Boli mnie brzuch.
I ja nawet wiem, dlaczego.
Nie, nie. Nie otruła mnie Izunia. Żadnych muchomorów ani niczego takiego.
Ja się po prostu denerwuję.
Tak. Ja. Się. Denerwuję.
Ślubem tego mojego bliźniaka niewydarzonego.
A może nawet nie samym ślubem, bo do tej myśli już właściwie przywykłam. Po prostu łączę się z nim w bólu. On co prawda tego bólu jeszcze nie odczuwa (chyba), ale spokojnie. To przyjdzie z czasem.
Tutaj o inną kwestię się rozchodzi.
Bo co innego jest kupić sukienkę, a co innego się w nią ubrać.
I jeszcze ludziom pokazać.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie ma opcji, no.
I ten dekolt jest ewidentnie za odważny.
Kurde. Pieprzony Skrobot. Jakim cudem ja go posłuchałam, to po prostu jest nie do pojęcia zagadnienie. Przecież w normalnym życiu bym się prędzej za Hofera przebrała, niż w to czerwone cudo. Przynajmniej tyle, że w nim nóg nie widać. I że szpilek nie muszę ubierać. Boże drogi. Komuś się ewidentnie na mózg rzuciło. I tym razem to niestety jestem ja.
Nie no, poszukajmy pozytywów. Nawet jak się w gównie mucha zagrzebie, to jakieś znajdzie. Bo w kupie siła. Kupy nikt nie ruszy.
Właśnie.
Przynajmniej mnie do fryzjera nikt nie wysyła. Moja rodzicielka pogodziła się z faktem, że mi wsio rawno w również tej kwestii i że włosy po prostu rano uczeszę. Koniec zabiegów fryzjerskich.
Cholera.
Za godzinę mam wychodzić do kościoła, a ja siedzę i lamentuję nad sobą, jak nie przymierzając jakaś baba.
Zaraz tu pewnie wleci Titus albo ta koścista przyjaciółka Izunii, co to za świadków robią i mnie jeszcze bardziej zestresują.
Tak w ogóle to idę o stówkę, że to Izabela ludzi do tej ważnej funkcji wybrała (Titusowi się pewnie trafiła fucha za tę metafizyczną łączność brokułową z panną młodą), ale lepszych by im chyba Kraft znalazł. Bez obrazy dla Krafta oczywiście, bo przecież to człowiek o guście pierwszorzędnym w kwestiach wszelkich. Zwłaszcza tych językowych.
No dobra. Nie bądźmy złośliwi, gorszych wyborów ludzie w życiu dokonują. Dawid na przykład.
Nie, ja po prostu w ogóle do tego kościoła nie pójdę i na tym się skończy.
Drzwi do mojego pokoju nagle się otwierają. Bez pytania oczywiście. Bo po co. Standardowy standard.
O kurde. Maciej Kot? A co ta sierota tu robi?
- Cześć, Marzenka.
- Cześć - burczę, bo mi jego obecność jest dziś jeszcze bardziej nie na rękę niż normalnie. Zważając między innymi na to, że powinnam być już właściwie gotowa, a siedzę w piżamie.
- Proszę cię, zrób coś - Kocię wpada mi tu w żałosny ton. - Kasia się chyba na mnie wkurzyła i nawet gadać ze mną nie chce.
- Słucham? Coś ty jej znowu zrobił?
- Nic.
No jasne.
- Kocie!
- No... może się trochę za bardzo stroiłem czy coś...
Aha. Dzień jak co dzień.
- I wołała cię trzydzieści razy, ale nie słuchałeś, tak? I pytała czy dobrze wygląda, ale miałeś ją w dupie? I była szybciej gotowa niż ty?
Maciejka na mnie patrzy z szeroko rozdziawioną paszczęką.
- Mania...
- No?
- Skąd ty to wiesz? - wykrztusza z siebie.
- Bo cię znam, jełopie.
- Ojej.
No. Ojej.
- To co ja mam teraz zrobić?
- A gdzie ona jest?
- Na dole.
- Co?! Znaczy - w ogóle: co wy tu robicie?
- Uznałem, że tylko ty mi możesz pomóc - wzrusza ramionami Maciek. - No i ją zabrałem, i przyjechaliśmy.
O Boże.
