piątek, 28 lipca 2017

52. Jakiś problem?

Myślałam sobie, że skoro jesteśmy na Mistrzostwach Świata, to chłopcy jednak wykażą odrobinę skupienia i powagi. Odrobinę. Czy ja naprawdę jestem aż taka naiwna?
Wychodzę ze swojego pokoju i włażę prosto w stół. Stół jest drewniany, okrągły i otoczony przez tych debili z naszej kadry. Maciek, Jasiek i Dawid. I oczywiście Piotrek, przywódca, mentor i wodzirej. W pokera grają.
- A tego stołu to już się nie dało gorzej postawić?
Żyła unosi czarne okulary - tak, oczywiście, że siedzi w przeciwsłonecznych okularach w budynku - i informuje mnie:
- To najlepsze miejsce przecież jest! Każden jeden ma blisko z pokoju!
- Wspaniale. Ale dlaczego akurat ja mam najbliżej?
Tak się składa, że korytarz jest w miarę szeroki, ale ja mam pokój na samym jego końcu. I ten stół niemal robi mi wjazd na chatę.
- No bo tutaj nikomu ten stół nie przeszkadza - tłumaczy Kot.
No rzeczywiście.
- Nikomu poza mną.
- Oj, Manieczka, nie przesadzaj - śmieje się Żyła. - Ty byś tylko narzekała!
No i dziękuję bardzo, to by było na tyle z dyskusji. Jak się mam kłócić z tymi debilami, jak oni mają liczebną przewagę?
- Dobra, weźcie mnie po prostu jakoś przepuśćcie.
- A po co? Siedź na dupie i jedz czekoladę. Przecież to twoje ulubione zajęcie.
Na rodzeństwo to jednak zawsze można liczyć.
- Jak chciałeś zabłysnąć, to trzeba się było brokatem posypać. Wstanie któryś łaskawie czy mam wyjebać ten stół do góry nogami i przejść środkiem?
- Okej, to może ja wstanę... - ofiaruje się Jasiek. - Ale czy ty się tu zmieścisz?
Nie, on nie jest złośliwy. On jest po prostu głupi.
- Ty się lepiej martw Angeliką i tym, czy ona się w normalne ubrania jeszcze mieści. Ja sobie sama poradzę.
- A dlaczego ma się nie mieścić?
- No nie wiem, może dlatego, że w ciąży rośnie brzuch?
- Faktycznie, racja - reflektuje się Jasiek. - O! Właśnie! Czy wy wiecie... - robi dramatyczną pauzę, najwyraźniej chcąc zbudować napięcie - że będzie druga dziewczynka?!
- No to słabo się starasz! - wybucha śmiechem Piotrek.
- Wiesz co - Ziobro wyraźnie się obraża - ty też masz jedną córkę.
- Ale syna też!
- Ja też będę miał!
- A jak ci nie wyjdzie?
- Wyjdzie!
- A kiedy?
- Czy ktoś mnie w końcu, kurwa, przepuści?!
Kot drapie się po swoim kocim wąsie i udziela mi rady, która doskonale tłumaczy, dlaczego on jest zawsze taką rozmemłaną oazą spokoju:
- Nie denerwuj się, Marzenka, złość piękności szkodzi.
- Mnie już, kurwa, nic bardziej nie zaszkodzi.
Ja po prostu nie wierzę, że to są dorośli ludzie, na dodatek elita sportowa tego kraju (bo że nie intelektualna - to wiadomo). Maciek poprawia fryzurę, Dawid nie - a powinien, Jasiek w końcu wstaje, a ja jakoś się przeciskam między stołem a ścianą. I tylko Piotrek oczywiście jest w pełni z siebie zadowolony. Czasem mu zazdroszczę. Zajął wczoraj dziewiętnaste miejsce, a i tak bardziej się cieszy od Kota, który był - a jakże - piąty.
Wydostałam się wreszcie z mojej twierdzy, ale wcale nie mam ochoty iść do trenera. No ja wiem, on nie jest taki zły, stara się i w ogóle... Tylko że on dla mnie wciąż jest obcy. Tak, tak, to moja wina, to ja się nie chcę się zaziomkować. No i trudno. Nie umiem w relacje międzyludzkie i już. A przede wszystkim potrzebuję czasu. Duuużo czasu. Może za pięć lat się zaprzyjaźnimy. Na razie panu trenerowi musi wystarczyć niepisany pakt o nieagresji.
Pukam do drzwi i wchodzę do środka dopiero, gdy słyszę zaproszenie, gdyż posiadam jakieś resztki kultury osobistej.
