piątek, 16 kwietnia 2021

80. Sielanka

Szybko poszło. Mamy pierwszy incydent covidowy w tym sezonie. I jakże mogłoby być inaczej - bezpośrednio zaangażowani w tę sprawę są Austriacy. Niczego lepszego się po nich nie można spodziewać.
Na szczęście mnie wyszedł minus, a przecież różnie mogłoby być przez te moje nieodpowiedzialne austriackie znajomości. Stefan oczywiście przeżywa jak mrówka okres, że co teraz będzie, a jak się do Mistrzostw Świata w lotach nie wyleczy, a jak się Michi też nie wyleczy? Od samego słuchania tych jego lamentów czuję jak mi odporność spada. 
Fajnie się płynęło do Finlandii promem. Może ja powinnam zostać marynarzem, pływałabym se stateczkiem po morzach i oceanach, nie widywałabym się z Izunią i nie musiałabym odstraszać jakichś natrętów wszelkiego rodzaju. Powinnam się tylko zaopatrzyć w zapas czekolady. I jakoś by sobie to życie leciało. Płynęło właściwie. 
Jak mi ze smarowaniem nart nie wyjdzie, to się przebranżowię.
No, a na razie, jako że się jeszcze nie przebranżowiłam, to smaruję narty naszym orłom sokołom, co do Niżnego Tagiłu nie pojechały, żeby się do Mistrzostw Świata w lotach przygotować. Mnie także ominęła ta atrakcyjna wycieczka do jakże atrakcyjnego Wypizdowa Wschodniego i choć muszę przez to spędzić w towarzystwie Izunii o cztery dni mojego życia więcej, to jednak jakoś nie żałuję. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko Zadupiom i Wypizdowom jako takim, właściwie to nawet w mniej więcej tego typu lokalizacji mieszkam, ale w tym całym Niżnym Tagile to się może podobać wyłącznie pasjonatom złomu wszelkiego oraz wódki. Do żadnego z tych gatunków się nie zaliczam. 
Za to na wycieczkę oddelegowane zostały sieroty skaczące na poziomie Murańki, walczące o ostatnie miejsce... tu w zasadzie pasowałoby postawić kropkę, ale akurat tym razem walczą o ostatnie miejsce w składzie na Mistrzostwa Świata. Co za ironia, że sam Murańka ma to miejsce już zagwarantowane.
Pracuję sobie dziś tylko z Kacperkiem, gdyż jego brat również został zesłany do Rosji. Może powinni go tam zostawić na dłużej, zdziczałby do reszty
Dobrze, to panowie się tam dogrzewają, a my im szykujemy sprzęt. Nie ma pośpiechu, nie ma nerwów, nie ma Titusa.
Sielanka. Sielanka prawdziwa.
- To jak obstawiasz, kto jako szósty?
Kacperek wywołuje temat Mistrzostw Świata, bo i też tak naprawdę pewnie wszyscy o tym teraz w kółko myślą. 
- Szybki - mówię bez zastanowienia, bo mu tego życzę po prostu. 
- Wiedziałem, że tak powiesz - śmieje się Skrobot. - Wyskoczyłaś z odpowiedzią jak z katapulty, ledwie skończyłem zadawać pytanie. Mańka, on jest dla ciebie za młody.
- Weź spierdalaj - też się śmieję. - Odpowiedziałbyś dokładnie tak samo. 
- Tak - zgadza się Kacper.
- No. Dla ciebie też jest za młody.
- Niewątpliwie.
- Ale ty też czujesz, że my tak życzeniowo mówimy? - zastanawiam się głośno. - Chyba zaklinamy rzeczywistość.
- Masz w sobie coś z wiedźmy, to może zadziała. 
- Nie chcesz wiedzieć z czego ty coś masz.
- Ależ wręcz przeciwnie. Oświeć mnie.
- Od oświecania to masz... Julkę - kończę z rozpędu. Przez chwilę zapomniałam o istnieniu tej gwiazdeczki.
- Wiesz, ona to mnie takimi epitetami jak ty chyba nie uraczy.
Hehe.
- No na to to ja już nic nie mogę poradzić. 
W tym momencie zaczyna dzwonić telefon Skrobota. Odbiera, a ja już po dwóch pierwszych słowach wiem, że nie mam ochoty tego słuchać. Ale co mam zrobić? Zatkać sobie uszy?
- Cześć, kochanie.... Tak, tak, pamiętam... Dobrze, kupię jak będę wracać do domu... Tak, zrobimy sobie na kolację... Jak to od kiedy? Od kiedy razem mieszkamy... Tak, wiem... Ja ciebie też... Pa.
Kacperek zamieszkał z Juleczką.
O. Aha.
No tak. To ma sens właściwie. Mimo że będzie miał teraz znacznie dalej na skocznię.
To znaczy tak dokładnie to nie wiem gdzie ona mieszka, bo w sumie co mnie to obchodzi, ale jakoś mi się o uszy obiło kiedyś. W sensie że dosyć daleko. No. No okej. No chyba że to ona przeprowadziła się do niego. Albo jeszcze jakoś inaczej. 
- Marzenka, podasz mi te Piotrkowe narty?
Niech ci Juleczka poda.
- Trzymaj. 
O, a teraz mój telefon zaczyna dzwonić. Stefan Kraft, okej.
- Halo?
Odbieram telefon i niemalże czuję, jak Kraft pluje w słuchawkę, wypowiadając te swoje kultowe słowa powitania.
- Sześśś, Mania!
- No cześć.
- Mania, mam info. Poznałem dziewczyna.
- Jak poznałeś, jak siedzisz na kwarantannie?
- W internet.
Myślałam, że zrezygnował już z tego portalu randkowego, ale najwyraźniej się myliłam.
- Napisała do mi na instagram - kontynuuje Stefan. - Nie wiedziałem jej i napisała. Życzy zdrowie.
- To miłe.
- Tag! Miłe. I ładna...
O Jezu, znów się zaczyna. Kraft zmienia najpiengne jak rękawiczki. Ja już nie nadążam za ich imionami, za ich niezliczonymi zaletami i przede wszystkim za ich najpiengnością.
- Szkoda że wirus, bo nie możemy widzieć i pić kawa.
Ale chwileczkę... czy ja dobrze zrozumiałam i to jest pierwszy raz, kiedy to jakaś dziewczyna zagadała do niego, a nie on do niej? Nie wiem jak było z tą, która wysyłała mu nudesy, ale nie będę dopytywać, żeby nie przywoływać traumatycznych wspomnień.
- Kto pisał pierwszy? Ty czy ona?
- Ona do mi napisała - powtarza Stefan powoli i wyraźnie, jakby tłumaczył ostatniej idiotce. - Życzy zdrowie od wirusy.
No proszę. To oczywiście nie znaczy, że cokolwiek z tego będzie, ale zawsze to jakaś nowość.
- I jak ma na imię?
- Yyy... Ni pamiętam. 
No tak. Stefan Kraft nie wie jak ma na imię dziewczyna, którą jest zainteresowany. Nihil novi.
- A długo ze sobą piszecie?
- Wczoraj do mi pisała.
I weź tu się z nim dogadaj.
- A kiedy napisała pierwszy raz?
- No... wczoraj.
Okej, albo on nie rozumie mojego pytania, albo on rozumie moje pytanie i faktycznie emocjonuje się tym, że wymienił wczoraj pięć zdań z jakąś fanką, która życzyła mu zdrowia. Obie wersje są równie prawdopodobne.
Wzdycham. 
- Stefan, zrób sobie herbatę, otwórz tego instagrama i zapytaj ją jak ma na imię.
- Mogem - stwierdza z przekonaniem. 
- Wspaniale.
Stefan Kraft jest jeden na milion.

