piątek, 3 maja 2019

65. Krzyżyk na drogę

Są takie momenty, że mam ochotę wysłać ich wszystkich w kosmos. I mówiąc wszystkich, mam na myśli całą płeć przeciwną. Z kobietami praktycznie w ogóle nie mam do czynienia, więc mają mniej okazji do wkurwienia mnie. Choć fakt, że niektórym również wychodzi to wybitnie.
Jest już taka pora, że naprawdę aż się prosi, żeby iść spać. Ale oczywiście nie. Lepiej zwalić mi się całą bandą na łeb. Nieświadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa, jakieś pół godziny temu poszłam się kąpać. W pokoju był wtedy tylko Dawid. Wyszłam z łazienki przed pięcioma minutami. W pokoju pojawiło się nagle pół tuzina chłopa więcej. I dwie gitary na dodatek. Ponieważ Pieter z Kotem postanowili uczcić podwójne polskie podium jakimś występem artystycznym. Proponowałabym raczej, żeby uczcili je jutrzejszym przyzwoitym występem w konkursie, ale to aktualnie przerasta możliwości Maciejki. Chwycił się więc za gitarę, a że Żyła również zawsze bardzo chętnie zrobi z siebie błazna, także postanowił poznęcać się nad naszymi uszami.
Nie no, dobra, i tak jest już mniejszy dramat niż choćby rok temu, ale nie zmienia to faktu, że wolałabym raczej spać niż tego słuchać. Tymczasem siedzę sobie po turecku na łóżku, odziana w piżamę, z ulubioną czekoladą polskich skoczków w dłoni. Chciałabym się położyć, ale oczywiście nie ma na tyle miejsca, gdyż swoje chude zady posadzili tu Szybki, Kot i Miszcz. I tylko ten ostatni wpadł na to, że ja się już nie zmieszczę, wobec czego kulturalnie kazał Kubie spadać na podłogę. Hierarchia w stadzie musi zostać zachowana.
Reasumując, powinnam się cieszyć, że w ogóle mam gdzie siedzieć, a nie narzekać, że nie mogę się położyć we własnym łóżku.
Wszyscy zamknęli mordy, z determinacją godną pozazdroszczenia usiłują rozkoszować się radosną twórczością duetu Kot & Żyła. Ja natomiast staram się esemesowo wyperswadować Kraftowi pomysł złożenia mi wizyty. Zajął biedaczek czwarte miejsce i wciąż jest mu przykro, a nie chce się Hayboeckowi wypłakiwać w rękaw, gdyż tamten nie wszedł do drugiej serii i nawet Stefan wyczuwa, że byłby to lekki nietakt.
Za to nie widzi problemu w przyjściu do mojego pokoju po godzinie dwudziestej drugiej. Zresztą nie on jeden.
- Chłopcy, weźcie się z łaski swojej udajcie w kimę - mówię, bo dotarłam do połowy czekolady, a pasowałoby, żeby coś mi zostało też na jutro. A wiem, że jak nie pójdę spać, to z nudów będę żreć.
Nie są specjalnie zachwyceni tą propozycją.
- Jeszcze jest wcześnie...
- No co ty, Marzenka...
- Niech chłopaki coś jeszcze zagrają...
- Ja bym włączył jakiś film...
- Przecież jutro możemy dłużej pospać...
Kto może, ten może.
- No akurat ja nastawiam budzik na siódmą. Ale proszę bardzo, wy się możecie przenieść do Piotrka i Maćka. Grać na gitarze albo w bierki, albo oglądać Titanica do czwartej rano.
I modlić się, żeby trener nie usłyszał, że jeszcze nie śpicie.
Entuzjazmu wielkiego wciąż nie wykazują, ale posłusznie wstają i jeden po drugim wychodzą. Zastanawiam się czy Dawid idzie z nimi, czy jednak zostaje.
No cóż. Idzie.
Krzyżyk na drogę.
Myję zęby, po czym zerkam jeszcze raz na telefon. Kolejny sms od Krafta.

Dopsze Mania. Idem spac, morze jutro wygrywam.

Morze.
Cholera, chętnie bym pojechała nad morze.
Stefan Kraft potrafi wzbudzać naprawdę ciekawe ciągi skojarzeń.
Na razie za oknem noc góry, śnieg i skocznie, więc też nie mam powodów do narzekań, ale wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu. A w ogóle to ciągnie nas do tego, co aktualnie nieosiągalne.
Chyba już powinnam iść spać, bo mi się faza filozofa włącza. Ewidentnie jestem już zmęczona.

