Ja wiem, że Klemens Murańka to jest Cudowne Dziecko Specjalnej Troski Polskich Skoków. I że gubi skarpetki, potem ich szuka, gubi Smectę, potem jej szuka, gubi potomka, potem go szuka. Ale generalnie czasem jeździ po świecie, jakoś skacze i ma się nie najgorzej jak na swoje standardy.
Jednakowoż zdarza mu się też czasem odśnieżać podjazd czy tam zamiatać schody ze śniegu i, pozornie, nie powinno go to przerastać. Tak.
Wypierdzielił się i złamał nadgarstek.
No to pozamiatane. A podobno sport zimowy uprawia, to wydawałoby się, że potrafi się na śniegu odnaleźć. Cóż, wycieczka do Norwegii go w tym roku ominęła.
I chyba nie wyszedł na tym najgorzej.
Głupi ma zawsze szczęście.
Co prawda ominęły go takie atrakcje jak jazda ciuchcią między Lillehammer a Trondheim, ale to z grubsza na tyle.
Koronawirus, proszę państwa. Oto słowo klucz.
Siedzimy wszyscy w pokojach i czekamy na decyzje mądrych głów. Cały świat nagle sfiksował i Walter z tej okazji też zwołał spotkanie z ludźmi z FIS-u. Podobno dyskutują o normach sprzętowych na przyszły sezon. Mhm, a mnie tu czołg jedzie. Jasne, publiczność już odwołali, teraz zastanawiają się czy nie odwołać też nas.
Chłopaki ciupią w pokera, ja natomiast próbuję nie umrzeć na okres. Wzięłam się za czytanie książki, uparcie ignorując telefon, na który co chwilę przychodzą jakieś nowe życzenia. W tym roku drużyna wysiliła się na normalność i na urodziny wręczyła mi z rana jakąś książkę i oczywiście czekoladę. Jestem w ciężkim szoku.
Wyczuwam w tym inicjatywę przewodnią Kamila Stocha.
Trzydzieści lat, cóż za poważna sprawa. Zdaje się, że na okrągłe urodziny ludzie podejmują jakieś postanowienia, decydują się zmienić swoje życie czy tam skaczą na bungee.
Ja jestem prawdopodobnie zbyt leniwa, żeby choćby pójść do fryzjera.
Jakby nas jeszcze mało było w tym pokoju, do towarzystwa dołącza również Adam Małysz.
- Skończyli to spotkanie u Waltera - informuje, przysiadając mi kołdrę. Kurwica mnie bierze, ale nawet nic nie mówię, bo przecież wszystkie inne potencjalne miejsca siedzące są już zajęte.
- I co? - dopytują wszyscy chórem.
- I jajco. Nic nie ustalili.
- Dobra, to skaczemy - macha ręką Pieter i wcale nie widzi, że Szybki zagląda mu w karty. Żeby na skoczni też był taki sprytny, to by fajnie było, bo ostatnio to coś nie bardzo.
- Tak myślisz? - zastanawia się głośno Kot.
- Taaa, tyś go kiedykolwiek widział jak myśli - rzuca Dawid. - Dzwonię do Izy w takim razie. Adam, graj za mnie.
Jeżu, co za pantoflarz. Trzy razy już do niej dzisiaj dzwonił. Nie wiem no, może jej donosi za każdym razem jak mu ktoś życzenia złoży. Albo za każdym razem jak wydarzy się dokładnie nic.
- Co ten Mustaf taki nerwowy? Kryzys wieku średniego go dopadł? - śmieje się Miszcz. - Nie ma się czego bać, po trzydziestce nic się nie zmienia.
- No. Ja to dalej jestem taki głupi jak żem był wcześniej - potwierdza Żyła. - Za dziesięć lat też będę.
- Albo bardziej nawet - dorzuca Kot.
- Głodny jestem, kiedy będzie obiad? - wzdycha, zupełnie od czapy, Wąsek.
- Ty, młody, nie pyskuj, hehe.
- Jak się zrobi, to będzie.
- Jak się ziemniaki ugotują.
Tak się mniej więcej zaczyna w tej kadrze. Potem samemu osiąga się dno ten sam poziom.
Pana dziennikarza z TVP, który do mnie swego czasu zarywał, albo zwolnili, albo przynajmniej zmienili mu zakres obowiązków i, nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale już wolałabym użerać się z nim, niż z tym, który jeździ za nami aktualnie i udaje takiego super wyluzowanego ziomka, któremu się wydaje, że kumpluje się ze wszystkimi skoczkami. Otóż wydaje mu się. Miszcz na jego widok wysypki dostaje. Jakby ktoś miał wątpliwości jest to znak alergii. Uczulenia. Nietolerancji. Zwał jak zwał. Krótko mówiąc - nie znosi go. I reszta kadry ma podobnie, z tym że na Kamilu jakoś tak bardziej widać irytację. A może tylko ja ją widzę, bo jakoś sam osobnik irytujący nie wydaje się tego spostrzegać.
