piątek, 17 stycznia 2020

70. Mania, to koniec

Jedziemy z nowym sezonem. Już bardzo tego potrzebowałam. Może to chore, ale ja chyba naprawdę żyję od zimy do zimy. Nawet jeśli to, co aktualnie widzę za oknem właściwie niewiele ma z zimą wspólnego. A ten śnieg na skoczni to po prostu pic na wodę fotomontaż. Beznadziejny jest ten termin, w listopadzie zawody powinny odbywać się wyłącznie w Skandynawii i niech mnie nikt nie próbuje przekonywać, że sztuczny śnieg w Wiśle jest lepszy. Jasne, że ogólnie rzecz biorąc on się nadaje, ale wyłącznie w myśl zasady Jeśli coś jest niemożliwe do wykonania, dajcie to zrobić Polakom.
Apolloniusz Świeżo Upieczony Tata oczywiście jest przeszczęśliwy, że mu wcisnęli jakiś dodupny termin i nie czuje, że to tylko dlatego, że nikt inny nie chce. Boże, na jakim świecie ten człowiek żyje. Patrząc na inne jego decyzje, to ja chyba nawet nie chcę wiedzieć. I nigdy nie chcę wylądować na tej samej planecie.
- Piździ jak w kieleckim - stwierdza Anżej, wchodząc do domku. - Ja sobie tego skakania dziś nie wyobrażam.
Całe szczęście, że sobie nie musi wyobrażać, bo się do konkursu nie zakwalifikował. Chociaż zdaje się, że ma być przedskoczkiem. Ale taką nieobecność to się da łatwo zatuszować.
- No już się tak nie martw, Hofer sobie poradzi. Najwyżej konkurs zamiast dwóch godzin będzie trwał cztery. Albo będzie jedna seria. Od wczoraj siedzisz w tej zabawie?
Stękała kuli się w sobie, jakiś nagle zgaszony. Przecież go chyba nie obraziłam, nie? Boże, jaka ta młodzież teraz delikatna. 
- A czy ty tak w ogóle nie powinieneś już przypadkiem być na górze? Konkurs się zaczyna za piętnaście minut.
- Stęki, faktycznie. Ogarnij się, chłopie - rzuca Maciej Kot. Odezwał się pierwszy ogarnięty.
Przestaję zwracać uwagę na te ich dyskusje i skupiam się na swojej robocie. Chciałabym stąd wyjść jeszcze przed końcem pierwszej serii, a to wymaga pewnego zdyscyplinowania. Ogarniamy temat ze Skrobotem w miarę sprawnie, w końcu nie od dziś razem pracujemy. Tak naprawdę nie musimy nawet rozmawiać, żeby wszystko szybko i elegancko przygotować, ale jednak jak się gada to jakoś tak przyjemniej czas leci. A przy okazji rosną szanse na to, że uda się zachować jakiś poziom intelektualny takiej rozmowy, chyba że akurat włączy się do niej, rzecz jasna nieproszony, Murańka. Tego ryzyka nigdy nie można wykluczyć. 
Oczywiście prezentujemy się jak na gospodarza przystało i do drugiej serii awansuje całych trzech zawodników.
- Przykombinowałem - rzuca Piotrek, ale jakoś specjalnie się nie przejmuje. Jasne, przecież mamy klęskę urodzaju, juniorzy walą do kadry A drzwiami i oknami, i generalnie świetlana przyszłość się rysuje przed polskimi skokami. Także luzik arbuzik.
Oglądamy sobie drugą serię w wersji stadnej, to jest wszyscy, którzy do niej nie awansowali, a hańbią swoim nazwiskiem naród polski, stoją razem jak widły w gnoju w towarzystwie sztabu. I komentują przebieg wydarzeń jakby co najmniej potrafili skoczyć lepiej. Tylko Szybki gębę zamknął i wygląda jakby faktycznie nie był specjalnie zachwycony swoim występem.
- A tobie co? - szturcham go łokciem w żebra. - Już nie przesadzaj. Patrz na tego - kiwam głową w stronę Murańki. - Już nawet nie pamięta co to znaczy się zakwalifikować do konkursu, a nie popada w otchłań rozpaczy.
Kuba robi zniesmaczoną minę.
- No to chyba nie chciałbym tak skończyć.
Też bym w sumie nie chciała, żeby tak skończył.
- Okej, może podawanie przykładu człowieka pozbawionego mózgu i ambicji nie jest najlepszym pomysłem.
- Tak, chyba miewałaś lepsze - uśmiecha się wreszcie Kuba. - Ale doceniam dobre chęci.
I to już mi się bardziej podoba. To jest jedyny człowiek, z którym wiążę jakiekolwiek nadzieje, jeśli chodzi o przyszłość polskich skoków, więc niech się raczej nie załamuje po jednym nieudanym konkursie, tylko po prostu bierze do roboty. Tak jak mój brat na przykład. Proszę bardzo, takie beztalencie, ale haruje jak dziki wół i przynosi to lepsze efekty, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Teraz też awansuje do pierwszej dziesiątki, choć Kamila nie przebije, bo... o tak, proszę państwa, mamy pierwsze podium indywidualne w tym sezonie. Nie, to mi się nigdy nie znudzi.
Przenosimy się na zeskok, organizatorzy ustawiają dekorację, Polo poprawia fryzurę, dziennikarze chcą się zesrać, żeby tylko zawodnicy do nich podeszli, generalnie wszystko odbywa się w ramach znanych standardów. Nagle koło mnie pojawia się Stefan Kraft. I to wciąż jest w granicach normy. Tylko że ta mina bynajmniej nie jest normalna. Zazwyczaj szczerzy się od ucha do ucha. Teraz ma podkówkę jak trzyletnie dziecko, któremu zabrali lizaka.
- Mania, to koniec - mówi. - Żaki nie kocha mnie. Tak mówiła mi. I koniec.
Dwudzieste pierwsze miejsce i zerwanie z dziewczyną. Dzień pełen sukcesów.
Cholera jasna no. Dlaczego te durne baby takie są. Najpierw mu robią nadzieje, a potem to ja muszę wysłuchiwać jego zwierzeń jak wypłakuje mi się w rękaw. Współczuję Hayboeckowi. Ja przynajmniej nie mieszkam ze Stefanem Kraftem w jednym pokoju, więc chociaż przed snem mam chwilę spokoju. A tamten pewnie usypia przy wiewiórczym jojczeniu na temat nieszczęśliwej miłości. Lepsze to niż liczenie baranów. Bardziej nudne. A więc skuteczniejsze.
- Jest tutaj, tak? Rozmawialiście?
Stefan kiwa głową.
- Ja wiedziełem dawno. W serce. Jak mówiła, że nie chce jechać do moja domu. I teraz mówi że przeprasza i musimy kończyć.
Fakt, zapraszał ją do Austrii, ale się nie zgodziła. Myślałam, że może dobrze to o niej świadczy, że nie chce pędzić z tym ich związkiem. Teraz okazuje się, że świadczyło to o niej jeszcze lepiej, bo zwyczajnie poszła do rozum do głowy i wycofała się z pomysłu nawiązania bliskiej relacji ze Stefanem Kraftem.
Trochę ją nawet podziwiam, że potrafiła postawić sprawę tak stanowczo i otwarcie. Ale może ona po prostu naprawdę wie czego chce. Albo przynajmniej wie czego nie chce. Na początek dobre i to.