Pakuję się do Planicy. Bardzo dziwnie jest się pakować do Planicy w grudniu. To wbrew prawom natury. Ale co w tym roku działa zgodnie z jakimkolwiek ustalonym porządkiem świata?
Dawid staje w drzwiach mojego pokoju z Anią na rękach.
- Marzena, czy ty wiesz gdzie jest gumowa kaczuszka?
- Czy ty jesteś normalny?
Bo ja naprawdę nie mam co robić, tylko chować przed nim gumowe kaczuszki.
- Kaćka fajnie ciapie - Ania robi smutną minę.
Proszę mnie tu cierpieniem dziecka nie rozczulać. Ja się nie dam wciągnąć w poszukiwania. 
- Lepiej zapytajcie Mańka - sugeruję tylko. - On może mieć coś wspólnego z tą sprawą.
Maniek ostatnio przechodzi etap fascynacji Scooby Doo, a ta bajka obfituje w różne takie kryminalne zagadki. Ja bym nie ignorowała tego tropu.
Co prawda Dawid patrzy na mnie jak na idiotkę, ale po chwili przytakuje i wychodzi. 
Tymczasem mój telefon wydaje jakiś dźwięk, więc zerkam na ekran. Morgenstern przysłał mi wiadomość o treści Dobranoc z serduszkiem. Jezu, co za żenada. Po pierwsze jakie dobranoc, jak ja nie jestem jeszcze nawet w połowie spakowana, a po drugie jakie serduszko. Nie wiem, niech on się zastanowi co on robi w ogóle.
Czy ja powinnam na coś takiego odpisywać czy jak? Swojemu dziecku niech mówi dobranoc, ono bardziej doceni niż ja. A już zwłaszcza niech mu serduszka wysyła. Znaczy jej. Córce swojej. Ciekawe czy z niego taki sam kandydat na ojca roku jak z Ziobry, Murańki oraz mojego brata.
Nie, nie będę odpowiadać. Niech se myśli co chce. Skoro sam o tym pisze, to chyba mogę już spać, nie? Nieistotne, że jest w pół do dziewiątej. Miałam ciężki dzień. Polegał na leżeniu i czytaniu oraz jedzeniuI leżeniu. Człowiek ze zmęczenia może po prostu paść.
A zresztą ja mam ważniejsze rzeczy na głowie. Spakowanie maseczek. I podkoszulków. I przygotowanie się psychicznie na kolejne tysiąc pięćset testów polegających na dłubaniu patykiem w mózgu. I potwierdzenie Szczurowiewiórce, że oczywiście, że nieprawdopodobnie się cieszę, że jednak widzimy się w Planicy. 
- Jest! - wrzeszczy Dawid gdzieś z korytarza. - Miałaś rację.
Pff. Wiadomo. Dzień jak co dzień.
__________

Ostrzegałam na Twitterze, że będzie krótko i jest krótko. Ale podobno lepszy rydz niż nic. Nie wiem, same oceńcie.
A w ogóle to zapomniałam Wam tu wspomnieć, że jakiś czas umieściłam zakładkę ze spisem rozdziałów.