Teraz też.
Od pół godziny siedzimy w lobby hotelowym, już po obiedzie, spakowani i gotowi do drogi na skocznię, a właściwie także na każdą inną ewentualność. I robimy coś, czego nie spodziewałam się robić nigdy w życiu. Oglądamy konferencję premier Norwegii. Nic nie rozumiemy, ale oglądamy, bo wszyscy siedzą tu razem, więc Norki tłumaczą nam na bieżąco.
I w tej oto sytuacji żenujący pan dziennikarz biega jak z pieprzem w tyłku z mikrofonem i kamerą, i wszystkich po kolei wypytuje o zdanie na temat aktualnej sytuacji.
Żałosny debilu, jakie ja mogę mieć zdanie jak ja nie rozumiem, co tu się właściwie odpierdala. I nie tylko tu. Na całym świecie generalnie.
Widzę, że Kamilowi zaraz żyłka pęknie. Nie mylić z Żyłą. Temu się luz nigdy nie kończy w wiadomej części ciała.
Co tam ten Johansson ogłasza? Że premier odwołała wszystkie zawody sportowe w Norwegii od godziny osiemnastej?
Aha. Konkurs ma się zacząć o siedemnastej.
- Czy to znaczy, że będzie jedna seria? - zastanawia się Paweł Wąsek.
Gratuluję, dziecinko, zdolności matematycznych i sprawnego oszacowania, że pierwsza seria powinna trwać około godziny, ale cholera wie, co będzie. Masz dziś szczęście do głupich pytań.
- Hofera się zapytaj.
- A gdzie on jest w ogóle? - pyta Kot.
- Uświadomił sobie ile straci hajsu z reklam i zszedł na zawał - tłumaczę.
- Cholera, nie dożył do emerytury. Dwóch tygodni mu zabrakło - słusznie zauważa Kacperek.
- Uczcijmy go minutą ciszy.
Te wzniosłe plany torpeduje nam Stefan Kraft.
- Mania, co to bedzie? - pyta z wyraźnym niepokojem. - Skakamy czy nie skakamy?
No ja na pewno skakać nie będę, co do niego to nie wiem.
Patrzę po całym lobby, od Norwegów zaczynając, na Kazachach kończąc, i na twarzach widzę jeden wielki zbiorowy burdel informacyjny. Nikt nie wie, co się dzieje, a Walter Hofer się wziął i rozpłynął. Czego się spodziewać po Austriakach.
- Ja to bym se poszedł pokemony połapać.
- Słuchaj, Pieter, naprawdę nikt ci nie broni...
- Mania, bo Michi boi, że nie będzie skoki.
Taaa... Michi. Spoglądam na Hayboecka rozwalonego na pół sofy. Raczej nie wygląda na zestresowanego.
- Stefan, zadzwoń sobie do tej... jak ona tam ma na imię?
- Eeee... kto?
- Twoja nowa dziewczyna.
- Mania, to nie moja dziewczyna - oponuje Kraft. Najwyraźniej postanowił przyjąć dla odmiany ostrożniejszą taktykę i nie ciśnie w stronę ołtarza tak jak do tej pory.
- Dobrze, to koleżanka. Jak ona ma na imię? Helga?
- Hilda - prostuje Stefan.
- A, Hilda. Jeszcze lepiej. No, to zadzwoń do niej, pogadajcie sobie, czas ci szybciej zleci.
- Ale ja nie wim... Ona nie ma czasa w praca. I nie chcem tak szeszkadzać jej.
Borze szumiący, dlaczego ja się muszę użerać z Kraftem, kiedy umieram na okres. Dlaczego, dlaczego, dlaczego.
- Ej, kurde, patrzcie! - krzyczy Kot, wymachując telefonem. - Tu jest info, że Hofer odwołał!
Robi się jeszcze większe zamieszanie niż do tej pory, bo każdy chciałby się dowiedzieć dlaczego, do chuja wafla, tego typu informacji dowiadujemy się z internetu, zamiast bezpośrednio od osoby decyzyjnej, ale tego również nikt nam nie wytłumaczy.
Po kolejnej półgodzinie latania jak z pieprzem w tyłku wszystkich tu zgromadzonych, w lobby pojawia się Jego Ekscelencja Eminencja Magnificencja Walter Hofer. I potwierdza to, co żeśmy już w necie przeczytali. Puchar Świata się skończył, tam są drzwi.
Godzina szesnasta z minutami. Siedzimy wszyscy na kupie w moim pokoju i mamy pewien drobny problem.
- Jak my teraz wrócimy do domu, jak wszystkie loty odwołują?
Cisza. I wzruszanie ramion.
- Weź no, Adam, zadzwoń do jakiego prezydenta, hehe - proponuje wreszcie nieśmiało Piotrek.
