piątek, 20 stycznia 2017

48. Najprostsze rozwiązania są jednak najlepsze

Z nimi to tak właśnie jest. Miała być laska Kota w ciąży - oczywiście nie jest, miał Skrobot mieć dziewczynę - oczywiście nie ma. I mieli dalej zajmować miejsca w trzeciej dziesiątce - a koło podium się kręcą, a ostatnio nawet drużynówkę wygrali! I to w Niemczech! Oto nastąpił moment mojego triumfu.
Oczywiście nie wszyscy przeszli magiczną przemianę, pewnego stopnia upośledzenia się jednak przeskoczyć nie da, więc na przykład Cudowne Dziecię wciąż okupuje miejsca czterdzieste i niżej. Ale Klemens zawsze był wyjątkowy.
O, a propos upośledzenia. Kraft się na blond zafarbował. Ja nie wiem, czy on chce brata bliźniaka Hayboecka udawać, czy myśli, że jak się kolorystycznie do niego upodobni, to się nauczy tak jak on skakać. Daremne żale, próżny trud. Daleko przykładu szukać nie trzeba. Wystarczy na tego mojego, pożal się Boże, brata popatrzeć. Blond kudły bynajmniej nie gwarantują, ze się człowiek skakać nauczy.
No chociaż w sumie trochę się nauczył. To ten nasz trener tak zachwiał równowagę mocy. Zaczynam odczuwać w stosunku do niego coś w rodzaju szacunku.
O nie. Kraft tu idzie. Czy powinnam się schować w domku i udawać, że go nie znam? Ja pierdolę, przecież ta platyna na łbie... no po prostu wieś tańczy i śpiewa. Jeszcze ktoś pomyśli, że to po to, żeby mojego młodszego brata poudawać. Sorry, ale stanowisko irytującego, debilnego blond brata jest już od dawna obsadzone.
Zanim decyduję się na podjęcie jakiejś sensownej decyzji, Szczurowiewiórka już mnie wypatruje w tłumie. Brawo ja. Sama się proszę o upierdliwe towarzystwo.
- Maniaaa!!!
Ja nie wiem, ale on się zawsze tak anonsuje z odległości dwustu metrów, zamiast podejść i jak człowiek się przywitać. A może nie jest jednak taki głupi jak się wydaje i wie, że zwieję na jego widok, o ile mnie jakoś nie zatrzyma.
E, nie. Jest głupi. I właśnie dlatego tak wrzeszczy.
Uzbrajam się w cierpliwość i liczę na jak najniższy wymiar kary.
- Sześśś! Mam ważna deczyżja.
Nie no, dobrze, że chociaż czapkę ma na łbie, wygląda przynajmniej tak żenująco jak zazwyczaj, a nie trzy razy bardziej.
- Jaką decyzję?
A może by mu jednak zasugerować opitolenie na łyso?
- Robię prawa jazdo po sezon. Bo mam mało czasza teraz. A potem dużo. I będę jechać to auto z Turnieja... jeden, dwa, trzy, cztery - pomaga sobie liczyć palcami - Cztery Skoczni! I Michi bedzie dumny!
Czasem myślę, że głównym celem życiowym Krafta jest uczynienie Hayboecka szczęśliwym człowiekiem. Co z kolei prowadzi do przemyśleń na temat ich orientacji. Ale o tym wolałabym nie myśleć.
- Fajnie. Słuchaj, ja się trochę śpieszę, bo zaraz będzie druga seria.
- Ja tysz! Ale skakam późno.
- Dobrze, ale idź już na górę.
- Idem! Ale ciałem powiedzieć tobie. Bo ci nie widziałem dawno.
I bardzo dobrze.
- Okej, ale idź.
- No ale...
- Stefan?! Czemu nie jedziesz jeszcze na górę? Już skaczą przecież.
A oto i mój osobisty Superman. Skrobot to ma naprawdę wyczucie czasu.
- Szkaczą?! Jak to?! - momentalnie przeraża się Stefan i pędzi w kierunku wyciągu.
- Dzięki za uratowanie mnie przed Kraftem. Aha, poczekaj chwilę - mówię do Skrobota i wchodzę do blaszaka po grubsze rękawiczki. Mam zamiar przeżyć drugą serię bez przemiany w sopel lodu.