- O, Marzena, jesteś wreszcie. Spóźniłaś się piętnaście minut.
Jakie miłe powitanie.
- Przepraszam. Jacyś debile zastawili mi drzwi do pokoju stołem, bo chcieli sobie zagrać w pokera.
- Aha... jacyś goście? Może trzeba to było zgłosić na recepcji?
Czy oni wszyscy w tej Austrii jacyś tacy upośledzeni?
- Dałam sobie radę sama. Tylko niestety zajęło mi to trochę więcej czasu.
Widzę, że Skrobot siedzi w kącie i usiłuje nie wybuchnąć śmiechem. Chyba tylko on jeden ze wszystkich tu obecnych zdaje sobie sprawę z tego, kto najbardziej w tym hotelu lubi grać w pokera. Może i lepiej, że trener nie wie. Znowu by te sieroty zjechał, tak jak wtedy, kiedy urządzili sobie oficjalne ważenie w trakcie TCS-u. Myślę, że ten człowiek ma po prostu kija w dupie. Biedaczek.
- No dobrze, my już właściwie skończyliśmy, także myślę, że Kacper ci wszystko przekaże.
Ależ oczywiście. Kruczek by na mnie czekał nawet godzinę, a jak dalej bym nie przychodziła, w końcu by kogoś po mnie przysłał. Nie to nie. Przynajmniej szybko poszło.
Odwracam się na pięcie i wychodzę, bo co tam będę sterczeć na środku jak ten kołek. I tak wszystkie Gębale, Sobczyki i Małysze też się już rozchodzą. A na końcu wyłazi Skrobot, wyszczerzony od ucha do ucha.
- Jak tam, obiłaś komuś mordę?
- Ja? A w życiu! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- A nie wiem, nie wiem... Jakoś tak przypomniało mi się, że kiedyś chodziłem z fioletowym okiem. Ale to na pewno nie przez ciebie.
- No nie przeze mnie - zgadzam się. - To była twoja wina. Bo to chyba było wtedy, jak mnie tak okropnie łaskotałeś. Więc zasłużyłeś.
- Jak? Tak?
No do cholery! Czy ja naprawdę muszę podskakiwać na hotelowym korytarzu, bo temu idiocie się zachciało powtórki z rozrywki? A nie, wtedy to było w moim pokoju. Ale wciąż może się zakończyć takim samym akcentem jak wtedy.
- Skrobot, kurwa, grabisz sobie!
- Przepraszam, bardzo mi przykro.
- Widzę właśnie. Lepiej mi powiedz, o czym gadaliście przez te piętnaście minut.
- Nie chce mi się. Szczerze mówiąc, niczego odkrywczego się nie dowiedziałem. Chodźmy na jakąś kawę.
- Eee... Kacperku - sprowadzam go na ziemię. - Jest godzina dziewiętnasta.
- A, faktycznie. No to na jakiś soczek chodźmy.
- Kurwa, Skrobot, ja chcę iść do własnego pokoju, do własnego łóżka, okej?
- Bardzo chętnie pójdę z tobą - szczerzy się ten idiota. Czy on się coraz bardziej wdaje w swojego brata-erotomana, czy mi się wydaje?
- Chcę spać, jasne?
- No trudno. Odprowadzę cię.
- Nie trzeba. Trafię.
- Wiem. Ale i tak cię odprowadzę.
No ja pierdolę.
- Sześśśś Mania!
No ja pierdolę vol. 2.
- Chciałeś się jakoś wykazać? - zwracam się do Kacpra. - Proszę, możesz przejąć Krafta.
- Sześśś... yyy... Kasper?
- Tak, cześć - Skrobot uśmiecha się od ucha do ucha.
Ja nie wiem, jak to działa, ale prawie każdy człowiek o IQ wyższym od stonki ziemniaczanej na widok Krafta od razu się cieszy i wyczuwa niezły ubaw tanim kosztem. A to nie do końca tak działa. Bywa śmiesznie, ale bywa też w chuj męcząco. Na przykład wczoraj. I pewnie dzisiaj. Ze względu na przedwczorajszy konkurs. Kraft w każdej, absolutnie każdej, rozmowie wtrąca wzmiankę o swoim złotym medalu.
- Dzie idziecie?
- Do łóżka - wystrzela Skrobot, zanim ja zdążę go strzelić. W mordę.
- Dzie?! - Kraft robi wielkie oczy.
