piątek, 8 kwietnia 2016

40. Czekam na telefon

Nie o taką zimę walczyłam.
Najpierw to pieprzone Klingenthal, gdzie inteligentni organizatorzy nie wpadli na to, że przy temperaturze plus osiem śnieg się średnio będzie trzymał i musieli po nocy tony ciężarówkami dowozić. Potem Kuusamo. Klasycznie. Piździło jak w kieleckiem i odwołali. Jedziem dalej. Lillehammer. Pomyśli sobie ktoś Norwegia, cywilizowany kraj, to i śniegu nie zabraknie.
No. nie zabrakło. Tak nie zabrakło, że nie nadążali ubijać. A trzeba było poprosić jakichś Kazachów albo innych Koreańczyków i mieliby zeskok ubity. Od samej buli.
Właściwie równie dobrze mogliby naszych poprosić, niestety. Niewielka by było różnica. Chłopcy usiłują naśladować Koreańczyków i można powiedzieć, że całkiem nieźle im to idzie. 
No. A poza tym wszystko dość zgodnie z normą. Prevc wciąż jest drugi, a Żyła wciąż jest debilem.
Chociaż... chwila, a kto to niby dzisiaj wygrał?
I przede wszystkim, czy ja widzę Stoch przy miejscu numer sześć? Czy jednak powinnam udać się do okulisty?
A może powinnam się jednak zaprzyjaźnić z tą całą Rosją?
Eee, chyba nie.
To się może dopytam samego zainteresowanego, tak dla pewności.
- Hej, mistrzu! Jak ty to zrobiłeś?
Kamil odwraca się od Kota, co z nim, zdaje się, pogawędkę sobie ucinał, patrzy na mnie, wzrusza ramionami i mówi:
- A nie wiem. Jakoś tak.
I zabiera narty, i idzie.
No fajnie. Panie i Panowie, Kamil Stoch ma problem. I nikt nie wie jaki. Bo nie ma zamiaru się nikomu zwierzać. Właściwie to to jest jego podstawowy problem - jest normalny. I nie leci do mnie z każdą pierdołą, żeby się wyżalić. I ja to rozumiem. I popieram. I nawet reszcie zalecam. Ale przy takich dziwnych sprawach, to może się powinien jednak tej Wódce wygadać. Znaczy temu. Temu Wódce. Psychologowi. Ja się na tym nie znam, ale podobno to niektórym pomaga. Chociaż... no bo Dawid sobie jakąś tam panią psycholog znalazł. A efektów jakoś nie widzę. Dalej jest głupi jak but i dalej skacze jak sierota. Ale on jest akurat przypadkiem beznadziejnym. Może jemu już nic nie może pomóc. Kto wie.
- Coś mu się stało - stwierdza wielką nowinę Kot.
- Bo zajął szóste miejsce. A ty osiemnaste. Weź ty się puknij w czółko - mówię i idę dalej, żeby tej rozmowy nie ciągnąć. Bo jak się Kocię zajmie roztrząsaniem problemów Kamila, to ja się porywających rozwiązań nie spodziewam. Niech on się lepiej swoją wyborną formą zajmie.
- Maaania! - słyszę darcie i nawet nie próbuję uciekać. - Szeeeśśś!!!
- Cześć - odpowiadam grzecznie Kraftowi i czekam na kolejne wstrząsające nowiny dnia dzisiejszego.
- Michi super, nie?
- Super.
- Ja... chci... chciełem być jak Michi - szczerzy się cały szczęśliwy, - On jest drugi dżisz.
- Tak, wiem.
- Hmm... - przestępuje z nogi na nogę. - A Mania... A ty... Umisz jechać auto?
Boże. Uczcijmy tę wypowiedź minutą ciszy.
- Ej, Mania!
- No... tak.
Znaczy się... bo ja mam prawo jazdy. Ale nie wiem, czy to jest równoważne z tym, że umiem prowadzić samochód. Kot sobie na przykład może stawiać mgr przed nazwiskiem, a mózgu mu jakoś przez to nie przybyło.
- Ja chcę umić tyż.