Stajemy sobie koło barierek i patrzymy na, jakże ekscytujące, pierwsze skoki. Wbrew solennym zapewnieniom Kacpra, druga seria zaczęła się dopiero teraz.
- Czy ty wiesz, że Jasiek skończył karierę?
Ja przepraszam bardzo, że co proszę?
- Yyy... słucham?
Mało dramy w tym sezonie na razie, więc dla odmiany znowu Ziobro postanowił coś odjebać.
- W październiku podobno. Jak się dowiedział, że nie jedzie na Puchar Świata. Ale kiedy dostał powołanie na Kontynentala, zmienił zdanie.
- Czekaj, czekaj... no to w końcu skacze dalej, tak?
- No tak.
- Czyli nie wymyślił nic takiego w ostatnim czasie?
- Z tego, co wiem, to już nie.
Biorę głęboki oddech.
- To co mi dupę pierdołami zawracasz?
Skrobot się śmieje.
- Ale się jednak przejęłaś.
- A weź mnie nie denerwuj.
- To jest niesamowite, jak bardzo nie potrafisz się przyznać do jakichkolwiek ludzkich uczuć.
- Po prostu się martwię, że nie będzie miał z czego rodziny utrzymać - burczę.
- Taaa.... już więcej na tych swoich meblach zarobi, niż na skokach w Kontynentalu - śmieje się Skrobot po raz kolejny, staje za mną i obejmuje mnie ramionami. I w tej pozycji pozostaje do momentu, gdy na koniec konkursu szczeny opadają nam do ziemi. Bo wygrywa Miszczu, a drugi jest Koteł.
Czy ja śnię? Czy to się dzieje naprawdę? Ale skoro w tym sezonie konkurencję kosi Demon ze Słowenii, a Vincent Desco....ś tam regularnie zajmuje miejsca w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata, coraz mniej rzeczy jest mnie w stanie zdziwić. Choć nasi chłopcy są na tyle wybitni, że będą mnie zaskakiwać chyba do końca życia.

- Bardziej w lewo tę bombkę! Nie, nie aż tak! Z powrotem o jedną gałązkę w prawo! A może trochę niżej... Hmm... poczekaj chwilę...
Nie sądziłam, że Izunia jest aż tak perfekcyjną istotą.
Dawid chyba też nie sądził, bo widzę po jego minie, że zaraz dostanie kurwicy.
Sterczy przed choinką zgięty w pół, z wypiętym kuprem i usiłuje sprostać oczekiwaniom małżonki.
Mission impossible.
Izabela tymczasem siedzi przy stole i maluje paznokcie, żeby się jako gwiazda rodzinna dobrze przy wieczerzy prezentować.
Jak taka z niej gwiazda, to chętnie bym ją na czubku choinki umieściła. Przynajmniej stamtąd miałaby ograniczoną mobilność i nie mogłaby pyskować.
Najprostsze rozwiązania są jednak najlepsze.
Siedzę sobie w kuchni i kleję uszka na zmianę z karmieniem Mańka. I jestem na sto procent przekonana, że lepiej się dogadujemy niż jego rodzice w pokoju obok. W radiu leci Chris Rea, ja śpiewam, a Maniek wybija rytm łyżką o stół. Pełna symbioza po prostu.
Przez okno widzę, jak rodzice odprawiają na polu mniej więcej te same cuda, co Dawid z Izą, tylko że przy umieszczaniu światełek na elewacji. Tata tańczy na drabinie, a mama dopinguje go z dołu okrzykami: Zwariowałeś? Jak to wygląda? Mężczyźni nie mają łatwo w tym domu.
Maniek tymczasem ma w dupie pozycję przedstawicieli swojego podgatunku w tej rodzinie i radośnie podśpiewuje sobie:
- Mania-nia-nia-la-la-la...
Czy jakoś tak to leci. W każdym razie wyraźnie da się wychwycić moje imię, co sprawia, że rosnę w dumę, bo jakoś nie słyszałam, żeby śpiewał tak mama-ma albo tata-ta. No i kto jest najfajniejszy? Szach mat.
