piątek, 30 października 2020

76. Są rzeczy ważne i ważniejsze

Nie jestem specjalną fanką Kulm, mam swoje powody, ale jak już przyjechaliśmy do tej Austrii, to fajnie by było gdyby jednak dało się skakać.
No cóż, nie to nie, odwołane kwalifikacje też mają jakieś tam plusy. Na ten przykład Klemens Murańka ma o jedną okazję mniej do publicznej kompromitacji. Oraz jedną okazję mniej do zażycia Smecty. Może więc spędzić wieczór na bezstresowym wymienianiu małżeńskich spostrzeżeń ze Zniszczołem. Ten dopiero od pół roku zaślubiony, więc doświadczenia ma niewiele, wobec czego Cudowne Dziecko Polskich Skoków wyraźnie robi w tej konwersacji za mentora. I oczywiście całe to niesmaczne widowisko ma miejsce w moim pokoju. Najwyraźniej wolą spędzać walentynki na rozmowie o żonach zamiast na rozmowie z żonami. Co kto woli, szanowne małżonki pewnie przyzwyczajone do tego typu rozczarowań i niczego lepszego nie oczekują.
No tak. Niby przyszli pogadać z Dawidem, ale on ma ich w dupie i gra na telefonie w jakieś durne gry. A ja tylko czekam kto jeszcze tu przylezie.
Mam już czekoladę, aczkolwiek skończyła mi się herbatka, a po następną jakoś nie chce mi się iść. Może większy tłok w pokoju mnie zmobilizuje do ruszenia dupy. Tak, szukam pozytywów zwalania mi się na głowę wszystkich tych inteligentów.
O, proszę. Mówisz masz. Stękała i Wolny wkraczają do mojego pokoju bez pukania i też są w dobrych humorach. Jakie to proste - wystarczy, że nie ma skoków i od razu wszyscy zadowoleni. Choć może w przypadku ludzi, którzy podobno parają się tą dyscypliną sportu jest to oznaka nieco niepokojąca.
- Co robicie? Bo nam się nudziło i przyszliśmy.
No tak, Anżeju, czego się po was spodziewać.
- Trzeba było ze sobą jeszcze Piotrka i Kamila przyprowadzić.
- Zaraz przyjdą. Robią ci herbatę.
Chociaż tyle. Podejrzewam, że to wyszło raczej z inicjatywy Miszcza.
Nowo przybyli sadzają szanowne zady na moim łóżku, co spotyka się z pewną dezaprobatą z mojej strony.
- Pojebało was? - kopię ich w okolice kości ogonowych. - To już nie ma wolnych krzeseł?
- Halo, no! - podskakuje Szybki. - A na czym mają siedzieć Kamil z Piotrkiem?
- Na tyłkach. 
- Haha, bardzo zabawne.
- Ty się o nich nie martw, mistrz olimpijski jakoś sobie poradzi w tej trudnej sytuacji życiowej.
- O, i na przykład moja żona też tak mówi - włącza się Klemens. - Że nie można się wszystkim przejmować.
No tak, bo od tego można dostać rozstroju żołądka.
- Ej, o której my jutro skaczemy? - pyta nagle Dawid, jakiś taki zaniepokojony. 
- Nie wiem - rzuca Stęki, a reszta tylko wzrusza ramionami. Pewnie, co ich to obchodzi właściwie.
- Konkurs o jedenastej, ale wcześniej próbna o dziesiątej - informuję więc, gdyż pełnię między innymi funkcję terminarza.
- Jezus Maria, kto to wymyślił - jęczy mój brat. - Przecież ja o siódmej chyba będę musiał wstać.
No straszne rzeczy. Może mu nie będę przypominać, że za chwilę Raw Air. Na tym relaksacyjnym turnieju to się dopiero wyśpi i wypocznie.
Zanim ktokolwiek wyrazi swoje współczucie, do pokoju wbija Piotrek, a za nim Kamil z obiecująco parującym kubeczkiem w ręce.
- Ale żeśmy jaja widzieli! 
