Maciej Kot żyje. Wnioskuję tak po tym, że poleciał z nami do Sapporo. Bo jednak po rewelacjach Krafta o ich nauce jazdy, wcale nie byłam tego taka pewna. Za to sam potencjalny przyszły władca szos Japonii swoją obecnością nie raczył zaszczycić. Nie przeszkadza mi to specjalnie. Błogosławię każde pięć minut, kiedy moje biedne uszy nie muszą słyszeć tego pseudopolskiego szprechania.
Ja tam nie mam nic przeciw obcym kulturom, do czasu, kiedy nie naruszają mi mojej własnej. Na przykład tutaj. Rozumiem, że ktoś może smakować w surowych rybach, ludzie mają różne upośledzenia, ale czemu od razu ja też mam to jeść? Jak sobie Japońce zapraszają europejczyków, to mogliby przy okazji zaprosić ziemniaki i kotlety z kurczaka. Ale nie. Siedzimy przy stole z tymi idiotycznymi pałeczkami i ogólnie mamy mały problem. Znaczy tak: Kamil, Stefek, Maciek i sztab szkoleniowy są już przyzwyczajeni. Co roku te same problemy, a jak widać niektórzy potrafią się adaptować do trudnych warunków pracy. Nawet mój brat idiota daje radę. Ale, jakby nie było, tę drużynę stanowi również Cudowne Dziecię Polskich Skoków, Stękający Andrzej oraz ja.
Andrzejas grzebie bez przekonania w talerzu, bo nawet sobie coś na niego nałożył, ale mimo wszystko wygląda na ciężko pokrzywdzonego. Natomiast Klimek... czasem jak na niego patrzę, mam ochotę uczcić jego inteligencję minutą ciszy. Murańka usiłuje zjeść ziarenko ryżu jedną pałeczką. Nie mam zielonego pojęcia, jak ma zamiar tego dokonać, ale jedno nie ulega wątpliwości - na pewno po tym posiłku nie przytyje. A czyż to nie najważniejsze w przypadku skoczka narciarskiego? Inteligencja, dla odmiany, nie jest wymagana.
- Ja to bym chyba wolał kromkę z dżemem... - mówi niepewnie Andrzej.
Ja to szanuję.
Ale tego specjału raczej tu nie uświadczymy.
- Jakby co - mówię litościwie - ja zaraz idę na miasto w poszukiwaniu jakiegoś maka albo czegoś w tym rodzaju, więc... teraz niech trener zatka uszy... możesz iść ze mną.
Andrzejas intensywnie się zastanawia.
- Zero surowych ryb?
- Zero.
- Ach... mhm... no to - stęka sobie Andrzej - to może... to ja z tobą pójdę... jeśli można.
- Można - zezwalam miłosiernie.
- Aha. To dziękuję.
Niech nikt sobie nie myśli, że Andrzej Stękała jest jakiś wychowany czy coś. Nie. Zdaje się, że pierwszym kryterium przyjęcia do kadry A jest brak podstawowych umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie (może poza Miszczem, ale on tu akurat jest za zasługi). Jądruś się mnie po prostu boi. Wiem o tym już od dłuższego czasu, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla jego wytrwałości. Mnie by się tam nie chciało bać jakiejś grubej baby, z którą na dodatek musi współpracować dzień w dzień przez dobrych kilka miesięcy. Ale proszę bardzo. Droga wolna. Skrobot go nastraszył, idiota jeden, a ja teraz się czuję jak żywa legenda, lepsza od Smoka Wawelskiego albo innej Godzilli. A na pewno groźniejsza.
- Fajnie tu - mówi Andrzej, kiedy wchodzimy do lokalu i zasiadamy przy stoliku koło okna.
Nie żeby coś, ale każdy McDonald's wygląda mniej więcej identycznie, więc nie wiem, z czego się tu cieszyć. No chyba, że się jest w nim pierwszy raz w życiu. Może po prostu Andrzejas jest porządnym skoczkiem narciarskim i z zasady nie odwiedza takich przybytków.
