piątek, 6 września 2019

66. Aż tak źle?

Ludzie dostali pierdolca. Wszędzie jest tyle kibiców i tak trąbią tymi jebanymi trąbkami, że strach wychodzić z domu. W piątek i sobotę się jeszcze jako tako powstrzymywali, ale dziś to już jest jakaś paranoja. Za to nie powstrzymywał się Stefan Kraft. I codziennie, jak tylko nie znajduje się na szczycie skoczni, wypatruje tej swojej dziewoi. Tej najpiengnej. Ale na razie bez specjalnego powodzenia. Tak czy inaczej skacze jak natchniony, chyba liczy na to, że jej zaimponuje i sama zacznie się przeciskać do barierek, żeby paść mu w ramiona. Czy coś w tym rodzaju. Mam nadzieję, że jej tu w ogóle nie ma, ewentualnie jeśli jest, to że się nie spotkają. Bo przecież jak go ta laska spuści po brzytwie, to się Stefan przez rok nie pozbiera. A, bądźmy szczerzy, jak się Krafta spotka twarzą w twarz, to jest to absolutnie jedyna możliwa reakcja. Miłość od pierwszego wejrzenia zdecydowanie nie wchodzi w grę. Od piątego ani dwudziestego, ani osiemdziesiątego siódmego również nie. Nie sądzę także żeby laska miała polecieć na jego charakter lub wysublimowane poczucie humoru. Lub elokwencję. Zwłaszcza w języku polskim.
Ale może ja się czepiam. W końcu gorsi od niego też znajdują miłość życia. Nawet czasami odwzajemnioną. Także cholera wie właściwie jak to w końcu jest. Ja się niewątpliwie na tym nie znam, tego jednego jestem pewna.
Na smarowaniu nart za to się znam, co też niniejszym czynię. I podjadam mimochodem Twixa, bom głodna, a czasu na porządny posiłek nie ma.
- Jak tam sytuacja na froncie? - pytam, bo do domku właśnie wraca Kamil Skrobot, który oczywiście zamiast wziąć się do roboty, to się opierdala, ale przynajmniej może nam jakichś informacji udzieli.
- Wspaniale. Stękiego już zdążyli zdyskwalifikować.
- Aha. Zajebiście.
Jak człowiek taki news usłyszy, to się normalnie aż chce pracować. Po prostu kop motywacyjny. Harujesz, starasz się, a Sepp cię krzywo zmaca i po sprawie.
Ale co ja się będę denerwować. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Anżej to już i tak ma wszystkiego dość w tym sezonie, pominę więc jego dzisiejszy występ minutą ciszy.
Do końca pierwszej serii nie wychylam nosa na zewnątrz, tak więc o prowadzeniu Stefana Krafta dowiaduję się od Kamila, który informację tę poprzedza stwierdzeniem, że on to pierdoli. A dlaczego pierdoli to znów uświadamia mnie Kot, zajmujący zaszczytne miejsce trzydzieste, a jednak wciąż lepsze od Miszcza. Każdy się czasem musi skompromitować na ojczystej ziemi. Lepiej w zwykłym konkursie w Zakopanem niż w trakcie Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku.
Wychodzę z domku, ryzykując trwałym uszkodzeniem słuchu, bo przecież ludzie wciąż trąbią w te trąbki jak ostatnie bezmózgi. Pierwsze co zauważam, to Kacper Skrobot, który opuścił stanowisko naszej pracy chwilę przede mną z powodów mi nieznanych. Zdaje się, że właśnie mam okazję te powody poznać. To znaczy powód. Jeden. I właściwie już mi znany. O wymiarach dziewięćdziesiąt sześćdziesiąt dziewięćdziesiąt. I o imieniu Julia. Niby gdzieś tam podejrzewałam, że tak się sytuacja przedstawia, ale podejrzewać a zobaczyć na własne oczy to jednak drobna różnica.
Hmmm... Dziwne.
