To jest idealna pogoda na nicnierobienie. A przynajmniej tak uznałby Kubuś Puchatek. A ja tego misia zawsze bardzo szanowałam i liczyłam się z jego zdaniem, wiec dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Chmurki na niebie, słońca brak, na kolejną porcję śniegu się zanosi. I zimno na dodatek.
Tylko, że jak człowiek nic nie robi, to zaczyna myśleć. A to jest bardzo niewskazane. Bo ja jednak zmieniłam zdanie. I przywaliłam Morgensternowi.
I broń Boże nie dlatego, żebym była na niego aż taka zła. Nie. Ale dla zasady. Bo co mu się do cholery wydaje, że se tak może mnie wyciągać do lasu i bezkarnie całować? No niedoczekanie jego!
I chyba to mnie najbardziej martwi. Nie to, że do dziś najprawdopodobniej czuje odcisk mojej dłoni na policzku, tylko to, że mi się, cholera, całkiem podobało. Gwoli ścisłości - to był mój pierwszy pocałunek w życiu. Tak, tak... Mam prawie 24 lata. No i co z tego? Czy jest tak, że jak masz ileś tam lat, 18 powiedzmy, to jak odbierasz dowód, to musisz mieć świadectwo lizania się po kątach, bo inaczej nie jesteś dorosła? A najlepiej jeszcze odpis aktu utracenia dziewictwa? Tak, ale a propos Morgensterna to ja tam nie wiem, czy on dobrze całuje, czy niedobrze, czy za krótko, czy za długo. Chociaż nie, wróć - krótko to na pewno nie było. Tak czy inaczej, ja już nic nie wiem. A ja nie lubię nic nie wiedzieć - można zapytać Skrobota, on potwierdzi.
O, Dawid wbija. Ja to już nawet nie liczę na to, że oni się nauczą kiedyś pukać.
- Idę na obiad do Izy.
No i co mnie to obchodzi, co? Możesz tam nawet zamieszkać, tylko potem nie wracaj z płaczem do mamusi, że tam cię nie kochają.
- Mam ci złożyć kondolencje?
- Nie, nie trzeba.
Ja widzę, jak on się pilnuje. Chciałby warknąć, wybuchnąć, ale nie. Twarda sztuka. I to jest naprawdę irytujące, że tak ciężko go z równowagi wyprowadzić. No właściwie to tak jak mnie, a geny nam się w znacznym stopniu pokrywają, co w sumie wiele tłumaczy - ale i tak mnie to wkurza.
- A powiedz mi, co będziecie jeść? Trawę?
- Nie wiem. Na pewno coś smacznego.
Taa... Obiad modelki. Woda z wodą.
- Aha. A my schabowe.
W tym momencie biedaczek już nie wytrzymuje. Trzaska drzwiami i wychodzi. No doprawdy, ta miłość jest trudna.
A wracając do Morgiego, to muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu nie mam pojęcia, co robić. Gratuluję, panie Morgenstern. Dokonał pan niemożliwego.
No to jazda do tego Bad Mittendorf. Wystarczy siedzenia w domu, bo mi się to źle na psychice odbija. Co prawda rzygam już tą Austrią, z każdej strony mnie atakuje, osacza i zostawić nie chce. Ale cóż. Jakby chociaż Dawid w domu został, to by było jakieś pocieszenie. Nacieszyłby się Izunią i jej obiadkami. Ale nie.
Nawet mi się rozpakowywać nie chce. Trzy dni przecież i stąd spadamy. I na dodatek wściekła jestem, bo co to ma znaczyć, panie trenerze, że zamiast pod skocznią teraz stać, to mam tu siedzieć i jakieś durne druczki wypełniać? Kretynizm totalny, zważając na to, że ja na szkolenia do Fischera nie po to jeździłam, żeby raporty pisać, tylko narty smarować. Herbatkę sobie zaparzyłam, siadam i wypisuję jakieś pierdoły. Swoją drogą to ktoś się chyba musiał do tej pory tym zajmować, więc gdzie ten ktoś teraz jest? Ja, cholera, protestuję. Co prawda ma to też swoje dobre strony, bo się jeszcze z Morgensternem nie widziałam, a nie ukrywam, że pojęcia nie mam, jak z nim gadać. Już się pewnie drugi trening skończył, a ja gniję w tym pokoju. Bruno Marsa sobie na pocieszenie puszczam, ciastka wyciągam, ale mi wcale lepiej przez to nie jest. Dajcie mi śnieg! Wiatr mi dajcie! Nawet bym deszcz jakoś przeżyła.
I kiedy już mam zamiar zostawić to wszystko w cholerę i wyjść na zewnątrz, to Murańka mi robi wjazd na chatę. A ściśle ujmując - na pokój.
No czyli już wrócili. Zajebiście. A ja przesiedziałam ileś godzin na totalnie bezproduktywnym gapieniu się w okno. Raporty ledwo ruszone. Bardzo, kurna, fajnie.
- Cześć, Mania.
- No cześć.
- Słuchaj - zaczyna Klemens, zasiadając na krześle. - Jak jest mianownik od "dżdżu"?
- Że co proszę?
- No od dżdżu. Tego deszczu w sensie. Bo się dzisiaj z Piotrkiem zastanawialiśmy i nie wiemy.
- Boże drogi.
Ja czuję, że to jest idealna kwestia językowa do przedyskutowania z Kraftem. Naprawdę. On się w tych klimatach odnajdzie.