Co się w tym Predazzo wyczynia to ja zupełnie nie ogarniam, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wczoraj Dawid z Kamilem stali na podium, a dziś też sporo wskazuje na to, że może być nieźle.
Postanawiam zignorować fakt, że na pierwsze cztery skoki drugiej serii, trzy zostały wykonane przez Polaków. Istotne jest, że Dawid po pierwszej serii prowadzi. Oczywiście może to koncertowo zjebać, wcale bym się bardzo nie zdziwiła, ale jakoś tak w Engelbergu i w Predazzo czasem się nam przytrafiają cuda. Więc kto wie. Może akurat nie zjebie.
O, proszę, Piotrek się poprawił, powinien awansować o kilka miejsc.
- Wcale nie widać, że do pierwszej w nocy grał na gitarze - śmieje się Stefek.
Gryzę się w język zanim zaproponuję Huli, żeby może w takim razie też pograł na gitarze i mówię tylko:
- No. Rzeczywiście.
Skaczą kolejni zawodnicy, a w międzyczasie do mnie i do Stefanka dołącza Kot i Kruczek, który nie wiadomo czemu wciąż jeszcze koczuje pod skocznią. Jego dzisiejsza misja dobiegła przecież końca tak gdzieś po dwudziestu skokach pierwszej serii. Kadra włoska prezentuje niestety poziom umiarkowanie kazachski. I nic nie zapowiada poprawy. Ani pozostania trenera na następny sezon. Ale on sam nie wygląda na specjalnie zmartwionego tym faktem, więc ja też się nie przejmuję, mam ważniejsze sprawy na głowie.
O, teraz Kamil, skubany. Bycie mistrzem wszystkiego o czymś świadczy, co tu będziemy dużo mówić. Nie musi być w formie życia, żeby być groźnym. Co za gość.
Skaczą kolejni zawodnicy, Kruczek o czymś zawzięcie dyskutuje z chłopakami, ale ja jakoś nie mam ochoty się włączać w tę rozmowę. No bo o czym oni mogą gadać. O pozycji najazdowej albo o sylwetce w locie. To przecież ja i tak wiem, co oni mają do powiedzenia na ten temat. Znamy się nie od wczoraj.
A tymczasem skacze Kraft. Odległość dosyć frajerska, ale Kamila wyprzedza. Cholera jasna no, ta Szczurowiewiórka to za grosz taktu i wyczucia nie ma.
Nagle, nie wiem kiedy i skąd, po mojej prawicy pojawia się Skrobot.
- Jak przeczucia? - pyta.
Ale ja tylko macham ręką. Moje przeczucia są coraz gorsze.
Teraz Ryoyu. Też słabo, ale jemu przynajmniej nie dodali Bóg wie ile punktów za wiatr. Czyli Kamil już na pewno na podium, a więc mogę powstrzymać chęć mordu na pewnym niewinnym stworzeniu. Jeszcze by mnie obrońcy praw zwierząt dojechali i tyle bym z tego miała.
Ostatni frajer na górze został. Mam tylko nadzieję, że sobie krzywdy nie zrobi z wrażenia, bo jednak nie jest przyzwyczajony do skakania na końcu.
Rusza. Wybija się.
O nie wierzę.
Dołożył wszystkim dziesięć metrów.
- Kurde, Kacper Skrobot, trzymaj mnie - mówię słabo. - Czy mój brat właśnie wygrał konkurs Pucharu Świata?
- Wszystko na to wskazuje - śmieje się Kacper i zbija żółwika z chłopakami.
A ja jestem w ciężkim szoku. No bo niby Dawid ma medal olimpijski i nawet mistrzostwo świata, ale to wszystko razem z drużyną. Osiem równych skoków, bla, bla, bla... Żadnych wpadek, ale też żadnych fajerwerków być nie musi. A teraz... Teraz im serio dołożył.
Czy w tej sytuacji powinnam przestać mu ubliżać?
Cóż, może i powinnam. Ale nie mam zamiaru.
Ałaaa, cholera jasna! Dostaję z bara tak mocno, że mnie prawie przewraca. Oglądam się, co to za olbrzym mnie staranować chciał, ale okazuje się, że to tylko Kot leci na złamanie karku, żeby się ogrzać w blasku zwycięzcy.
Skrobot łapie mnie za łokieć, w ostatniej chwili powstrzymując mnie przed bliskim spotkaniem z barierką.
- Chyba naprawdę osłabłaś z wrażenia.
- No, albo Kot dostał owsików. Czy on jest normalny?
- Mam odpowiadać?
- Nie musisz.
A, no oczywiście, nawet z Kamilem Dawida podnieśli. Czego ten Kot nie zrobi, żeby się w kamerze znaleźć... A niechby się tak Dawid na nim mocniej oparł. Za ten mój bark cholerny. Ale to chyba ja bym Kotu musiała na ramieniu usiąść, żeby odczuł, nie taki kościotrup. Już trudno. Niech chociaż tyle radości ma, prawdopodobnie to jego jedyny kontakt z podium w tym sezonie.
