piątek, 24 lipca 2015

27. A może ja się chciałam dzisiaj upić?

Jak Jacobsen jutro nie wygra, to to będzie gruby szwindel.
Albo ewentualnie po prostu spieprzy sprawę i wtedy będzie totalnym frajerem. Czyli wyjścia są w zasadzie trzy (no bo może też wygrać).
To jest takie oszałamiające uczucie, że jest sylwester, godzina dziewiętnasta trzydzieści osiem, cały świat ciśnie na melanż, a ja siedzę w hotelowym pokoju w Ga-Pa i wypełniam jakieś pieprzone papiery. Razem ze mną wypełnia je butelka martini rosso i słone paluszki. Cudownie. Czuję się panem świata.
Do pokoju wbija Dawid.
- O, tu jesteś. Co robisz?
- Nie widać? To, co przez trzy czwarte doby.
- Aha, jesz.
Ależ mu się dowcip wyostrzył, no coś takiego.
- Tak. Ktoś musi wyrobić normę za tę twoją zwiędłą żonę. 
- Uhu-hu, ubawiłem się.
- Na pewno nie bardziej niż ja. Idź ty już spać, co? Już po wieczorynce. Jutro Wank ci skopie dupę i będzie koniec zabawy.
- Jak to jest możliwe, że ty jesteś moją siostrą? - wzdycha ten mój brat.
- Że co proszę słucham?
- Że nic. Wredna jesteś strasznie. W tej kwestii to chyba wyrabiasz normę za mnie.
- Chyba nie. Po prostu jesteś moim nieustannym natchnieniem. A teraz się decyduj, gdzie śpisz. Bo jak pójdę do Skrobota z tymi papierami, to zamknę pokój na klucz, wyobraź sobie. Więc masz wybór - albo tu zostajesz, albo śpisz na korytarzu. Albo tam gdzieś.
- Albo tam gdzieś. Aha.
- No nie wiem, może masz jakichś znajomych czy coś w tym rodzaju, że by cię przenocowali. Na przykład nasze złote dziecię Klemens albo ktoś. Chociaż w sumie w to wątpię.
- Fakt, ja nie mogę liczyć na to, że się w razie czego prześpię z Kraftem albo Morgensternem - uśmiecha się znacząco Dawidek.
- Niespotykanie prostacki pocisk.
- No tak, bo ty przecież samymi wykwintnymi jedziesz.
Pukanie do drzwi. To może być tylko jedna osoba.
- Wchodź, Skrobot!
Uczynnie wykonuje moje polecenie i wita nas słowami:
- Skąd wiedziałaś, że to ja?
- Bo nikt inny z tego bydła nie puka. A sztab szkoleniowy nas nie odwiedza z zasady. Bo im się nie chce.
- A tak, racja. Co robisz?
Borze zielony, ja z nimi kiedyś skisnę.
- Nie widać?
- No... papiery jakieś wypełniasz. I pijesz w samotności.
No dzięki za wnikliwą analizę, dzięki.
Dostaję sms-a. Czyżby piąty od sieci dzisiaj? A nie, nie. To Kraft.
Mania co robisz? Chcesz szampane? Ja mam. Michi muwi zapraszam Mania. Ty bede?
Nie jestem do końca pewna, co on chce mi przekazać.
Ale nawet mi się to podoba. Upiję się z AUT-ami, a jutro Kamil wygra albo Simi albo inny Kasai.
Aha, nie. Jutro to Jacobsen.
- Kacperku... - uśmiecham się. - Ja bym miała do ciebie prośbę.
- Mańka, nie próbuj być słodka, to ci nie wychodzi - informuje mnie uprzejmie mój braciszek.
- Dobra, zamknij się. Jakbyś się tak zajął tymi papierami - zwracam się z powrotem do Skrobota - to już bym nie musiała pić w samotności.
Twarz Kacpra wygląda jak jeden wielki znak zapytania.
- Oj no, do Krafta bym się przeszła.
- To się przejdź - stwierdza od razu Skrobot. - A zaraz potem wracaj.
Dawid wybucha śmiechem. No zabawne w ch...
- No fajnie. A może ja się chciałam dzisiaj upić?
- Właśnie widzę - Skrobot spogląda wymownie na moje martini. - Tym to się najwyżej Murańka może upić.
- Skrobot, ja pierdzielę, nie chce spędzać kolejnego sylwestra zamumifikowana w jakieś papiery od trenera.
- Kubacka, nie pierdziel, tylko chodź ze mną na spacer.
- Chrzanię twoje spacery. Na polu jest zimno.
- Dobra, Mustaf, spadaj do mojego pokoju.
- Słucham? - oburza się Dawid.
