piątek, 31 stycznia 2014

4. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź

Ten konkurs jest po prostu mega. I już pomijam fakt, że ten kretyn, mój brat awansował do drugiej serii, co byłoby wystarczającym powodem do świętowania.
Ale wygrywa Morgi, a Kamil jest drugi. Zdaje mi się, że polubię to Titisee-Neustadt.
Stoimy sobie razem ze Skrobotem pod skocznią i zgodnie uśmiechamy, patrząc na dekorację. Swoją drogą my też dobrze się dziś spisaliśmy.
Za chwilę dołącza do nas reszta drużyny, a potem wszyscy lecą jeszcze raz do Kamila.
- Mania!
Oho, ktoś tu czeka na osobiste gratulacje.
- O, Thomas, coś się stało?
- Dobra, dobra - śmieje się Morgi. - Już ty tam wiesz, co się stało. I w związku z tym może byś do nas wpadła na kieliszek albo dwa. Hmm? W ramach świętowania.
- W ramach świętowania? Eee... Nie. Ja już mam co świętować. I nie jest to bynajmniej twoje zwycięstwo.
- Wiesz co...
- No co? Ja się patriotycznie cieszę z drugiego miejsca Kamila, a nie z tego, że ty wygrałeś.
- No tak. Czyli jednak mnie nie lubisz?
- Oczywiście, że nie. Ani trochę. A poza tym - czym wy to chcecie oblewać? Wasza wódka jest niczym w porównaniu z naszą.

Kurde, jaki ja kit temu Morgensternowi wciskam. My owszem - świętujemy. Tyle, że soczkiem. Pomarańczowym. No trudno. Po igrzyskach będzie szampan.
Zresztą Dawid jest wystarczająco irytujący nawet bez procentów. Za co mnie Bóg takim bliźniakiem pokarał to ja nie wiem. Nie no, kocham go, przecież muszę. Ale to nie znaczy, że zawsze mam go tolerować. I tę jego Izę również. Jak o nim mówi mój Dawidek to normalnie mam ochotę ją pierdolnąć w tę śliczną buźkę i jej wszystkie zęby wybić. No bo bez przesady. W końcu to mój brat. I to bliźniak w dodatku. Mam chyba wobec niego jakieś prawa własnościowe.
- Mania, a ty się do austriackiej ekipy przenosisz?
- Co?
- No bo ja dostrzegam dość silną nić porozumienia między tobą a co poniektórymi kolegami AUT-ami.
- Morgenstern po prostu wciąż czeka na flaszkę od Piotrka, bo nie ma czym sukcesu opić i tyle. Ty na przykład na odwrót - miałbyś czym opijać, ale nie masz czego.
Jakoś się cicho nagle zrobiło. Ciekawe czemu.
- Ej, Mania, a jak żeśmy medala z Włoch przywieźli, to się nie liczy? - mówi w końcu Piotrek.
- No właśnie - dołącza się Kamil. - A przecież u nas w drużynie to jest konkurencja, a nie to, co u jakichś tam ruskich czy innych Kazachów. 
Ja nie wierzę. Że my musimy mieć w kadrze takie anioły miłosierdzia. Jedną rzecz w życiu zdobył i to już wystarcza, żeby mi nie dali własnego brata porządnie udupić.

- Dziś będzie piękny dzień - mówię do Skrobota, kiedy smarujemy narty.
- Tak? - uśmiecha się. - Niedziela jak niedziela.
- Ożesz fuck! - krzyczę nagle.
- Co się stało?! - Kacper odrywa się od roboty.
- Ufajdałam ci koszulę smarem.
- O Boże, tyle? To przecież żaden problem. W takim razie możesz sobie ją zatrzymać.
- Przecież wiesz, że i tak bym to zrobiła - spoglądam na niego i czekam na reakcję.
- Wiem... - uśmiecha się lekko i patrzy na mnie. Długo. Długo, cholera.
- Ej, co się gapisz? Rozmazałam się? - na te słowa oboje wybuchamy śmiechem, bo przecież umalowanej Marzeny Kubackiej nikt jeszcze nigdy nie widział. I pewnie nie zobaczy.

