piątek, 14 sierpnia 2015

28. Trzeba było skakać, a nie przewracać się

- Kurde no!
Można to tak ująć. Można też użyć innych, bardziej wysublimowanych zwrotów, ale wychodzi na jedno. Krzysinek spieprzył sprawę koncertowo. Bo można zająć w kwalifikacjach przedostatnie miejsce, można. Ale nie za Koreańczykiem, Estończykiem, Kazachem i pół-Grekiem!
No a Krzyś właśnie taki show odwalił.
A teraz siedzi w domku, patrzy jak ja walczę z nartami Piotrka, a Skrobot - Kamila i kopie we własne.
- Jaaa... No bo ja się boję tej skoczni, no...
Smarujemy sobie, smarujemy, nic się nie odzywamy. Ludzie różne fobie mają, czasem się muszą wyżalić.
- Bo tam jest... no ten cmentarz.
No jest, ewidentnie.
- I ja się  boję... że na niego spadnę.
Przerywam smarowanie, na czym mogą ucierpieć narty Piotrka, i przetwarzam dane. Nie jestem pewna, czy ta zastraszająca logika nie przekracza moich zdolności pojmowania.
- Krzysiu - odzywam się wreszcie. - Czy ty mi usiłujesz powiedzieć, że na wszelki wypadek wolałeś skoczyć mniej, żeby nie wylądować na cmentarzu?
- No... tak.
- Na tym cmentarzu, który znajduje się poza terenem skoczni?
- Tak, ale...
- Ja pierniczę.
- Ale...
- Czy ty to słyszysz? - pytam Skrobota.
- Co? A nie, ja was nie słucham. Ja już dawno przestałem słuchać ich wynurzeń. Dla własnego zdrowia.
- Aha, no dobra. Krzysiu, ale czy ty musiałeś skoczyć aż o tyle mniej, żeby wylądować na setnym metrze?
- Ale Marzenka, to nie tak działa - tłumaczy mi Biegun, jak małemu dziecku. - Bo jak ja tam usiadłem na belce i tak sobie spojrzałem z góry to mi się normalnie wszystkie proporcje, odległości i wymiary zachwiały. A jak się wyszedłem z progu to się tak zestresowałem, że już chciałem jak najszybciej wylądować. No i wylądowałem.
Krótka historia lotów na Bergisel według Krzysztofa Bieguna.
- No dobra. Poddaję się.
- Ej, Mańka, smarujże te narty - przywołuje mnie do porządku Skrobot.
No muszę przyznać, że aż tak jak teraz to się chyba nigdy w robocie nie zawiesiłam. Ale ta oszałamiająca opowieść Bieguna po prostu mną wstrząsnęła.
- Krzysiu, ja cię błagam, ty nie myśl o cmentarzach jak na belce siedzisz.
- Ale kiedy ja...
- Tak, ja wiem. Skrobot, weźże mu wytłumacz.
- Biegun - Kacper podnosi głowę. - Ja ci tłumaczę. Ty się słuchaj Marzenki. Koniec kropka.

