piątek, 29 marca 2019

64. Nie można mieć wszystkiego

Nie lubię Innsbrucka. Nie wiem czemu. Przecież Austria nie może wkurwiać mnie bardziej niż Niemcy, ale autentycznie ze wszystkich czterech skoczni najbardziej działa mi na nerwy Bergisel. Jako jedyna właściwie. Co to jest w ogóle. I jeszcze ten upokarzający przeciwstok. Zawsze mi się wydawało, że trudno się tam doczołgać na górę, tymczasem wczoraj się okazało, że może cię wręcz wyjebać za bandy. Aż się kopytami nakryjesz. Lekcję poglądową przeprowadził Sabyrżan Muminow. Dziękujemy serdecznie za występ, trzy razy nie, wypierdalaszI to dosłownie.
Obserwuję sobie końcówkę drugiej rundy z Maćkiem, gdyż znów dał popis w kwalifikacjach oraz z Piotrkiem, który również dał popis, z tym że w pierwszej serii.
- No, Marzenka, twój kolega to już chyba wytrzeźwiał, hehe.
Widzę, że beka z Krafta nie ustanie co najmniej do końca turnieju. Pff... co ja się łudzę. Ona nie ustanie do końca jego życia. A nawet i później. Pomnik trwalszy niż ze spiżu, non omnis moriar i te sprawy.
- Byś się lepiej sobą zajął.
Nagle ktoś zakrywa mi oczy jakimiś grubymi rękawiczkami.
- Jezus Maria! - wrzeszczę w pierwszej chwili, ale od razu się opamiętuję. Nie będę panikować jak baba, przecież nikt mnie nie porwie spod skoczni pełnej ludzi.
- Mania! Wreszcie cię znalazłem.
Aha, ta informacja odmieniła moje życie. Ale już wszystko jasne.
- Morgenstern, możesz wziąć te łapy?
- Ryoyu wygrał - wtrąca Maciek, a ja zaczynam się wkurwiać, bo właśnie przegapiłam najważniejszy skok konkursu przez jakiegoś błazna z Austrii.
- No i super. Nie masz nic lepszego do roboty przy skoku lidera od napadania niewinnych kobiet?
- Przepraszam - śmieje się Morgi. - Nie mogłem się powstrzymać.
Kot z Żyłą dyskretnie (jak na nich) się oddalają, i zostaję sama (jak na skocznię pełną ludzi) z Morgensternem.
- Zemszczę się na tobie kiedyś, masz to jak w banku.
- Nie wątpię. Czy w ramach przeprosin dasz się namówić na kawę? Wiesz, żebyśmy sobie pogadali jak ludzie, a nie tak w przelocie, jak zawsze.
Tak, bo ja mam czas na kawy z Morgensternem.
- Kiedy niby? Dzisiaj, jak zaraz będę zbierać sprzęt, a później jedziemy do Bischofshofen, czy jutro albo pojutrze jak cały dnie będziemy siedzieć na skoczni?
- Ty sobie zawsze znajdziesz doskonałą wymówkę, nie?
- Dobra, jak w Bischo wpadniesz do naszego hotelu, to posiedzimy przy porannej kawie, może być?
- Myślę, że nie mam innego wyboru jak się zgodzić.
- Dobrze myślisz. A teraz pozwól, że udam się zbierać sprzęt. A ty idź na dekorację. Kraft się ucieszy.
- Jak ty o niego dbasz.
- Ktoś musi.

Treningi, treningi, kwalifikacje i zawody. Można stracić rachubę, jaki jest dzień, jakie miasto i jaka skocznia. W każdym razie jak przychodzi co do czego, to i tak wygrywa to skośne dziecko z Japonii. A treningi i kwalifikacje to taki dodatek raczej. Żeby ci, co bulę klepią też mieli szansę sobie więcej niż raz skoczyć. Taki Zniszczoł na przykład. Każdemu się coś od życia należy.
Mamy już stanowiska pracy przygotowane, narty czekają w kolejce, a ja tymczasem nie mogę znaleźć jednego całkiem przydatnego kawałka szmaty.
- Widziałeś gdzieś mój fartuch? - pytam Skrobota, buszując we wszystkich torbach po kolei.
- Nie, ale możesz wziąć mój.