- No. Super. Ketchup masz do tych frytek?
- Tak.
Cisza. Andrzejas w skupieniu odpisuje na smsa.
- Jak kocha to poczeka... a żarcie niekoniecznie - uprzedzam lojalnie, bo co się ma zmarnować, ja w razie czego zjem, jakby mu miłość apetyt odebrała.
- Co?... A nie, to nie dziewczyna...
- To tym bardziej nie stawiałabym telefonu ponad jedzeniem.
- Pewnie masz rację - zgadza się Jądruś i sięga po hamburgera.
Będą z niego jeszcze ludzie.
- A ty, syneczku, to ile masz lat? - pytam po chwili, usiłując podtrzymać namiastki tej przywiędłej konwersacji.
- Dwadzieścia - mówi, gryząc frytkę. - I siedem miesięcy - dodaje po namyśle. Widać nie obca mu wyższa matematyka.
- Mhm. A maturę chociaż zdałeś?
- Zdałem - pręży dumnie pierś.
- To powinieneś być mądrzejszy.
Andrzej wpatruje się we mnie tępym wzrokiem, jakby na potwierdzenie tezy o jego domniemanym debilizmie.
- To znaczy...
Kiedy już mam zamiar zacząć mu tłumaczyć, że wybranie sobie na mentora Klemensa Murańki może nie być najlepszą decyzją życiową, tenże Klemens pojawia się w drzwiach McDonald'sa. A za nim stoją jeszcze Koteł, Stefek, Miszczu i mój brat idiota. Wkraczają do środka i kierują się w naszą stronę. Postronny obserwator mógłby stwierdzić, że grupą dowodzi Cudowne Dziecię, ale ja znam tych ciołków na tyle, żeby wiedzieć, że któryś go tam z tyłu popycha w okolicy krzyża, żeby tę sierotę, jako teoretycznie najbardziej niedojebaną z nich wszystkich, wystawić na pierwszy ogień.
Nie najgorsza taktyka.
- Cześć - mówi Klimek, kiedy wreszcie docierają do naszego stolika. - Przyszliśmy z wami zjeść - szczerzy się w uśmiechu, zapewne przekonany o tym, że jest to niezwykle radosna wieść dla całej zgromadzonej w tym lokalu społeczności.
Chwila... Jedna osoba na pewno jest zadowolona.
- Tak? A Andrzej wysłał ci sms-a?
- Tak! - odpowiada Dziecię, zanim Jądruś zdąży dać mu jakieś sygnały dymne ostrzegawcze.
- Taaa... Głodni jesteście?
- Trochę - odpowiada Maciek i przysuwa sobie krzesło od innego stolika.
- Przed chwilą był obiad. Będziecie grubi jak świnie jak tak będziecie co chwilę jeść. I będziecie klepać bulę jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Ale chcieliśmy sobie trochę pozwiedzać Sapporo i po drodze znów zgłodnieliśmy - zapewnia solennie Miszcz, a ja po raz kolejny w życiu zastanawiam się czy on jednak na pewno jest tak inteligentny na jakiego wygląda.
- I przypadkiem was tu zawiało... Nie wiem, czy wiecie, ale maka możecie sobie też zwiedzić w Polsce.
- Może i tak. Ale popatrz na ten lokalny folklor! Same skośne twarze... i w ogóle... - Kota wyraźnie ponosi melanż.
- Dobra, co wam zamówić? - wchodzi mu niemalże w słowo Stefek, być może tylko i wyłącznie po to, żeby oszczędzić mu dalszej kompromitacji.