- No idź tam spać. Bo my tu będziemy chlać. Całą noc.
- A no to fajnie.
- Też tak uważam - dołączam się. - Dobra, to ty się eksmituj, a ja piszę do Krafta.
Dawid coś tam psioczy o wyzysku, a ja się produkuję, żeby mnie Stefcio zrozumiał.
Do łóżek!!! Jutro skoki, musicie teraz spać. Aha, powtórz odmianę czasownika BYĆ!!!
Podejrzewam, że jednak mnie nie zrozumie tak do końca. Czyli dokładnie tak, jak ja jego.
- No dobra, idę - Dawid łapie za klamkę w drzwiach, ale zanim wychodzi, dodaje jeszcze - tylko wiesz, Marzena, żeby mi dzieci z tego nie było.
Pukam się w czoło, ale on tego już chyba nie widzi.
- Dobra, masz wódkę? - pytam Skrobota, bo się nie będziemy przecież szczykać po ceregielach.
- Mam.
- Serio?
- No serio, co się tak patrzysz. Wiesz, jakoś tak miałem przeczucie, że będzie ci potrzebna.
- Bo?
- O nie, nie. Ja nic nie powiem, bo zaraz się zaczniesz drzeć albo mnie po prostu stąd wykopiesz.
- No dobra...
- Czekaj chwilę, zaraz przyniosę. Sok pomarańczowy też mam.
To ja widzę, że Kacperek to jest człowiek wielu talentów. Jak mu ze skakaniem na nartach nie wyszło, to się przerzucił na ich smarowanie. A jak mu smarowanie nie wyjdzie, to może robić za barmana czy barristę czy Bóg wie, jak się teraz nazywa ten, co leje wódki do kieliszka przy barze.
- Proszę bardzo - chyba trzy sekundy minęły, a on się pojawia z powrotem.
- Gościu, czy ty się teleportujesz?
- Do ciebie zawsze - uśmiecha się idiota. - Szklanki, literatki, kieliszki czy cokolwiek masz?
- Dla ciebie zawsze - wystawiam mu język. - I nawet się paluszkami podzielę, a co mi tam.
- No dzięki, łaskawco. To co tam słychać u tego Krafta? - Kacper podaje mi drinka i rozsiada się na moim łóżku.
- Wiesz, Kraft jak Kraft. Laska go zostawiła pół roku temu, więc od tego czasu przeżywa jak mrówka okres, na dodatek zabrał się jeszcze bardziej za polski, a do tego wszystkiego uzależnił się już całkowicie od obecności Hayboecka bo - cytuję - tylko on go na tym świecie rozumie. Cóż, może powinnam czuć się obrażona, ale Kraft ma rację - ja go na przykład bynajmniej nie rozumiem.
- A co z tą dziewczyną było nie tak?
- Z nią to było nie tak przede wszystkim to, że z nim chodziła. Do tego to trzeba być zdrowo stukniętym. A potem lala przeszła jakiś przyspieszony kurs dorastania i nagle jej zaczęła przeszkadzać niedojrzałość Krafta. No szkoda bardzo. Aha, czy ja wspominałam, że to Polka?
- Nie. A to ma jakieś znaczenie? - pyta Kacper, spoglądając na jutrzejszą prognozę pogody i wiatru zwłaszcza.
- W zasadzie to nie - odpowiadam po zastanowieniu. - Ej, my to chyba mamy jakieś zboczenie zawodowe.
- Co? A to... - Skrobot wykonuje jakiś niewyraźny ruch kartką w wydrukami. - Chyba tak. Marzenka, powiedz mi, czy ty się kiedyś zastanawiałaś, jak byś chciała spędzić życie? Wiesz, tak poza tym całym cyrkiem.
Z całym szacunkiem, ale teraz to ja się na niego patrzę jak na debila. Czuję się jak na jakimś spotkaniu AA albo innej grupy wsparcia.
- Ale że o co ci chodzi?
- No wiesz, gdzie byś chciała mieszkać, mieć rodzinę...
- Ja mam rodzinę - stwierdzam z przekonaniem.
- No to może czy byś chciała założyć rodzinę - uściśla Skrobot.
- Ach założyć. Mhm.
- No.
- No nie wiem.
- Nie wiesz?
- O Boże drogi, a skąd mam wiedzieć? Ty może taki zdecydowany już jesteś, co? Wybranka serca, pierścionek, gromadka zasmarkanych Skrobocików?
- Coś w tym rodzaju. Tylko mogłyby nie być zasmarkane.
- Wiesz co Kacperku, ja cię naprawdę podziwiam, ale weź mi po prostu dolej.

