piątek, 21 marca 2014

11. Człowieku, jest druga w nocy

Jestem nadczłowiekiem. Tak. Dokładnie tak. Jak Morgenstern.
Przeżyłam tę noc z Dawidem w jednym łóżku. Mało mnie obchodzi, jak to brzmi. Wszystko mnie boli, jestem niewyspana, a na dodatek Skrobot mi coś brzęczy za uchem o prędkościach na progu. Że za wolne są. No do cholery, to chyba oczywiste, że za wolne. Jak Żyła zamiata tyłkiem po rozbiegu, to niech się nie dziwi, że o kilometr wolniej niż wszyscy jedzie. Fizyka się kłania. Prawo tarcia. Czy coś w tym rodzaju.
- Maniutka, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Kurde, niech on mnie nie denerwuje. Nawet jakbym chciała, to i tak nie jestem w stanie go nie słyszeć. Chociaż słyszeć, a słuchać, to nie to samo. Nawija jak nakręcony.
- Cholery z wami wszystkimi można dostać!
Tak, tak... Drę się na niego, chociaż mi nic nie zrobił. A przynajmniej nie w tej chwili. Ale to nic. Będzie na zaś. Na pewno sobie jeszcze zasłuży.
- Yyy... Znaczy, że co?
Jajco.
- Najpierw mi ten kretyn, sierota jedna, bliźniak niewydarzony nie daje w nocy spać, a teraz ty kłapiesz, jakbyś przycisku "stop" nie miał. Mógłbyś się wreszcie zamknąć?
- Ach, bo wy to jedno łóżko... No tak. Ymm... To wiesz co, ty może lepiej usiądź, odpocznij, albo idź i się prześpij nawet. Ja sobie poradzę.
- Kurwa, Skrobot, nie denerwuj mnie. Za co oni mi płacą, co? Za spanie? A zresztą ja z tobą nie gadam.
- Tak?
- Tak.
- A dlaczego?
- Już ty dobrze wiesz - dlaczego.
- Yhym. Ale jakoś ci to nie przeszkadza w zabieraniu mi podkoszulków.
- To nie ma nic wspólnego.
- Dobra, dobra...
- No i co się śmiejesz, co?
- A nic. Ładnie wyglądasz, jak się złościsz. Zresztą jak się nie złościsz - też.
- Nie zmieniaj tematu, dobra?
- Za późno. Już i tak zapomniałem, o czym gadaliśmy.
Może to i lepiej. W sumie to mi to tak bardzo nie przeszkadza. Bo coś sobie za dobrze w tej dyskusji radził.
- Wiesz co, wkurzasz mnie i tyle.
- Ojej.
- Przestań!
- No co?
- Gówno.
- Aha. To sobie pogadaliśmy.
- Z Kraftem sobie pogadasz.
- Co?
- Jak przyjdzie się uczyć polskiego.
- Słucham?
- Polskiego się chce uczyć, głuchy jesteś?
- A po co, przepraszam?
- W sumie to nie wiem. Kaprys taki.
- I ty go będziesz uczyć?
- Ohoho, mój drogi, ty się też na tę fuchę załapiesz.
- W życiu.
- Dobra, dobra.
Wreszcie Skrobot zamyka dziób. Dziwna ta cisza. W towarzystwie tej zgrai, to już można zapomnieć, jak ona brzmi. I totalnie się odzwyczaić. A gdzie mi się ten tu kręci? Za ładnie pachnie, żeby mnie rozpraszać.
- Ty, a za co ty tych Austriaków tak lubisz? - pada nagle pytanie.
Że co proszę? Przecież ja ich ledwo toleruję.
- Urojenia jakieś masz. Na Schlierenzauera mam uczulenie, a tym od świń szczerze gardzę, więc co ty gadasz, co?
- No dobra, a Kraft? I... Morgenstern?
- Kraft jest kretynem takim, jak wy wszyscy...
- Dzięki.
- ... nie ma za co, ale śmiszny taki, a Morgi... No nie wiem, w sumie też jakiś taki... Ty, a co to w ogóle za pytanie?
- Jakie pytanie? Normalne. Już ciekawym nie można być?
- Dobra, dobra. Nie martw się, nie zostawię was. Mimo wszystko. Współpraca z Pointnerem mnie nie pociąga.