- Ale skąd wziąć numer? - zastanawia się Paweł, zdobywając tym samym hattrick w dziedzinie głupich pytań zadanych jednego dnia.
- Proszę bardzo - Kacperek wręcza mi kubek kisielu i siada koło mnie na łóżku. Co prawda nie prosiłam o żaden kisiel, ale nie będę oponować.
- Czy to jest poziomkowy czy mi się wydaje?
- Od razu słychać, że się ekspert wypowiada.
- Dziękuję. Za kisiel też.
Skrobot tylko się uśmiecha.
- Ale masz urodziny w tym roku, Manieczka...
- Jedyne w swoim rodzaju.
Podciągam nogi pod brodę i próbuję nie poparzyć rąk od kubka. Opieram głowę o ramię Kacperka, bo tak mi jakoś wygodniej.
- Ej, kurde, Kubackie, to może róbmy od razu imprezę waszą urodzinową. Jak tu będziemy tydzień siedzieć, to nie ma co czasu tracić na pierdoły.
Tak, ja wiem, że Żyła najchętniej by się od razu najebał, ale to już generalnie nie mój problem.
- To kto skoczy po flaszkę?
- Solenizant powinien.
- Mustaf, lećże, bo Mania coś nieżywa...
- Spierdalaj, sam se leć.
I tak dalej, i tak dalej. Coraz mniej do mnie dociera. Oczy mi się zamykają i czuję, że ktoś wyciąga mi kubek z rąk. Odpływam.
Jeśli kiedykolwiek ktoś powie, że Żyła ma idiotyczne pomysły, to oczywiście przytaknę, natomiast z zaznaczeniem, że jeden wydawał się pojebany i z dupy wzięty, a okazał się całkiem niezły. Pod warunkiem oczywiście, że ma się akurat pod ręką Adama Małysza. I że posiada on obszerny spis kontaktów w telefonie.
Za godzinę przyleci po nas samolot od prezydenta. Tak to se można podróżować.
Dopinam walizkę i zastanawiam się co to właściwie się teraz będzie działo. Podobno prosto z lotniska do domu i na kwarantannę. Właściwie dwa tygodnie we własnym pokoju, z zapasem książek i czekolady, za to bez żadnych, absolutnie żadnych ludzi nie brzmią najgorzej. Choć oczywiście dam se rękę uciąć, że co bardziej upierdliwi znajomi znajdą rozwiązanie w tej sytuacji i będą się dobijać innymi kanałami.
A propos.
Powinnam sobie może ustawić jakiś inny dzwonek na Krafta, żebym wiedziała, że dzwoni nawet nie patrząc na ekran. I żebym nie odebrała przez przypadek. Choć i tak prawdopodobieństwo, że to on jest większe od wszystkich innych moich znajomych razem wziętych.
Tak jak i teraz.
- Słucham.
- Sześ, Mania. Smutne jesztem jak nie mogem szysz.
Eee... aha.
- Możesz powiedzieć jeszcze raz? Bo chyba nie usłyszałam.
- No ciałem szysz. Do ciebie. Ale Michi mówi, że nie można.
Ach, przyjść chciał. Rany boskie. Nie sądziłam, że to będzie takie trudne, kiedy dałam nieme przyzwolenie na utrzymywanie kontaktów z tym człowiekiem.
- Nie można. Niestety. Michi ma rację.
- Tak. Michi zuper przyjaciel. I ty zuper przyjacielka. Mania, kiedy widzimy? To straszne. Taki wirus. I do domu. To straszne. - Stefan brzmi jakby był bardzo przejęty zaistniałą sytuacją. - Kiedy widzimy? Kiedy skakamy? Za rok? Nigdy? Mania?
Kraft prawdopodobnie zaczyna hiperwentylować, a ja nabieram obaw, że zaraz jednak będę musiała do niego biec, żeby go ratować przed omdleniem.
- Czy jest z tobą Michi? - pytam powoli i wyraźnie.
- Michi śpi.
- Obudź go i pogadaj z nim.
- Dlaczemu? On śpi męczony, nie mogem budzik mu.
- Stefan, proszę, obudź go. Powiedz mu, że się boisz. On ci pomoże.
- Tak?
- Tak. Wszystko będzie dobrze.
- Tak?
- Tak.
- Dobre, Mania. Mówię z Michi i okej.
- Dokładnie tak. Jak coś się jeszcze będzie działo... to zadzwoń do mnie.
Jestem beznadziejna. Ale przynajmniej jestem zuper przyjacielka.
__________
Rozdział w ramach prezentu mikołajkowego, niestety w tematyce, która nadejść w końcu musiała.
Witam wszystkich czytelników i komentatorów, zwłaszcza tych dawno niewidzianych.
A teraz czy mogę kolejne 7 - 8 miesięcy zawrzeć w jednym rozdziale i po prostu przejść do aktualnego sezonu? XD