Miej nas, Boże, w swojej opiece.
- Naumisz mi jechać?
Nie ma takiej, kurwa, opcji.
- Raczej nie.
- Czemu?
Po pierwsze nie wiem, czy to jest zgodne z prawem, żeby osoby o statusie umysłowym dziecka mogły prowadzić samochód. A po drugie ja nie mam do takich rzeczy cierpliwości. Wydrę się na niego, jak mu zgaśnie auto na jakiejś wiejskiej drodze, on się popłacze, powie, że tylko Hayboeck go rozumie i popełni samobójstwo. No dzięki. Za dużo mam na głowie, żebym sobie jeszcze sumienie Kraftem zawalała.
- Nie umiem uczyć.
- Mhm. A kto umi?
- Skrobot, kurwa - rzucam na chybił trafił, bo mi się akurat przewinął przez horyzont i jak zwykle rzucił spojrzenie o trzystu znaczeniach.
- Twój Kacper? - upewnia się Kraft, a ja mam ochotę zdzielić go w głowę czymś ciężkim. Nie wiem, którego bardziej.
Powinnam chyba wyperswadować jakoś Kraftowi używanie tego określenia w stosunku do Skrobota, ale jak wiadomo - nie da się. Jak sobie coś debil wbije do łba to już koniec.
- Tak, Kacper.
- To fajnie. On chcieć będzie?
- Tak.
- Na pewno?
- Tak.
Niech się uczą razem przekręcać kluczyk w stacyjce. Mogą sobie Titusa wziąć do towarzystwa. Będą sobie przy okazji interpretować "Lokomotywę". Zabawa przednia.
- Czeszę się.
To, że on się nie czesze, już przerabialiśmy.
- Fajnie. To wszystko, mogę już iść?
- Tak, szyszko. Dżenki.
Szyszek mu się zachciało. Ale dobra, grunt, że mam święty spokój.
Wchodzę sobie do blaszaka i co widzę?
To, że burdel, to wiadomo.
A po za tym Ziobera siedzącego w kącie, tym najbardziej zawalonym eee... wszystkim i obgryzającego paznokcie. Gwoli ścisłości - jednej ręki. W drugiej trzyma telefon. A całości dopełnia jego mina. Mina srającego kotka. 
Nie mylić z Kotem.
- Cześć.
Dopiero teraz mnie zauważa, wstaje i usiłuje się wydostać spomiędzy tego bajzlu. Z tym, że zaczepia nogą o czyjąś nartę i zalicza bardzo profesjonalne lądowanie na podłodze. Ale bez telemarku. Jak Ammann. Jak brać przykład, to z najlepszych. Zdaje się, że w lądowaniu brał też udział telefon. Ale chyba obędzie się bez dramy pod tytułem O mój Boże, pękła mi szybka. Ja rozumiem, że to straszne, ale ludzkość zna większe problemy niż pęknięta szybka w telefonie. Na przykład pęknięta gumka. Zresztą Jasiek coś powinien o tym wiedzieć.
Wstaje, otrzepuje portki i miną lorda usiłuje przybrać na powadze. 
- Co ty robisz? - zadaję jedyne w tej chwili odpowiednie pytanie.
- Czekam na telefon.
Aha.
- A nie mógłbyś czekać tak jakoś z mniejszą szkodą dla otoczenia?
- Nie moja wina, że tu jest taki burdel.
Ooo... teraz to przegiął.
- Może jakbyś czasem odłożył swoje buty do torby, zamiast je pierdolnąć na środek podłogi, to byłby mniejszy. Poza tym proszę bardzo, od jutra możesz sobie sam smarować narty, zobaczymy jak ci się uda utrzymać nieskazitelną biel otoczenia.
- Nie no... No dobra, sorry. Ale wiesz, jestem nieco zdenerwowany.
Nieco zdenerwowany.
- Fajnie.
- No właśnie niefajnie. Wcale nie. Wyobraź sobie, że Wiwiance rośnie ząb, a mnie przy niej nie ma. Nie ma jej kto przytulić...
- Przypominam ci, że posiada też matkę.