Kwalifikacji sobie nie odpuszczę, chociaż usypiam na stojąco i mnie Klimek tylko i wyłącznie kawą z automatu przy życiu utrzymuje. No trudno. Jeszcze tylko jedna noc. Jedna noc...
- Sześśś! - słyszę nagle za uchem. Od razu mi się spać odechciewa. Dobrze, że kawy na siebie nie wylewam. No, no. Jestem pod wrażeniem.
- Cześć, Stefan. Dobrze ci idzie, jak widzę.
- Ha! Ja czuję, że ten polski mi normalnie jest przeznaczony.
Zapewne.
- Yhym.
- Tak. I ja myślę, że się nauczę raz-dwa.
- No super.
- Wiem. Ja to w ogóle myślę, że jak już będę po waszemu śmigał, to od razu sobie znajdę dziewczynę z Polski.
O. Ciekawa perspektywa.
- Tak?
- Tak. Bo Polki to są najładniejsze.
- Kto jest najładniejszy? - włącza się niespodziewanie Morgenstern. Skoczył przyzwoicie, to i do debaty filozoficznej dołącza. Ciekawie będzie.
- No Polki - stwierdza Stefan tonem, jakby to była najbardziej oczywista oczywistość na świecie.
- A tak. To się zgadza - przyznaje Morgi.
Kolejny znawca. Ja nie wiem, czy ja to mam uważać za komplement? Niech oni już lepiej idą, zostawią mnie w spokoju i się suahili uczą. I z małpami po drzewach skaczą. Bo poziom intelektualny podobny prezentują.
- Za dwa tygodnie Zakopane. Będziecie wyrywać, ile dusza zapragnie.
W tym momencie Kraft wydaje z siebie dźwięk pomiędzy "ach" i "ojej", myślę, że można go też interpretować jako coś zadławienio-podobne.
- Stefan, coś się dzieje? - pyta Morgi.
- Mania, jak myślisz, czy ja się do tej pory zdążę nauczyć?

Zaczynam odnosić wrażenie, że ta kawa, co mi Klimek załatwił, to jakaś zbożowa była. Kofeiny w tym za grosz.
No trudno. Jeszcze tylko Krzyś i spać. Bo mnie się to bardzo nie podoba, że on się do konkursu nie zakwalifikował.
Idę do chłopaków do pokoju. Krzyś już paraduje w piżamie, Klimek okupuje łazienkę. Co ja się dziwię - już wpół do dziesiątej jest. Dzieci o tej porze śpią.
- O, Marzenka. Coś się stało?
No to jest bardzo dobre pytanie. Tylko, że nie do mnie.
- Czemuś się do konkursu nie zakwalifikował?
- Bo słabo skoczyłem?
- Ty nie bądź taki cwany.
- No bo... ojej no...
No. Tak myślałam.
- Uśmiechałeś się do dziewczyn?
- Dzisiaj?
- Chociażby.
- Mania, co ty. Miałem się szczerzyć po zepsutym skoku? Przecież by mnie za debila wzięły.
No tak. Coś w tym jest.
- To łóżko to Klimka? To się rzucę, póki go nie ma. Słuchaj, a co u Moniki?
- Ostatnio miała sprint w Oberhofie i zajęła 42 miejsce, i...
Oczywiście. Można się było tego spodziewać.
- Krzyś! Stop! Weź ty zostaw tę Monikę.
- Przecież sama pytałaś...
- Dobra, dobra. Ona do ciebie nie pasuje i już. Tak? Tak? No tak?
- Tak...
- No właśnie. Ona biega, a ty latasz. Na dodatek ona ma karabin. Pomyśl sobie - jakbyście się pokłócili , to by to mogło mieć fatalne skutki...
- Myślisz, że... Jezus Maria! No faktycznie. Faktycznie.
- Kobieta i karabin to jest niebezpieczne połączenie.
- Tak, tak. Połączenie. Niebezpieczne. To ja sobie może jakiejś innej dziewczyny poszukam. Tak. Przecież dużo ładnych dziewczyn jest. Na pewno. A Monia to ten... Bo to nigdy nie wiadomo...

