piątek, 19 czerwca 2015

25. Granice mojej wytrzymałości

Sytuacja jest krytyczna. I nie mówię tu bynajmniej o sytuacji w kadrze (a mogłabym), ale o tej panującej w moim domu. Problem nazywa się Izabela niestety Kubacka. I chciałby przeforsować dietetyczną wigilię. A na co jak na co, ale na to nie pozwolę.
Bo u Izunii w domu rodzinnym podobno takie rozwiązania świetnie się sprawdzają. No fantastycznie, to niech może się wyprowadzi po prostu i wszyscy będą zadowoleni. Najgorsze jest to, że jednakowoż nie mam za wiele do gadania, bo zaraz wybywam na Mistrzostwa Polski (wygra Żyła, więc po co to w ogóle organizować) i do domu wrócę raczej w godzinach mocno wieczornych.
No nie, jeszcze Skrobota muszę po drodze zwinąć, bo mu się audi biedakowi zepsuło. A jak mnie zapyta, czy może prowadzić, to go wyrzucę przez okno tego mojego seicento rocznik 2002. Mógł se takie samo kupić, a nie teraz jojczyć.
- Marzena, czy ty wychodzisz z domu?
Uch... Policz do trzydziestu...
- Tak.
- Aha, a mogłabyś zahaczyć o sklep?
- Nie.
Izunii wyraźnie rzednie mina.
- Bardzo szkoda, bo potrzebuję migdałów.
- Przecież one chyba mają jakieś kalorie - zastanawiam się głośno. - Aha, już wiem. To nie ty potrzebujesz, tylko mama.
- Nieprawda - obrusza się Izunia. - Ja potrzebuję. Do dekoracji.
- Do dekoracji? A co ty chcesz dekorować? Suchą bułkę?
- Mam zamiar zrobić ciasto.
- Ach ciasto. No brzmi groźnie. Ale nie będę musiała tego jeść?
- Nie. Bynajmniej. Dawid na pewno bardzo chętnie zje.
- Na pewno.
Zbieram się, wychodzę i jadę moim kieszonkowym BMW do Skrobotów. No miodzio pogoda, jak tak dalej pójdzie to może koło lutego będzie prawdziwa zima. Zajeżdżam na podjazd, parkuję, wysiadam i podchodzę do drzwi. I uderzam ręką z całej siły. Bo w tym domu nie ma dzwonka i już. Po prostu nie. Bo nie.
Otwiera mi Kamil Skrobot bez koszulki. No dzień dobry.
- Ooo, cześć Marzena. Wchodź, wchodź.
Jak to miło, że bracia Skrobot zakończyli już te swoje prymitywne próby skakania na nartach, a tym samym okres suchoklatesów. Teraz to jest przynajmniej na co ewentualnie popatrzeć.
- Wołać tego nieroba? - informuje się uprzejmie Kamil.
- Tak, tak... - odpowiadam niewyraźnie, bo myśl mi ucieka w zgoła inne rejony.
- DE-BI-LUUU!!!
No jak miło, może się człowiek poczuć jak u siebie w domu.
- No i co drzesz japę, idioto?! - na schodach pojawia się Kacper.
- Twoja laska na ciebie czeka, a tobie się nawet na dół nie chce zejść.
- Możesz się zamknąć.
- Dzięki za pozwolenie. A właśnie, Marzena - ciągnie temat Kamil. - Kiedy ślub? Bo się już mama nie może doczekać.
-  A ty byś się może ubrał - warczy Kacper.
- Ojojoj, a może mi ciepło...
- Właśnie, Kacperku, może faktycznie - czuję się zmuszona do interwencji.
- To ja widzę, że niektórzy lubią efekty wizualne...
- Dobra, dobra. Nie czuj się bynajmniej wyjątkowo. Ja mam ciężkie przeżycia po Izunii, muszę odreagować.
- Co się znowu stało? - pyta Kamil.
- Kazała mi migdały kupić, wyobrażasz sobie?
- No coś takiego! Nie no, to już jest ewidentna przesada.
- Prawda? Ja tak samo uważam.
- Dobra, Mania, jedziemy? - włącza się Kacper.
- Możemy jechać. Skrobot numer dwa, zabierasz się z nami?
- Pojadę później. Nie będę wam przecież przeszkadzać. Was dwoje, samochód... No wiesz.
- Jasne... Zdarza ci się czasem myśleć o czymś innym?
- A jak sądzisz? - Kamil uśmiecha się wymownie.
- Jedziemy - podejmuje męską decyzję Kacper. Ubiera kurtkę, buty i ciągnie mnie za rękę w stronę wyjścia. - A ty sieroto, to się puknij w łeb - rzuca na odchodnym.
- No to cześć, Marzena! - słyszę jeszcze adekwatną odpowiedź Kamila, zanim zostaję wręcz wepchnięta za kierownicę.
- Boże, jak on mnie wkurwia!
Ulala. Czyżbym się przyczyniła do rodzinnego konfliktu?
- Kacperku, czy ty nie histeryzujesz troszeczkę?
- Troszeczkę - warczy. - Bo on jest przecież taki, kurwa, zajebisty.
- Nie chciałabym się wtrącać - wtrącam się. - Ale u was to chyba rodzinne, nie?
Kacper coś tam mruczy pod nosem, ale rumieńce mu się pojawiły.
To mu jeszcze daję buziaka. Żeby mu przeszło.
Bo mając Izunię w domu, nie mogę mieć jeszcze naburmuszonego Skrobota poza domem. To by już przekraczało granice mojej wytrzymałości.

