piątek, 26 lutego 2021

79. Brum brum

- Mania, ja nie mogem już.
Wideorozmowy ze Szczurowiewiórką polegają na tym, że on się żali, a ja próbuję nie ziewać tak otwarcie.
Czyli niewiele się różnią od rozmów twarzą w twarz.
Niestety, ale kolejny związek Stefana nie przetrwał próby czasu. Jest mi oczywiście bardzo przykro z tego powodu, ale dopiero co wróciłam ze skoczni i wolałabym robić milion innych rzeczy niż wysłuchiwać o problemach sercowych Krafta. 
- Ja nie wim. Miłoś chyba ni ma na światu. 
Prawdopodobnie jest, ale pewnie nie dla wszystkich.
- Nie poddawaj się - mówię, sięgając po chleb i nutellę. - Może jeszcze się zakochasz.
- I miłoś ni ma - Stefan kręci głową. - I zdrowie ni ma. Plecy boli mi.
- Niech ci Hayboeck zrobi masaż - mówię, zanim pomyślę. Co poradzę, że przerzuciłam większość swojej uwagi na szykowanie żarcia. 
- Michi? On nie umi.
Aha.
- Opowiedz mi lepiej o tym aucie swoim.
- Aucie? Co jest aucie? - dopytuje Kraft.
Sam jesteś aucie.
- Auto. Brum brum.
- Aaa... Tak. Mam.
Kupił se wreszcie ten środek lokomocji niebezpieczny dla otoczenia, choć chyba ze dwa lata się nie mógł zdecydować jakie samochody mu się podobają. Oczywiście poza tym, że czerwone. I w końcu se kupił Audi jakieś najnowsze, już nawet nie wiem, jakie. Grunt, że czerwone. Teraz ma wreszcie na co wyrywać najpiengne. Chyba że mu zgaśnie przy ruszaniu.
- Dowiedziałeś się jakichś kolejnych ciekawych rzeczy?
- A wisz, że jak nie zapinasz pas, to on robi piiiip?
W ostatnim czasie Stefan Kraft systematycznie raczy mnie tego typu ciekawostkami motoryzacyjnymi. A to, że ma uchwyt na kubek, a to, że się światełko świeci, jak się kończy płyn do spryskiwaczy, a to, że jak jest ręczny zaciągnięty, to nie da się ruszyć. A teraz jeszcze, że robi piiip jak się nie zapnie pasa. Z tego, co pamiętam, to piiip robi też wtedy, jak się cofa. Fascynujące.
- Dużo jeździsz?
- Dużo. Z doma do sklep... i ze sklep do doma.
Z tego co pamiętam, sklep znajduje się jakiś kilometr od jego doma. Może to i lepiej dla okolicznego drobiu. I mieszkańców również.
Kończę kanapkę, zapijam ją jakimś sokiem i delikatnie próbuję uświadomić Kraftowi, że czas kończyć tę rozmowę.
- Bo wiesz, ja muszę jeszcze dziś obciąć włosy.
- Fryzjer?
- Tak. Mniej więcej.
- Ja muszem tyż. Brzydki mam już. I długi włosy. Może kolor robić, hmm? Jak Michi.
Niech go ręka boska broni przed ponownym popełnieniem tego błędu.
- Nie. Takie są okej. Dobre - mówię powoli i wyraźnie.
- Dobre? Ale Michi ładny...
Dobrze, ja wiem, że Michi jest ładny, ale czy Stefan naprawdę sądzi, że jak się przefarbuje na blond, to też będzie ładny? To tak nie działa. Wystarczy spojrzeć na mojego brata. Albo na mnie.
- Okej, rób jak chcesz.
- Ciałem, ale pomyślić muszem.
- Tak, pomyśl. Myślenie ma przyszłość. Cześć.
- Sześśś... Jutro dzwoniem. 
Nie wątpię.
Rozłączam się i biorę jakieś w miarę nie najbardziej tępe nożyczki. Kuchnia jest miejscem odpowiednim do tego typu zabiegów, ponieważ z płytek się szybko zamiata. Kucyk, głowa w dół, ciach i gotowe. No, tak wycieniowanych włosów to nikt nie ma. Za połowę pleców już urosły, to ileż się można męczyć z suszeniem tego. A jeszcze dwa tygodnie i sezon rusza, będzie dużo jeżdżenia, dużo pracy, więc trzeba sobie w miarę możliwości ułatwiać życie. Zwłaszcza jak akurat jest okazja, bo Izunii nie ma w domu i nikt mi nie truje jak to bardzo niszczę sobie włosy, a w ogóle ile to ona zna dobrych fryzjerek, nawet teraz w czasie pandemii do kogoś tam może mnie umówić mniej oficjalnie.
Jak będę chciała, to sobie zniszczę nie tylko włosy, ale i życie całe. No. I tyle w temacie.

Zaczęliśmy sezon z grubej rury. Od drużynówki z Mlemensem w składzie. I, co zabawniejsze, skończyliśmy ten konkurs na podium. W roku dwa tysiące dwudziestym wszystko jest możliwe.
Natomiast dzisiaj od rana wszystko się pierdoli. Po pierwsze piździ jak w kieleckiem z każdej możliwej strony, więc seria próba odwołana. Po drugie Dawidowi coś strzyknęło w kręgosłupie jak się postanowił porządnie porozciągać przed obiadem, czego zazwyczaj unika, bo go strzyka. No cóż, skoro się z głupim na rozumy pozamieniał, to potem niech nie narzeka, że go trzeba było trzy godziny nastawiać, żeby mógł jakoś wystąpić. 
Znaczy na razie to ten występ polega na tym, że skoro nie ma próbnej, to chłopaki leżą na podłodze w domku w całym tym pierdolniku i grają w gry na telefonach. W jakieś pokemony pewnie albo inne chuje muje dzikie węże, w sumie nie bardzo mnie to interesuje. Skupiam się głównie na tym, żeby ich tak całkiem nie podeptać, bo przecież jakbym na takiego Wąska nastąpiła, to bym mu wszystkie żebra połamała. Co ciekawe, oni jakoś nie czują zagrożenia, ale to być może przez to, że nie mają mózgu. Pewna nie jestem, ale mam podstawy, żeby tak podejrzewać. 
Tak więc na godzinę przed konkursem moje warunki pracy nieco odbiegają od luksusu. Pocieszam się, że nie tylko moje, gdyż Skroboty mają dokładnie takie same. No, może jednak ciut lepsze, gdyż wykazują pewne zainteresowanie tymi pożal się Boże rozgrywkami dzieci neo, więc nie odczuwają tego poziomu znudzenia co ja.
- Może byście się jednak wzięli za jakąś rozgrzewkę, co? - proponuję wreszcie, po nie wiem jak długim czasie trzymania języka za zębami. 
Widzę, że dzieci odczuwają pewne zaniepokojenie, ale patrzą na Dawida, Piotrka czy tam Kamila i ostatecznie też zostają na poziomie podłogi. Tym, że Dawid się nie rusza to bym się raczej nie sugerowała, bo jego to cholera wie, może cały konkurs tak przeleży.
No, wreszcie zaczynają się zbierać. Teraz to się dopiero zaczyna zamieszanie i zawracanie dupy. A gdzie moje gogle? A macie jakieś maseczki? A plastrony to kiedy dają? I tak dalej, i tak dalej. Widać, że się to towarzystwo wszędzie nadaje, ale na pewno nie do ludzi. 
Okej, chyba dzięki temu ciągłemu otwieraniu drzwi wreszcie jakiś tlen się tutaj pojawił. No już nie przesadzajmy z tym komfortem i zasadami BHP.
I kiedy pomieszczenie już prawie całkiem pustoszeje, do środka wbija Titus. O pardon, pan trener Krzysztof Miętus. Zwał jak zwał, wciąż się boi mojej mamy.
- Ja wiem, że już trochę późno i zaraz się zawody zaczynają, ale musiałem tak na szybko przyjść. Popatrzcie, jaki wstrząsający wiersz znalazłem!
Pędzę, lecę. Już rzucam wszystkie narty i zagłębiam się w lekturę.
- Titus, a ty nie powinieneś się przypadkiem zająć rozgrzewką chłopaków? - pyta Kacperek, nawet nie odrywając wzroku od szczotki ze smarem.
- Przecież oni wiedzą co mają robić - wzrusza ramionami Titus.
Takiego trenera to ze świecą szukać.
- Ja mam tylko jedno podstawowe pytanie. Jaką tematykę ma ten wiersz? - włącza się Skrobot numer dwa.
- No... taką... o życiu zasadniczo.
- A, to mnie nie interesuje.
No jasne, wiadomo, że jego tylko jedno interesuje.
- Marzenka, no weź przeczytaj.
- Pracuję. Ty też powinieneś.
- Ale to mi nie da spokoju, jak się tym z kimś nie podzielę.
- Podziel się ze swoim odbiciem w lustrze.
- Ale, Marzenka, no...
- Titus, spierdalaj. Pracuję.
Czemu on tu stoi i nudzi jak pięciolatek? Za co on te pieniądze bierze?
- Mania...
- Kurwa, Titus, darmozjadzie jeden! - irytuję się wreszcie. - Weźże się, chłopie, do jakiejś roboty!
Zapada cisza. Miód dla moich uszu.
- Także tak. To może jednak po zawodach tu wróć - sugeruje Kamil.
- Albo jutro - dorzuca Kacper.
Albo w ogóle.
Titus kiwa głową, coś tam burczy pod nosem i rzeczywiście wychodzi. Czy żeby zająć się pracą - no co do tego to mam już pewne wątpliwości.
- Marzena, czemu ty taka agresywna jesteś? - pyta Kamil.
- Widać, że jeszcze krótko z nią pracujesz - uśmiecha się Kacperek.
- Bez przesady....
- To jak bez przesady, to nie zadawaj durnych pytań - mówię, sięgając po narty Piotrka. - Jezu, kto mu w ogóle dał uprawnienia do trenowania?
- Nie wiem - kręci głową Kacperek. - Jeszcze lepsze pytanie brzmi: kto go zatrudnił?
- No jak to kto? Wielki wizjoner Apolloniusz.
- Mańka, to było pytanie retoryczne - Kacper patrzy na mnie wymownie.
- Było czy nie było, zawsze warto przypomnieć jaki z niego inteligentny przywódca federacji.
- Też racja.
Jak ja lubię jak my się zgadzamy.

Kraft się do drugiej serii nie dostał i przeżywa jak mrówka okres, bo on przecież przyzwyczajony, że w Wiśle to raczej powinien wygrywać. Aha, to sorry, że chujowo skoczyłeś, masz tu kwiatki.
Nie mam czasu zajmować się wiewiórczym jojczeniem, gdyż po pierwsze muszę ogarnąć sprzęt, po drugie ogarnąć te sieroty kadrowe, a po trzecie ogarnąć... nie, nie ten wiersz wynaleziony przez Titusa. Po prostu Morgensterna.
Nauczyłam się przez niego korzystać z zestawu słuchawkowego, bo dzięki temu oszczędzam na czasie. Jakąś tam podzielnością uwagi dysponuję, więc jeśli Thomas dobija się do mnie kiedy akurat pakuję torby, to mogę jednym uchem wpuszczać, drugim wypuszczać i jeszcze przy okazji czymś pożytecznym się zająć.
O ile w ogóle odbieram, bo też bez przesady, są pewne granice naporu psychicznego.
- Mania, jak Stefan przeżył brak awansu?
Tak, tak, świetny pretekst. Bo przecież nie można zapytać o to samego zainteresowanego, trzeba dzwonić do mnie.
- Ciekawe, że Gregorem się tak nie przejmujesz.
- Znaczy no... wiesz, całą kadrą się przejmuję... właściwie.
- O Jezu, żartuję - wywracam oczami. - Wyciągnij kija z dupy - dorzucam, ale jednak wyłącznie po polsku.
- Co mówiłaś?
- A nic. Nic zupełnie. 
Chowam swoje sprzęty służbowe i rzucam szczotką w Skrobota młodszego, bo robi durne miny. Cholera, ma refleks, dziad jeden.
- Tak się zastanawiałem - kontynuuje Thomas. - Jak to zrobić, żeby może pojechać do Finlandii na przyszły weekend.
- Aha? I co?
- I chyba się nie da. 
Okej, dzięki za info.
- No trudno.
- A później jest Rosja, więc znów daleko... i tak sobie pomyślałem, że może bym wpadł do ciebie jakoś w międzyczasie.
Oho, zaczyna się.
Jemu się chyba naprawdę wydaje, że po tym weselnym incydencie coś się zmieniło. Co najmniej jakbym dała mu jakieś powody, żeby tak myślał. 
Niby nikt nie dostał w twarz, nikt nie wylądował na słupie i nawet nikt nie wpadł do oczka wodnego. To znaczy ja prawie spadłam z ławki, jak się nagle gwałtownie odsunęłam, ale poza tym strat w ludziach brak.
Jednakowoż podsumujmy sprawę. Coś wypiłam. Niedużo, ale jednak. Za to bardzo mało zjadłam. Czyli znów z powodu braku pożywienia dałam się omamić. I uważam, że na tym można zamknąć sprawę. 
Morgi nie do końca uważa tak samo, ale myślę, że nie będę się przejmować jego zdaniem na ten temat.
Zwłaszcza że nie za bardzo wiem jak mu to przetłumaczyć. Najlepiej skutecznie.
- Nie wiem czy to możliwe. Już w środę ruszamy do Finlandii.
- No to może po Finlandii.
No, może. Po Finlandii to się do mnie z dziobem pchał.
Niewątpliwie i tak zrobi co zechce, więc nie będę się specjalnie wysilać z tymi przekonywaniami. Cóż, jeśli przyjedzie, to wtedy się będę martwić. Pomyślę o tym jutro, czy jak to tam mawiała Scarlett O'Hara. Teraz nie mam na to czasu, gdyż kolejnym opierdoleniem Titusa też się przecież ktoś musi zająć.
Są sprawy ważne i ważniejsze.
__________

Pisanie tego rozdziału szło mi jak krew z nosa, ale odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie otrzymaliście. Zastrzeżenia można zgłaszać poniżej.