Rysieniek se wygrał konkurs. A co tam, niech Niemcy mają wreszcie. Kto wie, kiedy im się znowu trafi.
Za to Kraft drugi, co się oczywiście skończy świętowaniem jak w podstawówce po świadectwie z paskiem (bo też i taki poziom intelektualny Stefan prezentuje. No może bez tego paska).
Dawidek natomiast chodzi między domkami z klatą wypiętą tak, jakby chciał dołączyć do Krafta. Z tym, że on zajął dwudzieste drugie miejsce. Cóż, pewnie jakiś personal best.
Idę sobie między przedstawicielami tego całego cyrku i po prostu nie wierzę w to, co ja tu robię. Za rok to ja się cofnę do przedszkola, jestem pewna. Ale z drugiej strony zapewne wtedy już mi nie będzie przeszkadzać, że Murańka, Kot, Kraft i Bóg wie kto jeszcze są niespełna rozumu. Bo będę taka sama.
- Mania!
Oho, kolejny do rujnowania mojej psychiki się przypałętał. No proszę bardzo, zapraszam.
- Cześć, Morgi. Co tak przeżywasz? Tylko mi nie mów, że podium Krafta.
- Co? - Thomas robi wybitnie głupią minę. - A nie, nie. Znaczy spoko i w ogóle no nie, ale nie.
Aha.
- To o co chodzi?
- Bo wiesz, po zakończeniu turnieju organizuję imprezkę. Tak jakby na pożegnanie, no nie.  Nic wielkiego, kilka osób. Wiesz, jak jest. I właściwie nikomu jeszcze nie mówiłem, ale ciebie wolę zapytać wcześniej, bo chciałbym, żebyś przyszła, a jakoś tak ostatnio znajdujesz sobie milion powodów, żeby mnie unikać. Więc nie wiem czy się obraziłaś, czy coś.
Nie patrz się tak na mnie. Już i tak po ptokach. Od jakiegoś czasu. Dzięki tobie.
- Ja się nie obrażam, kolego. Ja po prostu nie mam czasu na pierdoły.
- Na pierdoły?
- Gościu, czy ty widzisz, jaka u nas w kadrze jest sytuacja? Najlepsze miejsca zajmuje Kamil, który od tygodnia na nartach skacze. Coś chyba nie tak, no nie? Więc ja naprawdę nie mam czasu, ochoty ani siły na imprezy.
- Mhm... - zastanawia się Morgi. - I to naprawdę jedyny powód?
Nie.
- Tak.
- Okej, rozumiem.
- Fajnie.
I tak sobie stoimy i nic nie mówimy. Nie, bynajmniej nie jest niezręcznie. Wcale.
- Szkoda, że to tak wszystko wyszło, nie? - odzywa się wreszcie Thomas. - Kiedyś się przyjaźniliśmy, a teraz tak... A przynajmniej tak mi się wydawało.
Mnie też się tak wydawało.
- Trzeba było skakać, a nie przewracać się - mruczę.
Morgi się śmieje. No fajnie. Tylko ciekawe z czego, bo mnie jakoś do śmiechu nie jest.
- Wiesz, to zaczyna przypominać normalną rozmowę.
Patrzę na niego jak na debila.
No dobra, w końcu też się uśmiecham.