- Dobra, zawołaj ją tu. Tylko sam masz zostać na dole. Jak tu wrócisz, to ci zrobimy krzywdę. Obie.
Z tym optymistyczną obietnicą dudniącą w uszach Maciek wychodzi. Za chwilę słyszę delikatne pukanie.
- Proszę.
W drzwiach pojawia się sympatia młodszego Kota. Uroczę, odrobinę nieśmiałe dziewczę lat dziewiętnaście. Odstrzelona pierwszorzędnie.
- Cześć, Marzena.
- No cześć. Słuchaj, pierdol Kota, że się tak nieelegancko wyrażę. Jak masz zamiar z nim spędzić resztę życia, to się lepiej przyzwyczaj.
Kasia mruga gęsto, ale w końcu się uśmiecha.
- Wiem.
- Otóż to. A teraz druga sprawa. Mogłabyś mi pomóc z... cóż - z tym wszystkim?
Brunetka rozgląda się po pokoju, patrzy na mnie, po czym zerka jeszcze na zegarek.
- Marzena... Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że za jakieś czterdzieści minut trzeba wychodzić?
- No właśnie tak!
- O Boże. No dobra. To działajmy.
I już. Zaobrączkowali ich. Wszystko poszło sprawnie, bez żadnej gafy stulecia i tym podobnych niespodzianek. Zaskakująco szybko się takie rzeczy odbywają. Ja tego nie ogarniam. Ludzie decyzję na całe życie podejmują, a tu niecała godzina w kościele i już gotowe. W zasadzie niekoniecznie na całe życie, bo istnieją rozwody i takie tam. Co prawda niespecjalnie takie rozwiązania popieram, ale w pewnych przypadkach... Tak, to jest pewien przypadek. Just sayin'.
Kasia nawet zdążyła ze mnie zrobić człowieka, chociaż wpadliśmy do kościoła na ostatnią chwilę.
Potem szybko życzenia (na tyle szybko, żebym nie zdążyła się pokłócić z Izunią. Czyli naprawdę w niezłym tempie. No i może trochę dlatego, że zaczęło padać) i wszyscy zapakowali się w auta, i do domu weselnego. I dopiero teraz można poobczajać, któż to się jeszcze pojawił.
Dawid przenosi Izunię przez próg (no doprawdy, wielkiego męstwa do tych czterdziestu kilo nie trzeba), potem rzucają kieliszki (Izabela na tyle zgrabnie się zamachnęła, że prawie okno szyby pozbawiła) i zaczyna się robić normalnie - czytaj - koniec części oficjalnej. A przynajmniej do czasu, aż wjedzie tort.
Oho-ho, nawet się wykosztowali na wizytówki, gdzie kto ma siedzieć.
Idiotyzm totalny, szczerze mówiąc.
Można się w to bawić przy trzydziestu gościach. Ale, do cholery, nie przy trzystu.
I jak ja się teraz znajdę, co?
- Mania? - słyszę za sobą. Odwracam się. Skrobot.
Dziwne to jest, bo jego głos bym poznała w nocy o północy, tyle się go muszę nasłuchać w ciągu mojego marnego życia, ale tym razem jakoś inaczej do mnie gada. Tak w ogóle to mam ochotę mu przywalić za tę kieckę, co mnie perfidnie na nią podpuścił, ale dla dobra tegoż dzisiejszego święta się powstrzymam.
- Co jest?
- Matko... Ale ty wyglądasz...
- Może byś jakoś sprecyzował? Źle, dobrze, jak idiotka, jak...
- Dobrze - przerywa mi Kacper. - Bardzo dobrze. Idealnie wręcz.
Hmm.
Muszę nadmienić, że pierwszy (i ostatni raz) chyba naprawdę wyglądam jak kobieta. Nawet - o zgrozo - rzęsy mam pociągnięte tuszem. Za wszelkie uszczerbki na zdrowiu psychicznym spowodowane tym widokiem proszę winić Maćkową Kasię. To wszystko absolutnie jej wina. Jakbym sama miała sobie rzęsy pomalować, to pewnie bym sobie tę szczoteczkę (czy cokolwiek to jest) do oka wsadziła i tyle by było z tego całego malowania.
- No dziękuję. Powiedz mi lepiej, gdzie ja mam siedzieć, co?
- Co? A tak, tak... O Boże. Nie wiem. Pojęcia nie mam.