Zaczyna się klasyczna rozkmina nad ofertą McDonald'sa (nazwałabym to nawet burzą mózgów, ale oni nie mają mózgów), pełna emocji, zmian zdania, a nawet okrzyków (Weź mi jednak duże frytki!), jednak ogólnie rzecz biorąc nie jest to nic, do czego nie byłabym już przyzwyczajona. Spożywam więc sobie moje jedzonko ze stoickim spokojem i nie zwracam specjalnej uwagi na te sieroty, które sprawnie przeszły z tematów gastronomicznych do życiowych. Bo hamburgery są smaczne, a Agnieszka chrapie. Nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale najwyraźniej Klemens Murańka dostrzega w tym jakiś związek czy też może jakąś zależność. Ale jeśli chodzi o niego, to naprawdę niewiele może mnie jeszcze zdziwić. Zbyt dużo razy miałam okazję podziwiać jego wyczyny. A doprawdy jest co podziwiać. Jest to bowiem człowiek o niewyczerpanym potencjale, jeśli chodzi o debilizm i nieogarnięcie.
- Wiesz, że ty też chrapiesz? - wtrąca Jądruś.
- Jak to? - odpowiada mu wielce zdziwiony Klimek. - Nigdy nie słyszałem.
- Może dlatego, że wtedy śpisz - Miszczu delikatnie naprowadza go na wytłumaczenie tej, jakże nieprawdopodobnej, sytuacji.
- Aha... i nie mogę słyszeć, że sam chrapię?
- Niestety - odpowiada Kamil.
- Chyba raczej na szczęście - wtrącam, sięgając po frytkę.
- Nie sądziłem, że kiedyś do tego dojdzie, ale muszę się zgodzić z moją siostrą - stwierdza Dawid. - Klimek chrapie jak dzika świnia.
Zazwyczaj te ciołki preferują indywidualne sesje pseudoterapeutyczne, ale najwyraźniej zbiorowo też potrafią się wywnętrzać. I chyba lubią nawet.
- Racja. Nie ma czego żałować - przyznaje Stoch po zastanowieniu. - I wiem, co mówię. Bo kiedyś spałem z nim w jednym pokoju.
- A co ja mam powiedzieć? - żali się Jądruś. - Ja mam z nim pokój w każdy weekend.
- A ile ty jesteś w kadrze A? Miesiąc? Poza tym jak ci tak źle, to możesz się wrócić do kontynentala - podpowiadam uczynnie.
- Nie no... bardzo mi tu dobrze... Tylko... tylko... - stęka Andrzej.
- Tylko co?
- Marzenka, daj chłopakowi spokój - Stefek jak zwykle robi za gołąbka pokoju. Ja tam nie wiem, ale mnie by się taka rola średnio podobała. Gołębie tylko srają i w żaden inny sposób nie zaznaczają swojej egzystencji. Ale co kto lubi.
- Kocie, co ty tak siedzisz i nic nie mówisz? - stosuję się do zaleceń Stefana i znajduję sobie inny obiekt do wyżycia się.
- Myślę.
A to interesujące. I niespotykane. I mało prawdopodobne.
- A o czym?
- O moim samochodzie.
W głowie zapala mi się czerwona lampka.
- I może jeszcze o Krafcie?
- Skąd wiesz?! - Maciek wydaje się być szczerze zaskoczony.
- Potrafię dodać dwa do dwóch, Kocie.
- Czyli... że co?
- Że jajco. Czy Kraft rozwalił ci już samochód, czy jeszcze nie zdążył?
- Je... znaczy się nie. Ale martwię się, że jest do tego zdolny.
Oczywiście, że tak. Kraft jest zdolny do wszystkiego.
- Czyli co - rezygnujesz z nauki?
- Eeee... nie chciałbym być niemiły... ale to było straszne.
- Szczegóły - zarządzam, opychając się frytkami. Chyba mnie to bawi.
- Dwadzieścia jeden razy... - zaczyna opowiadać Kot - dosłownie, bo liczyłem... dwadzieścia jeden razy nie udało mu się ruszyć z miejsca. Gasł mu silnik po prostu. A jak mu się w końcu udało, to tak szarpnęło samochodem, że myślałem, że sobie kark zwichnąłem.
- Pff... mogło być gorzej.