piątek, 26 lutego 2021

79. Brum brum

- Mania, ja nie mogem już.
Wideorozmowy ze Szczurowiewiórką polegają na tym, że on się żali, a ja próbuję nie ziewać tak otwarcie.
Czyli niewiele się różnią od rozmów twarzą w twarz.
Niestety, ale kolejny związek Stefana nie przetrwał próby czasu. Jest mi oczywiście bardzo przykro z tego powodu, ale dopiero co wróciłam ze skoczni i wolałabym robić milion innych rzeczy niż wysłuchiwać o problemach sercowych Krafta. 
- Ja nie wim. Miłoś chyba ni ma na światu. 
Prawdopodobnie jest, ale pewnie nie dla wszystkich.
- Nie poddawaj się - mówię, sięgając po chleb i nutellę. - Może jeszcze się zakochasz.
- I miłoś ni ma - Stefan kręci głową. - I zdrowie ni ma. Plecy boli mi.
- Niech ci Hayboeck zrobi masaż - mówię, zanim pomyślę. Co poradzę, że przerzuciłam większość swojej uwagi na szykowanie żarcia. 
- Michi? On nie umi.
Aha.
- Opowiedz mi lepiej o tym aucie swoim.
- Aucie? Co jest aucie? - dopytuje Kraft.
Sam jesteś aucie.
- Auto. Brum brum.
- Aaa... Tak. Mam.
Kupił se wreszcie ten środek lokomocji niebezpieczny dla otoczenia, choć chyba ze dwa lata się nie mógł zdecydować jakie samochody mu się podobają. Oczywiście poza tym, że czerwone. I w końcu se kupił Audi jakieś najnowsze, już nawet nie wiem, jakie. Grunt, że czerwone. Teraz ma wreszcie na co wyrywać najpiengne. Chyba że mu zgaśnie przy ruszaniu.
- Dowiedziałeś się jakichś kolejnych ciekawych rzeczy?
- A wisz, że jak nie zapinasz pas, to on robi piiiip?
W ostatnim czasie Stefan Kraft systematycznie raczy mnie tego typu ciekawostkami motoryzacyjnymi. A to, że ma uchwyt na kubek, a to, że się światełko świeci, jak się kończy płyn do spryskiwaczy, a to, że jak jest ręczny zaciągnięty, to nie da się ruszyć. A teraz jeszcze, że robi piiip jak się nie zapnie pasa. Z tego, co pamiętam, to piiip robi też wtedy, jak się cofa. Fascynujące.
- Dużo jeździsz?
- Dużo. Z doma do sklep... i ze sklep do doma.
Z tego co pamiętam, sklep znajduje się jakiś kilometr od jego doma. Może to i lepiej dla okolicznego drobiu. I mieszkańców również.
Kończę kanapkę, zapijam ją jakimś sokiem i delikatnie próbuję uświadomić Kraftowi, że czas kończyć tę rozmowę.
- Bo wiesz, ja muszę jeszcze dziś obciąć włosy.
- Fryzjer?
- Tak. Mniej więcej.
- Ja muszem tyż. Brzydki mam już. I długi włosy. Może kolor robić, hmm? Jak Michi.
Niech go ręka boska broni przed ponownym popełnieniem tego błędu.
- Nie. Takie są okej. Dobre - mówię powoli i wyraźnie.
- Dobre? Ale Michi ładny...
Dobrze, ja wiem, że Michi jest ładny, ale czy Stefan naprawdę sądzi, że jak się przefarbuje na blond, to też będzie ładny? To tak nie działa. Wystarczy spojrzeć na mojego brata. Albo na mnie.
- Okej, rób jak chcesz.
- Ciałem, ale pomyślić muszem.
- Tak, pomyśl. Myślenie ma przyszłość. Cześć.
- Sześśś... Jutro dzwoniem. 
Nie wątpię.
Rozłączam się i biorę jakieś w miarę nie najbardziej tępe nożyczki. Kuchnia jest miejscem odpowiednim do tego typu zabiegów, ponieważ z płytek się szybko zamiata. Kucyk, głowa w dół, ciach i gotowe. No, tak wycieniowanych włosów to nikt nie ma. Za połowę pleców już urosły, to ileż się można męczyć z suszeniem tego. A jeszcze dwa tygodnie i sezon rusza, będzie dużo jeżdżenia, dużo pracy, więc trzeba sobie w miarę możliwości ułatwiać życie. Zwłaszcza jak akurat jest okazja, bo Izunii nie ma w domu i nikt mi nie truje jak to bardzo niszczę sobie włosy, a w ogóle ile to ona zna dobrych fryzjerek, nawet teraz w czasie pandemii do kogoś tam może mnie umówić mniej oficjalnie.
Jak będę chciała, to sobie zniszczę nie tylko włosy, ale i życie całe. No. I tyle w temacie.