Ja po prostu gratuluję temu idiocie, który sobie wymyślił sadzanie gości według jakiegoś chorego schematu. Toż przecież każdy sobie chyba sam może zdecydować, koło kogo chce siedzieć. A nie. Jednak nie może.
- Nie. Wiesz co, ja to mam w dupie. Siadam tu. I już - mówię do Skrobota, odsuwając krzesło i zasiadając na miejscu przeznaczonym dla naszego mistrza olimpijskiego. Ojej. Od dziś jestem Kamilem Stochem.
Skrobot idzie w moje ślady i zajmuje miejsce mojej ciotki, która jest stara, wredna i ciągle pyta, kiedy wyjdę za mąż. Z dwojga złego lepszy Kacper. A w ogóle wolę nie wiedzieć, kto postanowił jej obecnością uszczęśliwić Kamila. I tak wiadomo, że Izunia.
Rozglądam się i dochodzę do wniosku, że praktycznie wszyscy goście postanowili nie pieprzyć się w poszukiwania wśród trzystu krzeseł i poszli w moje ślady, zajmując miejsca, jak popadnie. I tak trener Kruczek jest moją mamą, a mój dziadek Justyną Piotrka. I tak dalej.
No dobra, muszę przyznać, że jest fajnie. Nie sądziłam, że powiem coś takiego o tym wątpliwym święcie rodzinnym, ale jednak ta chwila nastąpiła. Broń Boże się tym spostrzeżeniem nie mam zamiaru z nikim dzielić. Ot, po prostu - jest fajnie.
No właśnie.
W życiu tyle nie tańczyłam. I to jest dziwne.
Bo właściwie tańczę cały czas. Praktycznie nie siedzę.
To jest dziwne.
Ciągle mnie ktoś prosi do tańca.
To jest dziwne.
I nigdy tylu komplementów nie słyszałam.
To jest dopiero dziwne uczucie.
Nie, żeby takie całkiem niemiłe. Ale dziwne.
I chyba mi wystarczy. Bo nieprzyzwyczajona jestem. A na dodatek mnie nogi bolą.
Ciężkie jest to bycie kobietą.
- No co jest, Manieczka, już masz dość? - uśmiecha się ironicznie Skrobot, kiedy siadam koło niego.
- Słuchaj, ja się ciebie nie pytam, czy masz dość, czy nie masz dość, a jak zdążyłam zauważyć, obracasz wszystkie możliwe dziewczyny na parkiecie - odcinam się, popijając moją wódkę z sokiem pomarańczowym.
- Nie. Nie wszystkie. Ciebie nie.
Prawie się dławię tym moim drinkiem.
- No to chyba dobrze, nie?
- Właśnie nie. Ale chyba się wstydzę cię o to poprosić, tak dziś ładnie wyglądasz.
Słabo, Kacperku, słabo.
- To trudno - uśmiecham się i prawie parskam mu piciem prosto w twarz, patrząc na jego minę. W skrócie ujmując - taki mały opad szczeny.
- Oj, Marzenka. Do czego ty mnie zmuszasz - mówi w końcu, wstaje i podaje mi rękę. - To jak - skoro jednak się odważyłem?
To co mam zrobić - idziemy wywijać na parkiecie. Najwyżej nam obojgu nogi w dupę wejdą.
Jest prawie piąta rano. Od dobrych kilkunastu minut stoimy z Kacprem przed tym całym domem weselnym i szukamy Wielkiego Wozu.
Nigdy nie byłam dobra z rozpoznawania gwiazd. A jednak mistrza olimpijskiego znam.
- Ej, nie, chodźmy już. Ja jestem tępa, ty też nie lepszy, a na dodatek tu jest zimno. I piździ. Potrzebujesz więcej argumentów?
- Chodź tu, to ci będzie cieplej.
- Kacperku, ja rozumiem, że ty za dużo wypiłeś, ale bez przesady, okej?
- Oj, Mania - wzdycha Skrobot. - Ty jesteś taka ładna, a taka bezwzględna.
- Dobra, dobra. Nie przyzwyczajaj się. To, że dziś wyglądam jak kobieta, jeszcze o niczym nie świadczy.
- Świadczy.
- O twojej głupocie chyba.
- Dzięki.
- Nie ma za co.
__________
Mania kazała długo na siebie czekać.