- Mania... Mania... Mania!
- Hmm...?
- Bo ten, bo jest już późno, znaczy, bo ja chciałem iść spać, a ten, a ty śpisz, znaczy w moim łóżku, a w sumie to jest dwunasta, no i ja czekałem, że się może obudzisz, ale się nie obudziłaś, no i może byś wstała, no i ten...
- Co?
Rzeczywistość do mnie powoli wraca. A nie, chwila, to ja wracam do niej. 
Że co? Że ja tu usnęłam?
I biedne, cudowne dziecko polskich skoków nade mną stoi i mi się wynosić każe. No tak. Świetnie. Ale chwila, nawet się całkiem nieźle przez te dwie godzinki wyspałam.
Opuszczam pokój małolatów i się do własnego wybieram. No cóż, przeczucia mam niespecjalne co do możliwości spania, co się zresztą potwierdza po otworzeniu drzwi. Swoją drogą sukces, że się ten kretyn na klucz nie zamknął. A nie, chwila, klucz to mam ja. To w sumie wiele tłumaczy.
Dobra, tylko co ja mam teraz robić? Obudzić się go przecież nie da, wieloletnie doświadczenie w tej kwestii mi to podpowiada. Jego w sumie nawet o dziewiątej trudno obudzić. No chyba, że przyjdzie Izunia. Wtedy to inna sprawa. Trzy minuty i jest na nogach. A za chwilę znowu siedzi, bo ona mu na kolana wskakuje. Jakbym ja tak komuś wskoczyła, to by się to złamaniem otwartym kości ud, czy jak one się tam nazywają, skończyło.. Ale Izunia przecież "mądra, zgrabna, słodka, wiotka i powabna", to co ja się dziwię. U nich to w ogóle przez cały rok jakiś okres godowy trwa.
Teraz to mi się już całkiem spać odechciało. Biorę biografię Puyola, zamykam drzwi na klucz i idę wzdłuż korytarza. Tam na półpiętrze taką przyjemną kanapę mieli. Do czytania idealna. A jak mi się kimnie, to trudno. Szczerze mówiąc, to mam w głębokim poważaniu, co sobie obsługa pomyśli. Ewentualnie goście.
Czytam sobie, czytam, słyszę jakieś kroki, ale co ja się będę przejmować. I nagle takie zdziwione: "Mania?!" z tym charakterystycznym akcentem.
Morgenstern. Czy ja go muszę spotykać na korytarzu nawet o pierwszej w nocy?
- Co ty tu robisz?
- Czytam. A ty?
Co ja się będę w szczegóły zagłębiać. Nie się on lepiej tłumaczy
- Spać nie mogę.
Szczęśliwy człowiek. W moim położeniu byłoby to nawet wskazane.
Z dalszej części jego wypowiedzi wynika, że takie rzeczy mu się co jakiś czas zdarzają. Albo po balkonie połazi, albo - jak to nie pomaga, albo nie ma balkonu - to się ubiera i idzie recepcjonistki bajerować. 
Fajne hobby w sumie.
- A dlaczego ty właściwie czytasz o tej porze?
No i pada wreszcie to magiczne pytanie. To cóż mam robić, zwierzam się z moich problemów mieszkaniowych. 
- Mania, ale u nas jest wolne łóżko!
Hmm...
- A z kim ty jesteś w pokoju?
- Z Gregorem.
O, to nie. Nie, nie, nie. W życiu.
- To dzięki, ale mi się średnio uśmiecha spanie ze Schlierenzauerem w jednym pomieszczeniu.
- Oj weź, on nie jest taki zły.
- Ciebie toleruję, Krafta toleruję, więc nie każ mi jeszcze Schlierenzauera, okej?
- Ej! Możemy przecież zrobić zmianę! Krafta się przeniesie do mnie, a Gregora do Didla! Idealnie.
- Człowieku, jest druga w nocy. 
- No i co z tego? A zresztą nawet jeszcze nie ma. Dopiero wpół do.
Oszalał. A zresztą ja też. Dziesięć minut później jestem świadkiem ciekawej operacji przenoszenia łóżka ze śpiącym w nim Schlierenzauerem przez Morgensterna i Krafta do pokoju tego wieprzowego. Nie wiedziałam, że Gregorek śpi z misiem. Ciekawe. Potem tłuką się tą samą trasą, tylko w drugą stronę z łóżkiem Stefana. Kraft w ogóle radosny i rześki jak "WC picker", nie wiem, z czego on się tak cieszy. Jakby mnie w środku nocy obudzili, to bym chyba pozabijała. W pół godziny wszystko gotowe. Akcja zakończona, można kłaść się spać. 
Swoją drogą ciekawe, jak zareaguje Gregorek, jak się rano obudzi...
__________