- ... Halo, halo! Co wy tu robicie? Hej, obudźcie się! Ej no... Czy ktoś widział moją skarpetkę?
Otwieram jedno oko.
Widzę jakieś nogi.
Otwieram drugie oko. 
Dalej jakieś nogi.
- Ej... Mania...
Podnoszę głowę. Ta głowa trochę boli. 
Murańka stoi na środku pokoju.
Chwila moment, gdzie ta moja głowa leżała?
Na klacie Skrobota, aha.
Ach tak, powitajmy Nowy Rok.
- Marzenka, kurde, czy ty nie widziałaś mojej skarpetki? Prawej.
Może rok się zmienił, ale sytuacja w kadrze na pewno nie.
- Nie, nie widziałam. Lewej też nie.
- No bo lewą mam na sobie! - Murańka wymachuje mi stopą przed twarzą. - Weź obudź Kacpra, może on widział.
- Z pewnością - mruczę i wbijam Skrobotowi łokieć pod żebra.
- Aaa, Jezus Maria! - Skrobot loguje się w systemie w sposób dość spektakularny.
- Cześć Kacper, nie widziałeś mojej skarpetki?
- Ja pierdzielę, Mańka, co to było? 
- To byłam ja. Możesz mi powiedzieć, dlaczego ja na tobie leżę? - pytam się, bo właściwie to sama jestem ciekawa.
- Mogę. A ty mi możesz powiedzieć, dlaczego się nade mną znęcasz jak śpię?
- Mogę. Klimek pyta, czy nie widziałeś jego skarpetki.
- Prawej - uściśla Murańka.
- Tak jest, bo lewą ma na sobie - dodaję, bogatsza o tę wiedzę już od dobrych dwóch minut.
- Ja pierdolę... - jęczy Skrobot.
- To co - nie widziałeś? - męczy Klemens. - Bo jak nie, to idę szukać dalej.
- Idź - mówię z przekonaniem. - Myśmy nie widzieli. Uwierz mi, że spaliśmy i nie kradliśmy ci skarpetek przez sen.
- No właśnie widzę, że spaliście. I to razem.
- Tak, razem. Do widzenia! - rzuca Kacper. - I zamknij drzwi.
- No dobra, to teraz się przyznaj, czegoś mi dosypał do tej wódki? - pytam po wyjściu Murańki.
- Samych dobrych rzeczy. Usnęłaś jak niemowlę - stwierdza Skrobot z przekonaniem.
- Wiedziałam. Dobra, ruszaj dupę, bo zaraz przyjdzie mój brat i się zgorszy - ledwo kończę to prorocze zdanie, a do pokoju wkracza Dawid. I co zastaje? Skrobota rozwalonego na moim łóżku, a mnie rozwaloną na nim. 
- No siema - wita nas mój bliźniak i drapie się po łepetynie. - Czy ja coś mówiłem o tym, żeby dzieci z tego nie było?
- Oczywiście wzięliśmy tę sugestię pod uwagę - stwierdza śmiertelnie poważnie Kacper.
- Cieszę się. Tak w ogóle to się może trochę ogarnijcie, co? Za półtorej godziny proszę o idealne narty.
- Wal się.
- Mówiłaś coś, Marzenko?
- Nie, nie. Będą idealne. Zwłaszcza w porównaniu do twojego skoku.