Boże drogi, ja się nie zdziwię jak to opowiadanie będzie mieć ze sto rozdziałów. Bo ja się po prostu nie umiem z nimi wszystkimi rozstać. I bardzo mocno odczuwam brak Krafta w ostatnich rozdziałach. Muszę koniecznie coś z tym zrobić ;)
Mania przeżyła wesele.. A to szok! I nawet odbyło się bez rękoczynów i w ogóle..
OdpowiedzUsuńCzekam na Krafta! Pozdrawiam :)
Asiku, Najdroższa! Ja Cię po prostu uwielbiam. I biję Ci pokłony, bo tym rozdziałem poprawiłaś mi niesamowicie humor. A to naprawdę wydawało się prawie niemożliwe.
OdpowiedzUsuńDziękuję! ;*
Od początku rozdziału miałam na ustach banana. A od fragmentu zgrabnego rzutu Izuni chichrałam się na głos.
Jeszcze raz dziękuję :*
A trochę po polsku też musiało być;p
OdpowiedzUsuńA Krafcik nawet gdy go nie ma to po prostu jest w jakiś myślach Marzenki. Może umiejscowienie go w jej myślach tak blisko tej muchy nie było jakieś zachwycające dla jego skromnej osóbki, ale co tam. Czuć go było, aż myślałam sobie czy z pod stołu nagle nie wylezie. Marzenka w sukni to zagraniczni też by pewnie ten cud zobaczyć chcieli.
A wracając do muchy- choć to dość niefortunny punkt zaczepny komentarza, to idealny dodatek do kobiecości, na którą ją tu skazano. I jeszcze tusz do rzęs- takie tortury dla zwykłej, tępej Izuni.
Zgadzam się z Manią co do rozwodów, choć pewnie i ona myśli o tych przypadkach koniecznych;p
Aaaa, no i zaskakująco mało wpadek. Śmiem twierdzić, że ze ślubem Janka, który nie wie gdzie się dziecko rodzi byłoby gorzej. Jeszcze by do kościoła w zupełnie innym mieście wleciał, bo akurat przystrojony na biało i obcej kobiecie zaczął przysięgać- tak przez zupełną pomyłkę. A Dawidek przynajmniej zdeterminowany.
I Maciek;) Trudno mi jakoś w ogóle wyobrażać sobie Kota młodszego w związku, ale to że pakuje obrażoną dziewczynę do auta i jedzie do Kubackiej na psychoterapię- w środku przygotowań weselnych- mnie rozwaliło.
Wiesz? Mogłabym tak pisać i pisać. I ogólnie muszę tego Skrobota i Maniusię poważnie przemyśleć i jakąś ostateczną opinię sobie wyrobić.
I jeszcze... O ile wiele opowiadań przeciąga się na siłę i gdzieś przy dwudziestym odcinku robią się mdłe to to może mieć i dla mnie tysiąc, komediowy geniuszu<3
Kocham;*
Przybyłam! Ten rozdział był cudowny i gdyby nie to, że zostałabym wyrzucona z domu to śmiałabym się jak głupia. Nie wpadłabym na pomysł, że Manię mogłaby otruć Izunia. To nie miałoby prawa bytu, bo grzyby są zbyt kaloryczne i Mania od razu domyśliłaby się, że to podstęp xd
OdpowiedzUsuńHehehe, chciałabym zobaczyć Manię u fryzjera. To mogłoby być ciekawe, choć, jak ją znam, umarłaby, gdyby ktoś kazał jej czekać w samej kolejce.
Maciek jest geniuszem! Nie wiedział co zrobić z dziewczyną, to przyjechał wraz z nią pod dom innej. Ech... Ale z drugiej strony pomogła Mani się ogarnąć. Siostra pana młodego w końcu powinna się dobrze prezentować :D
Z Kacpra taki romantyk, na gwiazdy patrzy. Kto by pomyślał. I do tego taki wstydliwy, boi się prosić ukochaną do tańca. Słodkie.
