Nie lubię Innsbrucka. Nie wiem czemu. Przecież Austria nie może wkurwiać mnie bardziej niż Niemcy, ale autentycznie ze wszystkich czterech skoczni najbardziej działa mi na nerwy Bergisel. Jako jedyna właściwie. Co to jest w ogóle. I jeszcze ten upokarzający przeciwstok. Zawsze mi się wydawało, że trudno się tam doczołgać na górę, tymczasem wczoraj się okazało, że może cię wręcz wyjebać za bandy. Aż się kopytami nakryjesz. Lekcję poglądową przeprowadził Sabyrżan Muminow. Dziękujemy serdecznie za występ, trzy razy nie, wypierdalasz. I to dosłownie.
Obserwuję sobie końcówkę drugiej rundy z Maćkiem, gdyż znów dał popis w kwalifikacjach oraz z Piotrkiem, który również dał popis, z tym że w pierwszej serii.
- No, Marzenka, twój kolega to już chyba wytrzeźwiał, hehe.
Widzę, że beka z Krafta nie ustanie co najmniej do końca turnieju. Pff... co ja się łudzę. Ona nie ustanie do końca jego życia. A nawet i później. Pomnik trwalszy niż ze spiżu, non omnis moriar i te sprawy.
- Byś się lepiej sobą zajął.
Nagle ktoś zakrywa mi oczy jakimiś grubymi rękawiczkami.
- Jezus Maria! - wrzeszczę w pierwszej chwili, ale od razu się opamiętuję. Nie będę panikować jak baba, przecież nikt mnie nie porwie spod skoczni pełnej ludzi.
- Mania! Wreszcie cię znalazłem.
Aha, ta informacja odmieniła moje życie. Ale już wszystko jasne.
- Morgenstern, możesz wziąć te łapy?
- Ryoyu wygrał - wtrąca Maciek, a ja zaczynam się wkurwiać, bo właśnie przegapiłam najważniejszy skok konkursu przez jakiegoś błazna z Austrii.
- No i super. Nie masz nic lepszego do roboty przy skoku lidera od napadania niewinnych kobiet?
- Przepraszam - śmieje się Morgi. - Nie mogłem się powstrzymać.
Kot z Żyłą dyskretnie (jak na nich) się oddalają, i zostaję sama (jak na skocznię pełną ludzi) z Morgensternem.
- Zemszczę się na tobie kiedyś, masz to jak w banku.
- Nie wątpię. Czy w ramach przeprosin dasz się namówić na kawę? Wiesz, żebyśmy sobie pogadali jak ludzie, a nie tak w przelocie, jak zawsze.
Tak, bo ja mam czas na kawy z Morgensternem.
- Kiedy niby? Dzisiaj, jak zaraz będę zbierać sprzęt, a później jedziemy do Bischofshofen, czy jutro albo pojutrze jak cały dnie będziemy siedzieć na skoczni?
- Ty sobie zawsze znajdziesz doskonałą wymówkę, nie?
- Dobra, jak w Bischo wpadniesz do naszego hotelu, to posiedzimy przy porannej kawie, może być?
- Myślę, że nie mam innego wyboru jak się zgodzić.
- Dobrze myślisz. A teraz pozwól, że udam się zbierać sprzęt. A ty idź na dekorację. Kraft się ucieszy.
- Jak ty o niego dbasz.
- Ktoś musi.
Treningi, treningi, kwalifikacje i zawody. Można stracić rachubę, jaki jest dzień, jakie miasto i jaka skocznia. W każdym razie jak przychodzi co do czego, to i tak wygrywa to skośne dziecko z Japonii. A treningi i kwalifikacje to taki dodatek raczej. Żeby ci, co bulę klepią też mieli szansę sobie więcej niż raz skoczyć. Taki Zniszczoł na przykład. Każdemu się coś od życia należy.
Mamy już stanowiska pracy przygotowane, narty czekają w kolejce, a ja tymczasem nie mogę znaleźć jednego całkiem przydatnego kawałka szmaty.
- Widziałeś gdzieś mój fartuch? - pytam Skrobota, buszując we wszystkich torbach po kolei.
- Nie, ale możesz wziąć mój.
- Aha, no to jest faktycznie różnica, czy ja będę w fartuchu, czy ty. Tak czy inaczej jakiś twój podkoszulek prawdopodobnie zostanie dziś usmarowany.
- Nie to nie. Po prostu już się przyzwyczaiłem, że zabierasz mi podkoszulki, to myślałem, że fartuch też chcesz.
Pokazałabym mu język, ale ma rację jestem zbyt zajęta.
- Trudno - ignoruję jego uwagę. - Może się aż tak nie upierdolę. Nie jestem w końcu Murańką.
Zabieram się do roboty, bo nie ma czasu na fanaberie. Ruch się tu zaczyna robić jak w ulu i każdy darmozjad się nart domaga. Właściwie to specjalnie się im nie dziwię, ale z drugiej strony mogliby po prostu zamknąć mordy, a nie przychodzić co trzy minuty z pytaniem Już? Na już to oni co najwyżej kopa w dupę mogą dostać.
- Ej, o której są właściwie te kwalifikacje? - pyta Kuba, ale wygląda na to, że kieruje tę wypowiedź do Skrobota. Nie wiem co mu znowu zrobiłam, że się boi do mnie odezwać.
- A ja to wiem? Ostatecznie ich w ogóle nie będzie, bo przecież ten śnieg jakoś nie ma zamiaru przestać sypać. Trening teraz jest czy co oni tam robią?
Faktycznie Austria nas w tym roku rozpieszcza śniegiem aż za bardzo, przynajmniej Hofer ma szanse się wykazać. Niech łapie za szuflę i do roboty. Ja chętnie popatrzę.
- Na razie się nic nie dzieje. Widziałem, że Mustaf z Piotrkiem sobie urządzili bitwę na śnieżki, ale poza tym raczej nic ciekawego.
O matko, znowu będę musiała tego ćwoka ratować przed kolegami. Lepiej by na sankach pojeździli.
- Mańka, to co robimy? Olewamy te narty i idziemy lepić bałwana? - rzuca idiotyczną propozycję Skrobot.
Już mnie naprawdę wystarczająco bałwanów otacza.
- Nie jestem przyzwyczajona do zostawiania w połowie rozpierdolonej roboty. Poza tym jak się okaże, że nie będzie dziś skakania, to trzeba to wszystko z powrotem pozbierać, a nie na śniegu się bawić. Czy wy ludzie w ogóle myślicie chociaż trochę?
- A czy tobie się okres nie zbliża?
- Aleś ty błyskotliwy, naprawdę. Nie, po prostu jestem porządna i zorganizowana. Inaczej bym zginęła w tym burdelu.
- Taaak... To ja może na wszelki wypadek pójdę się rozgrzewać - Kuba wycofuje się w stronę drzwi. - A wy dalej się... yyy rozmawiajcie.
- No i widzisz - mówię do Skrobota, gdy drzwi się już zamykają - Szybkiemu się wydaje, że się właśnie pokłóciliśmy. Jak to dziecko jeszcze mało wie o życiu.
- Cóż, ty byś się może chętnie ze mną pokłóciła. Ale masz problem. Ja rzadko jestem w nastroju na kłótnie.
Fakt. Zawsze takie ciepłe kluchy. Ale co zrobić. Przynajmniej się nie rzuca o to, że mu zabieram podkoszulki. Nie można mieć wszystkiego.