Niemcy grają w piłkę nożną, nasi w siatkówkę, a Diethart z Kraftem w łapki. Czy coś w tym rodzaju. Najwyraźniej to jest całkiem niezły patent. Przynajmniej w pięćdziesięciu procentach uczestników zabawy. U nas nawet to by było zadowalającym rezultatem.
- Sześśś, Mania! Dobry mówisz. Ja i Michi spali i teraz wygram konkurs - wita mnie potokiem pięknej polszczyzny Stefan.
- Fajnie, ale nie wygrasz.
- Nie? - Kraft wydaje się dość mocno rozczarowany.
- Nie. Wygra Jacobsen.
- Dlaczemu?
- Bo skacze tutaj najlepiej.
- Aha. Ty jesztem mądry - mówi Stefcio z podziwem, z tym, że ja nie do końca wiem o co mu chodzi.
- Fajnie.
- Ja!
- Chyba: tak.
- Tak. Ja!
__________

Kurde, lubię ten rozdział. Autentycznie go lubię ;)

piątek, 10 lipca 2015

26. Wchodzisz czy tylko wietrzysz?

Czasem zastanawiam się, czy ktoś, kto zabiłby Hofera naprawdę zasługiwałby na dożywocie.
Ja rozumiem, że może jakieś prace społeczne, bo to niby człowiek i tak dalej, ale bez przesady jednak. Bez przesady.
Kwitnę pod skocznią już trzecią godzinę i nic. Prędzej uwiędnę, niż ten konkurs się uda rozegrać. Ja wiem, że Turniej Czterech Skoczni to jest prestiż, że staniki latają, że pasowałoby jednak go walnąć na czterech skoczniach, ale jak na tego pizdzielca, wielkiego ojca dyrektora i osobę decyzyjną patrzę to mnie po prostu szlag jasny trafia. Teoretycznie to jest Oberstdorf a nie Kuusamo i wiatr powinien oscylować raczej w granicach dwóch metrów na sekundę, a nie ośmiu, ale - taddam - niespodzianka. Fajnie. Czy ja mam jeszcze palce?
- Kacperku, czy ty mi jesteś w stanie stwierdzić, ile tu jest na minusie? - pytam Skrobota, który też tu chce koło mnie skisnąć.
- Nie wiem, ale obstawiam koło dwadzieścia. I piździ - informuje mnie, naciągając czapkę na uszy.
- Poprawna odpowiedź - mruczę. - Nie no, zrobię mu krzywdę, jak słowo daję.
- Nic z tego nie będzie - stwierdza Kacper autorytatywnie, stając za mną i przytula mnie. - A my się zamienimy w dwa bałwany.
- Na pewno nie gorsze niż Hofer.
- Fakt.
Mija piętnaście minut.
Fajnie jest, stoimy.
Mija kolejne piętnaście minut.
I jeszcze.
Koniec. Że co? A więc Bóg jednak istnieje.
I ja nie jestem mściwa, ale mógłby już zabrać Hofera do siebie.
Chociaż nie, do nieba to on na pewno nie trafi.

Jakie to jest proste. Wystarczyło, że przestaliśmy całe niedzielne popołudnie pod skocznią, a już konkurs może się odbyć w poniedziałek. Zastraszająca logika (wiadomo czyja).
Trolololo, Stefanie Krafcie, jeśli Kamil przez ciebie nie przejdzie do drugiej serii, to urwę ci jaja. O ile jakieś masz. Występu mojego brata to ja nawet nie komentuję. Już jakiś czas temu przestałam dla własnego (i jego przy okazji też) zdrowia psychicznego. Po co się ma człowiek denerwować. Jak się ktoś urodził ułomny to już taki zostanie.
- Hej, Mania! - słyszę nagle, zupełnie niespodziewanie i już wiem, że to bardzo źle. Bo na takie szoki to człowiek powinien jednak mieć chwilę, żeby się przygotować.
Odwracam się i staję twarzą w twarz z Morgim.
Ten sam uśmiech ma, cholera jasna.
- A ty co tu robisz, dezerterze?
- Ej, ej - śmieje się. - Uważaj na słowa, mała.
- Nie denerwuj mnie, bo mnie już wystarczająco Kraft zdenerwował - burczę, spoglądając na wykaz Lucky Looser'ów. Kamil trzeci.
- Daj spokój, Przecież Stoch bez problemów przejdzie do drugiej rundy.
- Niech tylko spróbuje nie przejść, to Kraft za to głową zapłaci.
- Wyobrażam to sobie. I nie chciałbym być w jego skórze.
Patrzę na zeskok. No dobra, jest czwarty, ale jeszcze tylko Ammann albo Prevc więc okej.
CO TO MA BYĆ?!
Simi właśnie wylądował nosem po ziemi.
Po śniegu właściwie.
Co nie zmienia faktu, że już se wygrał Turniej Czterech Skoczni.
- Szkoda gościa - wzdycha Thomas.
Dobrze powiedziane.
A tymczasem Stefan po pierwszej serii prowadzi. A Kamil dwunasty.
Ma Kraft szczęście.