Zobaczymy, co dalej z tego wyniknie. Jak na moje to możesz pisać i dwieście rozdziałów, prawdopodobnie będę tu wpadać i czytać do końca. Choć właściwie ja nie wyobrażam sobie końca tej historii. No bo jak ona może się właściwie skończyć? Nasze chłopaki zawsze będą potrzebować Mani, nigdy nie przestaną się zakochiwać, a ona nigdy się nie zmieni. Taka skoczkowa Moda na Sukces (może brzmi trochę jak obelga, ale nie miałam na myśli nic negatywnego) xD
No nic, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam gorąco :*
Nie mam jak zbytnio skomentować, ale chyba będę miała nieco wspólnego z Marzenką ;) Wróciłam sobie o 19 z obozu harcerskiego- cała brudna i w ogóle jak to z lasu... A dziś swój ślub ma mój kuzyn :D Więc ja taka w temacie nieco :P Ale stwierdzenie "Najwyżej nam obojgu nogi w dupę wejdą." mnie tak rozwaliło, że chyba pół domu obudziłam XD Może później postaram się więcej jeszcze rozpisać ;D Buziaki ;*
OdpowiedzUsuńOj, tak wyraźny brak Krafta i to można odczuć XD
OdpowiedzUsuńPoza tym wspaniałe wesele, aż cud, że Mania nie zabiła Izuni i jednak przyjęła ją do rodziny. Hah, totatlnie dobry rozdział Rozterki z kiecką i ten dialog na koniec - super.
Ja się cieszyłam, że oni stoją na zewnątrz, szukają Wielkiego Wozu, czekam na jakiś pocałunek może (a co! wesele w końcu, mogą zaszaleć :D), a tu bezwzględny koniec. Ej, słonko, tak się ewidentnie nie robi, Madzi jest smutno :c
OdpowiedzUsuńAle na poprawiny liczę <3
Także no.. .Buziaki! :*
A tak właściwie to brak Krafta mi w ogóle nie przeszkadza, bo jest Skorbot <3
fajny opis wesela :)) dobrze, że Mania jako tako zaakceptowała Izę ;p
OdpowiedzUsuńrozdział super! zwłaszcza końcówka ^^
pozdrawiam i życzę weny :*
Oj, Marzenka, Marzenka i ja się zastanawiam, jak ty to wesele przeżyłaś podając się za naszego Kamilka. Nikt się nie pytał jak się latało w Sochi? A swoją drogą Skrobot mógłby być całkiem fajną ciocią.
OdpowiedzUsuńCo tam Kraft, jak jest Skrobot :D
weny :*
I pisz jak najdłużej, bo ja z wielką przyjemnością będę czytać o losach naszej Manii ;).
OdpowiedzUsuńŚlub, wesele i pozamiatane..;) Marzenka pozbyła się swojego bliźniaka, teraz ma go Izunia i oby go tylko nie wygłodziła ;p.
Rzeczywiście, przydział miejsc przy 300 osobach to średni pomysł, Mańka powinna zrobić z tym porządek już wtedy kiedy Dawid przenosił przez próg pannę młodą..
Ach ten Skorobot <3
[czas-naprzerwe]
No i proszę, jak jedna kiecka potrafi zmienić koleżankę w kobietę, której można prawić komplementy, która może się podobać i z którą można nawet potańczyć tudzież poszukać wielkiego wozu.
OdpowiedzUsuńJedna, czerwona kiecka.
Pozdrawiam.
[pnowakowski]
Wstyd mi, że dopiero teraz tu jestem, ale czytałam, czytałam oczywiście już wcześniej! Niech Mania mi wybaczy :D
OdpowiedzUsuńOk, przyznam szczerze, że Marzenka do tego ślubu nie dopuści. Krzyknie "nie!" w odpowiednim momencie, albo zrobi jeszcze inną akcję w kościele. Okazało się, ze dla dobra Dawidka ( albo i niedobra) nawet się umalowala. To się nazywa siostrzana miłość.
Skrobot tak się ładnie stara, że serducho rośnie :D
Ściskam!