- Aha, no to jest faktycznie różnica, czy ja będę w fartuchu, czy ty. Tak czy inaczej jakiś twój podkoszulek prawdopodobnie zostanie dziś usmarowany.
- Nie to nie. Po prostu już się przyzwyczaiłem, że zabierasz mi podkoszulki, to myślałem, że fartuch też chcesz.
Pokazałabym mu język, ale ma rację jestem zbyt zajęta.
- Trudno - ignoruję jego uwagę. - Może się aż tak nie upierdolę. Nie jestem w końcu Murańką.
Zabieram się do roboty, bo nie ma czasu na fanaberie. Ruch się tu zaczyna robić jak w ulu i każdy darmozjad się nart domaga. Właściwie to specjalnie się im nie dziwię, ale z drugiej strony mogliby po prostu zamknąć mordy, a nie przychodzić co trzy minuty z pytaniem Już? Na już to oni co najwyżej kopa w dupę mogą dostać.
- Ej, o której są właściwie te kwalifikacje? - pyta Kuba, ale wygląda na to, że kieruje tę wypowiedź do Skrobota. Nie wiem co mu znowu zrobiłam, że się boi do mnie odezwać.
- A ja to wiem? Ostatecznie ich w ogóle nie będzie, bo przecież ten śnieg jakoś nie ma zamiaru przestać sypać. Trening teraz jest czy co oni tam robią?
Faktycznie Austria nas w tym roku rozpieszcza śniegiem aż za bardzo, przynajmniej Hofer ma szanse się wykazać. Niech łapie za szuflę i do roboty. Ja chętnie popatrzę.
- Na razie się nic nie dzieje. Widziałem, że Mustaf z Piotrkiem sobie urządzili bitwę na śnieżki, ale poza tym raczej nic ciekawego.
O matko, znowu będę musiała tego ćwoka ratować przed kolegami. Lepiej by na sankach pojeździli.
- Mańka, to co robimy? Olewamy te narty i idziemy lepić bałwana? - rzuca idiotyczną propozycję Skrobot.
Już mnie naprawdę wystarczająco bałwanów otacza.
- Nie jestem przyzwyczajona do zostawiania w połowie rozpierdolonej roboty. Poza tym jak się okaże, że nie będzie dziś skakania, to trzeba to wszystko z powrotem pozbierać, a nie na śniegu się bawić. Czy wy ludzie w ogóle myślicie chociaż trochę?
- A czy tobie się okres nie zbliża?
- Aleś ty błyskotliwy, naprawdę. Nie, po prostu jestem porządna i zorganizowana. Inaczej bym zginęła w tym burdelu.
- Taaak... To ja może na wszelki wypadek pójdę się rozgrzewać - Kuba wycofuje się w stronę drzwi. - A wy dalej się... yyy rozmawiajcie.
- No i widzisz - mówię do Skrobota, gdy drzwi się już zamykają - Szybkiemu się wydaje, że się właśnie pokłóciliśmy. Jak to dziecko jeszcze mało wie o życiu.
- Cóż, ty byś się może chętnie ze mną pokłóciła. Ale masz problem. Ja rzadko jestem w nastroju na kłótnie.
Fakt. Zawsze takie ciepłe kluchy. Ale co zrobić. Przynajmniej się nie rzuca o to, że mu zabieram podkoszulki. Nie można mieć wszystkiego.

Czy ja nie mam instynktu samozachowawczego? Być może. Zamiast leżeć na łóżku, jeść czekoladę i czytać książkę, siedzę na stołówce i wymieniam się z Morgensternem historiami życia. Mógł wczoraj przyleźć, ale skoro mu wypadła jakaś telewizja śniadaniowa, to mamy teraz pół godziny. Dosłownie. Bo przed konkursem muszą się jeszcze odbyć kwalifikacje. Wczoraj się jednak organizatorzy poddali i Skrobot z Szybkim mogli ulepić tego wymarzonego bałwana. Ale efekt jest taki, że szykuje się dziś podwójny zapierdol.
