Dziwny taki piątek bez skoków. Ale jak zamiast skoczni mamy rozciapaną breję i piździ jak w kieleckiem, to właściwie od razu wiadomo co z tego będzie. Albo raczej czego nie będzie.
Dawid polazł do Miszcza czy do kogoś tam, więc siedzę sobie sama w pokoju, czytam To, choć szczerze mówiąc, zupełnie mnie nie zachwyca, ale nie przywykłam do tego, żeby zostawiać w połowie zaczętą książkę, spożywam czekoladę, popijam herbatką. Żyć, nie umierać.
I wszystko jest fajnie do momentu, kiedy do środka wbija Murańka.
- Czy w moich drzwiach zepsuło się pukanie? - pytam, bo oczywiście Cudowne Dziecię wkracza bez uprzedzenia.
- Yyy... co ci się zepsuło? - nie rozumie ten debil, ale ja tylko wzdycham i zaznaczam stronę w książce zakładką.Tłumaczenie temu idiocie podstawowych rzeczy jest przecież bezcelowe.
- Co się stało?
- Marzenka, czy mogłabyś mi pomóc szukać... Smecty?
No tak. Zazwyczaj szuka skarpetki. Dziecko też zdarzyło mu się kiedyś zgubić. Tym razem nie może zlokalizować Smecty. Chyba boję się myśleć, co będzie następne.
- A może... jej po prostu nie masz?
- Niemożliwe - Klemens z przekonaniem kręci głową. - Przecież Agnieszka mi zawsze pakuje na zawody, a tu jakoś nie mogę znaleźć w walizce. I Kuba też nie może znaleźć.
Tak jest, Szybki został uszczęśliwiony współlokatorem mniej więcej takiej jakości jak i Hayboeck. A jeśli wziąć pod uwagę jeszcze skoczne wyczyny, to już w ogóle dramatycznym. Kraft to przynajmniej na skoczni coś sobą reprezentuje.
- Mania, mogłabyś nam pomóc szukać?
Zastanawiam się czy Cudowne Dziecię odczuwa silną potrzebę zażycia tej Smecty już teraz, czy może tak tylko zapobiegawczo sprawdza czy ją ma.
Już po chwili okazuje się, że raczej ta pierwsza wersja jest prawidłowa. Ledwie zwlekam się z łóżka, przechodzę do pokoju obok i zasiadam po turecku koło Kuby, który przetrzepuje walizkę Murańki na lewą stronę, sam Klimek znika w łazience. Na dosyć długi czas. Skąd tyle stresu, jak dzisiaj nawet w gruncie rzeczy skoków nie ma?
- Fajnie się mieszka w jednym pokoju z Klemensem, nie? - zagaduję.
- Czemu wyczuwam w tym pytaniu szyderę? - Kuba zerka na mnie z ukosa.
- Nie mam zielonego pojęcia. Czy to możliwe, że Aga mu faktycznie nie zapakowała tego specyfiku? - zastanawiam się głośno. - To by się chyba zdarzyło po raz pierwszy w historii.
- Chyba rzeczywiście.
- No nic. To pewnie zaraz będziesz zapieprzać do apteki.
- Czemu niby ja?
- Bo przypadł ci w udziale zaszczyt bycia współlokatorem tej sieroty?
- Słaby argument.
- Tak? Czy lepszym jest to, że jak będziesz chciał skorzystać z łazienki, będziesz musiał łazić po innych pokojach i prosić o łaskę?
Kuba intensywnie się zastanawia.
- Cholera - mówi wreszcie.
Wzruszam ramionami i zasiadam na łóżku Murańki, bo ta podłoga to jednak strasznie twarda jest.
- Poproszę herbatkę. Wiśniową. Oraz czekoladę. Milkę oreo.
- I co, może jeszcze frytki do tego? - burczy Szybki.
- Posłuchaj mnie, dziecko, to że ty masz jakieś tam problemy z Murańką nie zwalnia cię bynajmniej z obowiązku dokarmiania mnie.
- A to ja mam taki obowiązek?
- Wszyscy macie.
- Aha.
- Wystarczy, że je po prostu przyniesiesz z mojego pokoju - podpowiadam.
- A sama sobie nie możesz po nie pójść?
- Nie chce mi się.
Kuba jakoś nie przejawia chęci pomocy, a ja jestem zbyt leniwa, żeby się kłócić, a tym bardziej, żeby ruszyć dupę, więc po prostu siedzę poziom wyżej i nadzoruję jak po raz trzydziesty trzeci przeszukuje walizkę Klemensa.
- Ty, a może on to ma w plecaku - rzucam pomysł, bo wzrok mi zahacza o tenże przedmiot upchnięty w nogach łóżka.