- Było gorzej! Później. Przy pięćdziesięciu na godzinę wciąż jechał na dwójce. A biegi zmieniał tak, jakby chciał wyrwać lewarek. I równocześnie się na niego patrzył. Więc wtedy nie patrzył na drogę. I nie panował nad kierownicą. Na szczęście to była zupełnie polna droga, wiesz, ta niedaleko mojego domu... ale jedną kurę i tak rozjechał.
Stefan Kraft - specjalista do spraw rosołu.
- Powinieneś mu podziękować. Obiad ci zasponsorował.
- Marzenka! Ja nie potrzebuję! Ja bym chciał żyć! A jak tak dalej pójdzie - to różnie z tym może być.
- Oj, Kocie, Kocie... przecież ty lubisz adrenalinę.
- Adrenalinę - prycha Maciek. - Skoki razem z rajdami nie wyzwalają takiej adrenaliny jak piętnaście minut obok Krafta za kierownicą!
__________
Nie ma się czym chwalić, ale jednak napisałam. A na dole nowa ankietka. Proszę głosować! ;)
To chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów. Ubawiłam się ogromnie. Komentarze Marzenki jak zwykle bezcenne. Ale jednak trauma Kota zwyciężyła! Genialne przemyślenia. Kot jednak inteligencją nie grzeszy. Były wcześniej ostrzeżenia, ale uparcie Krafta szkolil. A później jeszcze kury w nagrodę za poświęcenie nie chciał! No ja nie wiem, co on ma w tej głowie ;-) Ja bym kurę przygarnęła :-D
OdpowiedzUsuńTeraz czekam na relację z nauki jazdy Krafta. Jestem pewna, że będzie niezapomniana!
Pozdrawiam i weny życzę
Madźka :-*
Cudny :D
OdpowiedzUsuńMarzenka rozbraja swoimi komentarzami ;)
Nie mogłam się doczekać relacji z nauki jazdy, byłam pewna że nic dobrego z tego nie wyniknie, bałam się że jakiś śmietnik zaliczyli :P
Kraft jak będzie opowiadał na pewno będzie nieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi ;)
Troszkę mało Skrobota ostatnio, ale rozumiem że masz inną wizję ;)
Pisz dalej, dużo weny.
Buziaki Dreams ;*
Szkoda, że w Austrii surowa ryba nie jest na porządku dziennym. Chętnie obsłużyłabym w moim maku bandę nieogarniętych - tak dla odmiany - Polaków. W dodatku skaczących na nartach. A byli w Innsbrucku przecież. Trochę silniejszy wiatr pod narty i jakby ich wywiało w tył to może by wylądowali akurat przy mojej kasie.
OdpowiedzUsuńEh, Kraft za kierownicą to tak bardzo ja XD tzn. na początku mojej przygody z kierownicą, bo już udało mi się zapanować nad gasnącym silnikiem i wiem kiedy zmienić bieg, także dla Krafcika też jest nadzieja. Tak szczerze mówiąc to gorąco wierzyłam w to, że jednak nas zaskoczy i od samego początku będzie mistrzem kierownicy. No ale to dopiero początek nauki. Kto wie? Może uczeń przerośnie mistrza? Ciekawe co wtedy powie Maciek :P
Och,Japonia! Moje klimaty. Biedny Maciek. W sumie dobrze, że jednak poszedł po rozum do głowy, tylko szkoda, że tak późno.
OdpowiedzUsuńMarzenka nie potrzebuje więcej adrenaliny,tyle, co ona ma się z nimi wszystkimi, to i tak za dużo.
Weny kochana :*
Andrzej-cykor. Czy jeśli Mańka litościwie pozwoliła mu iść z nią na obiad to nie jest gest dobrej woli? Zresztą przy jedzeniu nie zabiłaby go. Szkoda żeby frytki wystygły. No więc Mańka zabiera tego ciołka na obiad a ten zwala jej na głowę resztę ferajny. I to nie jest dobre, miała chwile spokoju z jednym cykorem a potem zjawili się oni...