Zaczęliśmy sezon z grubej rury. Od drużynówki z Mlemensem w składzie. I, co zabawniejsze, skończyliśmy ten konkurs na podium. W roku dwa tysiące dwudziestym wszystko jest możliwe.
Natomiast dzisiaj od rana wszystko się pierdoli. Po pierwsze piździ jak w kieleckiem z każdej możliwej strony, więc seria próba odwołana. Po drugie Dawidowi coś strzyknęło w kręgosłupie jak się postanowił porządnie porozciągać przed obiadem, czego zazwyczaj unika, bo go strzyka. No cóż, skoro się z głupim na rozumy pozamieniał, to potem niech nie narzeka, że go trzeba było trzy godziny nastawiać, żeby mógł jakoś wystąpić. 
Znaczy na razie to ten występ polega na tym, że skoro nie ma próbnej, to chłopaki leżą na podłodze w domku w całym tym pierdolniku i grają w gry na telefonach. W jakieś pokemony pewnie albo inne chuje muje dzikie węże, w sumie nie bardzo mnie to interesuje. Skupiam się głównie na tym, żeby ich tak całkiem nie podeptać, bo przecież jakbym na takiego Wąska nastąpiła, to bym mu wszystkie żebra połamała. Co ciekawe, oni jakoś nie czują zagrożenia, ale to być może przez to, że nie mają mózgu. Pewna nie jestem, ale mam podstawy, żeby tak podejrzewać. 
Tak więc na godzinę przed konkursem moje warunki pracy nieco odbiegają od luksusu. Pocieszam się, że nie tylko moje, gdyż Skroboty mają dokładnie takie same. No, może jednak ciut lepsze, gdyż wykazują pewne zainteresowanie tymi pożal się Boże rozgrywkami dzieci neo, więc nie odczuwają tego poziomu znudzenia co ja.
- Może byście się jednak wzięli za jakąś rozgrzewkę, co? - proponuję wreszcie, po nie wiem jak długim czasie trzymania języka za zębami. 
Widzę, że dzieci odczuwają pewne zaniepokojenie, ale patrzą na Dawida, Piotrka czy tam Kamila i ostatecznie też zostają na poziomie podłogi. Tym, że Dawid się nie rusza to bym się raczej nie sugerowała, bo jego to cholera wie, może cały konkurs tak przeleży.
No, wreszcie zaczynają się zbierać. Teraz to się dopiero zaczyna zamieszanie i zawracanie dupy. A gdzie moje gogle? A macie jakieś maseczki? A plastrony to kiedy dają? I tak dalej, i tak dalej. Widać, że się to towarzystwo wszędzie nadaje, ale na pewno nie do ludzi. 
Okej, chyba dzięki temu ciągłemu otwieraniu drzwi wreszcie jakiś tlen się tutaj pojawił. No już nie przesadzajmy z tym komfortem i zasadami BHP.
I kiedy pomieszczenie już prawie całkiem pustoszeje, do środka wbija Titus. O pardon, pan trener Krzysztof Miętus. Zwał jak zwał, wciąż się boi mojej mamy.
- Ja wiem, że już trochę późno i zaraz się zawody zaczynają, ale musiałem tak na szybko przyjść. Popatrzcie, jaki wstrząsający wiersz znalazłem!
Pędzę, lecę. Już rzucam wszystkie narty i zagłębiam się w lekturę.
- Titus, a ty nie powinieneś się przypadkiem zająć rozgrzewką chłopaków? - pyta Kacperek, nawet nie odrywając wzroku od szczotki ze smarem.
- Przecież oni wiedzą co mają robić - wzrusza ramionami Titus.
Takiego trenera to ze świecą szukać.
- Ja mam tylko jedno podstawowe pytanie. Jaką tematykę ma ten wiersz? - włącza się Skrobot numer dwa.
- No... taką... o życiu zasadniczo.
- A, to mnie nie interesuje.
No jasne, wiadomo, że jego tylko jedno interesuje.
- Marzenka, no weź przeczytaj.
- Pracuję. Ty też powinieneś.
- Ale to mi nie da spokoju, jak się tym z kimś nie podzielę.
- Podziel się ze swoim odbiciem w lustrze.
- Ale, Marzenka, no...
- Titus, spierdalaj. Pracuję.
Czemu on tu stoi i nudzi jak pięciolatek? Za co on te pieniądze bierze?
- Mania...
- Kurwa, Titus, darmozjadzie jeden! - irytuję się wreszcie. - Weźże się, chłopie, do jakiejś roboty!
Zapada cisza. Miód dla moich uszu.
- Także tak. To może jednak po zawodach tu wróć - sugeruje Kamil.
- Albo jutro - dorzuca Kacper.
Albo w ogóle.
Titus kiwa głową, coś tam burczy pod nosem i rzeczywiście wychodzi. Czy żeby zająć się pracą - no co do tego to mam już pewne wątpliwości.
- Marzena, czemu ty taka agresywna jesteś? - pyta Kamil.
- Widać, że jeszcze krótko z nią pracujesz - uśmiecha się Kacperek.
- Bez przesady....
- To jak bez przesady, to nie zadawaj durnych pytań - mówię, sięgając po narty Piotrka. - Jezu, kto mu w ogóle dał uprawnienia do trenowania?
- Nie wiem - kręci głową Kacperek. - Jeszcze lepsze pytanie brzmi: kto go zatrudnił?
- No jak to kto? Wielki wizjoner Apolloniusz.
- Mańka, to było pytanie retoryczne - Kacper patrzy na mnie wymownie.
- Było czy nie było, zawsze warto przypomnieć jaki z niego inteligentny przywódca federacji.
- Też racja.
Jak ja lubię jak my się zgadzamy.

Kraft się do drugiej serii nie dostał i przeżywa jak mrówka okres, bo on przecież przyzwyczajony, że w Wiśle to raczej powinien wygrywać. Aha, to sorry, że chujowo skoczyłeś, masz tu kwiatki.
Nie mam czasu zajmować się wiewiórczym jojczeniem, gdyż po pierwsze muszę ogarnąć sprzęt, po drugie ogarnąć te sieroty kadrowe, a po trzecie ogarnąć... nie, nie ten wiersz wynaleziony przez Titusa. Po prostu Morgensterna.
Nauczyłam się przez niego korzystać z zestawu słuchawkowego, bo dzięki temu oszczędzam na czasie. Jakąś tam podzielnością uwagi dysponuję, więc jeśli Thomas dobija się do mnie kiedy akurat pakuję torby, to mogę jednym uchem wpuszczać, drugim wypuszczać i jeszcze przy okazji czymś pożytecznym się zająć.
O ile w ogóle odbieram, bo też bez przesady, są pewne granice naporu psychicznego.
- Mania, jak Stefan przeżył brak awansu?
Tak, tak, świetny pretekst. Bo przecież nie można zapytać o to samego zainteresowanego, trzeba dzwonić do mnie.
- Ciekawe, że Gregorem się tak nie przejmujesz.
- Znaczy no... wiesz, całą kadrą się przejmuję... właściwie.
- O Jezu, żartuję - wywracam oczami. - Wyciągnij kija z dupy - dorzucam, ale jednak wyłącznie po polsku.
- Co mówiłaś?
- A nic. Nic zupełnie. 
Chowam swoje sprzęty służbowe i rzucam szczotką w Skrobota młodszego, bo robi durne miny. Cholera, ma refleks, dziad jeden.
- Tak się zastanawiałem - kontynuuje Thomas. - Jak to zrobić, żeby może pojechać do Finlandii na przyszły weekend.
- Aha? I co?
- I chyba się nie da. 
Okej, dzięki za info.
- No trudno.
- A później jest Rosja, więc znów daleko... i tak sobie pomyślałem, że może bym wpadł do ciebie jakoś w międzyczasie.
Oho, zaczyna się.
Jemu się chyba naprawdę wydaje, że po tym weselnym incydencie coś się zmieniło. Co najmniej jakbym dała mu jakieś powody, żeby tak myślał. 
Niby nikt nie dostał w twarz, nikt nie wylądował na słupie i nawet nikt nie wpadł do oczka wodnego. To znaczy ja prawie spadłam z ławki, jak się nagle gwałtownie odsunęłam, ale poza tym strat w ludziach brak.
Jednakowoż podsumujmy sprawę. Coś wypiłam. Niedużo, ale jednak. Za to bardzo mało zjadłam. Czyli znów z powodu braku pożywienia dałam się omamić. I uważam, że na tym można zamknąć sprawę. 
Morgi nie do końca uważa tak samo, ale myślę, że nie będę się przejmować jego zdaniem na ten temat.
Zwłaszcza że nie za bardzo wiem jak mu to przetłumaczyć. Najlepiej skutecznie.
- Nie wiem czy to możliwe. Już w środę ruszamy do Finlandii.
- No to może po Finlandii.
No, może. Po Finlandii to się do mnie z dziobem pchał.
Niewątpliwie i tak zrobi co zechce, więc nie będę się specjalnie wysilać z tymi przekonywaniami. Cóż, jeśli przyjedzie, to wtedy się będę martwić. Pomyślę o tym jutro, czy jak to tam mawiała Scarlett O'Hara. Teraz nie mam na to czasu, gdyż kolejnym opierdoleniem Titusa też się przecież ktoś musi zająć.
Są sprawy ważne i ważniejsze.
__________