Mistrzostwa Polski takie oszałamiające. Uszanowanko.
I po co to w ogóle organizować, jak większa rywalizacja jest o ostatnie miejsce niż o pierwsze. A nasz biedny trener ma wybrać z tej bandy sierot zestaw na Turniej Czterech Skoczni. Ja pierdzielę, będziemy walczyć na równi z Kazachami.
Jutro wigilia i ogólnie mi się to wszystko nie podoba. Dania Izunii mi się nie podobają (chociaż jeszcze nie wiem, co będzie), światopogląd Izunii mi się nie podoba i osoba Izunii mi się nie podoba. Trudno, zamieszkam ze Skrobotami, ich mama się przynajmniej ucieszy z mojej obecności.
- No i dupa. To już koniec.
Super, a teraz będę robić za psychologa.
- Co jest, Kocie?
- No chyba widziałaś.
Fakt, widziałam. Dyspozycja Maciejki przypomina tę, którą prezentuje jego brat na co dzień. Szczerze współczuję. 
- I ja nie wiem, co jest źle!
Cóż, gdybym była wredna mogłabym mu powiedzieć, że teraz będzie miał dużo czasu, żeby się dowiedzieć, bo cztery skocznie w telewizorze sobie obejrzy, ale jako że mam wiele taktu i wyczucia gryzę się w język. Aż boli.
- Ty się naprawdę umów z psychiatrą.
- Ja nie mam żadnych problemów psychicznych! - oponuje buntowniczo Maciek.
- Tak, tak. Już o tym rozmawialiśmy jakiś czas temu. Wtedy jak raczyłeś upierdolić cały sprzęt nutellą. Przypominasz sobie może?
- Bo to była po prostu ten... sytuacja krytyczna. Raz w życiu mi się dołek trafił i od razu wielkie halo - mruczy Kot, wielce umęczony swoją kocią dolą. Po czym poprawia fryzurkę. Ja może specjalistą nie jestem, ale jak na mój gust to on jest zdrowo pierdolnięty.
- Kotek, wrzuć na luz, a wyrzuć lustro. Zobaczysz, wszystko na tym zyska. Od twoich skoków zaczynając, a na związku kończąc.
- Oj, no ale wiesz...
- Tak, wiem. Kiedy ostatnio powiedziałeś Kasi, że ładnie wygląda?
Tutaj następuje taka dramatyczna pauza, gdyż Kocię nie może sobie takiej sytuacji przypomnieć, gdyż taka sytuacja w przyrodzie nie występuje. I nikogo, kto Kota zna, to bynajmniej nie dziwi.
- To myślisz, że ona by chciała coś takiego usłyszeć?
- Myślę.
- No dobra, ale skakać to mi to nie pomoże.
- Nie. Ale też nie zaszkodzi.
- Właściwie... A nie wiem już sam. Dobra, spróbuję. Ale może  mi się nie udać, bo wiesz, nie mam doświadczenia po prostu w mówieniu komplementów.
- Za to masz w słuchaniu. Od gimbazy.
- Oj, no...
- Nie próbuj się tłumaczyć. Jesteś przypadkiem beznadziejnym, Kocie.
- Dzięki...
- Ale Kasi to odpowiada - dodaję prędko, bo przecież tego ciołka zaraz wepchnę w jeszcze głębszy dołek. - Weź ty tę dziewczynę doceń.
- Mhm. Fajna jest.
- No ja myślę, że fajna!
Jak na mój gust, to ona w ogóle jest aniołem, że mu jeszcze nie strzeliła w pysk, tylko znosi te jego wahania nastrojów. Jakby on co najmniej w jakiejś ciąży był. Albo jeszcze gorzej.
- Racja. Kurde, ja normalnie sam sobie zazdroszczę! - wyskakuje nagle z wyznaniem Maciejka. - Ale jaja!

Wigilia to jest naprawdę trudny dzień. Niby ładny, ale coś jakoś nie bardzo. Powinnam być przykładnym katolikiem i pojednać się z Izunią, lecz niestety nie jest to możliwe. Czuję, że chyba jednak jestem człowiekiem małej wiary. Nie jestem taka znowu z siebie dumna, ale to jest silniejsze ode mnie. Cóż. Będę musiała z tym żyć. Izunia również.
A jak ewentualnie nie da rady, to niech się wyprowadzi czy coś.
Siłą jej nie będę zatrzymywać.
Zbieram się w sobie, coby się ogarnąć i na dół zejść, ale jakoś opornie mi to idzie. Nie wytrzymię tego, jak słowo daję.
Sms. Czyżby czwarty dziś od sieci? Kocham mojego operatora. Najbardziej to lubię, jak do mnie o trzeciej w nocy pisze.
A nie. To Kacperek:
Prosze cie nie zabij Izy
No ja błagam. Co to ma być?
Czy on nie ma w tej chwili nic lepszego do roboty od wysyłania mi sms-ów wątpliwie przyjemnych w treści? Pierwsza gwiazdka, te sprawy. Niech już lepiej siedzi i wpierdziela uszka w barszczu czy tam grzybową, czy co tam jeszcze. A ja się sobą sama zajmę.
Wlasnie pokazalam ci mentalnie srodkowy palec. wesolych swiat kacperku :*
__________

Powrót w okolicach wakacji to chyba nie był strzał w dziesiątkę. Odnoszę wrażenie, że jakikolwiek ruch sieciowy jest bliski zerowemu. Może wszyscy mają sesję, może pakują się na Bahamy, a może ja po prostu tak obniżyłam poziom pisania. Tak czy inaczej na razie rozdziały będę wrzucać nie częściej niż co dwa - trzy tygodnie. I tak prawie nikt tego nie czyta. Tym bardziej dziękuję tym, którzy skrobią jakiś komentarz ;)