OdpowiedzUsuńNo ale wreszcie wiemy coś o Kocie, samochodzie i Krafcie. No my wszyscy podejrzewaliśmy, że Stefcio jest "zdolny" ale żeby doprowadzić do takiego stanu Macieja? Musiało wyjść tragicznie. Ale ja nie mogę się z niego śmiać. Sama prawka nie robiłam, nie wiem jak odpalić auto więc trzymam ze Stefkiem :D
Podpinam się pod pierwszy komentarz. Czekam na opis lekcji jazdy autorstwa Krafta :)
Do następnego :*
To może ja zacznę od tego, że przeczytałam, że Maciej Kot nie żyje. To znaczy niby taka informacja w ustach Mańki nie zrobiłaby na mnie wrażenia, bo ona te przenośnie literackie często ma bardziej wyszukane niż Titus. No, ale co by było, jakby nagle wyszło to ostrzeżenie Twoje, z jednego z pierwszych rozdziałów, że to nie jest komedia i byś nam taki tragiczny numer zrobiła. Ale nie:) Ty to nie ja, na całe szczęście i nie lubisz niepotrzebnych rozlewów krwi na blogach. Także tego, Maciej Kot żyje. Powinien na kolanach niebiosom dziękować, bo ma facet niebywałe szczęście w życiu. Ale chwilowo nie o nim. Jak Mańka stwierdziła, że kocha Japonię za brak szprechania, to sobie przypomniałam, że Kraft właściwie chciał zacząć od japońskiego. Mogła mu nie przerywać. Kojarzyłby się jej z nim kraj, w którym spędza trzy dni w roku, a nie ten, w którym mieszka i jest jego obywatelką. Zawsze to by jakiś plus chyba był. Samo sushi (pod warunkiem, że ma w środku coś fajnego, a nie standardowe suszone ryby) nie jest takie złe, a nawet smaczne się może trafić. Ale pałeczki to już tragedia. Serio takie udogodnienia jak widelec i nóż są fajne. A dodajmy jeszcze, że ten niepoważny, pozbawiony deka odpowiedzialności hotel, wręczył je bandzie skoczków narciarskich. Święto narodowe powinno być, że ani jeden oka sobie nie wybił. Dobra, może to tylko dlatego, że tego nie zjedli. Choć kto wie, czy nie próbowali jeść tymi patyczkami hamburgerów w McDonaldzie. Przecież tak lubią poznawać lokalną kulturę i tradycję. A Stękający wpadł widzę w desperację totalną, skoro się zgodził iść gdzieś sam z Marzenką, mimo swojego strachu i lęku. Widać zrozumiał, że jego mentor w postaci cudownego dziecięcia frytki mu nie wyczaruje.
OdpowiedzUsuń'Mnie by się tam nie chciało bać jakiejś grubej baby, z którą na dodatek musi współpracować dzień w dzień przez dobrych kilka miesięcy'. Mówiłam już, że ją kocham? I jej podejście do życia. I jej dystans do samej siebie. No. Wzystko w niej kocham. A Skrobot mógłby uważać, bo co po niektóre ofiary losu nie wiedzą, że dała mu kosza i serio biorą ją za jakiegoś Smoka Wawelskiego. Tylko oni potrafią znaleźć takie porównanie dla kobity. Zresztą Mańka też odważna z tym 'jak kocha to poczeka'. Przecież zawsze było ryzyko, iż kolejny wyleci z jakimś złamanym sercem. Choć na dobrą sprawę wychodzi... Że z nim gorzej niż myślała. Dziewczynę nad frytką postawić w piramidzie wartości można. No ale Murańkę? To już pewna nie jestem.
Folklor. Ja pisałam przed chwilą, że oni lubią zwiedzać, tak? W sumie, z innej strony patrząc, w maku dużych szkód przynajmniej nie wyrządzą. Chyba, bo biedni Japończycy musieli raczej ich zafascynowaniem dość zdeorientowani być...