Kolejna fascynująca wypowiedź szykuje się dzisiejszego wieczoru, choć nikt nie przejawia większego zainteresowania. W czasie, kiedy Kamil stawia kubek na szafce koło mojego łóżka, informując, że zrobił brzoskwiniową, Piotrek kontynuuje:
- Jak żeśmy byli na dole po herbatę dla Marzenki, to tam był Kraft koło kibla i krzyczał coś do Hayboecka, a on był daleko, i chciał mu rzucić butelkę z wodą, ale chyba se źle wycelował i walnął w lustro. Bo Hayboeck nie złapał, nie? I się rozbiło, a babka w recepcji się przestraszyła, bo to strasznie głośno było, bo to wielkie lustro było i blisko niej i zemdlała prawie z tego strachu. I Kraft tam pobiegł do niej, żeby ją ratować. I ja tam nie wiem, ale ona była z tego ratowania baaardzo zadowolona... - kończy Piotrek, intensywnie pracując brwiami. 
Ma to najwyraźniej sugerować kolejny odcinek serialu o poszukiwaniu najpiengnej. Cóż, nie obiecywałabym sobie za wiele, ale znając Krafta, to w jego głowie już pewnie gra Marsz Mendelsona. Zorganizował sobie wieczór walentynkowy bardziej obiecujący od tych wszystkich, którzy są w związkach.
- Wspaniale - mówię, sięgając po herbatę. - Będziecie mieli się czym emocjonować przez najbliższy tydzień.
- E no, bez przesady - Piotrek od razu zmienia front. - To tylko Kraft.
Powiedział aż Żyła.
Aczkolwiek w sumie to się nawet zgadzam. To tylko Kraft. I pani recepcjonistka też się wkrótce o tym przekona.

Piotrek wygrał konkurs. To nie są ćwiczenia. Powtarzam: to nie są ćwiczenia. Piotrek wygrał konkurs. 
Ile razy jeszcze ten sezon mnie zaskoczy? Ile razy jeszcze ten sport mnie zaskoczy? Ile razy jeszcze ci ludzie mnie zaskoczą? 
Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie nieskończenie wiele.
Teraz Pieterowi oczywiście wydaje się, że jest królem remizy. W szampańskim nastroju udzielał pod skocznią wywiadów wszystkim zainteresowanym dziennikarzom, choćby nawet i kazachskim. I oczywiście, że nie przeszkadzała mu bariera językowa. Impossible is nothing. A jak oni potem będą te jego wywiady tłumaczyć, to już inna sprawa. Kto by się tym przejmował.
Wjechało piwo, proszę państwa, cóż to za rozpusta.
I równo z toastem rozdzwania się mój telefon. 
Matko kochana, ci Austriacy to za grosz taktu i wyczucia nie mają. 
Spokojnie wyciszam telefon i biorę się za kufel. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Piotrkowi kolejne zwycięstwo się może szybko nie trafić, więc trzeba je odpowiednio celebrować.
- Chciałbym podziękować moim rodzicom, a w szczególności mamie i tacie - mówi właśnie Żyła, wznosząc się na wyżyny swojej elokwencji. Spotyka się rzecz jasna z wielkim aplauzem, bo i też koledzy prezentują podobny poziom. A ja znów zerkam na telefon. No naprawdę, trochę spokoju by człowiek chciał mieć, to nie, bo Szczurowiewiórki próbują sobie organizować życie uczuciowe i wciągają w to każdego, kto jeszcze z krzykiem nie uciekł i wykazuje jakieś podstawowe zrozumienie. 
Opuszczam więc na moment pokój trenera, bo właściwie toasty Piotrka też zapowiadają się na raczej wątpliwą przyjemność i decyduję jednak odebrać telefon. 
Nie muszę.
Kraft stoi na korytarzu przed drzwiami do mojego pokoju.
No tak.
- O, Mania! - dziwi się na mój widok. - A ja telefon do ciebie teraz. Czemu nie ma u ciebie w pokoju?
- Mamy zebranie u trenera.
- A możemy mówić szybki?
A co on chce od Szybkiego?
- Okej. Co się dzieje?