- Ja idę spać - mówię powoli, wyraźnie i spokojnie, choć krew mnie zalewa. - W moim pokoju. Kacper idzie spać. W swoim pokoju.
- Aaa... - Stefan kiwa głową. - A ja myślełem...
- No właśnie - wchodzę mu w słowo. - Więc dobranoc.
- Ech.. szkoda. Ciałem gadać z ktosiem.
Obawiam się, że żaden ktoś z własnej woli nie będzie chciał gadać z Kraftem.
- Słuchaj, my się prawie w ogóle nie znamy. Chodźmy na jakieś piwo.
A jednak. Skrobot zgubił mózg, potwierdzone info.
- Och! Szuper! Piwo, ja! Lubię piwo!
Hmm...
- Kacperku... - nachylam się i mówię mu do ucha. - Tylko tak trochę więcej tego piwa wypijcie...
Skrobot spogląda mi głęboko w oczy.
- A myślisz, że jaki mam zamiar?
Co prawda do następnego konkursu zostało jeszcze kilka dni, ale i tak Kraftowi nie zaszkodzi jak się upije i trochę pocierpi. Chyba jestem złym człowiekiem.
Ale Skrobot też jest złym człowiekiem, więc nie jestem w tym sama.
- Okej. Wypijcie za mnie kolejkę albo dwie...
- Ja! Wypiję! Może biere Michi z nami?
- Pewnie jest zajęty. Nie zawracajcie mu głowy.
Nie, nie, nie. Będą mieć liczebną przewagę i to oni upiją Skrobota, zamiast Skrobot ich. Ja to muszę o wszystkim myśleć.
- Idźcie już.
Krzyżyk na drogę.

Piotrek płacze. Nigdy nie widziałam, żeby Piotrek płakał. Ja chyba potrzebuję, żeby mnie ktoś uszczypnął. A on, zdaje się, potrzebuje tego nawet bardziej niż ja. Bo właśnie został brązowym medalistą Mistrzostw Świata. Tak jest, ten niezrównoważony koleżka, który zawsze mnie irytował tym, że nie wykorzystuje swojego potencjału, wreszcie nam wszystkim zamknął mordy. Proszę bardzo, janusze mogą wrócić do swoich piw, a ja mogę wrócić do obrażania Murańki. Którego prawdopodobnie nawet własne dziecko nie poważa.
Już nawet mi nie przeszkadza, że Skrobot jest beznadziejny i nie potrafi nawet Krafta upić na tyle, żeby miał tygodniowego kaca. Trudno, w drużynie i tak złota nie zdobędzie, niech sobie Szczurowiewiórka nie myśli. To nie Austria ma czterech zawodników w pierwszej dziesiątce dzisiejszego konkursu.
Głupio mi tak stać z boku jak kołek, ale jakoś nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu kogoś, kto płacze. Zwłaszcza, jeśli do płaczu nie ma powodu. Ale nic to, na szczęście mamy w kadrze co najmniej kilku świrów, którzy tak tego biednego Piotrka klepią po plecach, że zaraz mu kręgosłup przetrącą. Pierwszy oczywiście Kamil, bo on zawsze jest kulką szczęścia, jak komukolwiek z naszej drużyny cokolwiek wyjdzie. Nawet Kot się z tej wielkiej radości uśmiechnął, niech fotoreporterzy i hotki korzystają. Do mnie natomiast zbliża się ten koleś, co zamiast Szczęsnego wywiady przeprowadza. Najwyraźniej w TVP uznali, że Seby już lepiej słuchać, niż na niego patrzeć. Tak czy inaczej chyba jeszcze nikt temu chłoptasiowi nie powiedział, że ze mną się nie rozmawia. Dla własnego bezpieczeństwa.
- Przepraszam, nie wie pani, kiedy będzie dekoracja? Bo według oficjalnej rozpiski powinna się odbyć dziesięć minut temu.
Ludzie są naprawdę niesamowici.
- Jak miała się odbyć dziesięć minut temu, jak dziesięć minut temu trwał jeszcze konkurs?
- Ach, no naturalnie, oczywiście... ale pomyślałem sobie, że pani na pewno jest zorientowana, więc dopytam.
Eee... aha.
- Najwyraźniej nie jestem aż tak zorientowana.
- A to trudno - macha ręką. - Piękny dzień dzisiaj.
Pieprzony meteorolog. Ostentacyjnie naciągam czapkę na uszy.
- To znaczy miałem na myśli, że piękny dzień dla polskiego sportu, bo rzeczywiście trochę zimno.
- A pan przypadkiem jakichś wywiadów nie musi przeprowadzać? Za co panu płacą?