I Kot once again. Ja wiedziałam. Fizycznie to może i jest zdrowy, ale psychicznie? To znaczy jego dziewczyna się z pewnością ucieszy, jak sprzeda Subaru, żeby nie kojarzyć go z Kraftem i będzie miał fundusze na jej biżuterię czy czekoladki. No chyba, że ów Kraft zgłosi się jako kupiec, bo przecież czymś musi zrobić Michiemu ten prezent urodzinowy. (niech Mańka na boku uważa, żeby nie podłączył do pomysłu prezentu też dla niej i jej do tego auta też nie wsadził, bo przecież ona również z marca!). A potem trochę kasy odzyska, za resztki pozostałe z pojazdu, które odda na złom.
Maciek żeby się uspokoić, próbuje sobie pomóc wyższą matematyką. Albo raczej nie umie liczyć, bo 21 to dość fajny i pozytywny wynik jak na to ciele austriackie. No. I jeszcze KURA, bo nie mogłam przestać z tego lać przez dobre kilkanaście minut. Ten to ma szczęście do rzeczy, które mogły stać się rosołem, ale się nim nie stały. Choć to wrażliwa pokraka przecież jest. Strach pomyśleć, jeszcze dojdzie do niego, że zabił biedny drób i będzie to jakoś chciał odpokutować. Na przykład zgłosi się na policję i powie, że jest mordercą.
Kurde jak ja to uwielbiam❤️❤️❤️
Biedny Kocur! Ale przecież Krafcik jest nieszkodliwy, chyba :D A Andrzejek taki bojaźliwi. Już ja sobie wyobrażam, co nasza kochana Marzenka mu zrobi, jaki plan wymyśli, żeby mu dokuczyć. Bo, serio, ale bać się jej? Przecież jest nieszkodliwa! Znaczy czasami nieszkodliwa, zależy też dla kogo. A skoro on ma jeszcze czystą kartę, to niech ją wykorzysta dobrze, a nie tak o hahahha
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i trzymam kciuki, żeby Twoja wena wróciła i nie odchodziła nigdzie! :*
Jak zrobić mi dzień: "Maciej Kot żyje".
OdpowiedzUsuńNie wiem jak z jego zdrowiem psychicznym, ale fizycznie zdaje się być w całości ;)
Eee tam! Sushi pyszne jest! <3
A poza tym, nie chcę Cię martwić, ale ponoć w Japonii Maki maja specjalną, japońską ofertę i tych surowych ryb nie byłabym taka pewna XD.
Jądruś? Brzmi jakoś dziwnie znajomo *duma intensywnie przez chwilę*
*poddaje się po chwili, any hints?*
Mańka po swojemu zacieśnia więzi z kadrą, yup? To znaczy, na początku zmiesza cię z błotem, w efekcie każde następne spotkanie wydaje się o niebo lepsze?
Ładnie to tak pisać przy jedzeniu? Kocha to poczeka, a jedzenie może zniknąć w czeluściach mańkowego żołądka, you got aware!
Ooo... a skąd oni się wzięli? A no tak, Andrzejek przekreślił swoje szanse na zaskarbienie sobie sympatii Mańki i jego szanse spadły z -100% na -1000000%, sorry bro. Klemens cię wydał. Murańka jako wspólnik to nie jest dobre rozwiązanie.
Chrapanie, ach to chrapanie. Bardzo newralgiczny punk dzielenia pokoju :>
Co ten Kot tak cicho? A tak, depresję ma, o autko się martwi XD
"Specjalista od spraw rosołu" płaczę!
Ech, a możnaby pomyśleć, ze takim skoczkom nic nie jest straszne, a tu proszę - Kraft i auto w pakiecie dają lepszy efekt niż niewyspany Miran na Kulm podczas wichury ;)
Taki trochę... przejściowy ten rozdział, nie? Ale najważniejsza informacja jest - kot żyje i ma się (nie za) dobrze.
A te Maki jakieś takie ostatnio modne, nie? Aż mnie naszła ochota na jakiegoś kurczaczka, czy coś.