- Mam zaraz spotkanie z dziewczyna.
Oho.
- I co?
- I nie wim - Stefan wzrusza ramionami. - Co robić, co mówić mam? Zawsze wszystko chcem dobrze i jest źle. I nie mam dziewczyna.
Może trzeba spróbować z chłopakiem?
- Słuchaj. Jak nie wychodzi, to znaczy, że tak musi być. Wtedy to nie jest prawdziwa miłość. 
- A kiedy jest miłoś?
No rzeczywiście specjalistki się pyta.
- Jak będziesz taki jak zawsze i takiego będzie cię kochać.
- Tak? - Stefan nie wydaje się przekonany. - Myślełem, że coś lepsze zrobię i wtedy będzie kochać mi.
- A co?
- Jakiś elegancki ubranie i włosy...
Chciałabym to zobaczyć. Albo i nie.
- O, Mania!
No naprawdę. Jak za starych dobrych czasów. Hotelowy korytarz, ja i Morgenstern. Ach, tak. I Kraft.
Paradoksalnie przy okazji zawodów w Szwabolandii południowej Morgi nie towarzyszy mi na każdym kroku jak raczył to robić w Zakopanem, ponieważ jakaś austriacka telewizja go sobie pożyczyła jako eksperta na weekend.
No i tak to jest. W Austrii telewizyjnym ekspertem jest Thomas Morgenstern, w Niemczech Martin Schmitt, a w Polsce Krzysztof Biegun.
- Co robicie?
- Mam zaraz randkę i Mania mi pomaga - informuje Stefan.
- W czym ci pomaga?
- Przygotować się.
- Tak? Znaczy... jak?
- Znaczy udzielam wsparcia moralnego - mówię. - Stefan, kiedy masz tę randkę?
Kraft zerka na telefon.
- O cholera!
No tak. 
- Powodzenia! - krzyczę tylko, kiedy Szczurowiewiórka zbiega po schodach, podciągając gacie od dresu. Nie wiem czy chce się jeszcze przebrać przed tym spotkaniem, czy jednak mamy ze sobą więcej wspólnego niż bym podejrzewała.
- A on znowu szuka miłości... - wzdycha Morgi.
- Jak szuka, to może znajdzie. 
- No może.
- Czy mi się wydaje czy w niego wątpisz?
Miłość i sraczka przychodzą znienacka. Do tej pory Kraftowi częściej zdarzało się raczej to drugie, ale może w końcu i w tej pierwszej dziedzinie odniesie sukces.
- Ależ skąd. Po prostu, wiesz, podziwiam za wytrwałość.
- Taaak... jasne. Coś się stało? Kogoś szukałeś czy tak tylko zabłądziłeś do polskiego skrzydła hotelu?
- Zabłądziłem. Ale skoro już na siebie wpadliśmy, chodźmy na dół na jakąś herbatę.
- Ale z ciebie kłamca.
- Ależ skąd - Morgi robi oburzoną minę. - Pamiętasz jak kiedyś ciągle spotykaliśmy się przypadkiem na korytarzu?
- Coś kojarzę. Opowiadałeś mi jak bajerujesz nocami recepcjonistki.
- Ja?
- No przecież nie ja.
- Chodź na herbatę, to opowiem ci jeszcze więcej ciekawych rzeczy.
- Nie wiem czy jestem na to gotowa. A swoją drogą właściwie powinnam teraz siedzieć z drużyną i świętować zwycięstwo Piotrka. Także...
- Faktycznie dał dzisiaj czadu. Ale chyba nie będziecie świętować do północy.
- Nie. Wtedy będziemy spać.
- Okej. Przychodzę po ciebie za godzinę.
- Słucham? - mrugam dwa razy.
- Wypijcie tam tego szampana czy coś, a potem pogadamy. 
No w zasadzie...
- Dobrze. Masz godzinę na zorganizowanie jakiejś dobrej czekolady.
- Umowa stoi.
Ostatecznie co mi szkodzi nażreć się czekolady za darmo.
__________

Jak w tytule. Powinnam pisać magisterkę. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze.