piątek, 20 grudnia 2019

69. To nie jest rozmowa na telefon

Stefan Kraft zrobił prawo jazdy. Zdał za siódmym razem. Ja już nawet nie wiem ile czasu mu to zajęło, straciłam rachubę gdzieś tak po dwóch latach. Nie sądziłam, że to się kiedykolwiek wydarzy, ale od momentu, kiedy pierwszego kwietnia usłyszałam, że Apollo po raz kolejny zostanie ojcem i błędnie uznałam, że to prima aprilis, już niewiele informacji jest w stanie mnie zaszokować.
A mógłby ktoś pomyśleć, że kwiecień to początek sezonu ogórkowego. Pomyłka. Z tymi ludźmi nigdy nie ma przerwy od atrakcji dodatkowych. Zwłaszcza że, bądźmy szczerzy, nasze wakacje trwają dwa tygodnie. A potem i tak zaczynają się treningi. A następnie Letnia Grand Prix. I od nowa te wszystkie mordy trzeba oglądać. Mógłby ktoś powiedzieć, że na pocieszenie trzeba też oglądać gołe klaty, ale no... co te suchoklatesy mają do zaprezentowania właściwie. Średnia to atrakcja tak naprawdę.
Niby trener się zmienił, ale w gruncie rzeczy wszystko pozostało tak samo. To znaczy praca, praca, praca. I dążenie do perfekcji. Jedno co działa na plus Doleżała, to że nie ma kija w dupie jak Horngacher. Ale o tym przecież wszyscy już wcześniej wiedzieliśmy. Także jest tak samo, ale trochę lepiej.
I tak sobie żyjemy. Treningi, wyjazdy na obozy (plus treningi), Letnia Grand Prix, a w przerwach między tym mniej lub bardziej udane próby podjęcia aktywności wakacyjnych typu opierdalanie się przez cały dzień. Lub bycie ciotką na pełen etat. Nie sądziłam, że mogę tak polubić robienie za darmową niańkę. A jednak. Z takim Mańkiem to się dogaduję lepiej niż z dorosłymi facetami. Że już nie wspomnę o Ani, z którą dogadać się jeszcze łatwiej, bo... nie gada. Ktoś by może stwierdził, że to jest jakaś przeszkoda, ale jeśli o mnie chodzi to absolutnie się nie zgadzam. Jak mogę sobie poprzebywać w towarzystwie osoby, która nie zarzuca mnie swoimi problemami i nie prosi o radę, to ja naprawdę jestem wniebowzięta. Co do zmieniania pieluchy - cóż, w tym przypadku mój entuzjazm jest już zdecydowanie bardziej umiarkowany, ale od czego jest matka, ojciec, babcia i dziadek. Ja swój udział w tym procederze ograniczam do niezbędnego minimum. Także w zasadzie spełniam się w roli niańki, choć na razie absolutnie nie widzę się w roli matki. I może nigdy się w tej roli nie zobaczę. Bo niańczenie ma tę jedną podstawową zaletę, że jak masz już dość, oddajesz dziecko rodzicom i otrzymujesz w zamian święty spokój. A jak samemu jesteś tym rodzicem, to już nie masz komu tego dziecka na stałe oddać.
Także wakacje lecą mi dosyć przyjemnie. Na przykład teraz leżę sobie na kocu w ogrodzie, Ania śpi w wózku, Maniek biega za piłką razem z Rufusem, najnowszym szczenięcym nabytkiem Dawida i Izy. Jest totalnym słodziakiem i pląta się o własne nogi, a jak do tego dodamy mojego czteroletniego ziomka, który piszczy z zachwytu co trzydzieści sekund, powstaje totalnie rozczulający obrazek.
I teraz powinnam się nad sobą zastanowić. Bo albo mam PMS i mogę się wzruszać pierdołami, albo powinnam się udać na jakieś leczenie. Z tym że to chyba jednak PMS.
Obok mnie leży Folwark zwierzęcy, ale jakoś nie potrafię się skupić na czytaniu. Chyba wybrałam zbyt ciężką lekturę jak na trzydzieści stopni w cieniu. Lub mam zbyt wiele bodźców rozpraszających.