Czy ja nie mam instynktu samozachowawczego? Być może. Zamiast leżeć na łóżku, jeść czekoladę i czytać książkę, siedzę na stołówce i wymieniam się z Morgensternem historiami życia. Mógł wczoraj przyleźć, ale skoro mu wypadła jakaś telewizja śniadaniowa, to mamy teraz pół godziny. Dosłownie. Bo przed konkursem muszą się jeszcze odbyć kwalifikacje. Wczoraj się jednak organizatorzy poddali i Skrobot z Szybkim mogli ulepić tego wymarzonego bałwana. Ale efekt jest taki, że szykuje się dziś podwójny zapierdol.
Okej, nie powinnam tak strasznie narzekać. Mogę sobie w kulturalny sposób, we w miarę cywilizowanym towarzystwie wypić poranną kawę. I nawet do niej ciastko zjeść. A na dodatek chyba Kraft jeszcze nie odkrył, że tu siedzimy, bo nie przylazł nam towarzyszyć. Tylko nasi odkryli, bo jak wychodzili stąd po śniadaniu, to się z Morgim w drzwiach minęli. Poleciały dziwne spojrzenia, ale jak ja bym się chciała takimi pierdołami jak spojrzenia przejmować, to już naprawdę dawno bym na jakiejś terapii wylądowała. Więc udałam, że nie wiem o co im chodzi. Bo w sumie nie wiem. Mogło im chodzić o milion różnych rzeczy. No.
Trochę to straszne, ale jak spotykają się ludzie w naszym wieku, to rozmowa tak czy inaczej zejdzie na dzieci. Nie chodzi o to, że jestem przeciwniczką dzieci czy coś w tym rodzaju, ale nawet nie mam własnych, a nagle łapię się na tym, że zaczynam ze szczegółami opowiadać o tym, jak Maniek uwielbia śpiewać Ani kołysanki i o innych rzeczach, które osób postronnych kompletnie nie interesują. To jest po prostu zaraźliwe. Wszystko przez to, że Morgi musiał mi koniecznie pokazać zdjęcia Lilly skaczącej na nartach, potem zahaczył o Mańka - że jego też już by można niedługo zapisać do klubu i tak już poleciało. Ja gadam, on słucha i się uśmiecha, więc ja gadam jeszcze więcej, on się dalej uśmiecha, kawa mi stygnie, ciastko ledwo ruszone, a ja, kurwa, dalej gadam.
Stop. To jest kompletnie niepoważne.
Sprawdzam czas na telefonie.
O matko. Godzina minęła.
- Dlaczego mi nie mówisz, że już tak późno?
- Tak się wkręciłaś w temat, że nie chciałem ci przerywać.
- Bardzo śmieszne. To wszystko twoja wina. Dziwne, że mnie jeszcze nikt nie szuka.
- Przecież widzieli, że zostajesz w dobrych rękach.
- Że niby w twoich?
- Dokładnie. Nie ma lepszych.
- Taaa... ciekawe w czyich rękach narty zostaną.
- Macie tam tego twojego Kacpra, myślę, że da sobie radę.
- Dobra, lecę, bo to...
- Weź chociaż to ciastko zjedz.
Może i racja, bo a nuż on go zje i będzie jeszcze grubszy.
- Okej. Trzy minuty mnie nie zbawią.
- Otóż to. Będę na konkursie, także może się jeszcze dziś zobaczymy. Chyba że jak zwykle będziesz tak zajęta, że nie znajdziesz chwili dla starego kumpla. Już prawie zapomniałem jak się z tobą dobrze gada.
No masz ci los. Kolejnemu się ze mną dobrze gada. Kraft tak samo twierdzi. Szkoda, że mnie nikt nie zapyta z kim mi się dobrze gada.
- Nie mam pojęcia, co będzie, ale raczej nie licz na za wiele.
- Bezwzględna jak zawsze.
- Nie. Po prostu realistka.
O, i Kraft znowu na podium. Jak nie jest pijany, to ma nawet całkiem niezłą skuteczność. Stuprocentową właściwie. Trzy konkursy na trzeźwo i trzy miejsca na pudle. Co by to było, gdyby zachowywał wstrzemięźliwość od spożywania alkoholu także w sylwestra... No, ale tego się raczej nigdy nie dowiemy.