Okej, nie powinnam tak strasznie narzekać. Mogę sobie w kulturalny sposób, we w miarę cywilizowanym towarzystwie wypić poranną kawę. I nawet do niej ciastko zjeść. A na dodatek chyba Kraft jeszcze nie odkrył, że tu siedzimy, bo nie przylazł nam towarzyszyć. Tylko nasi odkryli, bo jak wychodzili stąd po śniadaniu, to się z Morgim w drzwiach minęli. Poleciały dziwne spojrzenia, ale jak ja bym się chciała takimi pierdołami jak spojrzenia przejmować, to już naprawdę dawno bym na jakiejś terapii wylądowała. Więc udałam, że nie wiem o co im chodzi. Bo w sumie nie wiem. Mogło im chodzić o milion różnych rzeczy. No.
Trochę to straszne, ale jak spotykają się ludzie w naszym wieku, to rozmowa tak czy inaczej zejdzie na dzieci. Nie chodzi o to, że jestem przeciwniczką dzieci czy coś w tym rodzaju, ale nawet nie mam własnych, a nagle łapię się na tym, że zaczynam ze szczegółami opowiadać o tym, jak Maniek uwielbia śpiewać Ani kołysanki i o innych rzeczach, które osób postronnych kompletnie nie interesują. To jest po prostu zaraźliwe. Wszystko przez to, że Morgi musiał mi koniecznie pokazać zdjęcia Lilly skaczącej na nartach, potem zahaczył o Mańka - że jego też już by można niedługo zapisać do klubu i tak już poleciało. Ja gadam, on słucha i się uśmiecha, więc ja gadam jeszcze więcej, on się dalej uśmiecha, kawa mi stygnie, ciastko ledwo ruszone, a ja, kurwa, dalej gadam.
Stop. To jest kompletnie niepoważne.
Sprawdzam czas na telefonie.
O matko. Godzina minęła.
- Dlaczego mi nie mówisz, że już tak późno?
- Tak się wkręciłaś w temat, że nie chciałem ci przerywać.
- Bardzo śmieszne. To wszystko twoja wina. Dziwne, że mnie jeszcze nikt nie szuka.
- Przecież widzieli, że zostajesz w dobrych rękach.
- Że niby w twoich?
- Dokładnie. Nie ma lepszych.
- Taaa... ciekawe w czyich rękach narty zostaną.
- Macie tam tego twojego Kacpra, myślę, że da sobie radę.
Pewnie tak, ale nie o to chodzi.
- Dobra, lecę, bo to...
- Weź chociaż to ciastko zjedz.
Może i racja, bo a nuż on go zje i będzie jeszcze grubszy.
- Okej. Trzy minuty mnie nie zbawią.
- Otóż to. Będę na konkursie, także może się jeszcze dziś zobaczymy. Chyba że jak zwykle będziesz tak zajęta, że nie znajdziesz chwili dla starego kumpla. Już prawie zapomniałem jak się z tobą dobrze gada.
No masz ci los. Kolejnemu się ze mną dobrze gada. Kraft tak samo twierdzi. Szkoda, że mnie nikt nie zapyta z kim mi się dobrze gada.
- Nie mam pojęcia, co będzie, ale raczej nie licz na za wiele.
- Bezwzględna jak zawsze.
- Nie. Po prostu realistka.

O, i Kraft znowu na podium. Jak nie jest pijany, to ma nawet całkiem niezłą skuteczność. Stuprocentową właściwie. Trzy konkursy na trzeźwo i trzy miejsca na pudle. Co by to było, gdyby zachowywał wstrzemięźliwość od spożywania alkoholu także w sylwestra... No, ale tego się raczej nigdy nie dowiemy.
Dziecko z Japonii wygrało wszystkie cztery konkursy i nawet się z tego cieszę, bo Walter z Seppem muszą mieć niezły ból... tego i owego. I tylko Dawid lekko sfrajerzył, bo mu do podium w generalce zabrakło bodajże niecałych czterech punktów. Ale on oczywiście nie ma z tym większego problemu i tak się zastanawiam czy to przypadkiem nie jest metoda. Taki Kot dwa lata temu w niemalże analogicznej sytuacji był na skraju załamania nerwowego, no i co się z nim teraz dzieje? No właśnie. A ten ćwok, mój brat, to największe huśtawki nastroju ma w związku z ubieraniem choinki. Albo ewentualnie jakąś moją czekoladą zostawioną na widoku, bo też by zjadł, a nie może. Ale swoimi wynikami się nie przejmuje. Teraz też wręczył mi jakiś wazon za dzisiejsze drugie miejsce i poszedł udzielać wywiadów. Nie wiem, co se mam z tym zrobić, bo to jakieś wielkie, szklane, ciężkie i nieporęczne, no ale dobrze, postaram się nie rozbić. Izunia by mnie przecież zabiła, ona kolekcjonuje te wszystkie Dawidowe trofea.
- Sześśś, Mania!
Ściskam mocniej to szklane arcydzieło, bo jak Szczurowiewiórka w wyraźnej euforii przypadkiem postanowi mnie uściskać, to się to skończy dramatycznie.
- O, masz nagroda! Ja dałem Michi.
Ten biedny Hayboeck to mu robi za bagażowego. No ale jak sam nic nie wygrywa, to może się nawet cieszy, że przynajmniej Kraftowe kwiatki i dzbanki może potrzymać.
- Tak, to Dawida.
- Tag! Twój brat i twój przyjaciel na podium razem! Szuper, nie?
Zajebiście.
- Brawo, dobry konkurs - chwalę go oszczędnie, żeby z jednej strony się nie załamał, ale z drugiej żeby jego ego przesadnie nie urosło, bo Mistrzostwa Świata coraz bliżej, a jak on się rozhula, to trudno go zatrzymać. Chyba że przy pomocy alkoholu.
- Tag! Michi też dobry dzisiej!
O, ciekawe które miejsce zajął. Pewnie dwudzieste.
- No widzisz. Same sukcesy.
- Stety muszem iść już - Stefan poprawia czapkę, która coraz bardziej spada mu na oczy. - Ale nie matfij. Mogem dzwonić do ty jutro.
Uff... cóż za uspokajające zapewnienie.
- Świetnie - uśmiecham się zdawkowo i już mam zamiar odwrócić się na pięcie, kiedy jak filip z konopii wyskakuje Morgenstern z radosnym okrzykiem:
- Ha, złapałem cię jednak!
A co my, kurwa, w berka gramy?
- Tak. Jak chcesz mi coś powiedzieć, to masz trzydzieści sekund. Później prawdopodobnie zamarznę.
- Mania, zimno ci? - włącza się Kraft. - Mogę cię przytulić jakby co.
- Tak, ja też - szczerzy się Morgenstern.
Ja pierdolę. Sami się, kurwa, przytulcie. 
Wzdycham głęboko.
- Lepiej już pójdę. Musimy zbierać sprzęt. I w ogóle... wracać do Polski.
Już naprawdę czas najwyższy. Ta wszechogarniająca austriackość źle na mnie wypływa. Bardzo żle.
__________

Nie jestem fanką wstawiania rozdziału w tym samym dniu, w którym skończyłam go pisać, ale tym razem się złamałam. Macie na osłodzenie pierwszego weekendu bez skoków. Tak tylko przypomnę, że komentarze czytelników pozytywnie wpływają na obecność weny u autorki.

piątek, 8 marca 2019

63. Nie będę się wpierdalać między wódkę a zakąskę

Kocham Turniej Czterech Skoczni. To jest najlepsze, co się mogło skokom przytrafić. Nie wiem o co chodzi, może o system KO. To podkręca atmosferę, choć nie tak jak jeszcze kilka lat temu, kiedy najlepsza dziesiątka Pucharu Świata nie musiała się kwalifikować i mieliśmy pary typu Małysz - Morgenstern. Ja to jednak jestem żądna krwi. 
Leżę sobie na łóżku i czytam książkę. Cisza i spokój. Cudownie. Dawid poszedł na masaż, a reszta zgrai najwyraźniej jeszcze nie namierzyła, gdzie się mój pokój znajduje. A sztab to w sumie nie wiem, co robi, ale chyba mnie nie potrzebują, skoro nikt mnie nie woła. Tak to ja mogę pracować.
Aha, wykrakałam. Ktoś puka do drzwi. Jak to jest, że tylko pomyślę, że mam spoko robotę i zaraz coś mnie wyprowadzi z błędu. Albo ktoś. Zazwyczaj ktoś. Choć niewątpliwie nie jest to żaden z naszych skakajców, bo przecież oni nie umieją pukać do drzwi.
