piątek, 3 sierpnia 2018

59. Gówno wiem o życiu

Kamil wygrał Raw Air. Czy ktoś jest zdziwiony?
Oczywiście nie, więc możemy przejść dalej. Czyli do Planicy. Która w tym roku będzie absolutnie przepiękna. Z wiadomego powodu.
Wieszam pranie, jako że zaraz będzie się trzeba pakować od nowa, ale już ostatni raz w tym sezonie, więc jakoś tak mi smutno. Bo tak świetny rok olimpijski pewnie już nigdy się nie powtórzy. Rozmyślam sobie na poważne życiowe tematy i w pewnym momencie dociera do mnie, że słyszę jakiś płacz. Z łazienki. Ktoś pewnie stanął na wadze i się załamał.
A nie, bo w domu jestem tylko ja i Izunia. Jej to nie grozi. A mnie to zwisa i powiewa. Gdybym oczywiście w ogóle wpadła na tak idiotyczny pomysł jak stanięcie na wadze. A nie zdarza mi się to. Dla utrzymania dobrego samopoczucia.
Ostrożnie pukam do drzwi, bo nie wiem, czy mi zaraz nie da w zęby za naruszanie jej prywatności, ale jakby nie było, to jednak kobieta życia mojego brata (Boże kochany) i matka mojego jedynego bratanka (Boże kochany), więc jakoś tam z nią jestem powiązana. Żadna z nas z tego powodu nie tryska szczęściem, ale tolerujemy się.
- Zajęte - mówi, ale słychać, że aż spazmów dostała.
- Wiem przecież. Co się dzieje?
Cisza. Po jakichś dwóch minutach otwiera drzwi.
- Myślałam, że poszłaś wieszać pranie na polu.
Jakby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. A, dobra, łapię. Myślała, że będzie mogła ryczeć, bo nikt jej nie usłyszy.
- Poszłam, ale musiałam wrócić, bo zaczęło padać.
- Aha.
Zawsze się nam świetnie rozmawiało.
Izunia bierze głęboki wdech i wyciąga przed siebie jakiś termometr.
A nie, to nie jest termometr. Ja się na tym nie znam, ale dwie kreski to chyba oczywisty wskaźnik.
- Jesteś w ciąży, tak?
- Tak - pociąga nosem Izabela.
- I to jest aż tak straszne?
- Trochę - odpowiada w tonacji pytającej.
- Bo co? Przecież już raz byłaś.
- No właśnie!
Następne pięć minut schodzi jej na wytłumaczeniu mi, że Dawid ją już od dłuższego czasu namawiał na drugie dziecko, ale ona chyba nie chce, bo przecież jest modelką, a ciąża zostawia taki ślad na ciele.... i tak dalej, bla, bla, bla. Ale właściwie, żebym sobie przypadkiem nie myślała, to ona chciałaby drugie dziecko, tylko nie teraz.
- A kiedy? - pytam więc.
- No.... później.
- Ile później? - naciskam. Może i się znęcam, ale i tak nie może mnie już bardziej znienawidzić znielubić. To co mi szkodzi.
- Mmmm... Nie... nie wiem dokładnie. Po prostu później.
- Tak to sobie możesz odkładać w nieskończoność. A Maniek za chwilę będzie mieć trzy lata. To już chyba czas najwyższy na rodzeństwo, nie?
- Wiesz co, Marzena, nie obraź się, ale chyba nie jesteś specjalistką w tym temacie - mówi tylko Izunia i wymija mnie.
Właściwie to ma rację.
Cholera, naprawdę ma rację.
I w sumie to oczywiste, a jakoś mną wstrząsa.
Gówno wiem o życiu.
Jak wszyscy.

Co roku to samo. Niby super, że Planica, ale trochę boli, że koniec sezonu. Choć zajęliśmy dziś czwarte miejsce w drużynówce, to lepiej kończyć tę imprezę, jak tak strasznie poziom nam leci w dół. A Austria była szósta. Przynajmniej w gazetach będą mieli o czym pisać, odmieni im się trochę, poszukają teorii spiskowych i te sprawy.