Oho, ktoś puka do drzwi. Niby jeszcze za wcześnie na zbłąkanego wędrowca, ale jestem pewna, że ktokolwiek właśnie przyszedł i tak chętnie coś zeżre.
Chwilę później Dawid wprowadza mi do kuchni Titusa.
- Cześć, Marzenka.
- Cześć. Co tu robisz?
- Mama mnie wyrzuciła z domu - tłumaczy Krzysiek. - Powiedziała, że tylko jej przeszkadzam i że mam iść zawracać dupę komuś innemu.
Wcale się jej nie dziwię. Mądra kobieta, a takie coś na świat wydała.
TYLKO DLACZEGO ON MUSI ZAWRACAĆ DUPĘ AKURAT MNIE?!
- I nie masz innych znajomych? Hej, co ja se mam z nim niby zrobić? - pytam w przestrzeń, ale mój brat raz w życiu wykazuje się względną inteligencją i od razu spieprza, tłumacząc coś mętnie, że on jest zajęty, bo choinkę ubiera.
- Ale za to Iza siedzi i nic nie robi. Idź i sobie z nią pogadaj - proponuję Titusowi, ale ten tylko kręci głową.
- Nie, posiedzę sobie z tobą  - mówi łaskawie i istotnie sadza swe dupsko szanowne koło Mańka.
Ja sobie nie przerywam mojego zajęcia, mój mały ziomek także nie, ale Titus ewidentnie zaczyna się nudzić.
- Może ci w czymś pomóc?
- Lepiej nie.
- Aaaa.... eeee.... - Miętus zaczyna robić dziwne miny. - Bo wiesz... jestem trochę głodny...
Ja się wcale nie dziwię, że go matka z domu wyrzuciła.
- To dobrze. Możesz się trochę pogłodzić. I tak się wieczorem nażresz tak, że się w kombinezon nie zmieścisz.
- Mhm... No tak... - kiwa głową Titus, ale się nie poddaje. - A masz może jakieś ciasta, które trzeba spróbować, czy na pewno są dobre?
- Moje ciasta zawsze są dobre. Nie trzeba próbować - ucinam dyskusję i idę do salonu, bo Izunia krzyczy, że potrzebuje kobiecej porady. No to chyba nie do mnie. Po uratowaniu losów choinki i podjęciu ważnej decyzji dotyczącej powieszenia bombki-aniołka, wracam do kuchni.
A Titusa nie ma.
Nie wiem, czy się cieszyć, czy policję wzywać, że go porwali, ale zanim się na cokolwiek decyduję, Miętus pokazuje się w drzwiach spiżarni.
No oczywiście.
- O, już jesteś - tuszuje zakłopotanie żenującym uśmiechem, a ja tylko wywracam oczami.
- Titus, czemu wyżerasz świąteczny makowiec?
- Co? Marzenka, ja nic nie jadłem.
- Kurwa, chłopie, masz mak między zębami!
Tej żelaznej logiki nie da się podważyć. Titus robi minę zbitego psa, wykręca palce i w końcu mówi:
- Bo ja głodny byłem...
Błyskotliwy jak zawsze.
- Już to dziś słyszałam. Weź ty może sprawdź, czy cię w domu nie ma.
- Jestem.
Biorę głęboki oddech.
- W twoim domu.
- Ale przecież mama...
- Na pewno jej już przeszło.
- Wątpię. Nie, Marzenka, ja tu jeszcze zostanę. Mogę ci poczytać wiersze, jeśli chcesz, bo tak się składa, że akurat mam ze sobą...
- Nie trzeba!
- A-aha...
- O, dzień dobry, Krzysiu - do kuchni wchodzi moja mama, a Titus momentalnie się kurczy ze strachu. Co za frajer. - Marzenka, czy mogłabyś chociaż raz w roku zdjąć te łachy i założyć coś porządnego?
To są bardzo porządne dresy. 100% bawełny.
- Nie - odpowiadam. - Możesz smażyć rybę? Bo ja będę gotować uszka.
Mama się poddaje i bierze się za karpia.
- Powiesiliście te lampki?