- Może.
Zaczynam przeglądać ten plecak, ale jakoś nie mam wyrzutów sumienia z powodu naruszania prywatnej własności Klemensa Murańki. Mam wrażenie, że on nie posiada czegoś takiego jak własność prywatna. On się wszystkim - dosłownie wszystkim - dzieli ze społecznością, w której żyje. Jak w komunie.
I, jak się okazuje, nie tylko on.
- Szybki, a co jeśli to bikini nie będzie pasować? - do pokoju wkracza Maciej Kot z nosem w telefonie.
- A co, nie wiesz jaki masz rozmiar miseczki?
Kot podnosi wzrok znad telefonu i przybiera nieco buraczkową barwę. Kuba się śmieje.
- O, Marzenka - peszy się Maciek, ale niemal od razu wzrusza ramionami. - A, to nawet dobrze. Pomożesz mi.
Jeszcze nie wiem, czy chcę mu pomagać w... tym czymś.
- Ale przecież przyszedłeś do Kuby.
- Nie szkodzi.
Aha. To fajnie.
- Popatrz - Maciek siada obok mnie i podtyka mi telefon. - Które byś wybrała?
Na ekranie widoczne są stroje kąpielowe w różnych wzorach. Zaczynam się intensywnie zastanawiać o co chodzi.
- Kocie... a komu ty to chcesz kupić?
- Jak to: komu. Agnieszce.
Czekaj, czekaj... W głowie przewalają mi się imiona dziewczyn tych sierot, ale chyba jedyna Agnieszka, jaką kojarzę, to żona tej nieszczęsnej Murańki.
- Yyy... komu?
- Nie mówiłem ci o Agnieszce? - dziwi się.
- No jakoś nie.
- A, wiesz, to moja nowa dziewczyna. Chciałem jej coś kupić pod choinkę.
- Aha. I to musi być akurat bikini.
- Szybki mi tak podpowiedział.
Zerkam na Kubę, ale on tylko robi niewinną minę. I dalej zawzięcie grzebie w walizce.
- Wy jesteście wszyscy równo pojebani.
- Ale że o co ci chodzi, Mania? Agnieszka naprawdę świetnie wygląda w bikini.
Chyba mi gorzej. Już sobie wyobrażam tę laskę Kota. Fit i te sprawy. Wszystkim im odwaliło ostatnio. Niech się sałatą udławią, ja ich ratować nie będę.
Sprawdzam kieszonki w plecaku Klemensa, tymczasem on sam wreszcie wychodzi z łazienki.
- Ja chyba muszę iść do apteki. O, a może ty masz Smectę? - pyta Kota.
- Co? Eee... nie. To jak, Marzenka? Który strój byś wybrała?
Przewracam oczami, bo takie pytanie zadane w moim kierunku jest naprawdę zupełnie absurdalne.
- Niech ci Szybki doradzi, skoro to wymyślił.
- Ale, Mania, ty jesteś dziewczyną
- Ale nie praktykuję noszenia bikini.
- Może czas zacząć? - rzuca propozycję ten tam z podłogi.
- Szybki, ty się już, kurwa, lepiej nie odzywaj.
- Czy chce ktoś iść ze mną do apteki? - pyta Murańka, klękając na podłodze i zaglądając pod łóżko. - Nie widział ktoś moich butów?
- No bo ja myślałem, że ten strój w kwiatki jest najładniejszy, ale Pieter twierdzi, że lepszy ten w kropki. A w ogóle mam problem, bo nie wiem, jaki rozmiar trzeba - Kot brnie w tę swoją żenadę, jakby nie mógł po prostu kupić perfum.
- Jak weźmiesz za duży, to się obrazi, bo uzna, że uważasz, że jest gruba.
- Szybki, od kiedy ty jesteś taki znawca kobiet? - pytam, zaglądając znów do plecaka.
- Jak się mówi po niemiecku poproszę Smectę? - próbuje dowiedzieć się Cudowne Dziecię, choć dalej wypięte zagląda pod łóżko i jak tych butów nie znajdzie, to do żadnej apteki nie pójdzie raczej.
- Einen Smecten bitte - śmieje się Kuba.
- O, widzę, że się jednak przygotowałeś, żeby towarzyszyć Klimkowi - zauważam.
- Po prostu mam talent do języków.
- Stop - mówię nagle, wyciągając z bocznej kieszonki plecaka charakterystyczne saszetki. - Wyłaź spod tego łóżka.
- Ja? - pyta Murańka jak ostatni idiota. Jakby co najmniej ktoś poza nim odpierdalał jakieś dziwne figury na środku podłogi.
- Nie. Ja.
