piątek, 14 lutego 2020

71. Lepiej późno niż wcale

Matko kochana, jak ten Niżny Tagił wygląda. Nie jestem tutaj pierwszy raz, ale wciąż się nadziwić nie mogę, że czas się tu zatrzymał ze czterdzieści lat temu.
- To co, idziemy zwiedzać te no... zabytki? - śmieje się Piotrek, ukradkiem zerkając w swoje karty. 
Znowu grają w tego pokera. I znowu pod moim nosem. Że też im to jeszcze nie zbrzydło. Bo mnie i owszem. Z początku to była nawet niezła komedia, te ich poważne miny i próby przechytrzenia wszystkich pozostałych błyskotliwych mężczyzn z towarzystwa, ale ileż można. To jeszcze tylko gra na gitarze i łapanie pokemonów mają podobne powodzenie wśród polskich skoczków. Swoją drogą ciekawe, że każdej z tych czynności przewodzi zazwyczaj Piotr Żyła. Pszypadeg? Nie sondze. Im głupsza aktywność życiowa, tym większe prawdopodobieństwo, że Pieter zechce ją podjąć.
Za to tym razem na przykład Skrobot postanowił olać pokera. Ciekawe jakie ma ważniejsze zajęcia. Mam pewne podejrzenia i nie jestem pewna czy chcę sprawdzić ich słuszność. Wychodzę jednak na korytarz, cudem unikając zabicia się na wywalonych na pół pokoju nogach tych ciołków, i idę do pokoju Skrobota. Już mam pukać do drzwi, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. No bo, kurde, co jeśli on faktycznie siedzi na skejpie z Juleczką. Wejdę tam i co? I wyjdę?
Ugh... Sterczę pod tymi drzwiami jak ostatnia idiotka i gorączkowo szukam jakiegoś pretekstu. Boże, do czego to doszło. Przecież to jest nienormalne, żebym ja nie mogła sobie tak po prostu posiedzieć ze Skrobotem. Tylko że chyba faktycznie nie mogę.
Dobra, bez przesady. W końcu tylko się z nim spotyka, a nie kupiła go sobie na wyłączność, prawda?
Pukam do drzwi i czekam na zaproszenie. Wchodzę do środka. No i oczywiście. Skrobot rozwalony na łóżku z laptopem.
- Przeszkadzam?
- Nie, nie... To znaczy akurat rozmawiam... ale coś się stało?
- Nie, nic. Jak jesteś zajęty, to przyjdę później.
- Okej.
I tyle. Żadnego Siadaj, skończę tę durną rozmowę później albo Poczekaj chwilę, właśnie zrywam z Julką.
Nie to nie. Znajdę se inne towarzystwo.
Wychodzę z powrotem na korytarz. Mam ochotę komuś wpieprzyć, ale to przypadkowa zbieżność. Ot, dawno nie stosowałam przemocy. A czasem może się powinno. Tylko jak znokautować kogoś, kto właśnie znajduje się trzy tysiące kilometrów stąd?
A propos odległości...
Co jakby tak dla odmiany spróbować pogadać z kimś, kto prawdopodobnie się z tego ucieszy? Nawet jeśli tylko przez telefon?
Właściwie mam komórkę w kieszeni. Właściwie mogłabym napisać. Albo i zadzwonić. Ale może jednak lepiej po prostu iść do Krafta i spędzić ten wieczór w towarzystwie jego i jego najulubieńszego kolegi, i popracować nad tym jego profilem na portalu randkowym.
Jestem tchórzem. Oraz frajerem. I naprawdę wybieram opcję numer dwa.
Chyba wszystkie reprezentacje są zameldowane w tym samym hotelu, co sprzyja zawieraniu nowych znajomości, a tymczasem wszyscy nasi zawodnicy siedzą w moim pokoju. Także tak. Będę pierwsza odważna i pójdę do jaskini lwa Austriaków.