Pisanie tego rozdziału szło mi jak krew z nosa, ale odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie otrzymaliście. Zastrzeżenia można zgłaszać poniżej.

piątek, 8 stycznia 2021

78. Po moim trupie

Nastąpiła pewna zmiana w przygotowaniach do sezonu. Mianowicie zamiast kadry A i B mamy jedno wielkie Stado Narodowe, w którym każdy łoś, co choć trochę potrafi podskakiwać ma szansę szlifować swoje umiejętności pod kierunkiem czesko-polskiej wizji trenerskiej. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że wszystkie Murańki, Stękały i inne Wąski widzę codziennie, zamiast raz na dwa miesiące. I że im narty muszę smarować. I innym dziwniejszym nawet. I że w tej sytuacji pracuję już non stop nie z jednym Skrobotem, ale z dwoma. Podobno od przybytku głowa nie boli. Ale to się jeszcze okaże.
Pojawiła się też oczywiście kwestia mycia rąk co pięć minut, noszenia w kieszeniach po pięć maseczek i takie tam inne pierdoły. Spoko, jeśli wytrzymuję w towarzystwie Murańki, to jakoś zniosę też maskę na ryju.
Czas ogólnej kwarantanny światowej minął mniej więcej tak jak się spodziewałam. Czyli jako dawka świętego spokoju, której potrzebowałam, przerywana jednakowoż epizodami terapii na odległość. Z czasem Kraftowi jakoś przeszła panika, ale dla odmiany uaktywnił się Morgi. Bo przecież to takie straszne, że musi siedzieć gdzieś w Alpach w ciszy i spokoju, od czasu do czasu latając sobie helikopterkiem. No tortura po prostu. To zupełnie oczywiste, że trzeba w tej sytuacji zawracać komuś dupę trzy razy dziennie.
Po czym teraz nagle od tygodnia nie daje znaku życia. To ja już nic nie rozumiem.
Nie to nie, ja się pierwsza odzywać na pewno nie będę. Niech mnie cmoknie w... Albo lepiej nie.
Ale jakby się przypadkiem zabił w tym helikopterku swoim, to nawet bym nie wiedziała. Nie no, dobra, Stefan by mnie powiadomił, nie ma obaw. Przełożyłby mi informację z niemieckiego na krafci.
Czyli okej. Można się zająć pracą.
A jest się czym zajmować. Trzynastu chłopa na każdym treningu, nie licząc oczywiście drugie tyle sztabu szkoleniowego. Ja naprawdę nie wiem jak ja to wytrzymuję. Ale z babami chyba nie wytrzymałabym tym bardziej. 
- Marzena?
- No co? - burczę, bo już mi kręgosłup odpada z wysiłku, a trzydzieści pięć stopni w cieniu również nie sprzyja mojemu samopoczuciu.
- Ja bardzo doceniam walory wizualne - mówi Skrobot drugi (Skrobotem numer jeden zawsze będzie Kacperek). - Ale weź ty się może trochę odziej, co? 
Skrobot pierwszy podejrzanie kaszle, oczywiście kryjąc śmiech, i mu się wydaje, że robi to dyskretnie.
Spoglądam na siebie w dół. No cóż, faktycznie koszulka na ramiączkach już tak zjechała, że zaraz zostanę w wersji topless.
Generalnie jestem, jak powszechnie wiadomo, zwolenniczką moich podkoszulków Skrobota, ale przy tej temperaturze człowiek czasem sprzeniewierza się życiowym zasadom.
- Wielkie mi rzeczy - mówię, przywracając się do porządku. - Boście niby kawałka cycka nigdy nie widzieli.
- My jak my. Ale ile tu młodzieży się kręci...
Gdyby powiedział to Kraft, pewnie uwierzyłabym mu, że się przejmuje deprawacją nieletnich. Jako że mówi to Kamil Skrobot, prycham tylko pod nosem.
- Młodzież na plaży też już kiedyś była. I w internecie zapewne również.
- Wiesz, plaża, a takie niespodziewane...
- Mhm - przerywam mu wynurzenia. - Ewidentnie komuś słoneczko przygrzało jeszcze bardziej niż mnie.
- Kacprowi? Eee... chyba nie. Chociaż taki cichy siedzi... Czekaj, może ci gorączkę zmierzymy... a jak to jakiś covid czy coś...
- Weź spierdalaj - śmieje się Kacperek.
- A, już wiem. Bo on się zawstydził jak ci się...
- Zamknij. Się - mówię głośno i wyraźnie, gdyż przed oczami pojawia mi się wizja, której pragnęłabym nigdy więcej nie widzieć.
Tak, dotyczy pewnej kościstej modelki.
- To nie było miłe.
- To nie miało być miłe.
Po narty do naszego plenerowego biura przychodzi pierwsza grupka małolatów, których jeszcze kiepsko rozróżniam. Oj tam, dopiero trzy miesiące z nimi trenujemy.
- O widzisz, w ostatniej chwili zdążyłaś - brnie w tę żenadę Kamil.
- Już się tak nie przywiązuj do tematu. Pierwszy i ostatni raz to widziałeś.
- Nie no, zdarzyło mi się już kie...
- Zamilcz. Proszę. Chyba się już naprawdę dawno z nikim nie umawiałeś.
- Skąd wiesz? - Skrobot drugi jest wyraźnie zaskoczony.
- Tak mi jakoś przyszło do głowy. Kacperku, weź no coś zrób z tym swoim bratem, bo pierdolca z nim można dostać.
- No widzisz? A ja się z nim od dzieciństwa męczę.
- Chcesz się licytować? 
- Że niby chcesz pobić tego tu idiotę Mustafem? - Kacperek kiwa głową i rzuca mi wiele mówiące spojrzenie. - Mańka, proszę cię, nie bądź śmieszna.
- Po pierwsze ja się z moim bratem muszę męczyć dłużej niż ty ze swoim, ponieważ już od życia płodowego, więc choćby z tego względu mam gorzej - zauważam. - A po drugie to ty na to w ogóle źle patrzysz. Dawid jest twoim kumplem, więc nie możesz być obiektywny.
- Dzięki, Marzena. Myślałem, że my też się kumplujemy - wtrąca się Skrobot numer dwa.
- Ja z tobą? - upewniam się. - No tylko się nie popłacz. Z tobą to by może nawet było okej, ale ja nie mogę non-stop prowadzić rozmowy z podtekstami seksualnymi. To mi szkodzi na inteligencję. No ile można.
- Jak byś się chciała przekonać ile, to...
- I o tym właśnie mówię. Weź ty się puknij w łeb. Nie! Stop! Odwołuję to słowo - przykładam ręce do twarzy i zaczynam się śmiać wbrew własnej woli. - Ty mi naprawdę niszczysz mózg.
Moja praca z dnia na dzień robi się coraz trudniejsza. Ile razy mi się wydaje, że to mało prawdopodobne, tyle razy życie wyprowadza mnie z błędu.

Letnia Grand Prix w Wiśle. Same orły przestworzy przyjechały, więc to doskonały moment, żeby zająć trzy miejsca na podium. I żeby Apolloniusz mógł dumnie wypiąć pierś i ogłosić światu, że jesteśmy super, bo nie dość, że potrafimy zorganizować zawody w czasie pandemii, to jeszcze je zdominować. No naprawdę, jest co dominować, jak tylu zawodników przyjechało, że nawet nie trzeba było kwalifikacji rozgrywać. I niby zawody bez kibiców, ale wiadomo jak jest. Sektor leśny, jak się bawicie?
Zbieramy się powoli do dzisiejszego skakania, ale czasu jeszcze sporo. Także łażę sobie, powoli się rozkładam ze sprzętem i przy okazji patrzę co te sieroty robią. Kamil z Dawidem się opalają, bo przecież czemu nie, mój brat się tak przeuroczo opala jak świnia na różowo, to aż żal nie skorzystać z okazji. Anżej z Wąskiem jakieś tik toki nagrywają, czy jak się to gówno nazywa. Szybki jakąś laskę bajeruje. Chwila, chwila, od kiedy on ma dziewczynę? Jak te dzieci szybko rosną.
A propos. Tutaj znów te młodzieńce, które nie do końca rozróżniam. Ten to jest chyba jakiś Marek czy Jarek... czy jak mu tam. A, cholera, jakie to ma znaczenie. Kto wie, czy nie zrezygnują ze skakania zanim się nauczę ich imion. Nie będę sobie bez potrzeby pamięci RAM nimi zaśmiecać.
O, tego znam. Cudowne Dziecko Polskich Skoków dyskutuje energicznie z małżonką. Chwila, chwila... albo to ciąża spożywcza... albo niespożywcza. Chyba raczej ta druga. No cóż, powodzenia. Ciekawe tylko jakie imię tym razem wymyślą. Klemens junior już jest. Klemens junior junior? Jakoś bardzo bym się nie zdziwiła.
Nagle słyszę jak ktoś mi chrząka za plecami. Już mam opierdalać, że co to ma być, czasy covidu, a tu jakieś pokasływania w kark, ale odwracam się i doznaję małego szoku.
Maska, bo maska, ale nawet mimo tego jakoś trudno nie poznać. Morgenstern we własnej osobie. W krótkich gaciach, w podkoszulku i oczywiście z nieodłączną czapką Red Bulla. Powinien se jeszcze dziurę w masce wyciąć i przez słomkę pić ten napój zwycięzców. 
Stoję i nic nie mówię, bo się zastanawiam, skąd on się właściwie tutaj wziął, jak przeciśnięcie się przez granice do najłatwiejszych zadań aktualnie nie należy.
- Cześć, Mania. Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła. 
- Bo się zastanawiam co ty tu robisz.
- A przyjechałem sobie z ekipą telewizyjną. Dobrze czasem robić za eksperta.
- I ja cię przez dwa dni nie widziałam? Jak to możliwe? - pytam podejrzliwie.
- Cały czas kręciłem się w strefie mediów.
No cóż, jest to jedna ze stref, którą staram się omijać szerokim łukiem.
- Nie brzmi to specjalnie przekonująco, ale okej.
- No bez przesady, nie doszukuj się spisku.
Niech on się tak głupio nie śmieje pod tą maską.
- A dziś się nie musisz meldować na stanowisku telewizji?
- Muszę. Ale za chwilę dopiero. Mam dla ciebie propozycję.
Nie lubię tego typu wstępów.
- Już się boję.
- Niepotrzebnie. Rozmawiałem z Maćkiem Kotem. I słyszałem, że potrzebujesz towarzystwa w najbliższym czasie.
O nie. Nie wierzę. Zabiję tego Kota. 
- Źle słyszałeś.
- Chciałem ci zaoferować swoje usługi. No nie bądź taka nieczuła.
Flirtów mu się zachciało, czy co? W maskach to se możemy najwyżej pofiltrować. Powietrze.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Odmawiam.
- A ja jednak będę próbować. Potrafię być bardzo przekonujący.
Po moim trupie. Naprawdę tego tylko brakowało, żebym się z Morgensternem po weselach szlajała. Po moim trupie.

