piątek, 23 grudnia 2016

47. Wspaniałe osiągnięcie

Ochłonęłam. Naprawdę ochłonęłam.
No dobra, może nie do końca jednak. Ale to chyba nigdy się nie uda.
No bo trener z Austrii? Matko Bosko... Naprawdę poważnie rozważałam rzucenie tej roboty. Tylko do czego innego ja się nadaję? No... prawdopodobnie do niczego. Poza tym, czy gdziekolwiek indziej mogłabym obrażać moich współpracowników, a oni by się jeszcze cieszyli, że w ogóle zwracam na nich uwagę? No chyba tylko w wariatkowie, choć moje obecne towarzystwie wiele się od tego nie różni. Więc kwestia mojego potencjalnego przebranżowienia się rozwiązuje się sama. I pozostaje mi słuchać codziennie tego diabelskiego języka. Aczkolwiek przyznać muszę, że w wersji austriackiej i tak już brzmi trochę bardziej znośnie niż w niemieckiej. A może po prostu już się przyzwyczaiłam przez Krafta.
Poza tym współpraca układa się zadziwiająco pomyślnie. To znaczy między chłopakami a trenerem. Miszczu się nawet uśmiecha, Kot ma w kieszeni wygraną w Letniej Grand Prix, Piotrek zmienił tę swoją żenującą pozycję dojazdową i nawet mój brat, sierota jedna, skacze na w miarę cywilizowanym poziomie. Więc chłopcy są nowym trenerem zachwyceni. Ja się natomiast temu panu staram nie wchodzić w drogę. I niech on to uzna za objaw akceptacji.
Dzwonek do drzwi.
Już tyle razy w życiu słyszałam ten dźwięk, a jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mnie ucieszył. Zazwyczaj zwiastuje głodnych darmozjadów. Cóż za pociągająca wizja. Odrywam się od mojego pasjonującego zajęcia i idę otworzyć.
Skrobot, no kto by się spodziewał.
- Boże, Mańka, co się stało?!
Kadrowa Matka Teresa jak zwykle na posterunku.
- Cebulę kroję, nie drzyj się tak - odpowiadam, ścierając rękawem strugi łez z twarzy.
- Aha... już myślałem, że coś się dzieje...
Zauważyłam.
- Dobra, po co żeś przylazł?
- Sprawę mam.
- Kurde, Skrobot, do rzeczy. Ja też mam dużo spraw na głowie.
- No dobra, a mogę chociaż wejść? - Kacper przestępuje z nogi na nogę.
- Jak musisz... - wzdycham i wpuszczam dziada. - Do kuchni chodź, bo tam mam robotę.
Biorę się z powrotem do krojenia cebuli, a Skrobot zasiada przy stole na przeciwko.
- Hmm... a co ty tu robisz?
No oczywiście, typowy facet. Żarcie zobaczył, to już inne sprawy ludzkości go nie interesują.
- Ruskie.
- Ooo... mmm...
- Dobra, dostaniesz. Tylko przestań mi tu mlaskać i się ślinić.
Skrobot jest szczerze oburzony, o ile dobrze widzę przez ten wodospad tryskający mi z oczu.
- Kurde, Mańka, serio? Ja się zastanawiam czy...
- Możesz przestać przynudzać?
Skrobot bębni palcami w stół
- A ty możesz trochę przyciszyć to radio?
Oho, dobry humorek.
- Co ci przeszkadza w Bruno Marsie?
- Nic mi nie przeszkadza, pod warunkiem, że się nie drze na cały regulator.
Wyłączam radio. Proszę bardzo, może się nie drzeć.
- Dzięki. Słuchaj... czy Horngacher z tobą ostatnio rozmawiał? W sensie tak o rodzinie, o życiu i w ogóle... Wiesz, tak jak jakiś psycholog.
- E, nie.
Nowy pan trener wprowadził zwyczaj spowiedzi z całego życia. Ogólnie chłopcy są zachwyceni, bo przecież oni uwielbiają się zwierzać, a jak jeszcze ktoś tego rzeczywiście słucha, to już w ogóle pełnia szczęścia. Mnie jeszcze ten zaszczyt nie kopnął, ale mogłabym się go zrzec. Nienawidzę się wyzewnętrzniać. Na mojej liście najmniej ulubionych rzeczy na tym świecie, opowiadanie o uczuciach wyprzedza nawet kraje braci niemieckiej.
A to o czymś świadczy.
- Aha... Szkoda.
No mnie tam niespecjalnie szkoda.
- Niby czemu?
- Bo hmm... byłem ciekawy, co ci powiedział.
- Tak? A tobie co powiedział?
- Mnie? - peszy się Skrobot. - No wiesz, takie tam pierdoły o współpracy i tak dalej...
Dlaczego to nie brzmi przekonująco?
- Coś kręcisz. Ale w sumie i tak mnie to nie interesuje, więc co za różnica.
Znów dzwonek do drzwi.
- Oho, znowu ktoś przylazł. Ja nie wiem, czy ludzie nie mają co robić? Weźże otwórz.
Skrobot polecenie wykonuje i za chwilę wprowadza do kuchni Maciejkę.
Jeśli będę mieć kiedyś kota, nazwę go Maciej.
- Cześć, Marzenka - wita się Kocię, wielce rozemocjonowane. - Coś wam powiem... - robi pauzę, dla wzbudzenia naszego zainteresowania, ale bez specjalnego efektu. - Kuba się żeni! Będzie ojcem!
- A Kasia? - pytam automatycznie i tylko z pozoru zupełnie od czapy.
- Co Kasia? - nie rozumie Maciek, więc chyba można ją wykreślić z listy potencjalnych podejrzanych. Niby nie wygląda na taką, ale cicha woda... Poza tym ostatecznie i to Kot, i to Kot.
- A nie, nic. Zastanawiam się tylko, czy Kasia nie pozazdrościła tej jego dziewczynie - w ogóle wtf jaką Kuba niby ma dziewczynę? - no wiesz, ślubu.
- Czemu miałaby zazdrościć Asi ślubu z Kubą?
- Nie wiem, tak tylko pytam. Zresztą nieważne. Czy przyszedłeś tu tylko w celu ogłoszenia nam tej radosnej nowiny?
- Nie. Kacper, do ciebie przyszedłem.
- Zaraz, zaraz... - przerywam na chwilę krojenie cebuli. - Przyszedłeś do mojego domu, żeby porozmawiać ze Skrobotem? A nie moglibyście sobie rozmawiać w jakimś innym domu? No nie wiem, na przykład twoim? Albo jego?
- Ale przecież on jest tutaj...
Upośledzenie intelektualne Macieja daje o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach.
- I co z tego? Zresztą zaraz go wykopię, to będzie na podwórku. A ty co na to? Może byś się odezwał? - zwracam się do samego zainteresowanego, bo siedzi tylko i oczami przewraca.
- Co ja się będę odzywać, skoro ty sama robisz zamieszania za trzy osoby?
No ja po prostu nie wierzę.
- Dobra, ustalmy coś. Skoro jestem taka wredna, paskudna, zła i chamska, to po jaką cholerę ciągle do mnie wszyscy przyłazicie? Nowego trenera macie, on lubi, żeby mu się żalić. Chętnie was wysłucha i nawet doradzi, w odróżnieniu ode mnie.
- Ja się uchylam od odpowiedzi. Już ci kiedyś mówiłem - stwierdza Skrobot. Ale chuj wi, o co mu chodzi.
- A ja cię lubię - szczerzy się Koteł.
Dzięki serdeczne.
Wciąż jakiś rwący potok mi wypływa z oczu, już całkiem nic nie widzę i...
- Aaaaa!!! Kurwa! Auaaaaa!!!