Czasem mi się zdaje, że mam jakiś uraz do dziennikarzy. Może to przez tego pana z TVP. Widzę, że się na mnie gapi, a co gorsza dzierży w dłoni mikrofon, więc spieprzam jak najszybciej do jakiejś bezpiecznej przystani.
Najbliższą bezpieczną przystanią okazuje się Stefan Kraft.
To jest jakiś nieśmieszny żart.
Na dodatek Stefan Kraft próbujący rozmawiać z moim bratankiem.
To jest jeszcze bardziej nieśmieszny żart.
Nie wiem, gdzie się podział Dawid, nie wiem, gdzie się podziała Izunia, ale chyba nie kochają swojego dziecka. Owszem, Kraft czasem, mimo wszystko, stara się zachować jakieś resztki godności i udawać normalnego człowieka, ale średnio mu to wychodzi. Na przykład podobno dlatego na urodziny wręczył mi własnoręcznie zrobioną laurkę, gdyż nigdzie nie mógł znaleźć gotowej kartki.
No. Z pewnością.
Patrzę, jak on trzyma to biedne dziecko i mogę tylko Bogu dziękować, że jakoś mu jeszcze nie wypadło z rąk.
- Cześć, co wy robicie?
- Mania! - woła Maniek i macha do mnie.
- Mania! Sześśś! - woła Stefan i na szczęście nie macha do mnie. - Rozmawiamy.
Słodki jeżu na bananie.
- Tak?
- Tag! Sprawiam czy umim mówić dobry polski. Jak dziecie rozumi, to chyba dobry.
- A rozumi? Yyy... rozumie?
Czy ja też już zaczynam kaleczyć język ojczysty przez tę sierotę?
- Tag! - Stefan kiwa energicznie głową. Borze, jeszcze mi jakieś wszy wytrzepie na dziecko. - Mówimy o biedronka. Pacz, Mania, tu jest biedronka.
- Nie ma - protestuje Maniek.
- O, prawda - przytakuje Stefan zdziwiony. - Chyba poleciła. Zrób papa biedronki.
Maniek posłusznie robi papa i zaczyna oglądać kudły Krafta wystające spod czapki. No, dziecko, ja ci się nie dziwię, że nie rozumiesz, o co w tym zjawisku chodzi. Każdy, kto próbował pojąć to rozumem, poległ.
Mam zamiar przejąć mojego bratanka, ale nagle z przerażeniem ze zdziwieniem odnotowuję, że wygląda na całkiem zadowolonego. Może lubi wiewiórki. A może po prostu prezentują ze Stefanem ten sam poziom rozwoju mowy w języku polskim. Albo rozwoju intelektualnego.
- Gdzie poszedł Dawid? - pytam, bo chciałabym mu jednak wytłumaczyć, jaki jest głupi, że zostawia syna z tego typu stworzeniem.
- Eee... nie wiem.
- Nie mówił, gdzie idzie?
- Nie był tutaj - stwierdza Kraft zdezorientowany, a mnie się zaczyna palić w głowie czerwona lampka.
- Maniek, z kim się wcześniej bawiłeś?
- Z ujkiem Maśkiem.
No jasne. Kto inny poza Piotrkiem mógłby być takim debilem?
- A poszukamy wujka Maćka?
- Tak! - zgadza się, więc przejmuję go z rąk Krafta, który wydaje się naprawdę niepocieszony takim obrotem spraw. Trudno, jak chce dziecko, niech se zrobi własne.
Idziemy sobie między stolikami, próbujemy wszystkiego po kolei... dobrze, że Izunia tego nie widzi, bo by zeszła na zawał... i wreszcie dostrzegam Kota. Ach, tak. Wszystko jasne. Chciał sobie pograć na gitarce z Piotrkiem i z trenerem, więc wcisnął dziecko komukolwiek. Dosłownie.
Dobra, niech se grają. My sobie zjemy jeszcze kiełbaskę. Podchodzę do naszego stolika, mówię przepraszam do jakiegoś chłopa, który się za bardzo rozpycha jak na mój gust. Chłop się odwraca i już wiem, że to był błąd. Oto mój ulubiony reporter.
- O, pani Marzena - mówi, po czym zerka na Mańka. - Ładne dziecko.
Kurwa, serio?