Oj, dobre zawody, dobre. Ładnie nam się to układa. Pieter wysoko, Maciek wysoko... Teraz Morgi skacze... O Boże. O Boże. Zatykam usta dłońmi, totalnie przerażona. Boże. Co on zrobił? To błąd był! Jak on podszedł do tego lądowania - przecież dokładnie widzę na powtórce, że to jego wina. Teraz go znoszą. Jest źle... Źle jest. Bardzo. Cholera jasna. Kurwa, Morgenstern... Ja po prostu nie wierzę.
Przylatuje helikopter, ale chyba z pół godziny najpierw mija, jak nie więcej. Po prostu niemiecka precyzja i punktualność. W międzyczasie zawody się prawie kończą, a ja jak przez mgłę zauważam, że Kamil oddaje drugi cudny skok i wygrywa. I sympatyczne podium jest. Bo Kamil, Simi i Kasai. 
Ale nikt w specjalną euforię nie wpada. Cholera, co ten Morgenstern wywinął. Wracamy do hotelu, bo późno dość mamy lot i czasu wciąż sporo. I znowu Austriacy z nami. Ja się po raz kolejny pytam kto ich nam dokwaterował. No dobra, koniec narzekania. Kraft, widzę cię. Może mi się chociaż raz w życiu do czegoś przydasz.
- Ej, Stefan, co z Morgim?
- O, cześć, Mania. No jak to - co? Będzie żył.
- No dzięki. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. 
- Palec sobie złamał...
- Palec?!
- No. Mały u prawej ręki.
- Mały palec! Czy ty sobie ze mnie jaja robisz?
- O nie, nie. Słyszałem, że to się kończy śmiercią lub kalectwem. A właśnie - odrapania i siniaki jakieś ma. I tyle w sumie.
- Ooo... To już ja sobie z nim pogadam. Bo to jest przesada. 
- Co?
- Czy ja się niejasno wyrażam?
- No tak średnio właśnie.
Ja nie wiem. Czy mnie sami debile otaczają?
- To jest przesada. Żebym ja się tak musiała denerwować z powodu małego palca u prawej ręki Thomasa Morgensterna!
__________

Ferie. Ferie. Ferie. Cudowny czas bez tych dziwnych ludzi, bez szkoły i z Igrzyskami w perspektywie. 
Żyć, nie umierać :)