Kawałek ode mnie Dawid z Maciejem Kotem i braćmi Skrobotami stoją i debatują nad stanem technicznym mojego samochodu. Znów coś w nim jebło i poprosiłam tego mojego bliźniaka, żeby zajrzał do środka i ogarnął temat, ewentualnie wezwał niezbędne posiłki. Właściwie wiedziałam, że się bez tego nie obejdzie, ale nie chciałam podważać jego kompetencji, bo by się jeszcze uniósł męską dumą, do nikogo nie zadzwonił, tylko jeszcze bardziej coś spierdolił.
Naprawianie samochodu to jedna z niewielu sytuacji życiowych, w których mocno polegam na zdaniu Macieja Kota. Inną tego typu sytuacją mogłoby być wybieranie kosmetyków do pielęgnacji włosów, ale że w tej kwestii właściwie ograniczam się do szamponu, to nie mamy za bardzo o czym rozmawiać. Samochód to inna sprawa. Ostatnio odmawia współpracy średnio raz w miesiącu. I właściwie nie wiem czy nie lepiej byłoby jednak jechać do mechanika albo po prostu kupić nowy, bo te ciągłe konsylia nad jego stanem technicznym zamieniają się w spotkania towarzyskie, czasem połączone wręcz z grillem w ogrodzie. Oczywiście nie mam nic przeciwko jedzonku, tylko dlaczego to zawsze musi być koniecznie u mnie, a nie u Kota na przykład.
No dlatego, że to do mojego zepsutego samochodu się wszyscy złażą. I teraz zanosi się na to samo. Dawid rozmawia przez telefon, słyszę że z Titusem. Pewnie za chwilę zwoła resztę zgrai. Niech im będzie. O ile przyniosą własny prowiant, jakoś to zniosę.
- Maniek, chodź się napić! - wołam mojego małego ziomka, bo nie mogę dopuścić do tego, żeby się dziecko odwodniło. Niby już czwarta po południu, więc największy upał minął, ale nigdy nic nie wiadomo. Boże, jaka ja jestem irytująco odpowiedzialna.
- Ania znowu śpi?
- Śpi - potwierdzam.
- Po co dziewczyny śpijom tak dużo? - wzdycha Maniek. - Chcę się z nią pobawić.
- Małe dzieci muszą dużo spać, bo jak się śpi, to się najszybciej rośnie.
- Aha. To musi śpić.
- Musi.
Maniek wychyla duszkiem pół butelki wody i pędzi znów do Rufusa. Ja nie wiem skąd dzieci biorą te motorki w tyłkach, ale też bym tak chciała. Tymczasem nie mam nawet siły wstać z tego koca. Lub po prostu nie mam ochoty. Zerkam na telefon. Nowa wiadomość od Morgensterna. Nie wiem. Naprawdę nie wiem o co chodzi. Nie wiem dlaczego. Nie wiem po co. Ale od jakiegoś czasu nie ma dnia bez wiadomości od Thomasa. Pisze o zupełnych pierdołach i nawet nie jakoś tak nachalnie co pięć minut, ale jednak codziennie. Popołudniową porą zazwyczaj. Lub wieczorową.
- Marzena, kurde!
- Co? - odpowiadam, wyrwana z zamyślenia. Zdaje się, że nie pierwszy raz mnie Dawid woła, bo już podszedł całkiem blisko, a minę ma mocno zniecierpliwioną.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, że przeglądu nie zrobiłaś? Jakoś na początku miesiąca miałaś termin.
- O. Faktycznie - uświadamiam sobie. Jak mi nic w tym samochodzie nie rzęzi, to jakoś nie pamiętam o tym, że on istnieje. Oczywiście poza momentami, gdy potrzebuję go użytkować. - Czemu mi nie przypomniałeś?
- Właśnie ci przypominam. Zresztą odpierwiastkuj się ode mnie. Nie mój samochód, nie muszę pamiętać o takich pierdołach.
- A jednak pamiętasz. Tylko poniewczasie.
- Nie ja, tylko Kacper. Sprawdziliśmy i miał rację.