W Kuusamo zawsze to samo. Można to powtarzać co roku i co roku to będzie aktualne. Wkurwić się można porządnie na ten wiatr, ale chociaż trochę śniegu mamy szansę zobaczyć. Tak jak teraz. Jeszcze z pół godzinki i Walter będzie zmuszony dzisiejszy konkurs odwołać, mimo iż jestem pewna, że ma najszczersze chęci narazić zdrowie zawodników dla uciechy gawiedzi, ale za dużo, nomen omen, ludzi na to patrzy, żeby rzucić niewinne wiewiórki i inne stworzenia na pastwę wiatru.
- Takie życie - wzdycha Stefan Kraft po raz trzydziesty czwarty w przeciągu ostatnich dziesięciu minut. Ale nie ma na myśli niesprzyjających warunków atmosferycznych uniemożliwiających przeprowadzenie konkursu. Po prostu znów żali mi się na to, jakie to niesprawiedliwe, że żadna fajna dziewczyna go nie chce.
Zadek zaczyna mi przymarzać do murka, na którym siedzimy, ale chcę się jeszcze napawać widokiem śniegu ile mogę, więc nie chowam się do domku. I może to jest podstawowy błąd.
- Wisz, Mania, chcem żonę. I dziecko. Będę dobry tata.
Nie skomentuję tego.
- Ona była taka najpiengna... ale nie chcem już myślić o niej.
I dlatego nawija o niej przez kolejne pięć minut.
Kurde, może jednak bardziej opłaca się wrócić do domku. Rozważmy. Plusy bycia na zewnątrz: śnieg. Plusy bycia w środku: nieprzymarzający do siedziska tyłek, brak Stefana Krafta (jeśli uda się go spławić). Żadna opcja nie brzmi jakoś zdecydowanie bardziej kusząco od drugiej.
- Mania, ej!
Ups, chyba za bardzo się wyłączyłam.
- Co?
- Robić tak czy nie?
- Yyy... jak? Nie zrozumiałam - już chyba wolę udawać idiotkę niż przyznać się, że go nie słucham.
- Ta randka w internet. Piszem i potem widzimy naprawdę.
Moja ostatnia szara komórka walczy w tym momencie naprawdę bardzo dzielnie.
- Chodzi o portal randkowy, tak? Zakładasz konto i piszesz z dziewczyną, a potem się spotykacie?
- Mówiem czeciesz.
A no tak, sorry. Przecież z tamtej wypowiedzi wszystko wynikało zupełnie jasno, jak mogłam nie zrozumieć.
- Taaa... A szukasz dziewczyny, która mówi po niemiecku, angielsku czy polsku?
- Nie wim. Każda dobra. Daje szansa każda.
Wow, cóż za łaskawca. Na pewno będą walić drzwiami i oknami.
A swoją drogą wygląda na to, że Polki go porządnie rozczarowały, skoro już nie zawęża poszukiwań tylko do nich. Nawet mi go trochę szkoda. Ale przy jego poziomie polskiego pisanego, który jest raczej gorszy od polskiego mówionego, to może i dobrze.
- Mhm. Ja... nie wiem. Nie możesz zapytać Hayboecka?
- Ja mówiłem z Michi. On mówi, że dobry pomysł.
No. Zajebisty.
- Jak Michi tak mówi, to po co mnie pytasz?
- Bo jesteś dziewczyna.
Nie widzę związku.
- I....?
- I musisz pomagać mi, żeby było dobre.
Mija pięć sekund.
- Co? - mówię wreszcie.
Przechodzą koło nas Szybki z Dawidem.
- Odwołane! - woła mój brat, a ja tylko kiwam głową, bo dalej próbuję zrozumieć związek przyczynowo-skutkowy, jaki usiłuje przedstawić mi Stefan Kraft.
- Mania, musisz paczyć, czy dobre piszem. Czy ładne, czy mądre, czy dziewczyny lubią takie rzeczy co ja im mówię.
- Ale skąd ja mam wiedzieć, co lubią dziewczyny? - rozkładam bezradnie ręce.
- Bo jesteś dziewczyna.
Brzmi sensownie. Ale nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Gdyby naprawdę było tak jak mówi Szczurowiewiórka, może byłabym w stanie w końcu zadzwonić do Thomasa albo odpisać na jakąś jego wiadomość. Ale nieee.... Minęły dwa miesiące, a ja udaję, że zapadłam się pod ziemię, nie istnieję i generalnie proszę mnie zostawić w świętym spokoju.
Bo ja po prostu nie wiem co mu mam powiedzieć.
Aż by się chciało tę kwestię obgadać ze Skrobotem. Tylko coś mi podpowiada, że to też raczej nie jest najlepszy pomysł.
Bawię się wyśmienicie, myślę, że nikt nie ma co do tego wątpliwości. Uciekanie przed każdym (znaczy się drugim w życiu) potencjalnie zainteresowanym mną facetem wychodzi mi rewelacyjnie. Ale skoro Skrobotowi tak skutecznie przeszło, to może i Morgensternowi przejdzie. Właściwie już raz mu się to przydarzyło. Co prawda towarzyszyło temu silne pierdolnięcie w łeb, ale nie sądzę, żeby był to warunek konieczny.
- I co, Mania? Pomagasz mi?
No i jakie ja mam wyjście niby? Wzdycham i naciągam czapkę na uszy.
- A może jednak Michi ci pomoże, co? - podejmuję ostatnią próbę. - On ma dziewczynę, prawda? To chyba sobie jakoś poradzi.
- Michi też pomaga mi - kiwa głową Stefan. - Ale to mało.
Fakt, jedna osoba, żeby pomóc Kraftowi poderwać dziewczynę, to rzeczywiście może być za mało.
- Okej. Wchodzę w to.
Pocieszam się myślą, że to może być zabawne.
__________