No i tak. Planica. Najpiękniejsze miejsce na świecie, najcudowniejsze zawody w sezonie, ale... koniec. A dopiero co się zaczynało. Kurde. 
A tak w ogóle to teraz mam chyba największe zaległości u Was ever. Zdaję sobie z tego sprawę i chcę to nadrobić, ale teraz nas cisną tak, że szkoda gadać. Byle do maja. Od matur będę mieć już luz. Do tego zapisałam się na prawko. To się nie może skończyć dobrze ;)
Także wiecie, nadrabianie będzie procesem długotrwałym. Na pisanie też nie mam czasu. Nie wiem, co z tą Marzenką będzie. Że o innych potencjalnych opowiadaniach nie wspomnę.
buziaczki :**

piątek, 14 marca 2014

10. Śpisz na ziemi

Szczyt debilizmu został właśnie pobity.
Szwaby. To nic, że austriackie.
Przyjeżdżamy sobie dziś wieczorem do Innsbrucka, udajemy się do hotelu i odbieramy klucze do pokoi. Mam na spółę z Dawidem, bo Kruczek Żyłę na (powiedzmy) lepszy model wymienił. No ale to jest normalna sytuacja. Tylko że po chwili dowiaduję się, że dostajemy jedno łóżko, bo - uwaga - wzięto nas za małżeństwo!
Ja się do cholery pytam, kto te pokoje załatwia! Po całej Europie jeździmy i się można normalnie zakwaterować, ale w Austrii jest najwyraźniej ludność niedorozwinięta umysłowo. Ewentualnie u nas w sztabie. Bo w końcu ktoś musiał dzwonić i rezerwację robić.
Ja nie wiem. Ja sobie tego nie wyobrażam. Pamiętam jak byliśmy mali i czasem u babci spaliśmy na wersalce, to albo ja mu włożyłam łokieć do oka, albo on mnie zrzucił na ziemię, albo w ogóle całą noc nie spaliśmy, bo się kłóciliśmy kto w końcu ma leżeć od tej pieprzonej ściany. I jak ja po takiej traumie z dzieciństwa mam tu przeżyć przez najbliższe dwie noce?
Ale dobrze. Ja się przecież nie będę denerwować. Pytam czy nie ma możliwości innego pokoju - oczywiście nie ma. Drugie łóżko - też bez szans. Boże drogi. Zarzucam torbę na ramię - oczywiście w pierwszej chwili prawie mnie przewraca, biorę klucz i idę na górę. Windy brak. Otwieram drzwi. Matko z ojcem. Gorzej niż w Kuusamo. To się cywilizowaną Europą nazywa? U nas tak PRL wyglądał chyba. A ta wersalunia to jakaś kpina, przepraszam bardzo. A może to jest jeden z tych durnych amerykańskich programów telewizyjnych, co porządnych obywateli w jakieś kretyńskie akcje wpuszczają i wszystko nagrywają.
Z wierzchu hotel oczywiście piękny, recepcja cudna. Zresztą ja się wcale nie zdziwię jak się okaże, ze większość pokoi jest w lepszym stanie, tylko nam się takie coś trafiło.
Wchodzi Dawid.
- Śpisz na ziemi - uprzedzam go na wstępie. Niech się przygotuje psychicznie.
- No chyba cię pojebało.
- Ja nie powiem kogo tu pojebało, że się z Izabelą związał. "Lalkę" czytałeś?
- Maniek, nie zaczynaj.
Maniek. Od kiedy on się do mnie w formie męskiej zwraca? Czy ja mu Kota przypominam?
- Ile jeszcze razy mam ci mówić, że ja nie zaczynam, tylko lojalnie ostrzegam?
- Tak, tak. Skrobot mi mówił, że jesteś zazdrosna.
- No nie! Co za zdradziecka świnia! I na dodatek urojenia ma. Teraz to się do niego już na pewno nie odezwę.
- Wy to chyba blisko ze sobą jesteście, co?
- Mówiłam, że śpisz na ziemi? To pomyłka. Śpisz na korytarzu.
- Nie ma opcji. Jak ci tak zależy na łóżku, to sobie idź do kolegów AUT-ów. Oni cię na pewno chętnie przyjmą.
- Znowu z nimi mamy? - jęczę.
Bo naprawdę już troszeczkę ubolewam nad spotykaniem Schlierenzauera na każdym kroku. A ostatnio jest jeszcze ten drugi. Ten od świń.
- Tak. Kraft cię na jakieś sushi zaprasza czy coś...
Nie no, temu to już całkiem odwaliło. W życiu nie wzięłam do ust surowej ryby. I nie wezmę. Jak mam ochotę na coś surowego to to na przykład jabłko jest. Albo banan. Chociaż nie. Ja bananów nie lubię. To nie. W każdym razie na pewno nie ryba.
Wyruszam na poszukiwania tego idioty, żeby mu wytłumaczyć, że nie jesteśmy ludźmi pierwotnymi i nie jadamy surowego mięsa.
W międzyczasie spotykam jeszcze Murańkę.
- Klimuś, dziecko drogie, ty sobie skarpetki zawczasu przygotuj. Bo ja ci ich na pewno rano szukać nie będę. Ej, a ty się nie zakochałeś przypadkiem?
- Ja? Nie. A co?
- A nic, już się zaczęłam zastanawiać. U was się to objawia w dość zróżnicowany sposób, więc może u ciebie gubieniem skarpetek... No nie wiem.