Ja oszaleję. Skrobot pamięta, kiedy mi mija termin przeglądu. Czy ten człowiek nie ma własnego życia?
Właśnie że ma. Przynajmniej od pewnego czasu. I chyba ciekawsze niż ja.
- I tak mi nikt nie podbije tego przeglądu. To w sumie mogę nie jechać.
- Od kiedy tobie jest aż tak wszystko jedno?
- Nie wszystko. Pamiętam o nawodnieniu twojego dziecka bardziej niż ty sam. Doceń, bo o podlewaniu kwiatków na przykład zawsze zapominam.
- Doceniam. Iza jeszcze nie wróciła z tego sklepu?
- Nie. Pewnie pojechała później robić jakieś paznokcie albo rzęsy, albo włosy, albo... nie wiem co się tam jeszcze robi jak się jest kobietą. Możesz Kota zapytać. Dysponuje większą wiedzą na ten temat niż ja. Oho, chyba ci się córka budzi.
Dawid podchodzi do wózka i zaczyna coś tam ciumkać do Ani. Najwyraźniej uznaje, że czas zacząć zapoznawać się ze zwyczajami kobiet. Choćby takich małych. O, tak się do tego bierze, że dziecko zaczyna ryczeć. Gratulacje.
- No już, kochanie, czemu ty płaczesz?
- Sprawdź pieluchę - podsuwam propozycję.
- Marzena, weźże ty...
- Serio mówię.
Dawid wygląda jakby podejmował jakiś intensywny wysiłek umysłowy. W końcu idzie za moją poradą.
- Miałaś rację... - wzdycha.
- No widzisz.
Ja nie wierzę, że takie sytuacje wciąż go zaskakują. Konkurs na ojca roku nabiera tempa.

Ach, te piękne konkursy w Austrii, kiedy mój brat kopie wszystkim dupę. Co prawda w lecie, ale zawsze to miło. Od kiedy jest Mistrzem Świata, to nawet ewentualne posiadanie tytułu Króla Lata nie wydaje się już żenujące. Teraz mógłby sobie nawet wygrywać konkurs o Puchar Burmistrza Zadupia Dolnego, bo już czymś innym udowodnił swoją wartość. Wartość jako skoczka oczywiście. Nie ojca czy brata. Co do roli męża się nie wypowiadam.
- Marzenka, ktoś cię szuka - ogłasza Piotrek, wchodząc do domku. Już po zawodach, trzecie miejsce zajął, więc humor ma wyborny i szyfrem gada.
- Co ten Kraft znowu chce?
Trzy minuty temu rozmawialiśmy o tym, żeby zaprosił tę swoją Żaklinę na weekend, bo on niby chce, ale się wstydzi. Boi się, że ona uzna, że to za szybko i że się nie zgodzi i w ogóle da mu kosza, a przecież ona jest taka najpiengna.
- Nie Kraft. Zgaduj dalej.
- Pieter, ty uważaj z tymi zagadkami, bo jak się Mańka zdenerwuje, to inaczej będziecie rozmawiać - śmieje się Kacper, wrzucając sprzęt do torby.
- Masz trzy próby - brnie Żyła w tę żenadę.
- Okej. Prezydent?
- Nie.
- Papież?
- Nie.
- Walter Hofer?
- Nie. Marzenka, nie umiesz się bawić.
Jak nie oni, to ja już naprawdę nie wiem kto. 
- No to już mnie oświeć - burczę, usiłując nie przenieść stu procent mojej uwagi na drożdżówkę z budyniem, którą spożywam w tak zwanym międzyczasie.
- Nie, czekaj, może dam ci jakąś podpowiedź.
- Mhm, koniecznie.
- Chyba nikt więcej razy od niego się prawie na skoczni nie zabił.
Aż mi apetyt odbiera.
- Wiesz co, Pieter, jak ty coś powiesz...
- Mańka, Morgi cię szuka - informuje mnie Kamil, otwierając z impetem drzwi wejściowe.
I mniej więcej tak to się ogłasza. 