- Mania, no to chociaż mi podpowiedz jaki rozmiar - nie daje za wygraną Kot i tym razem podtyka mi pod nos zdjęcie tej swojej dziewczyny w bikini.
Wiedziałam. Oczywiście, że modelka czy coś w tym rodzaju. Pewnie by się z Izunią zaprzyjaźniła. I z Juleczką.
- Ja już swoje zrobiłam - decyduję, wstając z łóżka. - Macie tu tę swoją Smectę, a ja idę do siebie. I proszę mi nie zawracać dupy pierdołami.
Na co ja liczę. Przecież oni nie potrafią nic innego. Zawracanie mi dupy pierdołami to ich ulubione hobby.
Piękny był to weekend, proszę państwa, ze zwycięstwem Kamila wczoraj, po którym myślałam, że jeszcze raz uleci w powietrze - tym razem bez nart. Dostaliśmy wszyscy najlepszy możliwy prezent świąteczny i w zupełności wystarczy, dlatego nie rozumiem czemu Stefan Kraft wręcza mi teraz jakąś skarpetkę. Czy moje życie wśród skoczków narciarskich naprawdę musi być naznaczone skarpetkami? Przecież to jest jakieś totalne nieporozumienie. Na tej co prawda Stefan nic nie wyhaftował, ale i tak nie rozumiem na cholerę mi to właściwie. W amerykańskich filmach Santa Claus zostawia w czymś takim słodycze, ale Szczurowiewiórka wykazała się oczywiście zupełną bezużytecznością i nic do środka nie zapakowała.
Wywalę to zaraz po wyjściu z samolotu. Albo wręczę Murańce. Jedna zapasowa lewa na pewno mu się przyda.
A tymczasem oczekiwanie na lot do domu Stefan umila mi pokazywaniem w telefonie różnych samochodów. Od fiata pandy po teslę.
- Wisz, Mania, nie wim jaki chcem to auto.
Kraft ma zamiar kupić samochód, bo w zasadzie zrobił prawo jazdy, ale nie trenuje tej przydatnej umiejętności, bo nie ma jak i w końcu zapomni jak się jeździ. Tak twierdzi. Ja natomiast uważam, że raczej nigdy tej umiejętności nie posiadł, toteż nie może jej utracić. Zdania są podzielone.
- A co z poszukiwaniami dziewczyny?
- Aaa... teraz poszukiwam auto. Dziewczyna potem. Jak będę mieć fajny auto.
Zaskakująco sprytne jak na Krafta. Na cóż innego on może wyrwać laskę, jak nie na auto? Myślę, że sam tego raczej nie wymyślił. Doszukiwałabym się w tym myśli Hayboecka, ewentualnie może i nawet Morgensterna. Ten też lubi bajerować laski na sprzęt z silnikiem. O innych sprzętach nie mogę się wypowiadać. Inna sprawa, że on ponoć ten sprzęt potrafi obsługiwać, w przypadku Krafta taka umiejętność oczywiście nie występuje. Także jak już znajdzie jakąś nową najpiengną i zechce ją zabrać na przejażdżkę, to się dziewczyna nieźle zdziwi. Ewentualnie nie zdąży się nawet zdziwić, bo po prostu zaraz wylądują na jakimś oddziale intensywnej terapii. Albo na cmentarzu.
Generalnie ja myślę, że Kraft powinien spróbować podrywu na litość. Ale mnie nikt o zdanie w tej kwestii - A jakie auta ci się podobają? - pytam, żeby może jakoś zawęzić obszar poszukiwań.
- Czerwone - odpowiada bez zastanowienia Stefan.
No to fajnie. Polecam małego fiata w tym kolorze. Lub moje Seicento.
- Aha... Ja to się chyba nie znam na samochodach. Może poproś o pomoc Michiego.
Próbowałam. Starałam się. Nie spławiłam go od razu. Ale po czymś takim to po prostu człowiekowi witki opadają. Niech się Hayboeck męczy z tematem. Sorry.
Jest taki dzień bardzo ciepły choć grudniowy... W tym roku te słowa nabierają jakby bardziej dosłownego znaczenia. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Możesz tylko ubierać choinkę, lepić uszka i wyobrażać sobie, że za oknem takie zwały śniegu, że nie da się dotrzeć do furtki. Co też niniejszym czynię.
Ania jest na etapie nauki chodzenia, wobec czego w tym roku dużej choinki brak. Tata nabył jakieś półmetrowe drzewko, postawił go wysoko na szafce, poza zasięgiem małych rączek, i przez to nawet ubieranie choinki wypada w tym roku jakoś blado.
Do dupy z tym wszystkim.