Kot postanowił dokonać zaślubin. Cóż, gratuluję. Ale naprawdę nie musiał mnie na tę uroczystość zapraszać. Zwłaszcza, że zawęzili podobno listę gości z jakichś trzystu do stu pięćdziesięciu, a i tak znalazłam się w gronie tych szczęśliwców.
I na dodatek zaproszona z osobą towarzyszącą. Znaczy generalnie zawsze takie zaproszenia są z osobą towarzyszącą, tylko że zazwyczaj żadnej nie biorę.
Dopóki się sama nie wprosi, jak widać. I jest bardzo upierdliwa. Upierdliwy, znaczy się. 
Nie wiem, co mu tak zależało. Przecież on nawet tańczyć w ogóle za bardzo nie potrafi. 
Ale zgodziłam się dla świętego spokoju, bo naprawdę dawno nikt mi tak głowy nie suszył. Nie wiem czy mu się wydaje, że to będzie dobra zabawa czy co?
Mam tę jedną, jedyną, zawsze tę samą sukienkę, którą nabyłam na ślub Dawida i dopóki się w nią mieszczę, chyba już do końca życia będę w niej występować. I w płaskich butach, bo jeszcze tak bardzo na mózg nie upadłam, żeby próbować zakładać coś w rodzaju szpilek. Malować też się nie będę, bo po pierwsze: nie chcę, po drugie: nie umiem, po trzecie: nie mam czasu na takie pierdoły.
Wciąż uważam, że ten dekolt mógłby być mniejszy, no ale co ja mogę. Skrobot mi przecież wtedy w sklepie tak tę sukienkę zachwalał, że się w końcu zgodziłam.
Jezu, ja jestem chyba bardziej podatna na wpływy, niż mi się wydaje.
Thomas przyjechał wczoraj wieczorem, ale kazałam mu spać w hotelu, bo bez przesady. I dopiero dziś pojawił się w moim domu, wciśnięty w garnitur, z uśmiechem przyklejonym do gęby, wzbudzając oczywiście niezdrowe zainteresowanie mojej mamy. I Izabelii przy okazji. Słyszałam jak trajkotały w spiżarni, jakby co najmniej było o czym. Ciekawe czy jak bym z Kraftem szła na to wesele, to też by się tak emocjonowały.
Z dwojga złego Morgenstern się przynajmniej prezentuje w miarę jak człowiek. Jeszcze by to coś pod brodą mógł zgolić, bo wiadomo jak to wygląda, no ale nie przesadzajmy z tymi wymaganiami.
Zabawne to w sumie, bo w kościele wszyscy twardo w maskach siedzieli, za to na sali już koronawirus nie działa. No ale, cholera, jak wódkę pić w maskach. To jest nie do pogodzenia. 
Proszę, proszę, Kacperek odstawiony jak stróż w Boże Ciało. Nic dziwnego. Juleczka by się przecież z byle kim nie pokazała. Pinda jedna, też ma czerwoną sukienkę. Ja przepraszam bardzo, innych kolorów w sklepie nie było? Czy może Skrobot gdzie nie pójdzie, to tylko czerwone sukienki wybiera?
Ugh.
Czas się napić. Po raz kolejny. Zwłaszcza, że siedzę koło Izunii. A naprzeciwko siedzi Juleczka.
Maciej Kot ze swoją już małżonką mają jakieś dziwne poczucie humoru.
Morgenstern bardzo jest chętny do przebywania na parkiecie, ale tak szczerze mówiąc, to go wiele w tym Tańcu z gwiazdami nie nauczyli. Tylko że mam do wyboru albo siedzieć w towarzystwie rozmiar XS, albo uciekać do strefy orkiestry. Chyba nietrudno zgadnąć co wolę.
Aha, a przede wszystkim to wolę szybkie tańce. A kysz, a kysz wolnym.
- Mówiłem ci już dziś, że pięknie wyglądasz?
No właśnie. Do tego typu wypowiedzi skłaniają melodie, do których nawet emeryci nadążają nogi przestawiać.
- Jakie czterdzieści trzy razy.
- Prowadzisz rejestr?
- Mniej więcej.
Jezu, gdzie ja się mam patrzeć? I gdzie on tę rękę... przecież to łaskocze.
Ja się nie czuję komfortowo w tego typu sytuacjach.
- Głodna jestem - informuję. - Chodźmy coś zjeść.
Wracamy w stronę stołu, ale jeszcze zanim zasiądę, widzę jak towarzystwo po kilku głębszych doskonale się bawi i spija sobie z dzióbków w niektórych przypadkach dosłownie. Szanujmy się, to nie jest miejsce, w którym Marzena Kubacka mogłaby normalnie spożyć posiłek.
- O, Mańka, jak to jest możliwe, że ja jeszcze z tobą nie tańczyłem dzisiaj? - reflektuje się Kacper na mój widok. - Chodź! - wstaje i podchodzi do mnie. Thomas rzuca mu dziwne spojrzenie, ale nic nie mówi. Informuję więc, że zaraz wracam i idę ze Skrobotem. Jedzenie musi poczekać, może się towarzystwo akurat w międzyczasie gdzieś rozejdzie.
- Julka nie będzie zazdrosna? - upewniam się.
- No coś ty, ona taka nie jest.
Może i nie. Nie wiem, bo mnie jakoś nie zachwyca wizja nawiązania z nią bliższej znajomości.