Wreszcie kończą ten cyrk i podchodzą do nas. Już mam wydusić jakąś pochwałę, kiedy Dawid bez najmniejszego ostrzeżenia, za to uśmiechnięty od ucha do ucha, przytula mnie tak mocno, że aż mi odcina dopływ powietrza. Czy oni wszyscy się dziś uparli, żeby mnie życia pozbawić?
Następuje prowizoryczne ogarnięcie sprzętu, w międzyczasie jakieś szybkie wywiady i już lecimy wszyscy na dekorację. Słyszę tylko jak Małysz ciągle wszystkim powtarza no ja to się popłakałem i wygląda, jakby się zaraz miał od nowa popłakać.
Co za podium, Boże kochany.
Kraft się jak zwykle wpieprza między wódkę a zakąskę, a na dodatek jest wielce z siebie zadowolony. No jakoś mnie to nie dziwi. Ale też tak bardzo mi nie przeszkadza. Jeśli dwie trzecie podium zajmują nasi, to naprawdę tę trzecią jednostkę, nawet najbardziej ułomną, się zniesie.
Hymn tak pięknie grają, o rety. Zerkam ukradkiem na Małysza, faktycznie znowu mu się oczy spociły. Co za chłop. Mało w życiu wygrał, że go zwycięstwo jakiegoś Kubackiego wzrusza?
I już. Koniec. Teraz jeszcze chwila dla fotoreporterów.
- Uuu... ale ci się oczka błyszczą - śmieje się Skrobot, zaglądając mi w twarz.
- Pff... akurat - mrugam szybko kilka razy. - Lepiej sobie na Adama popatrz. Temu to się dopiero błyszczą.
- Tak, Marzenka, oczywiście.
- No tak.
- No dobrze, wierzę ci.
- Serio. Żeby mnie ruszyło, to by chyba Dawid mistrzem świata musiał zostać. Albo olimpijskim.
- Mhm. Jasne.
- Kurde no. Skrobot, nie denerwuj mnie.
- Ale ja już nawet nic nie mówię.
- No i dobrze. O matko.
- Co? Aaa... - Kacper spogląda w tym samym kierunku co ja.
Oczywiście, że Stefan Kraft musi się ze mną podzielić wrażeniami z konkursu.
- Ale szuper, nie? Mania, ty cieszysz, ja widzem! Sześśś, Kasper!
- Cześć - śmieje się Skrobot. - Ja już lepiej pójdę. Mam dużo pracy.
- Tak, musimy już iść - potwierdzam, ale ten zdrajca wyraźnie ma ochotę sobie ze mnie zrobić jaja.
- Marzenka, spokojnie. Możecie sobie porozmawiać. Ja się naprawdę wszystkim zajmę.
- Fajny ten Kasper - mówi Stefan, kiedy Skrobot już odchodzi, odprowadzany przez mój żądny mordu wzrok. - To jes twój chopak czy co?
Jezus Maria.
- Nie.
- Nie? - Stefan jest wyraźnie zdziwiony.
- Nie.
- Dziwni.
Sam jesteś dziwni.
Czuję, że telefon wibruje mi w kieszeni. Lepszej wymówki już nie znajdę.
- Przepraszam cię, ale muszę ode... brać - kończę z rozpędu, bo na wyświetlaczu pojawia mi się Thomas Morgenstern. Po co on niby dzwoni?
- Dobry, to mówimy później w hotel - poddaje się Kraft i bez większych protestów idzie sobie w pizdu.
Czyli w zasadzie teraz już nie musiałabym odbierać tego telefonu. Ale chyba jestem ciekawa.
- Halo?
- Cześć, Mania, świetny konkurs, gratuluję!
Matko kochana, wystrzelił jak z armaty.
- Hmm... dzięki. Z tego powodu aż musiałeś zadzwonić? Nie wystarczyło napisać? Ja tu jestem dosyć zajęta.
- A jednak odebrałaś.
- Tak. Postanowiłam, że ci trochę licznik obciążę. Pewnie ładnie zapłacisz za te gratulacje.
W sumie to nie wiem ile kosztują połączenia międzynarodowe, ale obstawiam, że jednak trochę więcej niż normalne. Może ludzie w Austrii nie mają tej świadomości, to wolę zawczasu powiadomić, żeby potem nie było na mnie.
- Pieniądze to nie wszystko.
- No, no, ale z ciebie filozof - prycham i decyduję iść wreszcie do naszego domku.
- A z ciebie jak zwykle szyderca.
- Absolutnie. Jestem dziś nastawiona niezwykle pokojowo do całego świata.
- Cieszę się.
- Spokojnie. Nawet jak bym gryzła i kopała, to przez telefon i tak nic ci nie zrobię.
- To fakt. Mocno uspokajająca świadomość.
- Od kiedy ty się mnie aż tak boisz?
- Od zawsze - śmieje się Morgi.
No cóż. Polemizowałabym.
- I dobrze - ucinam temat, bo jakoś mi się odechciało gadać. - Muszę już kończyć.
- Jasne, rozumiem. To do zobaczenia kiedyś tam.
O, właśnie dotarłam pod nasz domek.
- Do zobaczenia - rozłączam się i wchodzę do środka. Pasowałoby się w końcu wziąć do roboty.
__________

Nie zachwyca mnie ten rozdział.