Ten rozdział miałam ledwo zaczęty już od jakiegoś czasu, po czym nagle wczoraj wieczorem dokończył się sam. Niespodzianka ;)
Skłoniona przez jedną z czytelniczek, wstawiam Wam link do mojego profilu na wattpadzie. Powoli wrzucam tam moje teksty, aczkolwiek z blogspotu nie uciekam. Jeśli ktoś woli tamtą platformę - zapraszam. Ja co prawda nie jestem jej fanką, ale są różne gusta.

(Chyba nie spodziewaliście się, że Mańka inaczej zareaguje na rewelacje z poprzedniego rozdziału, prawda? ;))

piątek, 10 stycznia 2020

Zamiast rozdziału

Czy Wy wiecie, że dziś mija równo SZEŚĆ (!!!) lat od opublikowania pierwszego rozdziału Marzenki? Łącznie z tym, że i wtedy był, i dziś jest piątek. Sześć lat, sześćdziesiąt dziewięć rozdziałów, mnóstwo komentarzy. Dzięki blogosferze poznałam wiele cudownych osób i przeżyłam znacznie więcej skrajnych emocji niż można by podejrzewać. Dziękuję Wam za to.
Pewnie przelatujecie ten tekst wzrokiem oczekując na słowa to już koniec, żegnamy się na zawsze itd., itp. Przyznam szczerze, że jeszcze tydzień temu taka pokusa była bardzo silna. A potem Dawid wygrał Turniej Czterech Skoczni. I trochę szkoda byłoby tego nie opisać XD Cóż, prawda jest taka, że nawet jeśli przestanę publikować, i tak będę pisać do szuflady. Zresztą już w tym momencie to robię (niekoniecznie w przypadku tego opowiadania). Wiem, że wiele na tym tracę, ale równocześnie oszczędzam sobie rozczarowania. Bo przynajmniej nie łudzę się, że otrzymam komentarz.
Ech, nie chciałam brzmieć tak żałośnie, przepraszam XD
Puenty brak. No, może poproszę Was o spożycie okienka (lub dziesięciu) czekolady za zdrowie Mańki i jej autorki.