Wróciłam z urlopu i co widzę na bloggerze? Dwa tygodnie nadrabiania! :D
OdpowiedzUsuńNie żebym się na to uskarżała ;)
Kasieńce proszę browara postawić! Wszak jej się to należy jak nic, że Manię w kobietkę-kokietkę zrobiła nieświadomie xD (albo raczej świadomie, skoro wszyscy na parkiecie ją obkręcali)
Mania, pamiętasz w ogóle co jadłaś? :D Albo jakie ciastka były (standard u mnie w rodzinie, wszyscy się bawią, nikt nic nie pamięta jakie słodkości były dopóki lodówki się nie otworzy xD)
Skrobot - ty i twoje ślamazarne tempo ^^ Pospiesz się, skoro Krafcik ma powrócić i Morgi pewno też... a ja tak nie chcę ^^
Ogólnie to rozdział świetny Ci wyszedł :)
Megi, Ty powinnaś założyć biuro matrymonialne. Przychodziłby taki Skrobot, a Ty mu być wytykała ślamazarne tempo i tłumaczyło co i jak xD
UsuńSkrobot, ty sobie chłopcze, nie pozwalaj na za dużo, bo wiesz, słodki jesteś coraz bardziej, ale ja i tak jestem za Morgim. No ale podryw na gwiazdy całkiem sprytny, choć jak widać Mani nie do końca się udzielił ten romantyczny nastrój rozgwieżdżonej nocy 'Ja jestem tępa, ty też nie lepszy, a na dodatek tu jest zimno. I piździ. Potrzebujesz więcej argumentów?' - zabiła mnie tym tekstem. Chłopak tak się stara, coraz to lepsze chwyty na podbicie jej serducha wymyśla, a ona taka brutalna dla niego. Eh, gdyby nie Thomas to naprawdę bym im z całego serca dopingowała, bo są po prostu rozbrajający.
OdpowiedzUsuńW sumie nie tylko oni. Maciej i jego problemy z Kasią sprawiają, że normalnie witki mi opadają. Ta dziewczyna naprawdę ma anielskie serce i cierpliwość do tego stworzenia. Już sobie wyobrażam, jak ona biedna musi z nim walczyć o łazienkę, albo jak się go pyta, czy ładnie wygląda, a on wzrusza ramionami i pyta: 'A ja? A ja? Ładny jestem? Ale czy ten garnitur to mnie nie pogrubia? Czy ta głęboka czerń odpowiednio podkreśla kolor moich oczu?'. No i w sumie nie dziwne, że ta dziewczyna potrafiła wyszykować Manie na bóstwo, jak radzi sobie z Kotem, to z każdym problemem - nawet kręceniem Mani rzęs - sobie poradzi.
Pomysł z usadzeniem gości mnie powalił. Chociaż sama sadzałam gości na ślubie mojej siostry, ale chyba nie tak 'pomysłowo' jak Izunia. Żadnej zrzędliwej starej cioci nie posadziłam koło Mistrza Olimpijskiego... A, bo Mistrza Olimpijskiego u nas nie było :P
No i nieoryginalnie powiem, że sądziłam, iż do ślubu nie dojdzie. Wierzyłam w jakieś 'nie' Mani, a tutaj tak wszystko ładnie i gładziutko poszło. Dawid dał się zaobrączkować i już tylko można liczyć na ten 'pewien przypadek'. Ahhh, jak ja kocham podejście Mani do pewnych spraw. W sumie do większości spraw. Jest po prostu rewelacyjna.
Nie każ nam zatem znów tak długo czekac i wrzucaj nowy rozdział :D
"Budowaliśmy, budowaliśmy i wybudowaliśmy." - Kiwaczek. I to tyle tytułem wstępu do nadrabiania zaległości u Ciebie. ;D
OdpowiedzUsuńAle jestem wiekowa. Cytuję Kiwaczka!
A z innej beczki - że Marzenka tak się rozochociła na weselu, to się dziwię. Ba! Że w ogóle zaszczyciła gości swoją obecnością, a przy tym nie była wzywana do żadnych nagłych, skocznych wypadków, ani sama żadnych nagłych wypadków nie powodowała. Albo nam ktoś bohaterkę podmienił, albo Mania wreszcie przekonała się, że kobiecość to jednak potęga. ;D Ciekawa jestem, czy nabytą przy okazji wiedzę będzie wykorzystywać. Wiem już, kto ew. chodziłby na korepetycje, ale to jest wiadome wszem i wobec, więc nie będę się bawić w epatowanie oczywistościami. Próby pacyfikacji sporu u Kotów zakończyły się ogromnym sukcesem, a prostolinijność naszej zadziornej głównej bohaterki jak zwykle mnie powaliła. ;D
"Ojej. Od dziś jestem Kamilem Stochem." <3
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
[love--is--the--reason]
[intoxication01]
Mania w końcu miała święty spokój przez jedną noc, nikt jej nie zawracał dupy swoimi problemami XD Tylko Skrobot z jego uczuciami się trochę narzucają Xd
OdpowiedzUsuń