Facet przestępuje z nogi na nogę. Może to z zimna.
- Na razie nie. Po prostu teraz za duże zamieszanie, żeby się tam pchać. I tak nikt nie chciałby ze mną rozmawiać.
Niby zdaje sobie z tego sprawę, ale nie do końca. Bo do mnie jednak nawija.
- Pani jedna, tylu mężczyzn... chyba muszą panią nosić na rękach.
No. Akurat.
- Chyba nie.
- Ja na ich miejscu bym nosił.
Kręgosłup by se złamał, a nie nosił.
- No nie sądzę.
- Dlaczego? Pani jest taką atrakcyjną kobietą...
Zaczynam się krztusić. Ktoś tu chyba powinien nabyć mocniejsze okulary.
- Jakiś problem? - u mojego boku, ni stąd, ni zowąd, pojawia się Kacperek. I obejmuje mnie w pasie. Przyłożyć mu już czy za chwilę?
- Nie, nie... Po prostu tak sobie rozmawiamy z panią Marzeną... ale zdaje się, że chyba muszę już iść...
- Chyba rzeczywiście pan musi - potwierdza Skrobot, a mnie coraz bardziej chce się śmiać.
- Tak.. yyy... Do widzenia, było mi bardzo miło.
- Co tam? Zebrało się facetowi na podryw? - dopytuje się Skrobot, kiedy koleś już znika w tłumie.
- Nie wiem, nie znam się na tym. Uciążliwy był. W ogóle dziękuję ci uprzejmie. A teraz zabieraj łapy.
- A jeśli nie chcę?
- To ci w tym pomogę.
Skrobot ostatnio się zrobił okropnie namolny. No jak słowo daję, ja zupełnie nie rozumiem, co on we mnie widzi. Niech się z tym dziennikarzem na zwierzenia umówią.
- Ty to potrafisz faceta spławić. Zimno ci będzie, jak cię puszczę, wiesz?
No dobra, jest to silny argument i chyba zaczynam się łamać...
- A wszystko mi jedno. Patrz, idą w stronę podium!
Ale Piotrek jest absolutnie nieprzytomny. Narty mu Małysz niesie, jacyś ludzie mu pokazują gdzie iść, a ten się kręci w kółko.
- Myślę, że Piotrek w życiu takiego szoku nie przeżył - zauważa Skrobot, a ja się nie mogę z nim nie zgodzić.
Jak się ktoś Krafta dopytuje, czy już wchodzić na podium, to chyba jest z nim kiepsko. O, a teraz mu rękawiczka spadła na ziemię. Rany boskie, niechże ktoś tam leci, bo on przecież zaraz zemdleje!
- Czy myślisz, że będzie go trzeba pobudzić jakimiś procentami? - pyta Skrobot.
- Wiesz co? Ty się już nie bierz za żadne procenty. Znowu, tak jak z Kraftem, wyjdzie ci na odwrót niż trzeba i tyle będzie pożytku, że z medalem w drużynie się pożegnamy.
- No przecież go upiłem, tylko zdążył wytrzeźwieć.
- No właśnie. A miał nie zdążyć.
- Przez trzy dni?
- Nawet i przez tydzień, jakby było trzeba.
- Ty wstrętna babo...
- Nie jestem wstrętna. Jestem zapobiegliwa.

Nie powinnam narzekać, bo mamy już jeden medal i dziś też możemy jakiś mieć, jeśli oczywiście mój brat nie odwali maniany, ale chyba powoli zaczynam mieć dość tych mistrzostw.
- Jestem zmęczona. Okropnie. Usypiam na stojąco. I wszystkie mięśnie mnie bolą. Mamy jakąś czekoladę?
- Mamy - Skrobot wyciąga z plecaka Milkę. - Mogę ci zrobić masaż dla rozluźnienia.
Wymyślił, naprawdę.
- Spierdalaj. Od kiedy z ciebie taki masażysta?
- Od kiedy tego potrzebujesz.
Halo, sprzedam Skrobota wielofunkcyjnego. Czy ktoś potrzebuje? Bo ja nie bardzo.
Chociaż no... właściwie załatwia mi czekoladę... i herbatę... Przemyślę jeszcze kwestię tej sprzedaży.
- Nie mam czasu na takie pierdoły. Konkurs startuje za dwie godziny. Ej... czy ktoś puka do drzwi?