Zostawiam Klimka i szukam dalej. W recepcji pani mi uprzejmie podaje numer 62. A niech będzie. Na szczęście to w przeciwnym skrzydle niż my mieszkamy. Chociaż tyle dobrze.
Pukam do rzeczonych drzwi i otwiera mi ten od świń. Nie ukrywam, że troszeczkę mnie to odrzuca od wkroczenia w progi tegoż pokoju, ale na szczęście za nim pokazuje się uśmiechnięta morda Krafta. Może on też jest dziwny, ale przynajmniej go znam.
- Mania, co z tym sushi?
No w sumie ciekawe powitanie. Ja jestem zwolenniczką takiego zwykłego "cześć" czy coś, ale można i tak.
Zręcznie wymijam tego wieprzowego i zasiadam na łóżku Krafta, upewniając się uprzednio, czy to na pewno jego. Swoją drogą wszystko się zgadza - ten pokój jest tysiąc razy lepszy niż nasz.  Zaczynam coraz poważniej rozpatrywać sugestię Dawida. W sumie ten od prosięcia wygląda na średniointeligentnego, może by poszedł do Pointnera czy coś...
- Stefan, żadne sushi. Całkiem ci odwaliło na punkcie tej Japonii. Jak się nią będziesz faszerował od środka, to ci to wcale nie pomoże w nauce języka.
- Nie?
- Nie.
- Ani trochę?
- W ogóle.
- Szkoda.
No wielu rzeczy szkoda. Tego, że jest debilem - też.
- Bo wiesz...
Oho, zaczynają się zwierzenia.
- ...wcale mi ten japoński tak dobrze nie idzie. Nikt ze mną nie chce ćwiczyć. Ani Noriaki, ani Daiki, ani Taku. Co prawda oferowali się Koreańczycy, żebym się na ich język przerzucił i że oni mi pomogą. Ale ja nie chcę. Bo ja się ich boję.
No cóż - ja się boję Kazachów, więc się nie ma co śmiać.
- Dobra, to ile z tego japońskiego umiesz?
- Policzyć do dwudziestu, powiedzieć "Jestem Stefan, jestem z Austrii", "dzień dobry", "dziękuję", "proszę", "przepraszam". A, no i jeszcze "do widzenia".
- Tyle?
- No.
- A ile czasu się uczysz?
- Dwa miesiące.
Nie no, on naprawdę jest ćwierćinteligentny. Ręce opadają. Już by się Żyła więcej nauczył.
- To może byś sobie odpuścił, co?
- W życiu.
- Bo?
- Bo znam tylko niemiecki i angielski.
- To nie możesz się za jakiś inny język wziąć?
- No mogę.
- To czemu się nie bierzesz?
- Bo mi się kwiaty wiśni spodobały i tak jakoś...
Wymiękam. W tym momencie wymiękam całkowicie. W życiu nie słyszałam głupszego argumentu. To tylko Austriak mógł wymyślić. Tak à propos to mnie trochę irytuje ten świński, co na drugim łóżku siedzi i cały czas się gapi. Już się zastanawiam, czy nie lepiej przypadkiem dzielić pokoju ze Schlierenzauerem.
- Mania...
- No?
- A jakbym się tak polskiego zaczął uczyć?
O, wreszcie zaczyna gadać z sensem.
- No mógłbyś.
- A pomogłabyś mi?
O nie, nie, nie. W życiu. Jestem serwismenem, psychologiem, poradnią sercową, punktem gastronomicznym od czasu do czasu - i jeszcze nauczycielką polskiego do tego? Kiedy - ja się pytam. Doba ma tylko 24 godziny niestety. A spać też by się od czasu do czasu przydało.
- Nie ma mowy. Nie nadaję się do tego, nie mam czasu ani ochoty, jasne?
- Mania...
- Nie.
- Ej!
- No co?
- Nie możesz mnie tak zostawić na lodzie.
- Mogę.
- Proszę cię. Ja się bardzo postaram. Słownik sobie kupię. I książkę jakąś. I się nauczę raz-dwa. Zresztą twoje chłopaki mi też na pewno pomogą, nie to, co Japończycy.
Ej, ej, ej... To może nawet nie jest takie całkiem głupie. Wreszcie się te hieny czymś zajmą i może przestaną ciągle do mnie przyłazić.  Dobra, kogo ja oszukuję.
- Okej, wchodzę w to.
- Serio?
- Tak.
- Dobra, to kiedy zaczynamy?
- Teraz.
- Teraz?
- No tak. A co, cykasz się?
- Ja? W życiu.
- Dobra, to zaczynamy od powitania. Powtórz: cześć.
- Sześśś...
No nieźle. Widzę, że się za liczby od razu bierzemy.
- Cześć.
- Sześśś...
Zauważam kątem oka, że ten świniowaty też się z boku popluwa. Jemu się też zachciało nauki?
- Cześć.
- Sześśś...
- No dobra, to może coś łatwiejszego: tak.
- Tag!
Jezu, czy w ich języku wszystko brzmi jak rozkaz rozstrzelania?
- Tak.
- Tag.
- Nie.
- Nie.
O, to mu dobrze idzie. Widzę, że poziom zaawansowania wysoki.
- Dobra, Kraft. Na dziś wystarczy. Chciałabym coś mimo wszystko pospać. Poćwicz te, jakże wysublimowane zwroty, a jutro coś dołożymy.
- Dobrze. Mania, a co one właściwie znaczą?

Wracam do pokoju z odczuciem, że zrobiłam coś bardzo głupiego. No trudno. Najwyżej zrobię ze Skrobota panią polonistkę, będzie miał za swoje.
Dawid akurat wychodzi z łazienki, wzdycham, patrząc na jego kurczęcą klatkę piersiową. Co ta Iza z nim widzi to ja nie wiem... I zresztą vice versa...
- Pamiętaj, śpisz na ziemi.
- Tak, tak...
Idę do łazienki, z pół godziny tam spędzam, wychodzę sobie kulturalnie i co widzę? Ten debil się w łóżku położył. I śpi. Jak zabity.
No nie. Od ściany na dodatek. Akurat ten jeden raz mu się zachciało. Nawet go nie mam jak zrzucić.
Kładę się obok, na całej jednej czwartej powierzchni łóżka i krew mnie zalewa. Ja go kiedyś po prostu zabiję. Kurde, czy on mnie musi kopać? I chrapać do tego?
Jak to jest możliwe, że człowiek tak przez sen wierzga? Oj, życzę Izuni powodzenia, jak się kiedyś hajtnąć zdecydują. A! Ała! Co to ma być? Dlaczego ja leżę na podłodze? 
Czy on mnie właśnie zrzucił z łóżka?
__________

Piszę coraz dłuższe rozdziały i coraz mniej mi się one podobają. Chyba zostanę jeszcze trochę w tym Innsbrucku, sama zresztą nie wiem, ale Kulm trzeba jak najbardziej odsuwać w czasie, no nie?
I jeszcze takie pytanie - bardziej sondażowe - do Was mam. Co Wy uważacie (jeśli w ogóle go kojarzycie) na temat Koena Verweija? Bo mnie bardzo kusi, żeby o nim coś naskrobać.
I jeszcze Stale Sandbech i Mark Mcmorris...
Ot, skutki Igrzysk.
Zresztą siatkarski wątek też mi siedzi w głowie od dawna.
Pytam na zaś - czy ktoś by to w ogóle chciał czytać? Bo pewnie kiedyś napiszę tak czy inaczej - najwyżej do szuflady ;)
P.S. Właśnie odkryłam, że po Polsce najczęściej odwiedzają mnie ludzie w Kenii. Ciekawe.