piątek, 24 stycznia 2014

3. Jestem obrażony

I taki Titus na przykład przyjeżdża do Lillehammer tylko po to, żeby zdobyć całe zero punktów. No fajnie.
Ale co ja się nad nim będę zastanawiać. Zaraz jedziemy na lotnisko, ale jeszcze pół godzinki mam, to sobie poczytam, a co.
Oho. Jednak nie. Te cholerne drzwi! Dawid się znowu ulotnił do Jaśka albo innego Kamila, albo Bóg wie kogo jeszcze i oczywiście klucz ze sobą palant wziął.
Podnoszę głowę znad książki i widzę, że wchodzi Miętus. No to można czytać dalej. 
- Życie, życie jest nobelon... 
- Nowelą - poprawiam go odruchowo.
- No ja chyba wiem lepiej - obrusza się. 
- Dobra. Po coś przylazł?
- Pogadać.
- Yhym.
- Zakochałem się.
- Yhym.
- W Sarze Hendrickson.
- Yhym.
- Ale ona chodzi z Hilde.
- Yhym.
- Marzenkaaa!
- No co?
- Nie słuchasz mnie.
- Słucham - zaprzeczam bez większego przekonania.
- Ale przecież czytasz książkę.
- Mam podzielność uwagi.
- A to dobrze - uspokaja się Titus. - No to co ja mogę zrobić?
No cóż. Milczę. Nie mam przecież pojęcia, o czym on mówił. Czytanie "Trzech muszkieterów" po raz piętnasty jest dużo ciekawszym zajęciem od słuchania wywodów starszego Miętusa.
- No jasne! Oczywiście! Nie słuchałaś mnie. Maniek do ciebie lata z każdym problemem, chociaż ma dziewczynę, i jemu pomagasz. A mnie nawet nie chcesz wysłuchać. Dzięki! - po tych słowach wychodzi, trzaskając drzwiami.
No super. Z czytania już i tak nici. Brawo, idiotko. To już naprawdę lepiej było słuchać.
Zwlekam się z łóżka i chcę wyjść z pokoju, żeby poszukać Miętusa. No ale oczywiście. Przecież tamten kretyn zabrał klucz. No trudno. Ja nie mam nic cennego, a jemu najwyżej ukradną czapkę albo laptopa. 
Albo ciastka.
Schodzę na dół. Krzysiek siedzi na ławce przed wejściem do hotelu. Przysiadam się, tak samo wyciągam do przodu moje dwa razy grubsze nogi i wzdycham. To potrwa.
- Krzysiu...
Cisza.
- Krzysiu, no... Przepraszam - nachylam się i całuję go w policzek. 
- Jestem obrażony - komunikuje mi.
Tłumię śmiech.
- Tak?
- Tak.
- Ale o co?
- Nie słuchałaś mnie.
- Słuchałam. Tylko... zastanawiałam się, co odpowiedzieć. 
- Akurat.
- No przecież. To w końcu jest skomplikowany problem. 
- A który problem nie jest skomplikowany?
- No... masz rację. A jakbyś mi tak jeszcze raz opowiedział o... tym wszystkim? Może będzie mi łatwiej coś wymyślić?
No i Krzysztof Miętus, w całej swej naiwności i dziecięcej ufności, opowiada mi jeszcze raz o ślicznej Sarze Hendrickson, która to jest wspaniała, ale Krzysiek nawet z nią jeszcze nigdy nie gadał, bo się wstydzi, no a poza tym ona przecież ma faceta. Toma Hilde.
Jak dla mnie to ten cały Hilde jest - lekko mówiąc - przereklamowany. Nie ma w sobie ani grama z mężczyzny. Tylko czy Krzysiu jest lepszy? No z całym szacunkiem, ale można mieć co do tego pewne wątpliwości. Ja go bardzo lubię, no ale... Inna sprawa, że Sarah jest w tym swoim Norwegu mocno zakochana. Sama kilka razy widziałam, jak obściskiwali się po kątach i wzajemnie sobie kibicowali. Chociaż w zasadzie nie wiem, jak ten związek na nich wpływa, bo Hendrickson złapała kontuzję, a Hilde coś na razie cienko przędzie w tym sezonie. W każdym bądź razie szanse Miętusa są raczej znikome. 
- Krzysiu, ty sobie daj z nią spokój. Po pierwsze - jest zajęta, a po drugie - tobie i tak za tydzień przejdzie. Jak zawsze. A teraz się zwijajmy już lepiej, bo bez nas odjadą. I co wtedy zrobimy?

Załatwiamy sobie elegancko busika na lotnisko, coby się bez problemów dostać. Nareszcie. Siedzę na początku, więc będzie chociaż godzinka spokoju - wszystkie te pajace przecież zawsze z tyłu siadają. Przymykam oczy i powoli zaczynam odpływać, chociaż przecież jeszcze nawet nie ruszyliśmy z miejsca. Ale nic dziwnego, skoro przez pół nocy ogarniałam ze Skrobotem sprzęt.
- Mania... - słyszę nagle nad lewym uchem. No dobra, może to nie jest takie znowu gwałtowne, ale jak człowiek śpi, to wszystko jest dla niego nagle.
Uchylam jedno oko.
Skrobot. 
- Mogę siąść?
- Jak musisz.
- Nie no...
- Dobra, siadaj.
Kurde, ten to umie dobierać perfumy. Spędzam z nim najwięcej czasu z całej ekipy, dzień w dzień - a wciąż nie mam dość tego zapachu.
- Chciałem cię o coś zapytać.
- A co? Tyś się też nieszczęśliwie zakochał czy masz jakąś inną, jeszcze bardziej frapującą rozterkę?
- Słucham? - Kacper czerwienieje.
- Oho. Trafiłam. No słucham.
- Wiesz co? To już nieważne - spogląda na mnie i odchodzi w tył autokaru.
I dlaczego mi się wydaje, że patrzył na mnie z wyrzutem?
__________

