piątek, 18 września 2015

30. Ja to jednak jestem tępa dzida

Ja chyba mam do pogadania z tym całym śmiesznym panem Rudzińskim. Nie ma to jak kompetentny komentator, cholera jasna. Misja telewizji publicznej i te sprawy. Frajer sobie uroił, że Piotrek ma dwa kilometry prędkości wolniejsze na progu, bo ma źle posmarowane narty. Proszę sobie wyobrazić, że nie tak to działa. Jakby pan, panie Rudziński przyjmował pozycję dojazdową, która raczej przypomina powstrzymywanie moczu przez pięcioletnią dziewczynkę, to też by pan dwa kilometry wolniej od wszystkich jechał. Dziękuję za uwagę.
- Coś ty taka wpieniona? - wita mnie Skrobot, wchodząc do naszego domku.
To mu mówię, co mi szkodzi.
- A skąd ty to niby wiesz, co?
- Mam swoich informatorów. Idziemy pod skocznię?
- W sumie to po to tu przyszedłem, ale jak cię zobaczyłem w takim nastroju to się bałem cokolwiek zaproponować.
- I słusznie. No i gdzie jest moja czapka? Boże, że nawet my musimy łazić ze sponsorem wywalonym na czole...
- Mania, nie narzekaj, ten sponsor ci pensję funduje - włącza się Kacperek, jak zwykle wspaniałomyślny i dobroduszny.
- Gówno prawda.
- Jesteś bezlitosna.
- A ty jesteś aż za dobry. Rozmemłany tą dobrocią do granic możliwości.
- Chcesz się koniecznie kłócić?
- Może. Co mi tam. Czapki nie znalazłam, to się ludziom przecież na oczy nie mogę pokazać. Zostanę tu już do końca życia.
- Aha. A ja ci mam przynosić jedzenie.
No, no. Jestem pod wrażeniem domyślności tego człowieka.
- Tak.
- Zajebiście. Chodź już, co?
- Nie mogę.
- Możesz - Skrobot podchodzi i zakłada mi kaptur na głowę. - Genialne, czyż nie?
- A gdzie sponsor?
- No jak to gdzie? A gdzie go masz? - uśmiecha się głupek.
To pytanie nie wymaga odpowiedzi.

Nie no, to jest po prostu zabawne. Kraft przyjechał do Polski, żeby nam zarżnąć imprezę. I pewnie jeszcze zadowolony z siebie jest. Wygrał se konkurs i Hayboeckowi żółtą koszulkę zabrał. Może frytki do tego? 
A na dodatek zauważyłam, że on ma jakąś przerażająco ogromną ilość fanek. Jakim cudem, ja się pytam? No możliwości są w zasadzie dwie, jak się tak zastanowić. Albo lecą na zwycięzców (i kasę), albo liczą na to, że załatwi im numer do Hayboecka.
To drugie jest nawet bardziej prawdopodobne, jak mniemam.
A jeszcze teraz tu lezie, żeby się chwalić.
- Widziaś?
Eee... Aha.
- Co?
- No jak wygram dziś.
I wszystko jasne.
- Yyy... tak?
- Super, nie?
- Super - przytakuję z mocą, bo to przynajmniej zrozumiałam.
- Pacz, co mam - Kraft prawie wsadza mi w oczy najważniejszą część dzisiejszej nagrody. - To misz ja myśle.
I teraz zagadka: miś czy mysz?
- To jest Gustaw - poprawiam nieuka.
- Aha. Gu... jak?
- Gustaw.
- Gutaf. Okej. Co to znaczy?
- To jest imię, debilu.
- Ej, Marzenka - włącza się nagle Skrobot z tym swoim upierdliwym miłosierdziem wobec całego świata. Nie wiem w ogóle skąd on się tu wziął, ale to akurat najmniejszy problem. - Dajże mu spokój.
- Przecież jestem miła, nie?
- Nie.
- Spadaj.
- Tę propozycję to nawet chętnie wezmę pod uwagę. Pod warunkiem, że spadasz ze mną.
- Wal się.
- Twoja delikatność jest zabójcza.

Stoimy przed tym durnym telewizorkiem umieszczonym na wysokości, która sugeruje, że powinniśmy wszyscy urodzić się karłami, i oglądamy zajebisty skok Kamila. Ja, Piotrek i Olek. Tylko Dawid się wolał przed światem schować i więcej wstydu po tej swojej próbie na 113 metrów rodzinie nie przynosić. No ja pierdzielę, Kamil wygrał! Ten gość to jest jednak niesamowity. Niech mi ktoś powie skąd się biorą tacy ludzie, bo nie wierzę, że to od tak ze zwykłego wyścigu plemników się udaje.
- Aaa! Jezus Maria! - wrzeszczę, bo mnie nagle ktoś podnosi i wokół własnej osi okręca.
- Mańka, czy ty to widziałaś?
- Skrobot, przysięgam przy świadkach, że pewnego dnia poważnie cię uszkodzę. Czy tobie się na mózg rzuciło?! I jakim cudem ty mnie w ogóle podniosłeś?! - cóż, muszę przyznać, że to jest najbardziej nurtująca część tej całej sceny, w której miałam wątpliwą przyjemność brać udział. - Weźże przyślij swojego brata na zamianę może, co? To Skrobot i to Skrobot.
- Nie mogę, bo on teraz jakieś laski bajeruje.
- Mhm. Zajęty, biedaczek.
- Dokładnie. Chodź, bo na hymn się nie zdążymy przecisnąć.
- To ja idę z wami - informuje nas Olek. - Bo ja nie wiem, ale chyba orientację w terenie tracę jak mam na około tyle ludzi.
- No tak. Zwłaszcza, jak to są piszczące piętnastolatki, nie? - zauważa przytomnie Kacper.
- To już nie moja wina. Jak one piszczą nawet na widok Dietharta to są to przypadki absolutnie beznadziejne. Nic się już z tym nie da zrobić.
I trudno się z tą opinią nie zgodzić.

- Marzenka!
O Chryste, Kocia Kasia. A cóż ona znowu chce? Przecież jak się niedawno konkurs skończył to ona teraz powinna Maciejkę pocieszać. Taki schemat jakby. Dobrze wyćwiczony przez te kilka lat.
- Tak?
- Możemy pogadać?
- No tak, tak. Coś się dzieje?
- Chyba... chyba tak.
Wzdycham głęboko.
- Sprawa sercowa?
- Tak... Myślę, że można to tak nazwać.
No oczywiście. Nie muszę gadać z Kotem, żeby wiedzieć, że ma problem z dziewczyną.
- To chodźże do domku, co? Bo ja czuję, że mi już kończyny poodpadały.
- Słuchaj... Bo ja nie jestem pewna... Chociaż nie, właściwie to jestem pewna - ogłasza mi Kasia inteligentnie po zajęciu miejsca koło mojego stanowiska pracy. Narty, narty, smary, narty, kombinezony, narty. Idealne miejsce na zwierzenia.
- Tak... A tak żebym może coś zrozumiała to jak by to brzmiało?
Kasia wzdycha. Super się zapowiada, super.
- Myślisz, że Maciek mnie kocha?
Świetne pytanie. A ja jestem Duch Święty i znam na nie odpowiedź.
Nie no, dobra. W sumie to chyba znam.
- A skąd ci się nagle wzięło na takie wątpliwości? - pytam, wyciągając batona z plecaka Skrobota. Pół mu zostawię, nie będę świnia.
- On się ostatnio strasznie dziwny zrobił - wyjawia Kasia ściszonym głosem. - Ostatnio to mi nawet powiedział, że ładnie wyglądam.
Ręka ze Snickersem zastyga mi w połowie drogi do ust. Co z tą dziewczyną jest nie tak?
- No i co z tego? - pytam niepewnie.
- Pierwszy raz od dobrego półtora roku coś takiego usłyszałam.
No tak. Ja to jednak jestem tępa dzida.
W towarzystwie Kota to można zapomnieć, że się jest kobitą. A jak nagle wyjeżdża z komplementem to to jest rzeczywiście dość podejrzane. Zdrada, HIV, zapalenie wyrostka robaczkowego... Jakiegoś nieszczęścia się w każdym razie można spodziewać.
- Okej, ujmę to tak: on cię kocha jak głupek. Którym w gruncie rzeczy jest. I to ja mu kazałam, żeby ci powiedział jakiś komplement.
- Ty?! - Kasi oczy na wierzch wychodzą.
- No ja. Co w tym takiego dziwnego? Miał jakiś kryzys światopoglądowy, to mu kazałam zobaczyć coś poza czubkiem własnego nosa. Ciebie na przykład. No i chyba zobaczył - stwierdzam, bo twarz Kasi diametralnie zmienia swój wyraz.
- Matko! Dziękuję! - kobieta Kota rzuca mi się na szyję i ściska tak, że chyba zaraz mnie udusi.
- No dobra, dobra... - mówię, kiedy wreszcie udaje mi się złapać oddech. - Nie ma za co, naprawdę. Na zdrowie i tak dalej.
- Marzenka, jesteś cudowna. Już rozumiem, co ten Kacper w tobie widzi.
Żenujące.
I pomyśleć, że ja tę dziewczynę za inteligentnego człowieka uważałam.
Cóż, towarzystwo Kota jej ewidentnie nie służy.
__________

Cóż Wam mogę powiedzieć? Komentujcie, dziewczęta! Z lepszą częstotliwością niż ja u Was :P 
A tak serio to ja się cały czas nie wygrzebałam z moich przedmaturalnych zaległości. Może nastąpi  kiedyś taki cudowny dzień, że będę z wszystkim na bieżąco ;)

piątek, 4 września 2015

29. Dali ci może ciastka?

No i stało się niemożliwe.
Kraft wygrał Turniej Czterech Skoczni.
Czy w tej sytuacji powinnam czuć się dumna z powodu, że wybrał mnie na swojego prywatnego psychologa?
Eee... nie.
I już dobra, skupię się na tym, a nie na występach Fairalla i Ammanna, które nawet ciężko skomentować. Bo Nick to ja nie wiem, czy do skakania wróci, a Simi ostatnio robi telemarki twarzą po zeskoku. O gustach się nie dyskutuje.
Ale swoją drogą mina Hayboecka po tym jego finałowym skoku mnie zabiła. Niby taki szczęśliwy, pierwszy konkurs w karierze wygrał, ale jak ogarnął, że Turniej o sześć punktów z Kraftem przegrał, to trochę mu mina zrzedła. Biedaczysko. Niech się nie martwi, Stefan go i tak kocha. A w tych okolicznościach to chyba nawet jeszcze bardziej.
Za chwilę się zaczyna ta impreza Morgiego, co na nią nie pójdę, bo mam dużo roboty. Czy jakoś tak to szło. Nieistotne, chyba po prostu nauczyłam się wiarygodnie kłamać, co może i nie jest powodem do dumy, ale mam to w... no w głębokim poważaniu.  Bo umiejętność chyba całkiem przydatna.
Chowam sobie sprzęty w naszym domku, wzdycham lekko nad moją marną egzystencją, a nagle wbija Olek Zniszczoł.
- Cześć, Mańka.
- No siema. Zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz mi dziś cześć po raz czwarty?
- Tak? Aha. A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że pół internetów ze mnie leje? A już na pewno całe polskie.
Cóż, to było do przewidzenia. Jak się chce nieudolnie naśladować Loitzla z Zakopanego albo Ito z Sapporo to takie są skutki. Swoją drogą jak on do konkursu ostatecznie wszedł to dla mnie pozostanie zagadką na wieki wieków amen.
- No dobra, ale patrz, jaka popularność.
- No dzięki. Zawsze kurwa marzyłem o tym, żeby cały świat oglądał, jak wywijam orła na belce startowej.
- Wiesz, niektórzy wolą pokazać dupę. Albo cycki ewentualnie.
- Cycków nie mam, to nie pokażę.
- A dupę?
- A dupę mam. Ale też nie pokażę.
- No to nie pozostaje ci nic innego jak wypierdzielanie się na belce.
- A czy ja mówię, że chcę być popularny?
- No trudno. W takim razie zdobyłeś popularność niezamierzoną.
- Fajnie. Dzięki za wsparcie. Na ciebie to zawsze można liczyć, Marzena.
- Zawsze do usług. Masz coś do żarcia?
Olek się na mnie patrzy jak na osobę nieskalaną inteligencją.
- Skąd ja ci wezmę żarcie podczas zawodów?
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale już jest po zawodach. Od dobrych piętnastu minut.
- Dobrze, przepraszam. W takim razie po zawodach też nie mam żarcia.
- A idź ty. Na was to nigdy nie można liczyć - burczę, ubierając czapkę. - Idę coś upolować. Pilnuj interesu.
- Upoluj Krafta - słyszę na pożegnanie. - Będzie miał Mannera za zwycięstwo.
Hmm, hmm... Widzę, że Olek się wybija ze swoim IQ ponad przeciętną grupy. Dobrze wiedzieć, w razie czego. Potulnie stosuję się do jego zaleceń i znajduję Krafta.
- Cześć, jak się czuje najnowszy zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni? - ja cisnę po angielsku, nie będę tego biedaka stresować polskim, bo w tych emocjach to już całkiem nic nie zrozumiem z jego wypowiedzi. A jak jeszcze zacznie zjadać końcówki (czyli zawsze) to żegnaj próbo porozumienia.
- Widziałaś? Jeszcze trochę, a by mnie Michi wyprzedził. Ale by było!
No rzeczywiście. To by była wprost niepowetowana strata dla światowych skoków.
- No jak to, gniewałbyś się? Przecież wy się przyjaźnicie, nie?
- No tak, oczywiście - Kraft wypina dumnie pierś. - A tym większa satysfakcja jest, jak się wygra z przyjacielem. I to wiesz, nie takim przeciętnym, tylko takim super extra. Jak Michi.
Panie Boże, to naprawdę brzmi gejowsko.
- Fajnie. Dali ci może ciastka? - przechodzę do rzeczy, bo mnie w żołądku naprawdę nieźle ssie.
- Dali. A ja dałem Michiemu.
Strzelam sobie z otwartej dłoni w czoło.
Ała.
- No dobra. To ten. Brawo, Stefan. Muszę ci powiedzieć, że naprawdę niezłą robotę odwaliłeś. Ale teraz wybacz, oddalę się, bo mi się już chyba żołądek przyssał do nerek.

Pakujemy się do busa. I jazda do domu. Potrzebuję domu po przeżyciu dobrych kilku dni w państwach niemieckojęzycznych. To są naprawdę ciężkie nacje. Świat się powinien składać z samych Polaków i Czechów. Z nimi się przynajmniej można dogadać. Ty mówisz po polsku, oni po czesku, a i tak się rozumiecie. Bajka.
Takie przemyślenia nachodzą mnie tym częściej, im więcej czasu spędzam z Kraftem. I im mniej z Morgim. Jednak przeżycia dotyczące jednostki naprawdę mogą wpływać na postrzeganie całej grupy ludzi.
Dobra, koniec, bo się zaraz w jakiegoś filozofa zamienię.
A to już by było naprawdę nieszczęście.
I w tym właśnie momencie przed moimi oczami pojawiają się obiekty moich przemyśleń. Oba.
I to nie pierwszej trzeźwości. Również oba. Czy raczej – obaj.
- Sześśś, Mania – zaczyna Kraft. - Jest fajnie, ty nie idziesz?
Stara się biedaczek z tym polskim bardzo, ale dzięki Bogu musimy przejść na angielski, bo Morgenstern nic nie zrozumie.
- Nie wiem czy zauważyliście ten cudowny, piętnastoletni pojazd, który ma mnie zabrać do domu razem z całą drużyną. W trybie now.
- Ale Mania, to nic nie szkodzi. My cię potem dostarczymy do Polski. Helikopterem nawet jak chcesz.
Wyrywać laski na helikopter. Boże drogi. Starzejesz się pan, panie Morgenstern.
Zaczyna się darcie z busa. Wszyscy się zapakowali i tylko na mnie czekają. Jak wszyscy obecni na skoczni i przed telewizorami na Schlierenzauera na belce, który jednak decyduje się nie skakać, bo mu się kombinezon rozpiął. Albo mu się pogoda nie podoba. Albo coś. Biedaczek w sumie. Sport zimowy sobie niestety wybrał. Czasem pada śnieg. Albo wieje.
- Juuuuż! - wrzeszczę na wszelki wypadek.
- To jak? - pyta Morgi, absolutnie niezrażony atmosferą daleką od relaksacyjnej. - Wszyscy już są. I naprawdę dobrze się bawią.
- To idźcie się bawić z nimi – radzę im uprzejmie.
- Mania... - zaczyna jojczenie Kraft.
- Nie mam czasu. I radzę to sobie zapamiętać na przyszłość. Bo szybko mieć nie będę.
__________

Jeden z krótszych rozdziałów. I jeden z gorszych. Po takiej długiej przerwie - takie coś. Aż mi wstyd. Ale cóż poradzę, wen mi się bardzo zbuntował przy tym Bischofshofen. Może też nie lubi Austrii. Jak Mańka.