Nienawidzę zapachu szpitali. Przyprawia mnie o mdłości i od razu czuję się chora.
A na dodatek przed chwilą próbowali ze mnie zrobić kalekę. No wielkie mi rzeczy, przecież ostatecznie sobie nie odcięłam tego palca. Fakt, że tryskało krwią jak z zarzynanego świniaka i trzeba to było szyć, ale żyję, nie? I tak uważam, że Kot zniósł to dużo gorzej.
- Kacper, dzwoniłeś do mojej mamy?
- Tak, już wróciła do domu i, z tego co mówi, Maciek więcej nie mdlał.
O, a więc dorosły facet zemdlał na widok krwi tylko dwa razy, w odstępie pięciu minut. Nawet jakimś cudem pawia nie puścił. Wspaniałe osiągnięcie. Powinien to sobie wpisać w CV.
- To co, wracamy?
- Wracamy. Nie lubię szpitali.
Trochę mi teraz głupio. Nie, żeby jakoś bardzo, ale jednak trochę.
- Kacperku, przepraszam cię bardzo. I za to, że rano byłam taka wredna i za to, że musiałeś się tu ze mną tłuc. Pewnie się jeszcze okaże, że ci tapicerkę w samochodzie obrzygałam krwią.
A Skrobot się uśmiecha, idąc do wyjścia. Nie ogarniam tego człowieka.
- No i z czego się cieszysz?
- Dawno tego od ciebie nie słyszałem.
- Czego? Przeprosin?
- Też.
- Też?
- Też - przytakuje, ale wyjaśnić nie raczy. Nie to nie, mnie to do szczęścia niepotrzebne.
Przechodzimy między samochodami na parkingu i pakujemy się do Audi Skrobota.
Niezły wóz, choć mojemu Seicento też nic nie brakuje. Wyznaję oczywiście zasadę, że najważniejsze w samochodzie jest to, żeby jeździł, ale mam wrażenie, że jeśli kiedykolwiek jakiemuś facetowi uda się mnie wyrwać, to tylko i wyłącznie na BMW. Przy BMW wszystkie Audi świata mogą się schować.
- A jak tam twoja dziewczyna? - pytam kulturalnie, co by nie siedzieć cicho jak cieć ostatni.
- Słucham? - Skrobot jest wielce zdziwiony.
- No ta... co była w Planicy - przypominam sobie jedyny fakt, który mi się z nią kojarzy.
- Planica była prawie pół roku temu - stwierdza Kacper i odpala silnik.
- Yyy... i co z tego? Czekaj... ona jakoś miała na imię...
- No z pewnością jakoś miała. I przyjechała raczej w charakterze koleżanki Kasi od Kota, niż mojej dziewczyny. Nie wiem, co wyście, baby, znowu wymyśliły...
No proszę, rozmowę chciałam podtrzymać, a wyszłam na debila. Tak to jest, jak się próbuje zadawać z osobniczkami swojego gatunku i się wysłucha niestworzonych historii.
- Okej, nieważne - ucinam temat i włączam radio. - Lubisz Guns N' Roses, nie?
Skrobot wzdycha.
- No przecież wiesz.
No wiem. Ale jakoś tak mi dziwnie nic nie gadać. I dziwnie też gadać, bo same bezsensowne pierdoły opowiadam.
Życie takie skomplikowane, delta taka ujemna.
- Jak palec? - pyta Skrobot.
- Dobrze. Spoko, to tylko palec. Ręki mi nie urwało.
- Nieważne. I tak się przejmuję.
I właśnie taki już jest ten Kacper.

- Może ja jednak zostanę w Polsce, trenerze. To i tak ostatnie zawody w lecie. Ten jeden raz sobie beze mnie poradzicie.
-  Nie. Jedziesz z nami.
Aha. Od dziesięciu minut tłumaczę facetowi, że pewnie się do niczego nie przydam, bo mimo że to tylko palec lewej ręki, to jednak wskazujący i jednak, mimo wszystko, trochę mi te szwy i bandaże przeszkadzają. Ani nic dobrze nie posmaruję, ani sprzętu nie przygotuję, ani nic. Związek hajsy zapłaci za nocleg i żarcie, a ja tymczasem pojadę jak ostatni pasożyt, wrzód na dupie i hiena cmentarna. Nie, dzięki.
A może to bariera językowa i facet po prostu nie rozumie po angielsku?
- Dlaczego?
- Bo cię potrzebujemy. Dajesz chłopcom poczucie bezpieczeństwa, a i Kacper lepiej pracuje, kiedy jesteś obok.
Wielce interesująca teoria. Różowe jednorożce tańczą wokół tej wizji, puszczając tęczowe pawie.
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Tak jest, nawet Kruczkowi nigdy nie zaśmiałam się prosto w twarz, ale wystarczy, że pojawia się ktoś z nacji Krafta i takie rzeczy dzieją się same.
Trener wzdycha.
- Mania, jaką ty masz relację z Kacprem?
Oho, a więc zaczynamy tę słynną pogadankę psychologiczną na tematy osobiste. Cudownie. Już się nie mogłam doczekać.
- Dobrą.
- Nic byś w niej nie zmieniła?
Ja pierdolę.
- Nic.
- Mhm... -  Trener przegląda jakieś papiery. - A wiesz, co on mi odpowiedział na to pytanie?
- Nie.
...i gówno mnie to obchodzi.
- Powiedział, że to, co on chciałby zmienić, nie ma znaczenia, jeśli ty nie będziesz chciała.
Zaczynam się czuć tak, jakbym czytała jakiś Titusowy wiersz.
- Eeee... aha.
- Powiedział, że cię kocha.
No... tak. Fajnie. Co mam teraz powiedzieć? Że to zajebiście i w takim razie niech się szybko oświadcza i będziemy żyli długo i szczęśliwie?
- Wie pan co? Już to gdzieś słyszałam. Tylko nie bardzo wiem, co mam z tą informacją zrobić.
- Okej. W takim razie zadam ci inne pytanie. Czy wyobrażasz sobie, żeby w pewnym momencie w twoim życiu nie było Kacpra?
Co za idiotyczne pytanie. Oczywiście, że...
O matko.
Oczywiście, że nie.
Nie mam zamiaru nic mówić. Bez przesady. Moja sprawa. Skubię skórkę przy paznokciu i czekam, co będzie dalej.
- Dobrze. Zostawmy ten temat. Powiedz mi coś o swojej bratowej.
Nie sądziłam, że to kiedyś nastąpi, ale naprawdę wolę już rozmawiać o Izunii niż o Skrobocie. Ale wciąż czuję się dziwnie. Boże drogi, świat się kończy.
__________

Zastanawiałam się, czy nie skasować tego rozdziału, ale wybiłyście mi to z głowy na Twitterze. I już sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Cóż, potraktujcie to u góry jako prezent świąteczny ;)
Dziękuję Wam pięknie za wszystkie cudowne komentarze, muszę też powiedzieć, że dyskusja o potencjalnych wyborach miłosnych Marzenki, która pojawiła się pod ostatnim rozdziałem, była absolutnie pasjonująca :D
Zdrowych, spokojnych Świąt Wam życzę, kochane moje!