Tylko że w tym przypadku nagła chęć spotkania mnie ma tyle samo sensu co w przypadku Krafta. Bo też rozmawialiśmy jakieś dziesięć minut temu.
- Okeeej... - mówię wreszcie, chowam drożdżówkę do plecaka i podciągam spodnie od dresu. - Poradzicie sobie tutaj?
- Nie, bo przecież mamy pięć lat - ironizuje Kamil. Ja bym na jego miejscu nie była tak pełna optymizmu. Z tymi ludźmi to strach babki z piasku stawiać, a co dopiero drogi sprzęt kadrowy segregować i pakować. Zwłaszcza że teraz do towarzystwa dołącza również Maciej Kot, który przegląda się we własnym kasku.
Pozwolę sobie pozostawić to bez komentarza.
Mijam się z nim i wychodzę na zewnątrz. Morgenstern dyskutuje z Małyszem zaraz obok naszego domku. Nie wiem po cholerę mu jestem w takim razie potrzebna.
- Co jest? - pytam, bo naprawdę nie wiem o co znów chodzi.
- O, Mania - szczerzy się Morgi. Nie rozumiem skąd to zaskoczenie. Szukał mnie, to przylazłam.
Adam coś tam jeszcze mówi w tym diabelskim języku, żegna się z Thomasem i odchodzi ku zachodzącemu słońcu.
- Czego zapomniałeś mi powiedzieć, kiedy widzieliśmy się ostatnio dziesięć minut temu?
- Czemu ty się tak złościsz? Przerwa w pracy ci chyba nie zaszkodzi, nie?
- Nie jestem fanką niepotrzebnych przerw w pracy.
- Mhm - Thomas zakłada ręce na piersi i dosyć nieudolnie kryje uśmiech. - Lubisz jak wszystko jest tak jak należy, prawda?
- Prawda.
- I tu możemy mieć mały problem...
- Słucham?
- Chciałem z tobą porozmawiać... ale nie tak w biegu i żeby ciągle nam ktoś przeszkadzał jak przez całe te dwa dni.
Unoszę brwi i mrugam dwa razy.
- Poczekaj, poczekaj... Od dwóch miesięcy piszesz do mnie codziennie, powtarzam: codziennie, i twierdzisz, że nie było okazji porozmawiać, tak? Albo ja jestem jakaś dziwna, albo... albo ty.
- Tylko wiesz... to nie jest rozmowa na telefon.
O, cóż za oryginalny tekst.
- Jezus Maria, Kraft... - wzdycha Morgenstern. Czy to jakaś nowa Święta Trójca?
Patrzę tam gdzie on. Stefan wyraźnie kieruje się w naszą stronę. Wnoszę to po tym, że szczerzy się od ucha do ucha oraz macha do nas jak pojebany.
- Chodź - Thomas podejmuje nagłą decyzję. Chwyta mnie za rękę i ciągnie gdzieś poza domki. Jasne, niech mnie do lasu wywiezie i zamorduje. Mam deja vu. Lezę jak to cielę, nie zgłaszam protestów i zastanawiam się, co ja najlepszego robię. Jest dwudziesty dziewiąty września roku pańskiego dwa tysiące dziewiętnastego, godzina osiemnasta, jakieś piętnaście stopni i słońce powoli zbliża się do linii horyzontu. A ja naprawdę daję się ciągnąć jak krowa na postronku.
Stop.
- Co ty robisz? - pytam, wyrywając rękę.
- Przepraszam - Thomas jakby się reflektuje. - Chyba się trochę denerwuję.
Aha, a ja to niby jestem zrelaksowana.
- Dobrze, słuchaj, oddaliliśmy się od siedzib ludzkich, chcesz gadać w spokoju to proszę, możesz gadać.
Czemu ja się tak stresuję. Czemu. Czemu. Czemu.
- Mania, jaka ty jesteś piękna.
Prycham śmiechem. Okej, dobry żarcik, udało się rozładować napięcie.
- Rozstałem się z Kristiną.
A teraz jakoś się nie śmieję. 
- Jak to? - oto pierwsze pytanie jakie przychodzi mi do głowy.