No nic. Trzeba się mimo wszystko jakoś ogarnąć. Zwłaszcza, że niestety odwiedzą nas dziś rodzice Izunii, a z ich strony można się spodziewać co najwyżej rozjechanego przez czołg serniczka, bo na tym kończą się umiejętności kulinarne pani mamy. Także oczywiście wszystko na naszej głowie. Mimo że nie cierpię spraw kuchennych, to fakt jest taki, że nikt szybciej ode mnie uszek nie klei, więc jestem wykorzystywana jako tania siła robocza. Nie to co Izunia oczywiście. Jej to jakoś nie wychodzi, z dziesięć może ulepi, za to w międzyczasie doradzi Dawidowi przy ubieraniu choinki, pogada przez telefon z przyjaciółką, dokończy pakować prezenty, kawę wypije... No, takie sprawy.
Ach, co za urocza kobieta.
- Wow, Marzena, jakie ty masz długie włosy - mówi teraz, wchodząc znów do kuchni.
- A, tak - macham ręką. Faktycznie już mi sięgają do połowy pleców i zaczyna mnie to wkurzać. - Miałam ściąć te kudły, ale jakoś mam zawsze ważniejsze rzeczy do zrobienia.
- Słuchaj, mogę ci polecić dobrą fryzjerkę...
- Po co? Co ja - nożyczek nie mam?
Izunia uśmiecha się wyrozumiale, aczkolwiek z pewną wyższością, siadając naprzeciw mnie przy stole.
- Takimi tępymi nożyczkami to sobie można wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Oho, zaczyna się.
- Dobrze, obiecuję, że jeśli kiedykolwiek postanowię wybrać się do fryzjera, to zapytam cię o radę. Zadowolona?
- Marzena, czemu ty zawsze myślisz, że ja cię atakuję? - Izabela wyraźnie smutnieje. - Spójrzmy prawdzie w oczy, ty byś naprawdę mogła całkiem atrakcyjnie wyglądać, gdybyś się trochę ogarnęła.
To jest komplement czy jego zaprzeczenie?
- No fajnie, tylko wiesz, ja nie mam czasu na takie pierdoły - odkładam kolejne uszko na talerz. - I ochoty też nie mam. Ochoty zwłaszcza.
Dobrze, że moja mama wyszła instruować tatę przy ozdabianiu elewacji lampkami i omija ją ta pasjonująca wymiana zdań, bo przecież by się oburzyła. Izabela wyraźnie postanowiła w wigilię przemówić ludzkim głosem, ale do mnie to... nie przemawia.
- A nie chciałabyś na przykład popatrzeć w lustro i pomyśleć wow, ale laska?
- Po co?
- Jak to - po co? - dziwi się Iza. - Żeby się lepiej poczuć.
- Ja się i bez tego dobrze czuję - wzruszam ramionami. - Weź mi może pomóż, co?
- Boże - Izunia przewraca oczami, ale bierze się za lepienie uszek. - Nie chciałabyś, żeby się tobą jacyś faceci wreszcie zainteresowali?
- Ręce umyłaś?
- Tak - syczy. - Czemu zmieniasz temat?
- Bo nie chcę później żreć pierogów klejonych brudnymi łapami.
- Marzena...
- Cicho. Moja piosenka leci - ucinam dyskusję i razem z Chrisem Reą śpiewam Driving home for Christmas. Iza przez cały czas siedzi cicho i dopiero po zakończeniu zaczyna od nowa swoje jojczenie.
- Czyli co - zawsze chcesz łazić w tym swoim rozciągniętym dresie i odstraszać wszystkich facetów?
Mój telefon zaczyna dryndać. Zerkam na ekran. Oho, Morgenstern się do mnie dobija. To tak a propos odstraszania.
- Tak. Dokładnie tak.
- Jak wolisz - poddaje się wreszcie Izabela. - Będziesz mogła mieć pretensje tylko do siebie.
Ojoj, ale się przejęłam. Wyciszam telefon i kleję kolejne uszko.
Naprawdę nikt nie potrafi mnie tak skutecznie jak Izunia zniechęcić do podjęcia jakikolwiek prób przemienienia się w kobietę elegancką, powabną i z klasą. Trudno. Nie mogę jej przecież robić konkurencji. Królowa jest tylko jedna.
__________
Tytuł tego rozdziału oddaje mniej więcej nastroje czytelników w związku z ostatnimi rozdziałami. Dlatego dziś coś na rozładowanie atmosfery ;) Trzymajcie się w tej izolacji, czytajcie i komentujcie.
Tytuł tego rozdziału oddaje mniej więcej nastroje czytelników w związku z ostatnimi rozdziałami. Dlatego dziś coś na rozładowanie atmosfery ;) Trzymajcie się w tej izolacji, czytajcie i komentujcie.