma za swoje.
A co do Gregorka, to od dwóch dni chodzi i się na mnie krzywo patrzy. Krążą plotki, że jeszcze bardziej niż obudzenie w obcym pokoju, a nawet bardziej niż prosięta porozstawiane na parapecie, stole i koło łóżka, przeraził go sam ich właściciel, którego to ujrzał nachylonego nad nim, zaraz po otworzeniu oczu. Nie wiem, czy oni się w jakąś śpiącą królewnę bawili? Pocałować go chciał? Cóż. Bardzo możliwe.
A dziś kończymy Turniej Czterech Skoczni. Fajerwerków nie ma. Stoję pod tą skocznią, bo co mam robić, oglądam dekorację i stwierdzam, że coraz bardziej irytujące te skoki. Wygrał ten wieprzowy, może powinnam się w końcu nauczyć, jak on się nazywa. Skąd oni go w ogóle wytrzasnęli?
Idzie Kraft.
Dobra, zmieniam zdanie. Mam w dupie, jak się świniopas nazywa. Wystarczającą ilość Austriaków znam, znałam lub będę znać. Tego jednego mogę sobie odpuścić. 
- Sześśśś!
- No cześć.
- Mania, powiedz mi, czy dobrze: nazywam szę Stefan!
- Cudownie.
- To super. Słuchaj, a jak spotkam już jakąś fajną dziewczynę, to jak mam jej powiedzieć, że jest ładna i że ją lubię?
I co, może jeszcze: lecę na ciebie jak z Bergisel na cmentarz.
- Ja tam myślę, że najodpowiedniejszą formą będzie: "Prześliczna istoto, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i pójść ze mną na kawę?"
- Ojej. I to znaczy, że ją lubię?
- Mniej więcej. Od razu ją na kawę zapraszasz.
- Ej, to dobre. Jak to szło?
- Prześliczna istoto...
- Sze-szi-szna toto...
- Prześliczna...
- Cze-li-szna...
- Prześliczna...
- P-psze-li-szna...
Kraft już cały popluty, czerwony z wysiłku. Ja nie wiem, że on się podstawowych zwrotów nie może nauczyć.
W międzyczasie pod skocznią przechodzi Kot. Wołam go i daję mu zadanie bojowe, żeby nauczył Krafta podrywać dziewczyny. Bo mnie to średnio wychodzi. A Kot jest w tej kwestii specjalistą. Odchodząc, słyszę jeszcze jakieś "hej, mała" w wykonaniu Kota i oburzony protest Stefana, że to coś nie tak, bo przecież ja go inaczej uczyłam. Jak zwykle pokrzywdzony. No cóż. Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.

Mamy wracać do domu na całe dwa dni. No, no. Rozpusta normalnie. Ale zanim, to przecież chłopcy się muszą spakować, prawda? Nie wiem, któremu dłużej schodzi - Maćkowi czy Dawidowi, ale wiem, że w tym czasie, co oni same kosmetyki chowają, to ja bym się zdążyła zapakować, rozpakować i jeszcze raz zapakować. 
Chociaż to jest w sumie niezły seans czasami. Tak jak teraz. Siedzimy sobie ze Skrobotem u mnie na łóżku (tak, tym razem przyznano mi osobne łóżko), wpieprzamy chipsy i oglądamy Dawida, biegającego po pokoju. Jak w kinie normalnie. Jakieś spodnie latają, czapki, skarpetki... Może Murańka coś dla siebie znajdzie.
- Mustaf, a kija od baseballa przypadkiem nie masz? Bo jak tak na mnie już lecą te twoje elementy garderoby, to bym poodbijał - stwierdza przytomnie Kacper.
- Ciesz się, że cokolwiek na ciebie leci - warczy Dawid. - Bo na dziewczyny nie masz co liczyć.
- Tak. A na ciebie leci Izunia. To już bym z dwojga złego wolała ciuchy - odpowiadam, zanim oniemiały Skrobot zdąży otworzyć usta.
Swoją drogą w Dawida słowach prawdy za wiele nie ma - sama wczoraj widziałam, jak nasz Kacperek zwiewał przed dwiema napalonymi dziewczynami. Już się nawet do sztabu szkoleniowego dobierają. Ciekawe, kiedy się rzucą na trenera.
- Tak, tak, faktycznie lepiej tak mów w obliczu tego, że ci się nigdy żaden facet nie trafi.
- Tego bym nie powiedział - wtrąca Kacper ponuro.
No dzięki. Dzięki, że on jeden jeszcze wierzy, że jakieś tam zalążki kobiety we mnie drzemią. Tylko ten entuzjazm jakiś taki niespecjalny. Lepszy rydz niż nic.
- Tak? Akurat. To chyba jak ty się za nią weźmiesz.
- Cholera, Dawid! Co ja jestem? Nikt się za mnie nie będzie brał!
- A dlaczego nie? - uśmiecha się niewinnie Skrobot.
I ty, Brutusie, przeciwko mnie?
- Bo nie! Ty się zajmij swoją lalą, a ty sobie swoją znajdź. A ode mnie się odwalcie. I wszyscy będą zadowoleni.
- Ale spokojnie. Siedź sobie, wpieprzaj te chipsy, niech ci w dupę pójdzie. 
To ma być brat? Wsparcie duchowe i opoka?
- No i właśnie dokładnie tak zrobię.
- Super. 
- Wiem.
- Ekhem, Manieczka, bo ci się nakruszyło... - informuje mnie Skrobot.
- Gdzie?
- No... - Kacper cały czerwony.
- A, tu. Boże drogi, to mów, że na cycki.
- Mów jej, mów. Zawsze jak tak siada, to jej się stoliczek robi, a że je jak prosię, to jej tam wszystko leci - uczynnie podpowiada mój braciszek.
Zrobię mu coś kiedyś. Uroczyście obiecuję.