- Nie moje - odpowiadam na odwal się, ale najwyraźniej pan dziennikarz traktuje to jako zaproszenie do rozmowy.
- No tak, tak. Pani, zdaje się, bardzo ceni sobie niezależność.
Nawet pan nie wie, jak bardzo.
Choć nie wiem, co to ma do rzeczy.
- Owszem - kroję kawałek wiejskiej i wręczam Mańkowi. - Jedz. Później pójdziemy po ciastko.
Tak trzeba żyć.
- Pomyślałem sobie - ciągnie pan reporter - że znamy się już tyle czasu, że może przeszlibyśmy na ty.
Ożeż w mordę, cóż za plot twist. Jestem pod wrażeniem.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - mówię, usiłując nalać sobie Pepsi. Ale z dzieckiem na ręce nie jest to najłatwiejsze.
- Może pomóc? - proponuje pan upierdliwiec.
- No dobra - zgadzam się, bo ostatecznie honoru mi przez to nie ubędzie. Normalnie po prostu odstawiłabym Mańka na ziemię, ale tu jest tyle ludzi, że jeszcze by go gdzieś wcięło i potem szukaj takiego koleżki u Austriaków. Albo Norwegów. Albo Bóg wie gdzie jeszcze. To przecież rozstroju nerwowego można dostać.
- Pićko! Mania, mogę też pićko?
- To chyba nie jest najzdrowsze picie dla dziecka... - mówi ostrożnie pan reporter. No shit, Sherlock. Lej jak masz lać, a nie wygłaszaj opinie pedagogiczno - dietetyczne. Jak się raz na rok napije, to go chyba nie zabije. Izunia mu nigdy tego nie da spróbować, więc od czegoś w końcu ma się ciotkę.
- Marzenka, tu jesteś!
O, proszę, nadchodzi mój książę na białym koniu. Tylko że nie ma konia. I nie jest księciem. Ale to bez znaczenia, bo wykorzystam go do uratowania się przed tym natrętnym chłopem raz na zawsze.
- Cześć, Kacperku - uśmiecham się słodko i... no nie mam specjalnego wyboru, żeby to wyszło wiarygodnie. Daję mu buziaka. W usta.
- Ujek Kacpel! - cieszy się Maniek. - Co ta Mania lobi?
Skrobot unosi brew, rzuca krótkie spojrzenie na pana reportera i uśmiecha się przebiegle.
- Manieczka mnie po prostu bardzo, baaardzo lubi - obejmuje mnie w pasie, właściwie razem z nogami Mańka, i całuje w szyję. No, kurwa, bez przesady. Ale co mam zrobić. Sama zaczęłam tę szopkę, to muszę to teraz kontynuować. - Dzień dobry, tak właściwie. Pan wybaczy, ale przy tej kobiecie zapominam o całym świecie.
Poeta się znalazł, cholera jasna.
Pan reporter ma minę absolutnie nietęgą.
- To zrozumiałe. Yyy... proszę, Pepsi nalane.
- Dziękuję - mówię, ale wcale nie mam się jak napić, bo mnie przecież Skrobot dalej tak ściska, jakby dziewczyny nigdy nie miał. Ludzie kochane, nie musi się aż tak wczuwać.
- A pan już kiedyś był w Planicy? - zagaduje.
- Tak, muszę przyznać, że to naprawdę piękne miejsce.
- Nie tak piękne jak moja Marzenka.
Kurwa, serio?!
Pan reporter uśmiecha się jakoś niewyraźnie, nie wiem, czy ma ochotę popukać się w czoło, czy co, ale ja z pewnością mam. No ale to niewykonalne, bo nie dość, że trzymam na rękach dziecko, to jeszcze jestem zapięta w ludzki kaftan bezpieczeństwa.
- Cóż, miło było... i tego... - męczy się pan dziennikarz. - Ja już pójdę, bo, prawda... obowiązki służbowe...
Coś tam jeszcze mruczy, ale kto by go słuchał. Kiedy oddala się na bezpieczną odległość, daję Skrobotowi do zrozumienia, że może już zabrać łapy.
- Jak to, kochanie, coś się stało?
- Skrobot, spierdalaj. Dziękuję ci uprzejmie za pomoc, ale przedstawienie skończone - daję mu z łokcia tej mniej  uwięzionej ręki, bo inaczej się tego ćwoka chyba nie da odkleić.