Pakuję rzeczy i za chwilę zbieramy się z tego śmiesznego Innsbrucka do równie śmiesznego Bischofshofen. Jedźmy już z tej Austrii, co? Nie lubię Austrii. W Austrii mówi się po niemiecku. A wszystko, co niemieckie jest złe.
- Cześć Marzenka.
Nawet jeśli bym nie znała tego głosu to po poziomie jego zawstydzenia i tak domyśliłabym się, kto to.
- Cześć, Krzysiu. U Biegunów w domu się nie puka?
- Oj. Ojej - peszy się biedaczek. - To może ja wyjdę, zapukam i wejdę jeszcze raz?
- Dobra, siadaj - wspinam się na wyżyny współczucia, bo Krzyś wygląda jak kupka nieszczęścia. - Co jest?
- Poza tym, że jestem do niczego, to nic.
- Aha.
- No patrz, jak ja skaczę.
- Oj tam. Skaczesz jak... skaczesz. I tyle.
- Dzięki.
Chyba moje umiejętności pocieszania gdzieś zanikły.
- No ale chyba nie będziesz się łamał przez jedne zawalone kwalifikacje. Chłopie, masz dwadzieścia lat, mistrzynię olimpijską za dziewczynę i cały świat u stóp. O ile idziesz, że trzy czwarte dwudziestolatków na świecie chętnie by się z tobą zamieniło?
Krzysiu nic nie mówi, tylko kręci głową.
- Co jest?
- Rozstałem się z Cariną.
No i masz, Dupa Jaś. A nawet dupa Krzyś.
- Mam pytanie zasadnicze: czemu?
- Chyba źle to powiedziałem - reflektuje się Biegun. - To nie ja się z nią rozstałem, tylko ona ze mną tak w gruncie rzeczy.
- Coś jej zrobił?
- Ja?! Ja?! - unosi się Krzysinek. - Przecież ja ten... Ja za nią tęsknię po prostu. I to wszystko przez to - wzdycha.
- Wybacz, ale ja cię chyba jednak nie rozumiem - stwierdzam bezradnie, kopiąc w torbę. Czemu to gówno się nie chce dopiąć? Czy moja torba tyje wprost proporcjonalnie do mnie?
- No bo patrz. Ona mieszka w Niemczech, a ja w Polsce. No i wiesz, to niby nie jest daleko, ale jednak jest. I nie da się tak widywać codziennie albo co dwa dni, albo nawet co trzy. No więc się nie widywaliśmy, Tylko dzwoniliśmy. Ale po pewnym czasie się nie chciałem narzucać za bardzo i dzwonić po pięć razy dziennie no i już nie dzwoniłem. Tylko Carina. I tak sobie to wszystko było kilka miesięcy, potem ona dzwoniła coraz mniej, a ostatnio stwierdziła, że mi chyba nie zależy i że związek na odległość nie ma sensu i że powinniśmy się rozstać. A ja się wcale nie chcę z nią rozstać! Ale ona już się chyba rozstała ze mną...
Tak, no to jest dość w stylu Krzysztofa Bieguna, trzeba przyznać.
I właściwie mogłabym się znęcać i cisnąć z niego bekę i fajnie, i spoko.
Ale jakoś nie mam ochoty. Bo Krzysiu ma naprawdę złamane serduszko.
A ja z niezrozumiałych powodów żywię względem niego jakieś ludzkie uczucia. Nie żeby fala współczucia, ale umiarkowane zrozumienie tej sieroty strasznej.
- Krzyś, musisz z nią pogadać.
- Ale jak? Ona ze mną nie chce przecież rozmawiać.
- No to jedź do niej i ją zmuś! Facet, miejże jaja! - wkurzam się lekko, bo mnie to rozmemłanie psychiczne trochę osłabia, co jednakowoż w moim przypadku tak często nie występuje. - Do krzesła ją przywiąż. Nie wiem, do łóżka może. O, do łóżka. Tak się najprędzej pogodzicie.
Krzyś się robi czerwony, ale litościwie udaję, że nie zauważam tego buraczka, którego nie zauważyć się w gruncie rzeczy nie da.
No dobrze, do rzeczy.
- I jej wytłumacz wszystko.
- Jak?
- Lubisz ją?
Krzyś prycha z politowaniem.
- Nie denerwuj mnie, bo ja mam ciężkie przedmioty koło siebie i to się może dla ciebie źle skończyć.
- A no tak. Nie no lubię ją, jasne.
- Bardzo?
- Bardzo.
- A wstydzisz się jej?
- Że co?!
- No przyznaj się. I tak przecież wiem.
- Oj no... Może... Kurde no, co ja poradzę, że dziewczyny są takie przerażające.
- Czyli też się jej boisz?
- No... no tak. Trochę znaczy. Taka jest... no... onieśmielająca jest po prostu.
- Mhm. To jej to właśnie wszystko powiedz - stwierdzam, a reakcja Krzysinka mnie po prostu zabija. Nie wiedziałam, że on potrafi tak szeroko otwierać oczy i usta, Trzy równiusieńko okrąglutkie literki O.
- No chyba zwariowałaś! - wyrzuca z siebie wreszcie. - Przecież ona mnie zabije.
- Zabije. Też coś - prycham. - Nie wykluczam możliwości, że się na ciebie rzuci - przyznaję po chwili. - Ale na pewno nie po to, żeby cię zabić.
- To niby po co?
- Krzysiu, ty jesteś pełnoletni, no nie?
- No.
- To na szczęście jak się dowiesz, po co, to nie będzie to podlegać pod pedofilię.
__________

Za oknem 40 stopni w cieniu, a ja tu walczę z Turniejem Czterech Skoczni. Zaburza mi to mocno moje poczucie estetyki ;)