Znosimy rzeczy na dół. Jedźmy już do tego domu, naprawdę. Mam dość tych debili. Serdecznie dość. Zaczynając od Dawida, na Krafcie kończąc.
- Mania!
A tak, jest jeszcze Morgenstern. Tego jakoś przeżyję.
- No, co tam?
- Ujdzie. Przejdziemy się?
Ile ja jeszcze mam czasu do odjazdu na lotnisko? Pół godziny. Może być.
- To chodź, bo się zaraz rozmyślę. 
- Akurat.
- No przecież. Wygodniej by mi było siedzieć ze Skrobotem i wpieprzać chipsy.
- Dużo ty z nim czasu spędzasz?
- A jak myślisz? Omawiamy warunki śniegowe, smarujemy razem narty, a na koniec się kłócimy. To jest jakieś dwie trzecie doby. A jak tam twój prywatny murzyn? Buciki zawiązane?
- A tak, dziękuję. 
- Wiesz, że niewolnictwo zniesiono już dobrych kilka lat temu?
- Coś słyszałem.
- Aha! Czyli łamiesz prawa człowieka.
- Ja mu za to płacę, nie wiem, czy zauważyłaś. 
- Jasne. I mam ci niby uwierzyć? Niewolnictwo w biały dzień.
- Taa... Słuchaj, a ty go lubisz?
- Twojego murzyna? Nic do niego nie mam. Szkoda mi go troszeczkę, ale może w Austrii jakieś inne prawa macie, niż u nas, to ja się już nie mieszam.
- Yhm. A tego waszego serwismena?
- Skrobota? Boże drogi, co was napadło? On mnie pyta o ciebie, ty o niego. Weźcie się może na jakąś randkę umówcie, to sobie pogadacie.
- Cóż, chętniej niż z nim, umówiłbym się z tobą.
- Słucham?
Troszeczkę mnie zatyka. Jakby nie było - nawet jeśli Morgi żartuje - pierwszy raz w życiu ktoś proponuje mi randkę.
- No co? Nie poszłabyś ze mną?
- W życiu. Ja jestem zapracowaną osobą, nie mam czasu na głupoty.
- Tak?
- Tak.
- Na pewno.
- Owszem. Do jakiego ty mnie w ogóle lasu wyprowadziłeś, co?
- No widzisz, to jest mój tajny plan. Jakbym ci chciał zrobić krzywdę, to nikt nie usłyszy, jak będziesz krzyczeć. 
- Błagam cię. Takie chucherko jak ty nic mi nie jest w stanie zrobić. Przecież jakbyś mnie zdenerwował, to bym ci urwała głowę przy samej dupie - uśmiecham się słodko.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej.
Morgenstern coraz bardziej zbliża się w moją stronę, a ja coraz bardziej odsuwam się do tyłu. Co to ma być? Jakiś berek dla ubogich? Ale kiedy czuję, że już się opieram o drzewo, to chyba koniec. Wygrałam? 
Morgi nachyla się nade mną.
- I jak, urwiesz mi tę głowę?
Chwilę później następuje sytuacja, której chyba sama nie ogarniam. Morgenstern mnie całuje, a ja wcale nie urywam mu głowy, co więcej - nie daję mu w pysk, ani nawet nie protestuję.
Coś jest ze mną ewidentnie nie w porządku.
__________

Taka sytuacja.
Miałam wydłużyć troszeczkę ten rozdział, ale splot dzisiejszych wydarzeń zdecydowanie nie nastraja mnie optymistycznie, więc ani słowa więcej tu nie dopisałam, bo to by się nie skończyło dobrze.
Część z Was już wie, a Te, które nie wiedzą - zapraszam. Aczkolwiek pojęcia nie mam, kiedy zacznę.