piątek, 7 marca 2014

9. A pigułkę gwałtu też już rozpuściłeś?

Ale mam zapierdol.
Ja przepraszam bardzo za użycie nieparlamentarnego słowa, ale tego się nie da po prostu określić inaczej. Mania, wynieś... Mania, przynieś... Mania, pozamiataj... Mania, podaj... Mania, nasmaruj... Mania, boli mnie palec... Mania, zakochałem się... Mania, gdzie jest moja skarpetka...
Nie, ale to już jest normalnie hit, jak Murańka rano chodzi po wszystkich pokojach i się pyta, czy ktoś przypadkiem jego skarpetki nie widział. Gówno mnie obchodzi jego śmierdząca skarpetka! Jakby się położył o drugiej w nocy tak jak ja, to by naprawdę gardził takimi prozaicznymi rzeczami jak skarpetki. I jak ja sobie kulturalnie śpię, a on wparowuje (to znaczy muszę mu otworzyć, bo na noc klucz mam przecież w użyciu - więc muszę najpierw zwlec się z łóżka, co mnie raczej - w godzinach wczesnoporannych nie nastawia pozytywnie do ludzkości) - więc niech się nie dziwi, że się na niego drę, rzucam poduszką, ewentualnie totalnie olewam - ale to tylko w przypływach wyjątkowo dobrego nastroju. Czyli rzadko.
I tak moja praca właśnie wygląda. Ale o tym to się w telewizji ani słówkiem nie wspomina. Wszyscy tylko o tym, jak to Stoch świetnie skacze i że wreszcie mamy drużynę. Tylko swoją drogą jakby nie Ewa, która jest jego prywatnym menadżerem, psychologiem i w ogóle wszystkim (a żoną zwłaszcza), to by mu wcale tak dobrze nie szło. Zresztą to już jest udowodnione naukowo, że skoczek po ślubie lepiej skacze. Ale w przypadku Dawida lepiej nie ryzykować. A nuż mu zaszkodzi jeszcze bardziej?
Co to dziś mamy? Ach, Sylwestra, no właśnie. Bardzo fajnie. Miodzio i zajebiście. Jakbym jeszcze miała czas i ochotę na jakąś rozrywkę z tej okazji, to by już w ogóle było super. Ale przecież od rana do teraz - a mamy dzięki Bogu ósmą wieczór - czasu, żeby siąść nie miałam, więc o czym my rozmawiamy.
Najbardziej to dziś dowalił Kamil po kwalifikacjach. Szczęsny się go pyta co będzie robić wieczorem, a ten, że co możemy robić, jak się zejdzie tuzin chłopa w sylwestrowy wieczór. I się jeszcze uśmiecha znacząco.
No. Akurat. Już ja wiem, co będzie. O dziewiątej wypijemy po pół kieliszka szampana i panowie elegancko pójdą spać, żeby wypocząć, dobrze czuć się na konkursie i tak dalej... pierdu, pierdu. Kto normalny uśnie o dziesiątej?
Znaczy mnie się już w sumie wewnętrzny zegar regulujący sen przestawił na godzinę około dwunastej - pierwszej w nocy, więc może faktycznie. No nie wiem.
Zebranie u trenera mam za... o. Już. Ups. Otwieram drzwi na korytarz i o mało co nie taranuję Bieguna. No jasne. Na pewno miał zamiar zapukać. Czemu sama w to nie wierzę?
- O, Marzenka, dobrze, że jesteś.
- Już mnie nie ma.
- Przecież widzę, że jesteś.
Boże, człowieku. To była aluzja. Ukryta aluzja. Chyba za głęboko ukryta.
- Ale wychodzę do trenera.
- Ach, do trenera... A nie moglibyśmy pogadać?
- Krzyyyś...
- Proszę.
No w sumie jak już jestem spóźniona o dziesięć minut, to o kolejne dziesięć nie zaszkodzi.
- Dobra. Szybko.
- Pisałem do Monii.
O. No, no, no.
- I co?
- Ma faceta.
Ułaa...
- Ale co - tak ci powiedziała?
- No z kontekstu wyszło, tak się jej jakby wyrwało.
- No to dupa, stary.
- No przecież wiem.
- To w jakim celu tu przyszedłeś?
- Nie wiem.
No tak. Przynajmniej coś już mamy ustalone.
- Ale patrz. Jest przecież tyle ładnych, fajnych dziewczyn. Może ona ma cellulit? Albo chrapie? Albo ustawia książki według koloru? Na pewno nie jest ideałem.
- Ja nawet nie wiem, co to jest ten cellulit.
To się ciesz.
- A taki... Takie tam. Nieważne w sumie. No ale pomyśl o chrapaniu. To by przecież było okropne.
- No. Okropne.
- I jeszcze te książki...
- Co - książki?
- No według koloru...
- A tak. Nie no, faktycznie... Ale za to się ładnie uśmiecha...
- Biegun, każda dziewczyna się ładnie uśmiecha! Tylko ty się musisz pierwszy do niej uśmiechnąć. Zadanie bojowe na jutro dla ciebie mam - po konkursie wychodzisz do kibiców i uśmiechasz się do dziewczyn. Zobaczysz, co będzie. I bez dyskusji. To jest rozkaz.