Całe szczęście, że orkiestra gra już inną piosenkę, bo kolejnych obłapywań w talii bym chyba nie przeżyła. I potem następną piosenkę. I jeszcze jedną. I jeszcze ze dwie.
- Dobra, koniec. Mam jakieś granice kondycji - śmieję się. - Idę na zewnątrz, muszę złapać trochę powietrza.
- Okej, potrzebujesz bodyguarda? - pyta Skrobot.
- Dam se radę. Nie będę nadużywać cierpliwości Julki.
- Oj, Mania, Mania... - wzdycha Kacper. - Ona naprawdę nie jest taka zła jak ci się wydaje.
- Nie taka zła to też średnio sympatyczne określenie, ale skoro tak mówisz - wzruszam ramionami, idąc w stronę drzwi.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi. Jesteś uprzedzona i tyle - irytuje się nagle Skrobot. - Do Izy zresztą też.
- Daj mi spokój, okej? Idź tam do niej i zakończmy tę bezsensowną rozmowę.
Oto jak w trzydzieści sekund można przejść od tańca do prawie że kłótni.
Skrobot wraca do stołu, ja wychodzę na zewnątrz i idę za budynek, nieco w dół po schodkach. Siadam na ławce przy małym oczku wodnym. Byłoby całkiem ciemno, gdyby nie to, że ktoś rozmyślnie poustawiał latarnie.
Kurwa no. Może i jestem uprzedzona. Właściwie na pewno. Ale, do cholery, nikt mi nie każe lubić wszystkich typów ludzi na tej ziemi. Albo którychkolwiek. 
Powinnam chyba zostać pustelnikiem. Ani ja bym wtedy nikogo nie wkurwiała, ani mnie by nikt nie wkurwiał. Ale chyba nie potrafiłabym się przerzucić na wpierdalanie trawy i korzonków. Ach tak, bo jestem do nich uprzedzona.
- Czemu tak tu siedzisz po ciemku?
O matko, prawie zawału dostałam. Czy Thomas Morgenstern mógłby najpierw uprzedzać, że się zbliża?
- Powiedzmy, że się zmęczyłam. Albo że mi się chce spać. Wszystko jedno.
- Jeśli chcesz, możemy stąd już jechać - proponuje Morgi, przysiadając się do mnie.
- Nie, jest okej. Trochę chłodno, trochę ciemno, ale na pewno lepiej niż w środku.
Thomas nic nie mówi, tylko ściąga marynarkę i przykrywa mi nią plecy.
Nie wierzę. Nie wierzę, że naprawdę biorę czynny udział w takiej scenie. Jak żywcem wyjętej z jakiejś durnej komedii romantycznej. Ale przynajmniej faktycznie jest cieplej.
- Jak chcesz, mogę też włączyć latarkę w telefonie - ofiaruje ciąg dalszy pomocy Morgi.
- Nie trzeba - kręcę głową ze śmiechem. - Powiedz tylko która jest godzina.
- Piętnaście po pierwszej.
Tak wcześnie, a ja już mam dość? Schodzę na psy. Na kocim weselu. Hehe cóż za wyborny żart.
To się chyba jednak nazywa starość.
- Czemu tak nic nie mówisz? Aha, wiem. Na pewno się zastanawiasz czy przyjąć moje zaproszenie. Podpowiem ci: przyjmij.
- Dziękuję za podpowiedź.
Okej, może i tydzień wakacji w górach jakbym co najmniej mieszkała gdzie indziej to nie jest żadna wielka rzecz. Ale to brzmi jakoś... zobowiązująco. Znaczy dla mnie. I pewnie tylko i wyłącznie dla mnie. Tak, tak, siedziałam kiedyś przez podobny czas u Krafta w domu i dobrze było. Ale no. No po prostu nie.
- Trudno się teraz wyjeżdża za granicę - rzucam od czapy.
- Dobra wymówka - przytakuje Thomas. - Ja się tylko czasami zastanawiam... czy ty mnie w ogóle choć trochę lubisz.
O, Jezu, nie. Nie wchodźmy na taki grunt. To jest tak strasznie żenujące. 
- Nie pij więcej, co?
- Serio. Czasem sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
Wywracam oczami.
- Powiedzmy, że... plasujesz się na liście wyżej niż... Murańka.
Czy ja to naprawdę powiedziałam?
Jeśli wcześniej siedzieliśmy i gapiliśmy się na to oczko wodne, a i tak robiło się niezręcznie, to co dopiero teraz, skoro Morgi aż się odwraca i zagląda mi prosto w twarz.
Patrzy przez jakieś trzy sekundy i wreszcie lekko się śmieje.
- Mania, ty jesteś niesamowita - kręci głową.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.
- I piękna. I taka... wyjątkowa. Niesamowita.
No już starczy, bo się zarumienię.
- Ciekawe czy dostałbym w pysk, gdybym spróbował cię teraz pocałować.
- Lepiej nie sprawdzaj - sugeruję, ale Thomas najwyraźniej ma moje sugestie w głębokim poważaniu. Dotyka mojego policzka i przybliża się coraz bardziej. 
- A jednak zaryzykuję - szepcze, a potem delikatnie mnie całuje.
W końcu to skoczek, ryzyko ma we krwi.
__________

Wbrew pozorom aż tak wiele nie piłam przy pisaniu tego rozdziału XD