Buziak! E_A
Przyszłam, przeczytałam i kliknęłam w ankietę.
OdpowiedzUsuńI nie wierzę!
Tylko jedna osoba zagłosowała na Dawida! Ja!
Bo tutaj są inni do skradania serca :P
UsuńTak to jest, jak człowiek przeczyta notkę na urządzeniu, które odmawia współpracy z komentarzami, i obieca sobie, że napisze coś na czymś lepiej współpracującym, a potem przyjdzie uczelnia i zjebie mu plany.
OdpowiedzUsuńOto jestem! Wiedz, że byłam tu chyba znowu pierwsza. :D
Jeżu, jak dobrze, że Krafcik nie zabił tego biednego Macieja, bo kto by nam teraz na LGP ciupał podia jak szalony?
„Ja to bym chyba wolał kromkę z dżemem...” – Andrzej to ja, gdybym kiedykolwiek pojechała do Japonii.
Myślę, że opinie Mańki i Tośki co do kultury wschodu mocno się zbiegają. Co prawda, Socha do „Maka” poszła dopiero w Planicy, i to z Fannemelem, ale myślę, że gdyby wiedziała, gdzie takie cuda przemysłu gastronomicznego znajdują się w Sapporo, też by poszła. Koniec końców – Mańka w tym (parszywym) biznesie siedzi dłużej, toteż więcej wie. Niech zatem chwała będzie Stękale, że się zgodził wymknąć!
„Niech nikt sobie nie myśli, że Andrzej Stękała jest jakiś wychowany czy coś. Nie. Zdaje się, że pierwszym kryterium przyjęcia do kadry A jest brak podstawowych umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie (może poza Miszczem, ale on tu akurat jest za zasługi). Jądruś się mnie po prostu boi.” – Kryterium, zdaje się, całkiem prawdopodobne. Jeszcze jak się pomyśli o takim Wiewiórze... odpowiedź nasuwa się sama. Tośka by się podpisała. I nawet tak samo by nazwała Stocha i Stękałę. Ba, nawet to zrobiła.
„Ale popatrz na ten lokalny folklor! Same skośne twarze... i w ogóle...” – Macieju, nadziei mnie pozbawiasz...
„Na szczęście to była zupełnie polna droga, wiesz, ta niedaleko mojego domu... ale jedną kurę i tak rozjechał.
Stefan Kraft - specjalista do spraw rosołu.” – Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo się uchichrałam przy opisie Kotowych jazd z Kraftem. XD Był kiedyś u nas taki program o kursach prawa jazdy... Z tym śląskim instruktorem... Ale tytułu nie pamiętam. XD W każdym razie Sztefek byłby tam największą gwiazdą. Karierę zrobiłby lepszą niż w skokach. XDDDDDD
Gdybym tak miała jakoś podsumować (wybacz, dziś jestem w stanie „komentować” wyłącznie cytatami i dopiskami do nich), to jestem zdziwiona, że Mańka nie zrobiła krwawej rzezi w tym Maku, bo zeszli się jak mohery na nieszpory. Ale może to uspokajająca obecność jedzenia? Powszechnie przecież wiadomo, że kobietę najlepiej uspokoić dużą dawką jedzenia. Najwyraźniej terapeutyczne właściwości frytek podziałały pozytywnie również na Kubackiego, skoro zgodził się ze swoją siostrą.
Aha, no i Stefek Hula. To wszędzie chyba jest takie kochane słoneczko. :”) Zresztą wystarczy spojrzeć na jego uśmiech... <3
Tyle ode mnie. Jakoś bez ładu i składu, ale żadne późniejsze terminy nie weszłyby w grę.
Weny! I tam nie rzucaj pisania.
Bo szaflarską mendą poszczuję.
Nie ma to jak być w Japonii i żywić się w maku XD
OdpowiedzUsuńA Andrzejek to jest słodziak, tak się bać Mani żeby sprowadzić całą kadrę do maka, jest to wyczyn.