Choć nie. W zasadzie nie. Zupełnie normalne. Dziwne to było wszystko do tej pory. Czyli że facet w wieku dwudziestu ośmiu lat żyje jak zakonnica, bo mu się wydaje, że jest zakochany w babie, która go nie chce i wzdycha do niej, zamiast wziąć w obroty jakieś inne laski. No. Więc to co widzę teraz to jest zupełnie normalne. Te ręce mu tam gdzieś zjeżdżają w stronę jej kościstego tyłka, a ona z kolei bardzo dokładnie sprawdza czy da radę uwiesić mu się na szyi jak bombka na choince. Żeby zaraz nie przyszedł Maniek i jej nie zrzucił. Także tak.
Idę dalej, bo druga seria zaczyna się powoli rozkręcać. Nie wiem czy wszystko ze mną w porządku, ale chyba naprawdę chcę zobaczyć na własne oczy jak Kraft wygrywa. W końcu podobno jestem jego pszyjacielkom, a to jednak do czegoś zobowiązuje. Na przykład do tego, żeby nie udawać, że jakaś Szczurowiewiórka przypadkowo się przypałętała i że zupełnie jej nie znam. No nie. Naprawdę pogodziłam się już z faktem, że to stworzenie stanowi nieodłączny element mojej codzienności. I że znaczna część skocznego środowiska automatycznie kojarzy z nim moją osobę.
No cóż. Dzieci z tego i tak nie będzie. Nie kręci mnie zoofilia.
Wygrywa. Jasne, że wygrywa, gdyż przecież jak nie jest w stanie upojenia alkoholowego, to potrafi skakać. Już nie raz się mogliśmy o tym przekonać. Leci do mnie, jeszcze z nartami w rękach, zaraz się wyjebie na tym śniegu. W momencie gdy mam już na końcu języka opierdol za skrajną nieodpowiedzialność w zakresie własnego zdrowia oraz traktowania sprzętu Stefan Kraft nagle zatrzymuje się jak wryty i wgapia się w publiczność. Cholera wie co mu się stało. Podchodzę do niego niespiesznie akurat kiedy ktoś wyciąga mu z rąk narty i pytam:
- Co jest?
Stefan przenosi wzrok na mnie, mruga kilka razy i w końcu mówi:
- Mania, to ona.
- Kto?
- Ta dziewczyna. Ta najpiengna.
Okej, jest to moment, w którym mam ochotę zniknąć z powierzchni ziemi, bo wiem, po prostu wiem, o co on mnie zaraz poprosi. I rzeczywiście:
- Mania, idzie ze mną. Proszem.
Świetnie. Świetnie. Świetnie. Odwołuję wszystkie deklaracje przyjaźni i zapewnienia, że już się do tego człowieka przyzwyczaiłam i że już mi nie przeszkadza. Szykuje się właśnie najbardziej żenujący moment życia. Nie wiem czy mojego, czy Stefana, czy tej dziewczyny. Czy może całej naszej trójki.
- Po co mam z tobą iść? Przecież umiesz mówić po polsku.
- Ale... no... dużo człowieki... głośno...
On chyba ze stresu jeszcze bardziej zapomina polskiego niż zazwyczaj.
- Dobra, chwila - usiłuję na szybko zebrać myśli. - Pokaż mi dokładnie która to dziewczyna, to jej przekażę, żeby poczekała po dekoracji.
- O, ta - Stefan pokazuje palcem w stronę tłumu. No żeż do jasnej Anielki, to nawet pięciolatki wiedzą, że to niegrzecznie, ale nieee... Przecież Stefan Kraft nie czuje potrzeby poddawania się regułom społecznym.
- Opisz jak wygląda - wywracam oczami. - Najlepiej po angielsku.
Tak więc Szczurowiewiórka podaje mi dane: włosy takie trochę ciemne... no trochę jasne. Uśmiecha się. Ma czapkę. I kurtkę. I flagę Polski.