Druga seria to są niezłe jaja. Nie jestem wredna, wcale a wcale, ale jakoś niespecjalnie martwi mnie fakt, że Kamil po tych swoich 131 metrach pnie się w górę, głównie kosztem Austriaków. Każdy wie, że z tego narodu wyszły tylko dwa osobniki, które toleruję. No dobra, Hayboeck się bujnął przed Kamila. A niech ma. W końcu to laska Krafta.
I uwaga, proszę państwa, niezłe jaja. Zwycięzcą konkursu w Oberstdorfie zostaje Stefan Kraft, kurdupel mojego wzrostu, rozmemłany psychicznie. Jak się okazuje, niezły przychlast z niego jest, ale skakać umie. Aż mi głupio, ale chyba naprawdę będę mu musiała pogratulować. Boże drogi, do czego to doszło.
- No i co to miało być? Łajza jestem po prostu - słyszę Piotrka gdzieś koło siebie. Odwracam się, patrzę, a on sam sam do siebie gada.
- Emm, Piotruś, czy ty byś może chciał o czymś mi opowiedzieć?
- Co? A nie, Mania, nie zawracaj se głowy. Do żonki se zadzwonię, to mi od razu będzie lepiej, nie? - śmieje się i idzie dalej. To jest po prostu cudowny człowiek.
Za chwilę podchodzi Ziobro.
- Wiwianka jest chora - wzdycha.
Muszę przyznać, że ta mała odwala aktualnie bohaterską robotę, bo sprawia, że jej ojciec bardziej interesuje się jej stanem zdrowia niż swoją chujową dyspozycją. A naprawdę miałby czym się interesować. 
- I co ja ci na to poradzę?
- No... nic.
- No nic. Świetna odpowiedź. Jasiek, ona tam Angelikę ma. A ona prezentuje wyższy poziom intelektualny niż ty, więc naprawdę możesz się przestać martwić i zacząć skakać.
- Mhm... - Ziobro nie wydaje się przekonany. - Cóż, skoro tak mówisz...
- Nie wiem, o co chodzi - do rozmowy nagle dołącza się Skrobot. - Ale jak Marzenka coś mówi, to znaczy, że tak jest.
- No dobra - zgadza się wreszcie Jasiek. - Niech wam będzie. Zadzwonię do nich.
- Koniecznie - mruczę. - Coś się dzieje, Kacperku?
- Nie. Po prostu uciekłem przed Kraftem. Biega wszędzie i cię szuka. Cztery razy mnie już pytał, czy na pewno cię nie widziałem.
- Aha - uśmiecham się. - Nie widziałeś mnie.
- Bo ja wiem, czy ty chcesz z nim gadać? Mańka, ty musisz sama rozwiązywać te swoje austriackie problemy.
- Ja nie mam żadnych...
- Tak, tak. Wiem.
- Skrobot, co ty mi insynuujesz? - wkurzam się wreszcie, bo każdy ma jakieś granice przecież.
- Daj spokój, Manieczka. O, Kraft idzie. To ja może spadam.
Pewnie. Najłatwiej tak. Najpierw mnie wpienić, a potem zwiewać. Kolejny tchórz pierdzielony.
- Sześśś, Mania - melduje się Stefan i szczerzy wszystkie zęby.
Straszny głupek z niego, ale co tam, przynajmniej dziś ma prawo. Zwycięzców się nie sądzi i tego typu pierdoły.
- No cześć - ewidentnie mnie bawi to oczekiwanie na twarzy Krafta. Oj no dobra, dobra, dał czadu, niech mu będzie. - Muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumna.
Czy mnie się wydawało, że on wcześniej wszystkie zęby wyszczerzył? Pomyłka. Teraz to są wszystkie. Albo i jeszcze więcej.
- Super, nie? Pomyślałem sobie, że co mi szkodzi, pokonam jednak Michiego. I tak mi wychodziło, że żółtą koszulkę będzie mieć, a tak to przynajmniej Gosia zobaczy, co straciła. Dobrze, nie?