Okazuje się, że zebranie u trenera się nawet jeszcze nie zaczęło, bo pan Kruczek wideokonferencję z żoną odbywa. No to faktycznie. Lepiej mu w drogę nie wchodzić. Godzina dziewiąta. Wszystkie hieny się na szampana złażą. Widzę, że Biegun na średnio przekonanego do mojej propozycji wygląda. A zresztą, co mnie problemy małolatów obchodzą. Trener się produkuje, życzenia eleganckie składa, wszyscy się kieliszkami stukają... A ten co? Skrobot, spierdzielaj. Nie gadam z tobą.
- Marzenka... Mania...
Mów do ręki.
- No patrzcie. Ta się dalej do mnie nie odzywa. Przez ostatni tydzień powiedziała mi tylko, żebym sprzętu kadrowego nie niszczył i jeszcze - cytuję: "smar do toru dobrał, a nie do dupy", a no i "żebym zawiązał sobie jakąś szmatę na ryju i nie pieprzył od rzeczy". Kiepsko to widzę.
Ty sobie nie szukaj publicznego współczucia, dziadu jeden.
- Spadaj, Skrobot. Masz za swoje.
- Ja? Ja? A kto mnie łaskotał? I kto mi później podbił oko?
- Przez przypadek - uśmiecham się z satysfakcją. Co mu poradzę, że dostał kolanem?
Zresztą Dawidowi się wydaje, że nas wtedy w święta na co najmniej jakiejś orgii nakrył, więc ten tu element lepiej niech nie pogarsza swojej sytuacji.
- Akurat. Przez przypadek.
- Gdybym mógł się wtrącić - wtrąca się Kot.
- Nie możesz.
- Ale gdybym jednak...
- Nie.
- Ale...
- Kocie, czy ty też chcesz fioletowe oczko?
- Eee... Nie, nie.
- No właśnie.
Czasem mi się wydaje, że ja ich troszkę terroryzuję. Ale tylko troszkę.

Wychodząc od trenera natykam się na Morgiego. To nie jest normalne, że ja tego człowieka ciągle na hotelowym korytarzu spotykam.
- O, Mania, właśnie do ciebie szedłem.
- Mam się cieszyć?
- No jasne. Przemyciłem dla ciebie szampana. Kraft też chciał iść, ale go przekupiłem fiszkami z japońskiego.
- Skąd ty masz fiszki z japońskiego?
- Zdobyłem. Miał dostać na urodziny, ale do tej pory jeszcze coś wymyślę.
- No dobra. To dawaj tego szampana. Niech już stracę i poświęcę mój cenny czas.
Pół godziny później siedzę i śmieję się jak głupia z kretyńskich żartów Morgensterna. A przecież wypiłam tylko jeden kieliszek.
- Morgi, czegoś ty mi tu nalał?
- Samych dobrych rzeczy.
- No z pewnością. A pigułkę gwałtu też już rozpuściłeś?
- Nie. Liczę na to, że nie będzie potrzebna.
- No oczywiście. Bo zaraz kopnę cię w dupę i wylecisz z hukiem na zewnątrz.
- Ostra z ciebie babka.
- No cóż, jak będziesz fikał, to i rękoczyny niewykluczone.
- A właśnie - ten wasz serwismen - znaczy jego oko - to też twoje dzieło?
- No nie da się ukryć.
- Matko Boska, a co on ci takiego zrobił?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Wiesz co, Mania? Zajebista z ciebie dziewczyna.
No i nie dość, że mi z takim tekstem wyjeżdża, to się jeszcze uśmiecha. Ciekawe, czy ustawia książki według koloru.
- Sorry, i tak nie przejdę do waszej kadry.  Ani prywatnym szpiegiem też dla was nie będę.
- Szkoda. Przynajmniej hotel mamy ten sam.
- I to ma być powód do radości? Widywanie mordy Schlierenzauera dziesięć razy dziennie to zdecydowanie ponad moje nerwy.
- Uwierz mi, ponad moje też.
__________

Życie takie ciężkie. Delta taka ujemna.