- Proszę! - krzyczę, jako że jeszcze nie zgłupiałam na tyle, żeby wstawać i robić za odźwiernego.
Yyy... chwileczkę.
W drzwiach staje Stefan Kraft, uśmiechnięty od ucha do ucha. Co on tu, kurwa, robi?
- Sześśś, Mania! Tęskniłem tobie!
Ja to naprawdę jestem szczęściarą. Stefan Kraft tęsknił mi. Coś takiego.
- Czeeeść - mówię przeciągle, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zakładam książkę zakładką i odkładam biedulkę na szafkę nocną. Nie było nam dane spędzić romantycznego wieczoru we dwoje.
- Mania, widziełem Dawid na hol. Mówi mi w który pokój jesteś.
I wszystko jasne.
- Siadaj - pokazuję ręką w stronę krzesła, a przy okazji łóżka Dawida. Niech se wybierze, co mu pasuje.
- Mam coś dla ty - Stefan jednak podchodzi do mnie i wyciąga zza pleców najpiękniejsze tekturowe pudełko w kolorze majtkowego różu, jakie tylko istnieje. - Nie widziełem tobie na kwalifikacje, a ciałem dać tobie. Wisz, święta, to mam tuszo od sponsor.
Aha, czyli przyniósł mi mannery wyłącznie dlatego, że mu za dużo dali i nie potrafi ich sam z Hayboeckiem przejeść. Trudno, jakoś przeżyję tę ujmę na honorze.
- Dzięki. Coś jeszcze chciałeś czy to już wszystko?
- Ciałem mówić. Z ty dobry mówi się.
No proszę, może ja w takim razie powinnam wywiady przeprowadzać, skoro rozmówcy się tak chętnie przede mną otwierają. Co prawda nie za bardzo mnie obchodzi co właściwie mają do powiedzenia, ale odpowiedzi już bym słuchać nie musiała. Jest to jakiś pomysł, może się kiedyś przebranżowię.
Stefan siada na krześle i wzdycha.
- Chyba zakochałem.
No tak.
- A prawo jazdy zrobiłeś?
- Uczem się - Stefan kiwa z przekonaniem głową. - Dobry jedzie mi samochód. Ale powoli...
- To dobrze, na początku lepiej jeździć powoli.
- Nie, nie! Jecham szybko, ale powoli uczem. Yyy... lampa i te... znak... - Kraft pomaga sobie, machając rękami - one trudna jest pamiętać.
Chyba nie do końca rozumiem, co tak trudno jest pamiętać, ale tego drążyć nie będę. Trzeba się raczej zająć kwestią prędkości jazdy.
- A nie boisz się tak szybko jeździć? Możesz mieć wypadek i umrzeć - cóż, muszę z grubej rury.
- Eee... szkakam na narty, to nie bojem się szybko.
- A jak złamiesz nogę i nie będziesz mógł skakać?
Stefan aż się zapowietrza.
- Mania, to straszne!
- Tak, to straszne - kiwam głową z przekonaniem. Skoro wizja złamanej nogi przeraża go bardziej niż wizja śmierci, to możemy w ten sposób przeprowadzić rozmowę wychowawczą. - Lepiej jechać wolno i nie mieć wypadku, nie?
- Mhm... Och. Mania, ty jestem taka mądry! Powiem Michi, żeby mówił tobie jak ma problem.
No chyba sobie jaja robi w tym momencie. Kolejną sierotę mi chce zrzucić na łeb?
- Nie, to nie jest dobry pomysł. My się raczej nie znamy za dobrze.
- Źle znacie? Mogem lubi.. lub... ojej. Polska język jest trudna - Stefan wzdycha po raz kolejny. - Ja robię was przyjaciele, dobre? Jutro Michi szkaka ze Sztefan Hula, to możem chcesz mówić z onem potem? Michi jest zuper!
Tak. To jutrzejsze popołudnie mam już zaplanowane co do minuty.

Szczurowiewiórki mają chyba słabą pamięć. Albo jak są zajęte staniem na podium, to nie mają czasu na realizację innych postanowień. Nie wiem. W każdym razie rozmowa z Hayboeckiem się nie odbyła ani wczoraj po konkursie, ani dziś po kwalifikacjach. Trudno. Odroczymy nieco nawiązanie tej przyjaźni.