Oj, Boże, Boże. Ta dziewczyna go pół roku temu zostawiła, a on dalej swoje. Gosia zobaczy, Gosia się dowie, Gosia będzie zazdrosna...
No na pewno.
Tak samo, jak była do tej pory.
- Stefciu - klepię go po ramieniu. - Daruj sobie tę laskę. Bo już mi się rzygać chce, jak o niej słyszę.
- Hmm... No co prawda nie jest taka fajna jak ty... - w głowie mi się zapala jakaś czerwona lampka, odsuwam się krok do tyłu i patrzę podejrzliwie. - Ale spokojnie. Ja wiem, że ty jesteś zajęta i mi to wcale nie przeszkadza.
Aha. Nie przeszkadza mu.
- Jestem zajęta?
- No... Tak.
- A przez kogo, jeśli można wiedzieć?
- Przez tego twojego z trudnym nazwiskiem... No wiesz. Ale nie martw się, ty jesteś dla mnie jak siostra i ja się będę bardzo cieszyć jak...
- Kraft!
- Tak?
- Chcesz coś jeszcze dodać do swojej wypowiedzi?
- W zasadzie tak. Bo jak...
- Idź stąd. Bardzo cię proszę.
- Czemu? - oczy ma jak dwie pięciozłotówki.
- Bo cię sama odprowadzę. A tego nie chcesz.
- Chyba to nie jest właściwa odpowiedź na moje pyt...
- Do widzenia!
- No to pa... - mruczy Kraft i idzie sobie gdzieś, co mnie już niespecjalnie interesuje.
Ciśnienie mi skoczyło. Nawet kawy już nie potrzebuję.
Zbieram się i idę w stronę naszego domku. Trzeba się ogarnąć i spadamy do Ga-Pa. Przydałoby się wyprzedzać chociaż Koreańców w następnych konkursach (patrz: Jan Ziobro), a chętnych na poinformowanie, jak to zrobić jakoś nie widzę. Oj, nie będzie spania aż do Nowego Roku.
- Mania!
No żesz ja pierdzielę. Ciśnienie mi do dwustu dojeżdża zapewne.
- Tak, Morgi?
- Co ty zrobiłaś Kraftowi?
- Ja? Nic. Przecież Kamil przeszedł do drugiej serii. I to z dość satysfakcjonującym wynikiem, powiedziałabym.
- Ale... On przecież sam mówi, że już go nie lubisz i coś tam.
Ja pierdolę...
- Powiedz mu, że żartowałam, okej? I jeszcze powtórz, że jestem z niego dumna. A te swoje teorie to niech se w dupę wsadzi.
- To też mam powtórzyć? - upewnia się ze śmiechem Morgi.
- A nie... nie musisz.
- No dobra. Wpadniesz do nas później?
- A czy ty przypadkiem się za bardzo nie przyzwyczajasz? - pytam, otwierając drzwi do naszego domku. - Nie jesteś już w drużynie narodowej, kolego.
- E tam.
- No naprawdę merytoryczna wypowiedź.
- Bo mnie wybijasz z tematu.
- To moja specjalność.
- Mogę się ewentualnie z tym stwierdzeniem zgodzić. To jak?
- Za trzy godziny jedziemy dalej, więc...
- Wchodzisz czy tylko wietrzysz? - krzyczy na mnie Skrobot ze środka.
- Już! - wrzeszczę do niego, a potem zwracam się znów do Morgiego. - No sam widzisz, w tym interesie nie ma warunków do życia towarzyskiego.
- Zazdrosny ten twój Kacper - uśmiecha się Thomas.
A ja autentycznie nie wiem, co odpowiedzieć. Takie sytuacje w moim życiu mogę policzyć na palcach jednej ręki i właśnie oto jedna z nich nastąpiła. I najgorsze jest to, że czuję, po prostu czuję, że jestem czerwona. I powód tego jest dla mnie całkowicie niezrozumiały.
__________

Ja pierniczę. Nie zdążyłam jeszcze dobrze ponadrabiać Waszych opowiadań, a już z powrotem jestem w czarnej d...
I tak strasznie dziwnie czyta się coś, co się pisało prawie rok temu ;)