Rany, Morgi to jednak wariat jest. Jedno złoto dla niego, drugie dla Kamila - taki scenariusz poproszę :)

piątek, 17 stycznia 2014

2. Uczymy się japońskiego

Nie mam figury modelki. Jestem z tymi oszołomami po to, żeby pracować, a nie wyglądać. Tak, mam obgryzione paznokcie. Nie, nie chodzę do fryzjera, strzygę się sama. Tak, czasami chodzę w dresie. Często nawet. W zasadzie zawsze. 
Tak, znam się na samochodach. Tak, wolę oglądnąć mecz niż komedię romantyczną. Tak, jestem dziewczyną.
Ale o tym fakcie wszyscy już chyba dawno zapomnieli. 
Może to nawet lepiej. 
Ja nie potrzebuję tych sztucznych przyjaźni, pocałunków w policzek, malowania paznokci i innych efektów ubocznych, związanych z byciem dziewczyną. Nie, nie miałam nigdy chłopaka. Nie, nie i jeszcze raz nie. No trudno. Jednak jakoś żyję. 
Jakoś. 
I to wcale nie jest dziwne, że w wieku 23 lat wciąż nie myślę o zakochiwaniu się.
- Marzenka, boli mnie głowa... - do mojego pokoju bezpardonowo wkracza Maciek.
- Kurwa, Kocie, czy ciebie pukać nie nauczyli?
- Nauczyli.
- No to czemu tu włazisz jak do obory?
- Bo mnie głowa boli...
- Ja pierdolę... I co - przyszedłeś mnie o tym poinformować?
- Tak. I żądam tabletki.
- Dobra, masz - grzebię w plecaku i znajduję charakterystyczne pudełeczko. - Bierz ten Ibuprom. Cały. I wypad!
Ledwie za Maćkiem zamykają się drzwi, wjeżdża Jasiek. Oczywiście bez pukania, no przecież. Dwa tygodnie w kadrze jest i już się nauczył. Chyba trzeba jednak zacząć bardzo intensywnie używać klucza.
A temu co? Pięć minut temu przylazł, siadł na łóżku Dawida i się w ogóle nie odzywa. Nic. Ani me, ani be, ani kukuryku.
- Jasiek... Stało się coś? - pytam wreszcie.
Podnosi na mnie oczy, patrzy i znowu opuszcza. I wzdycha. Swoją drogą to szczęściara ta jego Angelika. To jest chyba najfajniejszy facet, jakiego znam.
- Marzenka... Bo Maciek powiedział, że jeśli komukolwiek można się tu zwierzyć, to chyba tylko tobie... - no masz, to mi Kot reklamę zrobił. Ja chyba w końcu jakąś poradnię założę i zacznę opłaty pobierać.
- Tak? - pytam lekko podejrzliwie.
- No tak. I wiesz, ja mam problem.
No zdążyłam zauważyć.
- Bo ja kocham Angelikę. Naprawdę. I to bardzo. I chcę wziąć z nią ślub. Zaraz nam się dziecko urodzi i jestem przeszczęśliwy. Tylko...
- Tylko co?
- Co jeśli kiedyś przestanę ją kochać?
Dobre pytanie. A skąd ja mam wiedzieć. Naprawdę nie jestem ekspertem w sprawach sercowych, a oni wszyscy i tak tu przyłażą.
- Jasiek, słuchaj. My nie jesteśmy z Warszawy albo innego Nowego Jorku. U nas ludzie jak już się kochają to na zawsze, a nie rozwodzą po pół roku, zauważyłeś?
- No właściwie... Ale co, jeśli ja jestem inny?
- No przepraszam cię bardzo, ale jeśli ci się wydaje, że jesteś wyjątkowy i lepszy od nas wszystkich, to ja ci na to nic nie poradzę.
- Nie, nie, no gdzie...
- No właśnie. To masz jeszcze jakiś problem?
- Już nie. Dzięki, Mania. Maniek miał rację.
Ugh... Ja rozumiem, że taki Morgenstern nie umie wymówić "Marzena" i łatwiej mu "Mania", ale nasi to chyba powinni dać radę. A jak słyszę koło siebie "Maniek" i "Mania", najlepiej w jednym zdaniu, to mnie po prostu szlag trafia. Jakby to on był moim bliźniakiem co najmniej.
Dość. Koniec. Wychodzę. Już z tymi pajacami nie wytrzymam. Muszę pogadać z kimś, kto nie ma problemów sercowych ani kogo nie boli głowa. No błagam.
Wychodzę na korytarz i zamykam drzwi na klucz. Fińskie hotele. Naprawdę. Panie Boże broń. Ja się tu czuję jak w jakiejś jaskini. Ciemno jak dupie, zimno i ogólnie podbiegunowo. Cały dzień.
A tam kto? O, bardzo dobrze. Kraft z Morgensternem. To są jedyni Austriacy, których toleruję. No dobra, w sumie to ich nawet lubię. Swoją drogą kto nas w jednym hotelu z Austriakami zakwaterował to ja nie wiem. No ale już trudno. Jeszcze się dzięki Bogu nie natknęłam na Schlierenzauera z slipkach albo coś w tym rodzaju. To musiałby być naprawdę drastyczny widok.
- Mania! - słyszę krzyk dwóch gardeł. Czyli nawet jakbym chciała to już ich nie ominę.
- No hej - przysiadam się do nich. Co tam, jak tam?
Oni wiedzą, że ja z nimi po niemiecku szprechać nie będę. Mam do tego języka cholerny uraz. Polką jestem, normalne.
- Uczymy się japońskiego - słyszę w odpowiedzi.
Japońskiego, Boże drogi. Po co im to?
- A przepraszam bardzo, mogę zapytać w jakim celu?
- No... Żeby coś umieć, a nie tylko ten angielski - stwierdza Stefan.
- Aha... A prostszych języków nie ma?
- A co to ja jestem, żeby po najprostszej linii oporu iść?
Nie no, jasne. Szkoda, że od chińskiego nie zaczął.
- Ja tak właściwie to się nie uczę, tylko bekę z niego cisnę - tłumaczy się Morgi.
A rób se chłopie co chcesz, naprawdę.
- No to ja chyba idę. Nie będę wam przecież przeszkadzać.
- Nie, nie, nie! To wiesz, my sobie teraz zrobimy przerwę i możemy cię pouczyć niemieckiego dla odmiany, chcesz? - wyskakuje z propozycją Kraft.
- Nie.
- Dlaczego?
- Już wam mówiłam, że nie lubię niemieckiego.
- No ale czemu?
A co ja im będę tłumaczyć? Że to taka narodowa, patriotyczna niechęć?
- No więc tak: kiedyś, w zamierzchłych czasach liceum, mieliśmy takie książki do niemieckiego "Deutsch macht Spaß" czy coś takiego. I kretyńskie były jak nie wiem. Tytuł zupełnie bez sensu. Do tego nauczyciel był paskudny no i niestety... Nie moja bajka po prostu.
- Ale wiesz - nachyla się do mnie Kraft. - Niemiecki naprawdę może sprawiać przyjemność... Zależy od czego się zacznie naukę. I z kim.
- A idźże Kraft, ty pornofilu. Mania to porządna dziewczyna jest, a nie - włącza się Thomas.
- Dzięki, Morgenstern, dzięki. Ale ja nie potrzebuję adwokata. Jak kiedyś się przyda to zadzwonię, obiecuję. A co do tej... nauki... to już mnie Wellinger więcej nauczy. Pa, chłopcy - puszczam im oczko i odchodzę.
- Mania! - woła mnie jeszcze Morgi. - Gustowny dresik.
No wiadomo. Spodnie o trzy rozmiary za duże, podkoszulek Skrobota i bluza Dawida. Standard.
- Wiem. Ja mam zawsze takie.
__________

Hej :) 
Po pierwsze to się zastanawiam czy tylko ja się w tym roku nie mogę wybrać na zawody :(
A po drugie - chciałam podziękować za miłe komentarze pod pierwszym rozdziałem. Ale uwierzcie mi, ja nie umiem pisać komedii. I to też do końca nią nie będzie. Bo zwyczajnie nie potrafię ;)

piątek, 10 stycznia 2014

1. Żyję wśród debili

- Jestem beznadziejny. Nic mi się kurwa nie udaje. Już całkiem zapomniałem jak się skacze. Chociaż nie, wróć, jak można zapomnieć czegoś, czego się nigdy nie umiało?
- Maciek, co ty mówisz? Przecież jesteśmy przygotowani jak nigdy. A poza tym sezon się nawet jeszcze nie zaczął.
- No tak, ale...
- Ale ty jesteś psychiczny. Wiem.
Skrobot tłumi śmiech.
- A ty co się cieszysz? Smaruj.
Takich rozmów odbyłam już tysiące. Co tam, że jestem zwykłym serwismenem. Jak się jest dziewczyną, ma brata skoczka i od dziecka przebywa w tym psychicznym towarzystwie, to się - chcąc, nie chcąc - zostaje czymś w rodzaju psychologa. Z tym, że raczej kiepsko mi to wychodzi.
A Wódce za współpracę podziękowali.
- Matko Boska, Marzenka, za co ty nas tak prześladujesz? Ty terrorysto jeden.
Za żywota.
Uśmiecham się pod nosem. No i dobrze. Niech wiedzą, kto rządzi.
- Kacperku, daj spokój. Przecież wiesz, że ja was wszystkich lubię. Bardzo - przesyłam mu buziaka w powietrzu i wracam do swojej roboty.