Trafiam bez problemu, bo Kraft zdążył mnie już od rana trzy razy poinformować gdzie znajduje się jego pokój oraz jak do niego dotrzeć.
Szybko przekonuję się, że moja decyzja była błędem. W pokoju Stefana Krafta siedzi nie tylko on sam i jego współlokator, ale także Gregor Schlierenzauer. To zauważam na pierwszy rzut oka. A zaraz po tym jak Szczurowiewiórka z uśmiechem od ucha do ucha i wielkim zaaferowaniem usadza mnie na krzesełku koło stolika, na którym leży otwarta paczka Mannerów, dostrzegam też, że znajduje się tam również laptop. A z laptopa gapi się na mnie Thomas Morgenstern.
No to są jakieś jaja.
Od kiedy niby Schlierenzauer i Morgenstern są w stanie przebywać ze sobą (w pewnym sensie) w jednym pomieszczeniu? Tak, wiem, że mniej więcej od czasu zakończenia kariery przez Thomasa oraz Wielkiej Przemiany Gregora, ale chyba nie zaczęli się nagle przyjaźnić, prawda? Czy może coś mi umknęło?
Także tak. Zasiadłam na tym krześle i tak sobie siedzę. I nawet nie sięgam po wafelki.
- Hej - mówię w przestrzeń, bo tak jest jakby bezpieczniej. - Co was tutaj tak dużo?
- Pomagamy Stefanowi - informuje mnie Schlierenzauer.
- Wszyscy? - upewniam się. - A w czym właściwie?
- No, Mania, jak to, nie pamiętasz? - włącza się Kraft. - Przecież miałem założyć konto na tym portalu...
- Aha, i co? Sam nie potrafisz przeczytać instrukcji czy jak?
- To nie jest takie proste jak się wydaje - oburza się Szczurowiewiórka. - To trzeba przedyskutować.
No oczywiście. Aż trzeba w to włączać człowieka, który siedzi trzy tysiące kilometrów stąd.
- A ty co - też im pomagasz? - odważam się wreszcie zwrócić prosto do Morgensterna.
- Mhm. Mniej więcej. Co u ciebie słychać?
O, Jezu... Trzeba było siedzieć u siebie i ciupać z tymi półmózgami w karty.
- A... jakoś leci. Zajęta jestem ostatnio... bardzo.
Tak, i z tego zajęcia aż przyszłam pozawracać dupę Kraftowi. Kurwa, to nie ma sensu. I Morgenstern też prawdopodobnie zdaje sobie z tego sprawę.
Nic mi na to nie odpowiada, ale po chwili widzę, że wymieniają ze Schlierenzauerem jakieś dziwne spojrzenia i miny. I chyba się im wydaje, że są dyskretni. Wolę się nie zastanawiać co to wszystko znaczy.
- Czy chciałabyś się może czegoś napić? - pyta mnie Hayboeck i na moment aż mnie zatyka z wrażenia. Bo to naprawdę brzmi kulturalnie. Nie sądziłam, że tego typu doświadczenie spotka mnie w kręgu skoczków narciarskich. A zwłaszcza w kręgu znajomych Stefana Krafta. Do którego to kręgu sama się zaliczam.
- Nie, dzięki. Ja tak tylko na moment wpadłam. Chciałam sprawdzić jak sobie radzi Stefan, ale skoro tyle osób mu pomaga, myślę, że ja już nie będę potrzebna.
- Nie, Mania, zostań!
Kurwa. Niech se ta Wiewiórka złamie zęby na jakimś twardym orzechu i przestanie wreszcie gadać.
- Właśnie, właśnie - Stefana popiera Schlierenzauer. Od kiedy mu tak niby zależy na moim towarzystwie? - Powiedz z perspektywy dziewczyny czy umówiłabyś się z gościem, który ma taki profil?
Podsuwa mi pod nos telefon i generalnie ja z góry mogę odpowiedzieć, że nie, nie umówiłabym się. Z nikim. To po pierwsze. A po drugie jakoś trudno mi uwierzyć, że Schlierenzauer sam od siebie nie wie co zrobić, żeby dobrze wypaść przed dziewczyną.
Ale jednak biorę ten telefon i zaczynam czytać. Chyba z ciekawości.
Dane osobowe wpisali prawidłowo, najwyraźniej Kraft nie ma zamiaru podszywać się pod kogoś innego choć może powinien, ale nazwiskiem się tutaj nie chwali, więc trochę anonimowości zachowa. Potem trochę innych pierdół, między innymi o tym, że Stefan gustuje w dziewczynach i inne tego typu informacje, a następnie jeszcze zainteresowania. No, ciekawe jakież to. Skoki narciarskie, piłka nożna, gotowanie, moda. Zwłaszcza te dwa ostatnie. Hej, napiengna ugotuję ci makaron bez rosołu i wystylizuję twoją fryzurę na borsucze gówno. 
I co ja mam powiedzieć?
- No i jak? - dopytuje Schlierenzauer. - Umówiłabyś się z takim facetem?
- Eee... nie wiem.
- A z jakim byś się umówiła? - kontynuuje przesłuchanie. Morgenstern z ekranu zaczyna coraz głośniej pokasływać.
- A co cię to tak interesuje?
- Aaa... - Gregor drapie się po głowie. - A nic. Tak tylko pytam.
Aha. A ten Morgi to nagle gruźlicy dostał po prostu. Zupełny przypadek. Zaczyna mnie to wszystko bawić. Czym ja się niby tak stresowałam?
- Thomas, przyjedziesz do Klingenthal? - pytam nagle Morgensterna.
Robi zdziwioną minę i chyba próbuje rozgryźć o co mi właściwie chodzi.
- Przyjedź - mówię z przekonaniem. Niech ma coś w rodzaju prezentu na Mikołajki.
- Okej - uśmiecha się. - Będę na pewno.
Hayboeck ze Schlierenzauerem szturchają się łokciami, Kraft zażera się wafelkami. Morgenstern suszy zęby, a ja nie za bardzo wiem, co robię. Trzeba się zająć czymś na czym się znam.
- Stefan, podziel się jedzeniem - żądam i właściwie równocześnie sięgam po Mannery.
Jeszcze nie wiem co zamierzam zrobić, ale to nie jest odpowiedni moment na tego typu rozważania. Staję oto przed okazją nażarcia się słodyczy za darmo i naprawdę wstyd, że dopiero teraz się za to zabieram. Lepiej późno niż wcale.

Gregor Schlierenzauer chyba źle się czuje. To znaczy jego zachowanie wskazuje na coś zupełnie innego, z tym że jest to stan mocno odbiegający od normy. Bo po pierwsze zajął dziś czwarte miejsce, co mu się nie zdarzyło od baaardzo dawna, po drugie wczoraj ewidentnie starał się robić dobry pijar Morgensternowi, co nie zdarzyło mu się nigdy, a po trzecie właśnie stoi sobie z Kamilem i Dawidem, i ucinają sobie przyjacielską pogawędkę, a ich śmiech to chyba w hotelu słychać. Swoją drogą chciałabym do tego właśnie hotelu się teraz udać, ale nieee... Skoro możemy poczekać na piętnastą turę transportu, to przecież po co się pospieszyć i zdążyć na wcześniejszą.
Może bym poszła ich pogonić, ale jakoś tak obecność Schlierenzauera mnie powstrzymuje. Wystarczy, że spędziłam z nim piątkowy wieczór, sobotniego już nie muszę.
Tak więc stoję i jak ten cieć pilnuję im bagaży, co sprawia, że zyskuję kolejną rolę w tej kadrze i zastanawiam się, gdzie właściwie podziała się reszta naszych. I czy przypadkiem nie pojechała już do hotelu. O, jeszcze jeden na pewno z nami został.
- Marzenka, czy ty gdzieś widziałaś Mu... - zaczyna Szybki, podchodząc do mnie z telefonem w ręce, po czym zerka w tym kierunku co ja i dokańcza - o, tam są. Chwila... czy oni rozmawiają z Gregorem?
Kuba wyraźnie się ekscytuje, jakby co najmniej było czym.
- Co ty się tak podniecasz, Schlierenzauera nigdy nie widziałeś? - rzucam znudzona, naciągając czapkę na uszy, bo znowu zaczyna się pizgawica.
- Nie no - Kuba próbuje głupawym uśmiechem zakryć speszenie. - Po prostu on jest taki wybitny i...
- Kamil też jest i co? Rumienisz się na jego widok jak nastolatka?
- Kurde, Marzenka, czemu ty musisz zawsze wszystkich pozbawiać jakichkolwiek powodów do radości w życiu?
- Błagam cię, nie mów mi, że Gregor Schlierenzauer jest twoim powodem do radości w życiu.
Szybki rzuca mi spojrzenie przepełnione politowaniem.
- Idź se zjedz czekoladę lepiej.
Ale się to wyszczekane zrobiło...
- Bardzo bym chciała, ale zostawiłam ją w hotelu. A ty idź i ich pospiesz, skoro tak pałasz chęcią zobaczenia Schlierenzauera.
- Aha, już wiem - Kuba wygląda jakby mu się jakaś lampka zaświeciła w głowie. - Jesteś zazdrosna, że wczoraj spędziliście taki przyjemny wieczór, a dziś w ogóle na ciebie nie zwraca uwagi.
Teraz to mnie wcina.
- Za dużo przebywasz z moim bratem, to po pierwsze. A po drugie skąd wiesz? Znaczy skąd wiesz o wczoraj?
- Stefan Kraft bardzo lubi wypowiadać się w języku polskim na różne tematy - Kuba szczerzy się od ucha do ucha.
Ach, oczywiście.
- Cóż, gdybyście nie grali znowu w tego cholernego pokera, nie musiałabym uciekać z własnego pokoju. O czymś jeszcze opowiadał?
- Pytał Maćka jakich środków do pielęgnacji włosów używa.
Słodki jeżu na bananie.
Nawet nie mam siły na to odpowiedzieć. Ale chyba robię wymowną minę.
- Wiesz, ja się kiedyś zastanawiałem jakim cudem wy się tak bardzo zaprzyjaźniliście. Bez urazy, ale no... jak to się stało?
No jak? Przez Morgensterna oczywiście. I trochę też przez przypadek.
- Nie ma o czym opowiadać. Każdy popełnia w życiu błędy. Przypominam ci, że ty na początku swojej przygody w kadrze A trzymałeś się Murańki.
Kuba się śmieje.
- Ale to jest mój kolega przecież. Nie olewa się kumpli, choćby nie byli za bardzo błyskotliwi.
- Sam widzisz. Dobrze, idź pospieszyć szanownych panów, bo ja bym chciała wrócić do hotelu przed północą. Możesz sobie od razu wziąć autograf od Gregorka.
- Mogę - zgadza się Kuba. - Chcesz też?
Jeszcze mnie do tego stopnia nie pojebało.
- Obejdzie się.
Idzie. Autografu nie bierze, za to robi zdjęcie. Będzie wnukom pokazywał czy tam laski na to wyrywał. Nie wiem, nie interesuje mnie to specjalnie. Grunt, że wywiązuje się z zadania i rzeczywiście przyspiesza proces przeniesienia siebie i bagaży na postój autokarów. To mi na ten moment w zupełności wystarcza do szczęścia.
Im jestem starsza, tym mniej wymagam od życia.
__________

Z dedykacją dla Stelli, gdyż rozdział zawiera gigantyczne wręcz ilości Gregora. Niech się dobrze bawi w tej Austrii (i ona, i on).