No rzeczywiście. Wcale nie pasuje to do dziewięćdziesięciu procent dziewczyn pod skocznią.
Spoglądam jednak w stronę, którą Stefan pokazywał paluchem i dopytuję o kilka rzeczy, aż w końcu ją lokalizuję.
Faktycznie ładna.
Krafta ciągną na dekorację, a ja wkraczam do akcji i organizuję mu jego życie uczuciowe. Przepycham się w stronę tej dziewczyny i kulturalnie informuję ją, że wpadła w oko jednemu mojemu znajomemu i gdyby mogła poczekać chwilę po dekoracji, byłoby fajnie. Patrzy na mnie jak na niespełna rozumu (co w sumie nieźle o niej świadczy) i lekko kiwa głową. Ja natomiast cały czas koło niej stoję, tak na wszelki wypadek, żeby jednak przypadkiem nie zwiała. Ostatecznie po prostu przeprowadzam ją do wioski skoczków. Ochroniarz nawet się nie czepia o brak akredytacji, w końcu ja coś tam jednak znaczę.
W stosownym czasie, po olaniu absolutnie wszystkich dziennikarzy, dołącza do nas Stefan Kraft. Wygląda jakby wygrał los na loterii, co nadaje mu wygląd człowieka szczęśliwego, acz nieco obłąkanego. Z uśmiechem od ucha do ucha wyciąga przed siebie kwiatki, które dostał na dekoracji i mówi:
- Sześśś... jestem Stefan. - To dla ty, najpiengna.
I ja już po prostu wiem, że to nie może skończyć się dobrze.

Siedzę sobie w swoim pokoju, dochodzi godzina ósma wieczór, z dołu słyszę jak Dawid przygotowuje kąpiel dla Ani i myślę sobie o tym, że może pasowałoby się już zacząć pakować do Japonii. Ale totalnie mi się nie chce. Po pierwsze mam okres. A po drugie jestem leniem śmierdzącym i wolę walnąć się na łóżko z książką i czekoladą, zamiast wykorzystać ten czas jakoś bardziej pożytecznie. Zdaje się zresztą, że powinnam też wstawić jakieś pranie, bo skąd ja wezmę tyle czystych podkoszulków, przecież nie zabiorę wszystkich Skrobotowi, on też w czymś musi chodzić. Zwłaszcza, że być może teraz dzieli się nimi z kimś jeszcze poza mną.
Ledwie otwieram książkę, mój telefon zaczyna pipczyć. To Morgi domaga się wideorozmowy. Co on tak ostatnio ma ciągłą potrzebę dzielenia się ze mną swoimi przemyśleniami? Czy on się zamienia w drugiego Krafta?
Odbieram, mimo iż jestem w stanie chyba nawet jeszcze gorszym niż moje codzienne dresowe rozmemłanie. Ale mam na to totalnie wyjebane.
- Cześć, co się tak do mnie dobijasz? - mówię na widok wyszczerzonej gęby Thomasa.
- Cześć. Rozmawiałem ze Stefanem i jestem ciekawy twojej wersji wydarzeń.
- Słucham? - chyba nie do końca rozumiem.
- No wiesz, jak to było z tą dziewczyną.
- Aaa... - zaczynam się śmiać. - Postanowiłam wyrzucić z pamięci ten epizod mojego życia.
- Aż tak źle?
- Dla mnie tak, dla niego podobno nie. Zmusił mnie, żebym ją wyłowiła z tłumu, na szczęście do kawiarni już z nimi nie poszłam. Mówił do niej po polsku. Twierdzi, że świetnie mu szło, ale obstawiam, że dalej był tak zestresowany, że potrafił w zasadzie tylko rzucać jedynie pojedyncze słowa, więc naprawdę nie wiem czy ona cokolwiek zrozumiała. Chociaż podobno wymienili numery, fejsbuki i takie tam. Może leci na znanych sportowców. A może liczy, że dzięki Kraftowi dobierze się do Hayboecka.
- Słucham?
- Wiesz, to jest taka moja teoria, że dziewczyny tylko po to zadają się ze Stefanem.
- Ty też?
- Nie, raczej nie.
- Michi nie jest w twoim typie?
- Żebym ja jeszcze miała jakiś typ - prycham. - Mnie to przede wszystkim niepokoi jego bliska relacja ze Stefanem.
Morgi się śmieje.
- Z tego co ja wiem, to on ma dziewczynę.
- To jeszcze nic nie znaczy.
- No jasne. Kryptogej.
- Dobra, może podaj jakiś ciekawszy temat. Bo jak nie, to czas kończyć tę rozmowę. Jestem dosyć zajęta.
- Widzę, widzę - Morgi kiwa głową. - Miękkie masz to łóżko?
Okej, albo ja jestem dziwna, albo to pytanie brzmi jakoś dwuznacznie.
- Myślę, że naprawdę czas kończyć. Chyba ci się mózg już przegrzał.
- Po prostu jestem ciekawy co tam u ciebie słychać.
- Nie widzę związku z łóżkiem.
- Troszczę się o twoje samopoczucie. Leżysz sobie, to zastanawiam się czy jest ci wygodnie.
Aha. On się chyba czegoś naćpał.
- Mogę usiąść, żeby ci oszczędzić rozważań.
Tymczasem do pokoju wbija mi Maniek. Typowe dziecko skoczka narciarskiego - nienauczone pukać do drzwi.
- Mania, pocytas mi bajkę na doblanoc? - wbija mi się na łóżko z książeczką.
- A mama ci nie może poczytać?
- Śpi. I chlapie.
Zastanawiam się jak i czym można chlapać przez sen, kiedy przypominam sobie, że Maniek jeszcze nie wymawia r. Ale że Izunia będzie padać ze zmęczenia o godzinie dwudziestej to się nie spodziewałam. Męczące to macierzyństwo, dobrze że mnie to nigdy nie czeka.
- Widzę, że masz gościa - stwierdza Morgi wielką nowinę.
- Jaki ty jesteś spostrzegawczy.
- Prawda? To tylko jedna z wielu moich zalet.
- No. Ciekawe jakich - mruczę pod nosem, a w międzyczasie Maniek pakuje mi się na kolana.
- Jestem inteligentny, przystojny, zabawny... - zaczyna wyliczać Thomas, ale przestaje, kiedy spoglądam na niego z powątpiewaniem. - No co? Nieprawda?
- Czy ty składasz anons do agencji matrymonialnej? Masz kobietę i dziecko. Czasy randek i płomiennych uczuć już dawno za tobą. Słuchaj, chyba nie interesuje cię bajka o Franklinie. Na dodatek po polsku.
- Spławiasz mnie, rozumiem.
- W zasadzie tak.
- Okej, zapamiętam to sobie.
- Nie wzbudzisz we mnie wyrzutów sumienia.
- A jednak spróbuję.
- Nie próbuj. Cześć - mówię i po prostu się rozłączam. Bo jak ja tego w końcu nie zrobię, to on chyba będzie gadał do rana. Faceci to naprawdę nie mają nic do roboty.
Zerkam na Mańka. Ten też pewnie wyrośnie na takiego jak oni wszyscy. Tylko by gadali i gadali. A mnie jakoś gadanie nie przekonuje. Pogadać to każdy głupi potrafi, a jak trzeba coś konkretnego zrobić, to sobie muszę sama radzić. Przynajmniej nikomu nie jestem nic winna.
No, może Skrobotowi kilka podkoszulków. Ale termin ich zwrotu już dawno uległ przedawnieniu.
__________

Bardzo długo nie byłam w stanie nic napisać. Nie wiem czy odblokowało mnie na stałe czy ten rozdział to tylko jednorazowy wybryk. Tak czy inaczej jestem bardzo ciekawa co o nim powiecie. Zapraszam do odpowiadania na pytanie postawione w tytule. Cmok cmok.