Inauguracja Pucharu Świata. Mojego drugiego Pucharu Świata w polskiej kadrze. To znaczy inauguracja była już wczoraj, w drużynówce, ale wciąż przecież jesteśmy w Klingenthal. Tak w ogóle to Polo miał niezłą odwagę, kiedy w tamtym sezonie dwóch żółtodziobów - mnie i Skrobota - do kadry A zatrudnił. Swoją drogą ta nasza kadra dość barwna jest. I nie dotyczy to bynajmniej tylko Maćka. Ten mój bliźniak niewydarzony wcale lepszy nie jest. Z główką problem ma - nie tylko po skokach to można wywnioskować - wystarczy spojrzeć na tę jego Izę.
Pora już najwyższa: tylko ja jeszcze w domku siedzę, a wszyscy inni już przy skoczni. Chwytam w biegu kurtkę, zamykam drzwi i lecę do drużyny.
Ale te zawody to jest jednak blamaż na całej linii. Połowę zawodników w takich warunkach pan Tepes profesjonalista puszcza, że cud, że się jeszcze żaden nie pozabijał. A Hofera to już dawno trzeba było powiesić. Najlepiej za jaja. Bo cały jest jednym wielkim chujem.
Krzysio może po pierwszej serii na podium być albo nawet prowadzić, to nie. Najlepiej przed dwoma ostatnimi zawodnikami wszystko odwołać, bo się Gregorkowi warunki nie spodobały. No biedaczek. Ciekawe, że inni gorsze mieli. Teraz go jeszcze pokazują na telebimie, jak sobie urządza towarzyską pogawędkę z Pointnerem. Nie no, ja tam zaraz pójdę i mu po prostu wpieprzę.
Ale nagle dzieje się jakiś cud. Pierwsza seria oficjalnie zakończona, chociaż Bardal ze Schlierenzauerem nie skoczyli. Nie to nie. Ich strata. Już ja sobie pogadam z Bardalem i się dowiem, o co tak naprawdę chodziło. A tymczasem pan Hofer drugą serię zapowiada. No co za kretyn, naprawdę. Przecież to bez sensu.
- Pojebało. No pojebało - słyszę za sobą głos Skrobota.
- On to serio zapowiedział? - pytam się chłopaków.
- Serio. Pozabijają się i się skończy zabawa - odpowiada mi Kamil. Jemu to w sumie zwisa, bo i tak się nie zakwalifikował, ale o Bieguna się martwi. Właśnie! Powiedział mu już ktoś?
- Co z Krzysiem?
- No - co? Szykuje się.
Chwila moment. Coś się dzieje. Aha! Nnno! Pan Hofer te swoje herezje odwołał. No i dzięki Bogu.
Lecę do Krzysia, krzyczę, że to już koniec, że wygrał, a on staje przede mną, sierota jedna, jak takie małe, zagubione dziecko i pyta:
- To co ja mam teraz zrobić?
Srać i drobić.
O Boże! Już ja bym wiedziała, co w tej sytuacji zrobić, ale przecież to nie ja konkurs wygrałam.
- Czapkę se na ucho naciągnij, bo krzywo masz. A Wagrafa trzeba godnie prezentować.
Czapkę poprawił, narty zabrał, uśmiech okolicznościowy przywdział i już na podium wskakuje. No i pięknie.
- Mania! - słyszę za plecami, z tym charakterystycznym akcentem. Kraft czy Morgi? - Brawo - staje koło mnie Thomas, chowając ręce do kieszeni. - Młody dał czadu.
- He-he - śmieję się z satysfakcją, naśladując nieświadomie Piotrka. - Mówiłam ci przecież, że wszystkich rozjedziemy. A teraz cicho, bo będzie leciał najpiękniejszy hymn świata.
Co do tego hymnu, to się specjalnie nie popisali. Szwaby, wiadomo. Ale i tak pięknie jest. I tyle. Jeszcze tylko Krzysia trochę w angielskim podszkolę, bo mu ekhem... średnio idzie - i będzie cacy. Bo takich mamy juniorów.

- Kacperku... Skombinowałbyś jakieś ciastka.
Moja prośba ląduje w próżni. Siedzimy na lotnisku i czekamy na samolot do domu. Skrobot dokładnie na krzesełku obok się znajduje, a jakby w innym świecie.
- Marzeńcia, jak myślisz, że jesteś słodka, to się grubo mylisz - odzywa się ten kretyn, mój bliźniak jednojajowy, nieudany.
- Zabawne to miało być? To też ci się średnio udało.
- Ohoho... Mania się zezłościła...
- Zamknij się, kretynie, bo oberwiesz po ryju - on dobrze wie, że ja jestem do tego zdolna. Choćby i w miejscu publicznym. Już mu kiedyś Kamil robił zimny okład w lotniskowej toalecie.
- Uważaj, Mustaf, bo będę musiał przejąć twojego sponsora, jak trafisz na intensywną terapię - Kot dzisiaj na każdym kroku tryska humorem, bo mu się jeden skok udał i zadowolony, jakby się z Megan Fox na randkę umówił. Swoją drogą chyba oczekuje jakiejś aprobaty dla swojego super żartu, ale zapada martwa cisza. 
- No to żeś Maniek dowalił - odzywa się wreszcie Piotrek. - Jak łysy grzywką o kant kuli.
Wszyscy wybuchają śmiechem, jakby opowiedział nie wiadomo jaki dowcip, a ja tylko wzdycham. Boże, żyję wśród debili.
__________

No to jestem. Z Marzenką wracam. Jeśli ktoś jest zainteresowany jej krótką charakterystyką - zapraszam do zakładki She's that all ;) A co do Waszych blogów - powoli nadrabiam :)