- Auuuaaa... tak mi się odwdzięczasz za moje poświęcenia? - Kacper masuje się w okolicy żeber.
- Boś się tak strasznie nacierpiał przez te ostatnie pięć minut. Widziałam, jak ci było ciężko.
- Mania, czemu bijesz ujka, jak później dałaś mu buzi? - zastanawia się Maniek.
- Wcześniej - poprawiam go.
- Ale później też możesz - szczerzy się Skrobot.
- Chciałbyś.
- Wiadomo. Maciek, co tam jesz?
- Kiejbasę - odpowiada dziecko. - Mania mi dała.
- Bo Mania jest kochana.
- Tak - zgadza się mój mały ziomek. - Mogę pićko?
- Masz - wręczam mu kubek. - Pan dziennikarz specjalnie dla ciebie nalał.
- Pan był miły - ogłasza Maniek.
- Ciekawe, czy Mania jest tego samego zdania...
- Grabisz sobie tak, że...
- No już, już, bo ci żyłka pęknie. A co my tu jeszcze mamy? - Skrobot przenosi swoje zainteresowanie na stoisko z żarciem. - Szybki! Jest karkówka na tym grillu?
- Jest! Chcecie?!
- Chcemy? - Kacper zwraca się do mnie.
- Spierda...
- Mańka, już drugi raz mówisz tak brzydko przy dziecku. Chcemy! O, jest wódka.
- Wódka jest obrzydliwa - mówię.
- Tak - kiwa głową Skrobot. - Pijesz?
- Tak. Ale wiesz co, przejmij ode mnie Mańka, bo zaraz mi ręce odpadną.
Ledwo wręczam dziecko Kacprowi, nadchodzą Dawid z Izunią. Chyba odbyli jakąś ważną rozmowę. Chyba nawet wiem na jaki temat. Jak zaraz ten mój brat idiota zacznie rozgłaszać światu, że zostanie po raz drugi ojcem, to się powieszę. Już raz tę wiochę przerabialiśmy w Planicy.
- Cześć - szczerzy się Dawid, obejmując ciasno Izabelę. - Mamy dobre wiadomości.
Jedno zdanie później Skrobot wciska Mańka Izunii i miażdży w uścisku mojego brata. Coś on ma dziś dobry dzień na zgniatanie Kubackich. A ja przyglądam się Izie. Uśmiecha się. Delikatnie, ale chyba szczerze.
- Kochanie, mamusia ma w brzuchu dzidziusia, wiesz?  Będziesz mieć braciszka albo siostrzyczkę.
- Ooo - Maniek robi wielkie oczy. - A jak on tam wszedł?
Iza się śmieje, a Dawid mówi:
- Tatuś go tam zapakował. Tatusiowie są bardzo sprytni.
Borze szumiący, co za debil.
- Dobra, chodźmy dalej - ciągnie Izę za rękę. - Muszę się pochwalić reszcie.
Wiedziałam, że tak będzie. Typowy samiec. Izunia już ma iść, ale w ostatniej chwili odwraca się.
- Dzięki. Chyba miałaś rację.
Heh. Jeśli dobrze rozumiem, to przekonałam ją do tego, że ciąża to nie koniec świata. Zawsze to jakieś osiągnięcie. Większe niż wszystkie razem Titusa w skokach narciarskich.
- Co do czego miałaś rację? - dopytuje się Skrobot.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Nie interesuj się. Już i tak się za bardzo dziś wkręcasz w naszą rodzinę.
- No heloł, sama mnie zaprosiłaś.
- Możemy już nie wracać do tego żenującego incydentu? - wzdycham.
- Sama do niego wróciłaś.
- Kurwa, Skrobot!
A ten się śmieje.
- Dobra, napijmy się wreszcie - proponuje.
I w końcu się zgadzamy w jakiejś kwestii.
__________

Przedstawiam Wam kolejny durny rozdział tej durnej historii XD I przy okazji zapraszam na nowe opowiadanie, które zaczęłam pisać po Mundialu. Jeśli ktoś lubi czytać o futbolu, zachęcam. Komentarze oczywiście mile widziane - i tu, i tam.