Ten konkurs jest po prostu mega. I już pomijam fakt, że ten kretyn, mój brat awansował do drugiej serii, co byłoby wystarczającym powodem do świętowania.
Ale wygrywa Morgi, a Kamil jest drugi. Zdaje mi się, że polubię to Titisee-Neustadt.
Stoimy sobie razem ze Skrobotem pod skocznią i zgodnie uśmiechamy, patrząc na dekorację. Swoją drogą my też dobrze się dziś spisaliśmy.
Za chwilę dołącza do nas reszta drużyny, a potem wszyscy lecą jeszcze raz do Kamila.
- Mania!
Oho, ktoś tu czeka na osobiste gratulacje.
- O, Thomas, coś się stało?
- Dobra, dobra - śmieje się Morgi. - Już ty tam wiesz, co się stało. I w związku z tym może byś do nas wpadła na kieliszek albo dwa. Hmm? W ramach świętowania.
- W ramach świętowania? Eee... Nie. Ja już mam co świętować. I nie jest to bynajmniej twoje zwycięstwo.
- Wiesz co...
- No co? Ja się patriotycznie cieszę z drugiego miejsca Kamila, a nie z tego, że ty wygrałeś.
- No tak. Czyli jednak mnie nie lubisz?
- Oczywiście, że nie. Ani trochę. A poza tym - czym wy to chcecie oblewać? Wasza wódka jest niczym w porównaniu z naszą.
Kurde, jaki ja kit temu Morgensternowi wciskam. My owszem - świętujemy. Tyle, że soczkiem. Pomarańczowym. No trudno. Po igrzyskach będzie szampan.
Zresztą Dawid jest wystarczająco irytujący nawet bez procentów. Za co mnie Bóg takim bliźniakiem pokarał to ja nie wiem. Nie no, kocham go, przecież muszę. Ale to nie znaczy, że zawsze mam go tolerować. I tę jego Izę również. Jak o nim mówi mój Dawidek to normalnie mam ochotę ją pierdolnąć w tę śliczną buźkę i jej wszystkie zęby wybić. No bo bez przesady. W końcu to mój brat. I to bliźniak w dodatku. Mam chyba wobec niego jakieś prawa własnościowe.
- Mania, a ty się do austriackiej ekipy przenosisz?
- Co?
- No bo ja dostrzegam dość silną nić porozumienia między tobą a co poniektórymi kolegami AUT-ami.
- Morgenstern po prostu wciąż czeka na flaszkę od Piotrka, bo nie ma czym sukcesu opić i tyle. Ty na przykład na odwrót - miałbyś czym opijać, ale nie masz czego.
Jakoś się cicho nagle zrobiło. Ciekawe czemu.
- Ej, Mania, a jak żeśmy medala z Włoch przywieźli, to się nie liczy? - mówi w końcu Piotrek.
- No właśnie - dołącza się Kamil. - A przecież u nas w drużynie to jest konkurencja, a nie to, co u jakichś tam ruskich czy innych Kazachów.
Ja nie wierzę. Że my musimy mieć w kadrze takie anioły miłosierdzia. Jedną rzecz w życiu zdobył i to już wystarcza, żeby mi nie dali własnego brata porządnie udupić.
- Dziś będzie piękny dzień - mówię do Skrobota, kiedy smarujemy narty.
- Tak? - uśmiecha się. - Niedziela jak niedziela.
- Ożesz fuck! - krzyczę nagle.
- Co się stało?! - Kacper odrywa się od roboty.
- Ufajdałam ci koszulę smarem.
- O Boże, tyle? To przecież żaden problem. W takim razie możesz sobie ją zatrzymać.
- Przecież wiesz, że i tak bym to zrobiła - spoglądam na niego i czekam na reakcję.
- Wiem... - uśmiecha się lekko i patrzy na mnie. Długo. Długo, cholera.
- Ej, co się gapisz? Rozmazałam się? - na te słowa oboje wybuchamy śmiechem, bo przecież umalowanej Marzeny Kubackiej nikt jeszcze nigdy nie widział. I pewnie nie zobaczy.
Oj, dobre zawody, dobre. Ładnie nam się to układa. Pieter wysoko, Maciek wysoko... Teraz Morgi skacze... O Boże. O Boże. Zatykam usta dłońmi, totalnie przerażona. Boże. Co on zrobił? To błąd był! Jak on podszedł do tego lądowania - przecież dokładnie widzę na powtórce, że to jego wina. Teraz go znoszą. Jest źle... Źle jest. Bardzo. Cholera jasna. Kurwa, Morgenstern... Ja po prostu nie wierzę.
Przylatuje helikopter, ale chyba z pół godziny najpierw mija, jak nie więcej. Po prostu niemiecka precyzja i punktualność. W międzyczasie zawody się prawie kończą, a ja jak przez mgłę zauważam, że Kamil oddaje drugi cudny skok i wygrywa. I sympatyczne podium jest. Bo Kamil, Simi i Kasai.
Ale nikt w specjalną euforię nie wpada. Cholera, co ten Morgenstern wywinął. Wracamy do hotelu, bo późno dość mamy lot i czasu wciąż sporo. I znowu Austriacy z nami. Ja się po raz kolejny pytam kto ich nam dokwaterował. No dobra, koniec narzekania. Kraft, widzę cię. Może mi się chociaż raz w życiu do czegoś przydasz.
- Ej, Stefan, co z Morgim?
- O, cześć, Mania. No jak to - co? Będzie żył.
- No dzięki. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
- Palec sobie złamał...
- Palec?!
- No. Mały u prawej ręki.
- Mały palec! Czy ty sobie ze mnie jaja robisz?
- O nie, nie. Słyszałem, że to się kończy śmiercią lub kalectwem. A właśnie - odrapania i siniaki jakieś ma. I tyle w sumie.
- Ooo... To już ja sobie z nim pogadam. Bo to jest przesada.
- Co?
- Czy ja się niejasno wyrażam?
- No tak średnio właśnie.
Ja nie wiem. Czy mnie sami debile otaczają?
- To jest przesada. Żebym ja się tak musiała denerwować z powodu małego palca u prawej ręki Thomasa Morgensterna!
__________
Ferie. Ferie. Ferie. Cudowny czas bez tych dziwnych ludzi, bez szkoły i z Igrzyskami w perspektywie.
Żyć, nie umierać :)