- Bo ja nie wiem. Dżydż, dżedż, dżudż, a może w ogóle dżdż?
Ja zwariuję. Kiedyś po prostu zwariuję. Czy ja nie powinnam przypadkiem dostawać jakiejś premii za pracę w trudnych warunkach?
- Klimek, ja nie wiem. I mnie to mało obchodzi. Gwoli ścisłości mnie to w ogóle nie obchodzi. Więc bardzo cię proszę, przedyskutuj tę istotną kwestię z kimś innym.
- Dziś to jest w ogóle jakiś kijowy dzień - kontynuuje, zupełnie pomijając moją wypowiedź. - O, a co to? Herbata? Mogę? - i nawet nie czekając potwierdzenia, dobiera się do mojej Sagi znajdującej się w mym prywatnym, domowym kubku.
Nie no, jasne, bez krępacji.
- Skaczę jak jakaś sierota ostatnia, nie wiem, co to ma być, treningi mi wcale nie wyszły, zresztą w sumie to może trochę przez Thomasa, bo się teraz ociupinkę cykam, nie ukrywam.
- Co ty znowu pieprzysz? Jakiego Thomasa?
- No przez Morgensterna, po tym jak się wywalił i go zabrali... A! Bo ty przecież nic nie wiesz...
- Jak to: się wywalił?
- No rąbnął nieźle. Nierówno wyszedł z progu, potem go bujnęło, a potem - szkoda gadać.
- Że - co?
Ja przepraszam bardzo, ale ja chyba nie rozumiem. Albo nie chcę rozumieć.
- Cóż... Nie bardzo było co zbierać. No ale pozbierali.
Siadam na łóżku, chociaż do tej pory stałam, ale mi się chyba słabo robi.
- Żyje?
Dobra, ja wiem, że to jest durne pytanie, no wiem, ale przecież z tej relacji nie wynika dokładnie nic, więc...
- Oj, Mania... Przecież, że żyje. Ale co to za życie...
Klemens Murańka - mistrz pocieszania.
- Co to do cholery znaczy?!
- Mania, ty siedź, bo coś się blada zrobiłaś. W sumie to jeszcze nic nie wiadomo, dopiero go do szpitala zabrali, ale mnie się wydaje, że to źle wygląda i...
- Nie no, ja nie wytrzymam!
- Mania, gdzie ty lecisz?
Gdzie ja lecę? Nie wiem, gdzie lecę. Może pogadać z kimś, kto nie jest niespełna rozumu i udzieli mi jakichkolwiek sensownych informacji?
Wparowuję do Skrobota, nie bawiąc się w jakieś durne pukanie, bo czasu i cierpliwości na tyle nie mam.
- Co z Thomasem?
- O, Maniutka. Już wiesz...
- Czy ja się przypadkiem o coś nie pytam?
- No... Przypierdolił głową o zeskok - informuje mnie dość obrazowo Kacper.
- Matko z ojcem... Czyli Murańka nie majaczył jednak. I co z nim?
- Pojęcia nie mam. Ale zdrowo przypieprzył.
- Cholera jasna, Skrobot, czy to ma mnie pocieszyć?
- Nie, raczej nie. To informacja była. Zdaje się, że ciebie pocieszyć to może tylko Morgenstern we własnej osobie.
Czy ja wyglądam, jakbym miała ochotę na zagadki i gadanie szyfrem? Podpowiem - nie, nie wyglądam. Więc co ten Skrobot odwala?
- O co ci, przepraszam bardzo, chodzi?
- No cóż, dobrze się w jego towarzystwie czujesz, po lasach z nim włóczysz, sypiasz u niego...
- Przeszkadza ci to?
- Nie no, wcale.
- No to świetnie Poza tym sami nie byliśmy.
- No. Z Kraftem. Jeszcze lepiej.
- A nawet jakbyśmy byli, to nic ci do tego. Jestem dużą dziewczynką. Poza tym - o czym ty pieprzysz właściwie?! A jak on teraz umiera?! Albo kaleką zostanie?! Boże, ja nic nie wiem!
Nagle do mnie świadomość sytuacji dociera. A przecież mi obiecał. Obiecał, że już nigdy więcej żadnych wypadków. Tak to jest, kurna, wierzyć facetom.
- Możesz się nie drzeć?
- Ja?! Ja?! To ty się drzesz jak stare gacie! I jeszcze mi insynuacje jakieś robisz! I w ogóle co ty sobie myślisz?!
- Co ja sobie myślę? Ja myślę, że jak tak dalej pójdzie, to się niedługo do ciebie będziemy zwracać per "Frau Morgenstern"!
Nie wiem, jak to się dzieje, ale w tym momencie moja dłoń ląduje na policzku Skrobota. No i bardzo, kurna, dobrze. Strażnik moralności się, cholera, znalazł. A może ja właśnie mam ochotę zejść na złą drogę? I co, zabroni mi? Niech mnie już lepiej nie denerwuje.
A tak swoją drogą, to niezłą mam średnią - drugi raz w przeciągu niecałego tygodnia spoliczkowałam faceta. Chyba się szykuje nowe hobby.
__________
Dobra, wiem, że po takiej nieobecności to u góry powinno być trzy razy dłuższe. Ale nie jest. No trudno.
Obawiam się, że wykreowałam Marzenkę na istotę bez uczuć troszeczkę. Uwierzcie mi, ona się naprawdę martwi. Tylko tak - po swojemu.
I jeszcze w kwestii reklamy - Koen :)