Jestem w ciężkim szoku, bo to oznacza, że na nasze terytorium chce wejść ktoś obcy. A to z kolei oznacza, że zobaczy, jak my sobie pracujemy, a to jest bardzo niewskazane. Bo, wbrew pozorom, to nie jest tylko takie mizianie se szczoteczką po nartach, choć większości kibiców prawdopodobnie tak się wydaje.
- To ja otworzę - decyduję i podchodzę do drzwi. Naciskam klamkę, popycham... i widzę Krafta. Może dlatego mam już trochę dość tych mistrzostw? Bo widzę go codziennie po dziesięć razy, a na dodatek muszę rozszyfrowywać co on właściwie do mnie mówi.
- Sześśś, Mania... - wita mnie, ale jakiś taki zrezygnowany jest. - Mogem wejś?
No i co? Wpuszczać go?
- Dobra, wchodź.
Skrobot unosi lewą brew, ale nie komentuje, a Kraft tymczasem zasiada na ławeczce w kącie. Bardzo dobrze. Zarzuci się go jakimiś ciuchami i nie będzie nic widział.
- Martwiem się - zwierza się Stefan. - Nie wygrywamy dziś.
Też tak uważam.
- Już dwa razy wygrałeś, chyba ci wystarczy.
- Ale ciałem czy. A Norwegi, Niemcy albo Polska mogą być lepszy - wzdycha Kraft, a ja się zastanawiam, czy on ma nie po kolei w głowie. To znaczy, że ma - to wiem, ale w sensie życiowym. W sensie sportowym wydawał się w miarę normalny. Ale nie mam zamiaru mu przeprowadzać terapii podnoszącej morale.
- To prawda. Jesteśmy lepsi od was. Trudno.
- Tag - kiwa głową Kraft. - Ale to ja mam misssszzz...ostwo świata. Dwa! - szczerzy się. - To szuper.
A już zaczynało być tak fajnie.
- Ale dziś nie wygrasz.
- Nie - zgadza się. - Ale za to mam najlepszy przyjaciel na świat! I próbujemy mieć medal!
Och, Boże... Dlaczego on się stara mówić po polsku?
- Co?
- No Michi... Wisz, on chce medal, to musimy szuper szkakać i może bedzie brązowy.
Matko kochano, chyba już nie chcę tego słuchać.
- Fajnie, to idź, przygotuj się do zawodów i możecie mieć brązowy medal.
- Dobre, tag zrobię!
- Super.
- Tag! To sześśś!
Kraft wychodzi, a ja dla odmiany siadam na ławce i napycham się czekoladą dla przywrócenia równowagi psychicznej. Jeśli kiedyś trafię do psychiatryka, chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, dlaczego.

Okej, Stefan Kraft jest jakimś jasnowidzem i nie mam nic przeciwko temu, dopóki przepowiada sukcesy Polakom. Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot, Kamil Stoch. Proszę państwa, oto Mistrzowie Świata! Jestem tak dumna, jak chyba jeszcze nigdy w życiu! A najbardziej dumna jestem z mojego własnego brata, który wytrzymał jak go ściągali dwa razy z belki i mimo tego skoczył jak człowiek. Podejrzewam, że z tego wszystkiego aż będę dla niego miła przez najbliższe trzy dni. Nie no, naprawdę, jak tak dalej pójdzie, to ten sezon ze mnie zrobi jakiegoś optymistę i uprzejmego człowieka. Nigdy nie sądziłam, że to mi grozi.
Jest druga w nocy, a więc już właściwie następny dzień, i dopiero teraz wreszcie usiadłam na dupie. Nie mam nawet siły się myć, ani przebierać w piżamę. Najchętniej bym sobie tak po prostu legła na łóżeczku w kadrowym dresie. I właśnie w tym momencie do mojego pokoju wchodzi Piotrek. Czy jemu na mózg padło?
- Marzenka...
- Czy ty wiesz, która jest godzina?
- Wiem, ale tylko jedno żem ci chciał powiedzieć. My teraz będziemy pić, to nas lepiej nie budź za wcześnie. No. To tyle. A ty se śpij, bo żeś pewnie jest zmęczona.
Czasem tej roboty nienawidzę. A czasem myślę sobie, że wygrałam los na loterii.
__________

Ostrzegałam na Twitterze, że rozdział zawiera duże ilości Kacperka, także czuję się nieco usprawiedliwiona ;) Dobrze mi się pisało ten rozdział, mam nadzieję, że to czuć także przy czytaniu. I z tego miejsca proszę Was pięknie o komentarze, bo to chyba najprzyjemniejsza część tej całej zabawy w pisanie ;)