- Jakimś cudem - przytakuje moja rodzicielka, lejąc olej na patelnię. - Twój ojciec nie ma za grosz gustu.
Przynajmniej wiem, że nie jestem adoptowana.
- Hmm... Marzenka.... - męczy się Titus. - To wy będziecie teraz w kuchni... obie z twoją mamą?
- Tak - kiwam głową. - Caaaały dzień - dodaję z naciskiem.
- Aaa... to ja może pomogę Mustafowi ubierać choinkę.
Na pewno bardzo mu jest potrzebna pomoc Krzysztofa Miętusa.
- Skoro nie możesz iść do domu...
- Nie mogę - zgadza się ze mną Titus.
- Okej, weź ze sobą Mańka. Tylko nie zrób mu krzywdy - mówię, a po chwili dodaję - i sobie też.

Wypiłam dzisiaj trzy kawy. To całkiem sporo, zważając na to, że zazwyczaj piję jedną albo zero.
Ale żeby w takim dniu dotrwać do Pasterki, trzeba się trochę podładować. Oczywiście, że wszystkie atrakcje dodatkowe i trzy razy więcej sprzątania zawdzięczam obecności Krzysztofa Miętusa w moim domu. Zeżarł makowiec, rozbił cztery bombki, a na koniec obsypał brokatem siebie, Mańka i pół salonu. Nie wiem, skąd w tym domu wziął się brokat. Wiem natomiast, że ogarnięcie tego syfu zajęło mnie, Dawidowi i Izie ponad godzinę. A na dodatek do tej pory cała się świecę.
Cóż, najwyraźniej Titusowi się Boże Narodzenie z Sylwestrem pomyliło. Przynajmniej po tym incydencie szybko się zwinął. Może przestraszył się mojego wzroku. A może po prostu nagle zaczęło mu się niesamowicie spieszyć do domu. Na pewno.
Wychodzę z kościoła, okręcam się szczelniej szalikiem, bo piździ jak w Kuusamo kieleckiem i zamiaruję wracać do domu. Ale oczywiście nie jest mi to dane. Przecież nie mogłabym prosto po Pasterce iść w kimę.
- Marzenka!
A może by tak udać, że nie słyszę?
No dobra, nawet rodzina zaczyna się kręcić i wytykać mi, że mnie Kacper woła. Jestem na straconej pozycji. Wbijam ręce do kieszeni kurtki i odwracam się w stronę Skrobota.
- Cześć, chciałem ci złożyć życzenia.
I po co? Po co? Nie wystarczy, że wiem, że on mi dobrze życzy? Musimy się jeszcze bawić w tę szopkę? Wcale się nie zdziwię, jak zaraz wydobędzie z kieszeni opłatek i każe mi się nim łamać, przed kościołem, o godzinie pierwszej w nocy, w temperaturze minus dziesięć stopni.
- A nie możemy sobie tego jednak odpuścić?
Skrobot się śmieje i poprawia mi czapkę. Ale coś mu się ta ręka za długo przy mojej twarzy zatrzymuje. Zaczynam się poważnie obawiać o moją strefę osobistą. I nagle mocno mnie przytula. Czy on zwariował? Nie mogę oddechu złapać.
- Życzę ci, żebyś była szczęśliwa - słyszę gdzieś koło ucha.
Halo, zaraz się uduszę.
A Skrobot nic. Po prostu tak sobie stoi i miażdży mnie w uścisku.
Uderzam go pięścią gdzieś w brzuch. Podziałało. Odsuwa się trochę.
- No, już wystarczy tych czułości, bo mi żebra połamiesz.
Skrobot masuje się gdzieś w okolicach żołądka i znowu się śmieje. Zaczynam się zastanawiać, czy to przypadkiem nie podchodzi pod jakąś chorobę psychiczną.
- Niezły cios.
- Starałam się.
- To co - widzimy się w poniedziałek?
- To zależy czy się doturlam po jutrzejszym obżarstwie.
- Najwyżej przyjdę i cię popchnę - proponuje Kacper. - Albo przyholuję. Jeszcze to ustalimy.
I właśnie dlatego się z nim zadaję.
__________

Tym się zajmuję, zamiast uczyć się do sesji :P