- No... tak. Ale ramię ojca to zupełnie co innego - kiwa z przekonaniem głową.
No faktycznie. Takie ramię.
- Nie pierwszy ząb, nie...
- Jak to nie pierwszy?!
- A pierwszy?
- A nie?!
Boże, ja tu zwariuję.
Ziobro otrzymuje tytuł Ojca Roku. Pokonuje nawet tak wytrawnych przeciwników jak Klemens Murańka. Chociaż kto wie, może za chwilę Cudowne Dziecię Polskich Skoków wykombinuje coś takiego, że nam kapcie spadną. Ale na ten moment Ziobro prowadzi. Rywalizację nasi chłopcy mają we krwi.
- Jasiek, twoje dziecko ma prawie dwa lata, musi już mieć jakieś zęby.
- Taaak?
- Tak. Karmiłeś ją może kiedyś?
- Oczywiście - odpowiada, urażony.
- Świetnie. A ostatnio czym?
- Yyy... jabłkiem.
- Jabłkiem. Surowym?
- Tak.
- Pokrojonym na kawałki?
- No... tak.
- Na pewno nie zmiksowanym?
- Na pewno.
- To przecież musiała je jakoś pogryźć. 
Ziobro przetrawia intensywnie tę informację, po czym nagle wykrzykuje błyskotliwie:
- Aaa!!! To ona musi mieć jakieś zęby!
Oprócz tytułu Ojca Roku, Ziobro otrzymuje również tytuł Einsteina Roku.
Oby Wiwianka wdała się w mamę.

Od czasu, kiedy Ziobro wygrał w Engelbergu, dziennikarze zaczęli to miejsce utożsamiać z jakimś sanktuarium, w którym dzieją się cuda. Jakby się tak zastanowić - niebezpodstawnie. Ale jakoś w tym roku to nie przechodzi. Raz, że Ziobry nie ma (może się biedaczek zająć rosnącymi zębami swojego dziecka), a dwa, że pozostali również prezentują poziom Kazachstanu.
Może teraz dla odmiany Engelberg uznał, że dla nas nie ma już nadziei i postanowił poratować Słoweńców. Mamy tu jakiś zmasowany atak Prevców. Pewnie sobie pomyśleli, że tylko liczebną przewagą mają szanse pokonać Freunda i przyjechał zaciąg rodzinny. Właściwie dziwne, że tylko jednoosobowy. Mają przecież jeszcze tego jednego brata z dziwnym imieniem, co wygląda jak dziesięcioletnia dziewczynka. Nie to nie. Najwyraźniej ten najmłodszy wystarczy. A przynajmniej na razie starcza. 
Mam już przynajmniej jeden dobry powód do zwiewania przed Kraftem. O, już dwa. Właśnie Hayboeck zajął drugie miejsce i jego najlepszy przyjaciel na pewno zechce mnie powiadomić o jego niewątpliwej zajebistości. A pierwszy powód to oczywiście potencjalne prawo jazdy. Skrobot przerażony, wypytuje się mnie, co się tu odpierdala i muszę przyznać, że nawet to zaczyna przypominać nasze normalne relacje.
Proszę, jak niewiele potrzeba. Wystarczy człowieka Kraftem postraszyć.
__________

Wyobraźcie sobie, że cały ten rozdział napisałam dzisiaj po południu, gdyż okazało się, że rozdział, który pisałam przez dobre dwa tygodnie w magiczny sposób zniknął. Ten jest oczywiście gorszy, krótszy, bardziej chaotyczny - ale jest. Nastawiłam się już, że dziś będzie rozdział i chciałam go wstawić. Nie krzyczcie bardzo na jego jakość.
Przypominam jeszcze o Niedorosłych - jest już prolog i pierwszy rozdział, a także o ankiecie na dole. Jej dotychczasowe wyniki są dla mnie wprost nie do uwierzenia. Halo, ludzie, jeśli tu jesteście, zostawcie po sobie jakiś ślad. Napiszcie chociaż "Ziobro to idiota" albo "Czemu pół sezonu w jednym rozdziale?" Cokolwiek ;)