Wychodzimy wszyscy z pokoju trenera, jako że dziś sylwester i musiał się odbyć toast połową lampki szampana. O godzinie dwudziestej pierwszej. A teraz wszyscy siusiu, paciorek i spać. Klasycznie. Pewne zwyczaje po Kruczku zostały zachowane. 
- Marzenka? - zagaduje Kot. - Czy ty już idziesz spać?
- Nie muszę. A właściwie nie mogę. Za to ty powi... - Aha, nie. W sumie to nie. Przecież się znowu nie zakwalifikował do konkursu.
- A możemy pogadać?
- Maciek! - woła go trener, zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć. Zdaje się, że chce mu sam przeprowadzić psychoterapię, bo wchodzą z powrotem do pokoju. Cóż, nie będę się wpierdalać między wódkę a zakąskę.
- To jak, Mańka, idziemy gdzieś? - oho, Skrobot włącza swoje cosylwestrowe jojczenie.
- Ty już do reszty upadłeś na głowę. Wystarczy, że w tamtym roku mnie wyciągnąłeś na fajerwerki.
- No i fajnie było, nie?
- Bardzo fajnie, ale rano ledwo się zwlekłam z łóżka. A poza tym mamy jeszcze robotę, nie wiem czy pamiętasz.
- Pamiętam, tak. Dobra, to przyjdź do nas za chwilę, bo wiadomo, że Dawid będzie chciał iść spać. A ja jeszcze tylko zadzwonię i też już idę.
Nie żeby coś, ale przed chwilą chciał spacerować, a teraz nagle musi do kogoś zadzwonić. Ale dobra, nie wnikam, faceci nie są logiczni.
Wracam do swojego pokoju. Co prawda mannery od Krafta już spacyfikowałam, ale wciąż mam jeszcze czekoladę, a ona też przecież nie zje się sama. Dawid siedzi na skejpie i ogląda jak Ania i Maniek śpią. No można i tak, choć sugerowałabym raczej, żeby poszedł w ich ślady, jeśli nie chce swoich sukcesów zakończyć na wygranych kwalifikacjach.
Staram się nie hałasować za bardzo, mimo że ten mój brat ma tu sporo sprzętu najebane, a moje łóżko jest dalej od drzwi. I wszystko super, świetnie mi idzie, tylko że zaczyna dzwonić mój telefon. Dawid szybko rozłącza rozmowę z domem, a ja mogę wreszcie przepchać się do łóżka, zahaczając o każdą torbę po kolei.
- Mogłabyś se ten swój telefon trzymać przy sobie.
Wiedziałam, że nie obejdzie się bez komentarza.
- Spierdalaj.
Patrzę na wyświetlacz. Serio?
- Kurwa, Skrobot, to już nie masz do kogo dzwonić, tylko do mnie?
- Mańka, uspokój się. Chodź na chwilę na dół, koło recepcji jest coś naprawdę godnego uwagi.
- Tak, pewnie fajerwerki, co?
- Jak będziesz komentować, zamiast się pospieszyć, to możesz w ogóle nie przychodzić, bo zaraz będzie po ptokach. Zaufaj mi, chcesz to zobaczyć.
Zaufać Skrobotowi. No cóż, ufam mu, ufam. Do momentu jak się do mnie nie zaczyna pchać z dziobem, ale to raczej nie tym razem. Przepycham się z powrotem między torbami Dawida, zbiegam po schodach na dół i od razu się orientuję, o co Kacperkowi chodzi.
Do dwudziestej drugiej jeszcze sporo czasu, a Kraft z Hayboeckiem są już ładnie zrobieni. Owinęli się jakimś łańcuchem, nie wiem czy go przypadkiem nie ściągnęli z tej choinki w korytarzu. Obaj trzymają w ręce po butelce szampana, śpiewają jakąś szwabską pieśń godową, niekoniecznie unisono, i wyraźnie są w tanecznym nastroju. Objęci są zdecydowanie zbyt ciasno jak na heteroseksualnych mężczyzn, a co w tym wszystkim najciekawsze, zbliżają się w stronę jemioły. Pani recepcjonistka doskonale się bawi, ja natomiast podchodzę do Kacperka, który czai się za filarem.
- Czy ty jesteś pewien, że ja chciałam to zobaczyć?