- Od dłuższego czasu nam się nie układało. Staraliśmy się dla Lilly, ale... uznaliśmy, że to po prostu nie ma sensu.
O, zajebiste podejście do związku. To po prostu nie ma sensu. I już. Po sprawie.
Milczę. Za to w głowie mam milion myśli, przemykających z prędkością światła.
Tutaj domki, tutaj skocznia, tutaj ławka, tutaj ścieżka, tutaj las... a tutaj Morgi. Stoi przede mną, przestępuje z nogi na nogę, z rękami też chyba za bardzo nie wie co zrobić. Ogólnie wygląda niezbyt pewnie. Tak, ewidentnie on też się stresuje.
Ja pierdolę. Co tu się dzieje.
- Czyli co - czekasz na poradę, tak?
Chociaż nie, bo to już przecież po fakcie. Moje porady w tym momencie niczego nie zmienią.
- Nie, to zupełnie nie tak. Mania, czy ty... czy kiedykolwiek przeszło ci przez myśl, że może ty i ja... że moglibyśmy być całkiem fajną... parą?
Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. To są jakieś jaja.
- Halo, Mania?
- Raczej nie.
- Naprawdę? Nigdy? - Morgenstern wydaje się wyraźnie zaskoczony.
- Naprawdę. Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze?
- Chciałem ci powiedzieć, że w mojej głowie to lepiej brzmiało, ale zapomniałem jaka ty potrafisz być onieśmielająca.
Aha, no okej, w ten sposób.
Cofam się dwa kroki.
- Yyy... czekaj - kręcę głową. - Ja muszę iść, bo... sprzęt - odwracam się i przydzwaniam głową prosto w słup.
O Jezusie.
Widzę wszystkie gwiazdy. I jeszcze jedną Gwiazdę Poranną.
Thomas podtrzymuje mnie za łokcie, bo chyba mocno się zachwiałam. Przykładam prawą dłoń do czoła.
- Żyjesz? - pyta z troską.
- Tak... muszę usiąść.
I siadam. Prosto na ziemi. Na tym rozklekotanym chodniku, który powoli zamienia się w polną ścieżkę. Po raz kolejny muszę tu zwrócić uwagę na to jak praktyczny strój stanowią dresy. Pełen komfort. Szkoda, że tylko fizyczny. W sferze psychicznej też przydałoby mi się wsparcie.
- Widzę, że moja wiadomość zwaliła cię z nóg - usiłuje żartować Thomas.
I właściwie nie ma w tym wielkiej przesady.
- Nie pochlebiaj sobie - rzucam na odczepnego, wciąż masując czoło. - Nie takie rzeczy już w życiu słyszałam.
- Okej - śmieje się Thomas i siada koło mnie. - Następnym razem spróbuję rzucić jakąś mocniejszą bombę.
- Koniecznie.
Przez kolejne trzy minuty usiłuję jakoś doprowadzić się do stanu używalności. Oddycham głęboko i masuję to cholerne czoło, żeby mi nie wyskoczył guz jak nos Pinokia. A w zasadzie sam nos też powinien mi urosnąć. Za to wstrętne kłamstwo sprzed pięciu minut.
- Muszę już wracać - mówię wreszcie. - Zaraz jedziemy na lotnisko.
- Jasne. Ale... wrócimy jeszcze do tej rozmowy?
- Nie wiem.
- Mhm... odprowadzić cię?
- Nie. Chyba nie.
I tyle. Wstaję i powoli ruszam w stronę wioski skoczków. Kręci mi się w głowie, ale nie wiem czy to od uderzenia. Przystaję na moment i odwracam się. Morgi wciąż siedzi na chodniku i patrzy na mnie. Czyli chyba mi się to wszystko nie śniło.
Uśmiecham się niewyraźnie i idę dalej.
Głowa mi pęka, najwyraźniej dla mojego mózgu to za wiele do ogarnięcia.
Choć być może to sprawa, którą powinno przejąć serce. Ale czy ja w ogóle mam jakieś serce?
__________

Wiecie, nudno tu już ostatnio było ;) Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.
I zdrowych, spokojnych Świąt, robaczki kochane!