Dziecko z Japonii wygrało wszystkie cztery konkursy i nawet się z tego cieszę, bo Walter z Seppem muszą mieć niezły ból... tego i owego. I tylko Dawid lekko sfrajerzył, bo mu do podium w generalce zabrakło bodajże niecałych czterech punktów. Ale on oczywiście nie ma z tym większego problemu i tak się zastanawiam czy to przypadkiem nie jest metoda. Taki Kot dwa lata temu w niemalże analogicznej sytuacji był na skraju załamania nerwowego, no i co się z nim teraz dzieje? No właśnie. A ten ćwok, mój brat, to największe huśtawki nastroju ma w związku z ubieraniem choinki. Albo ewentualnie jakąś moją czekoladą zostawioną na widoku, bo też by zjadł, a nie może. Ale swoimi wynikami się nie przejmuje. Teraz też wręczył mi jakiś wazon za dzisiejsze drugie miejsce i poszedł udzielać wywiadów. Nie wiem, co se mam z tym zrobić, bo to jakieś wielkie, szklane, ciężkie i nieporęczne, no ale dobrze, postaram się nie rozbić. Izunia by mnie przecież zabiła, ona kolekcjonuje te wszystkie Dawidowe trofea.
- Sześśś, Mania!
Ściskam mocniej to szklane arcydzieło, bo jak Szczurowiewiórka w wyraźnej euforii przypadkiem postanowi mnie uściskać, to się to skończy dramatycznie.
- O, masz nagroda! Ja dałem Michi.
Ten biedny Hayboeck to mu robi za bagażowego. No ale jak sam nic nie wygrywa, to może się nawet cieszy, że przynajmniej Kraftowe kwiatki i dzbanki może potrzymać.
- Tak, to Dawida.
- Tag! Twój brat i twój przyjaciel na podium razem! Szuper, nie?
Zajebiście.
- Brawo, dobry konkurs - chwalę go oszczędnie, żeby z jednej strony się nie załamał, ale z drugiej żeby jego ego przesadnie nie urosło, bo Mistrzostwa Świata coraz bliżej, a jak on się rozhula, to trudno go zatrzymać. Chyba że przy pomocy alkoholu.
- Tag! Michi też dobry dzisiej!
O, ciekawe które miejsce zajął. Pewnie dwudzieste.
- No widzisz. Same sukcesy.
- Stety muszem iść już - Stefan poprawia czapkę, która coraz bardziej spada mu na oczy. - Ale nie matfij. Mogem dzwonić do ty jutro.
Uff... cóż za uspokajające zapewnienie.
- Świetnie - uśmiecham się zdawkowo i już mam zamiar odwrócić się na pięcie, kiedy jak filip z konopii wyskakuje Morgenstern z radosnym okrzykiem:
- Ha, złapałem cię jednak!
A co my, kurwa, w berka gramy?
- Tak. Jak chcesz mi coś powiedzieć, to masz trzydzieści sekund. Później prawdopodobnie zamarznę.
- Mania, zimno ci? - włącza się Kraft. - Mogę cię przytulić jakby co.
- Tak, ja też - szczerzy się Morgenstern.
Ja pierdolę. Sami się, kurwa, przytulcie.
Wzdycham głęboko.
- Lepiej już pójdę. Musimy zbierać sprzęt. I w ogóle... wracać do Polski.
Już naprawdę czas najwyższy. Ta wszechogarniająca austriackość źle na mnie wypływa. Bardzo żle.
__________
Nie jestem fanką wstawiania rozdziału w tym samym dniu, w którym skończyłam go pisać, ale tym razem się złamałam. Macie na osłodzenie pierwszego weekendu bez skoków. Tak tylko przypomnę, że komentarze czytelników pozytywnie wpływają na obecność weny u autorki.