- Nie wiem. Ale wiem, że na pewno ja nie chciałem na to patrzeć sam.
- No faktycznie. Doskonały sposób na spędzenie ostatnich godzin roku. Patrz, dotarli pod jemiołę i wcale się nie całują.
- Rozczarowana jesteś? Jak chcesz, to możesz tam podejść i im to zasugerować. Tylko się nie zdziw, jak się nagle znajdziesz pomiędzy nimi.
- Ja nie wiem z czego ty się śmiejesz.
- Śmieję się, bo sobie wyobrażam, jak jutro wystąpią w konkursie.
Okej, teraz to i ja się śmieję.
- Jedno już mamy ustalone, Kraft Turnieju Czterech Skoczni nie wygra.

Nowy rok, nowa czekolada. I to by było właściwie na tyle, jeśli chodzi o moje postanowienia. Po co mi jakiekolwiek ambitne plany, skoro i tak wiem, że ich nie zrealizuję. A potem tylko blue monday i załamanie psychiczne. Ja się nie dam wciągnąć w takie gierki.
Natomiast Dawid być może postanowił, że przestanie z siebie robić pośmiewisko. I czasem na podium stanie. No dumna jestem normalnie. A Kraft ze swoim przyjacielem największym wyraźnie są dziś... niedysponowani. I jacyś tacy mało rozmowni. Ciekawe czemu.
Zbieramy sobie ze Skrobotem sprzęt, chłopcy jeszcze muszą zaliczyć wywiady, więc mamy całkiem sporo czasu.
- Myślisz, że Ryoyu wygra wszystkie cztery konkursy? - zastanawia się Kacper głośno.
- Myślę, że tak. Nie zna angielskiego albo nie chce znać, ma w głębokim poważaniu media i presję. Nasi jeszcze przez co najmniej pół godziny będą się produkować przed dziennikarzami, a on co? Pewnie już w drodze do hotelu.
- A konferencja prasowa?
- A czy ty musisz być taki mądry i obalać moje teorie?
- No sorry - mówi Skrobot nieuważnie i zaczyna coś pisać w telefonie. I tak pisze, pisze i pisze, a ja sprzątam.
- Ej, kurde - buntuję się wreszcie. - Może byś się wziął w końcu do jakiejś roboty.
- A tak, już.
- Z kim tak piszesz, że o bożym świecie zapominasz? - robię z siebie upierdliwą ciekawską ciotkę.
- Z nikim - Skrobot chowa wreszcie telefon do kieszeni.
- Akurat. Pewnie z Juleczką.
- To jest przesłuchanie czy co?
- Spokojnie, nie denerwuj się. Masz coś do jedzenia?
- Nie. Jedyne, co ci mogę zaproponować, to kawa z automatu.
- Ech... obejdzie się. Postaram się nie zemdleć z głodu - podejmuję bohaterską decyzję.
- Idź do Krafta po mannery - śmieje się Kacper.
- Nie mam ochoty gadać z Kraftem. Zwłaszcza takim wczorajszym.
Wchodzi Olek.
- O, dziennikarze cię już puścili?
- No wiesz, nie było specjalnie o czym gadać - uświadamia mnie Zniszczoł.
- W sumie racja. Ale Krafta i tak wyprzedziłeś.
- Nietrudno wyprzedzić kogoś, kto skacze na kacu.
- Wiesz, Ahonen to rekord świata na kacu próbował pobić...
- Tak. Ale on jest z Finlandii.
Cóż, niewątpliwie nie jest to uwaga bez związku z tematem.
- Dobra, pakuj się i przy okazji możesz zacząć pakować resztę. Bo zanim oni skończą te wywiady, to już będzie pora na dobranoc. A ja muszę jeszcze nadrobić obiad i kolację. Nie mogę sobie pozwolić na wychudzenie.
________

To z okazji Dnia Kobiet, dziewczęta. Chciałam cały Turniej Czterech Skoczni upchnąć w jednym rozdziale, ale raz że część austriacką mam ledwo zaczętą i nie byłoby go dziś, a dwa że ten rozdział wyszedłby cholernie długi. A ja nie lubię długich rozdziałów. Więc dzisiaj tyle. Przesyłam buziaki, tulipany i czekoladę do kompletu!