Blamażu polskiej kadry ciąg dalszy. Jeśli najlepsze miejsce z naszych zajmuje Stefek Hula (dwudzieste czwarte, dla ścisłości), to wiedz, że coś się dzieje. Nie zamierzam naturalnie robić z tego tragedii narodowej, bo chyba przez ostatnie dwa miesiące wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić, ale tak czy inaczej ja pierdolę.
Mam do tego więcej powodów. Na przykład taki, że znowu muszę spać w pokoju z moim bratem. A on wciąż rozważa wysłanie nas do Familiady. To, że on na mózg upadł, to ja wiedziałam już dawno, nie zdawałam sobie tylko sprawy z tego, że ta choroba się pogłębia.
Na dodatek dupę zawraca mi Kot, rozsiadł się na podłodze w naszym pokoju (nie od dziś go ciągnie do poziomu dna) i wzdycha, że nie umie skakać, że nic mu w życiu nie wychodzi i że Kasia to go w końcu zostawi. Dzień jak co dzień, można powiedzieć.
- Skoro jakimś cudem cię do tej pory nie zostawiła, to chyba cię już nie zostawi - mówię, wymachując słonym paluszkiem i uzupełniam krzyżówkę.
- Nigdy nie wiadomo... A jak się oświadczę, a ona się nie zgodzi, bo nie potrafię utrzymać rodziny? - Kot urywa i patrzy na mnie przestraszony. - No co?
Nie wiem, jaką mam minę. Ale czuję, że bynajmniej nie inteligentną.
- Co wy macie wszyscy z tym utrzymywaniem rodziny?
Z drugiego łóżka włącza się Dawid:
- Wiesz, Marzena, niektórzy tu poważnie myślą o życiu, nie to co ty.
O proszę, znalazł się pierwszy poważny człowiek, co to postanowił zapłodnić Izabelę. Gratuluję.
- Masz coś jeszcze do dodania czy osiągnąłeś już szczyt swojej głupoty?
- Tyle mam do dodania, że spoko, Maciek, ja też nie bardzo zarabiam, a Iza jednak się zgodziła za mnie wyjść.
- Hmm... No ale wiesz, Iza... a Kasia to jest jednak różnica.
Kocie, wybaczam ci wysmarowanie nutellą kombinezonów.
- Co masz na myśli? - pyta Dawid, najwyraźniej zaciekawiony. Cóż, ja na jego miejscu chyba nie chciałabym znać odpowiedzi. Po Kocie spodziewam się wszystkiego.
- No na przykład to, że ty masz łatwiej. Nie musisz jej na urodziny kupować czekoladek, bo i tak nie zje. Wiesz ile oszczędzasz na słodyczach?
Kot ma jakąś obsesję na punkcie czekolady, potwierdzone info.
- Ale muszę jej kupować biżuterię.
- Ja też! A na to nigdy nie ma promocji. Ciekawe czemu.
Boże. Zbieram swoje szanowne cztery litery, biorę krzyżówkę, długopis i wychodzę. Postanawiam, dla zachowania higieny intelektualnej, po prostu tego nie słuchać.
Schodzę na dół, zasiadam na kanapie w holu i kontynuuję wpisywanie haseł. A także zaczynam coraz bardziej żałować, że nie zabrałam ze sobą paluszków. Jestem oczywiście zbyt leniwa, żeby się po nie wracać, więc tym bardziej się irytuję. Aczkolwiek, jak się okazuje, może być jeszcze gorzej.
- Mania?! Co tu robisz?!
Żyję, pracuję, użeram się z upierdliwymi Austriakami.
- Raczej co ty tu robisz? Ja, dla przypomnienia, pracuję z kadrą Polski i gdzieś muszę spać.
- Nigdy się nie zmienisz - stwierdza Morgenstern i, nie pytając o pozwolenie, sadza tyłek na kanapie obok mnie.
Jasne, bez krępacji.
- No i dobrze. Jeszcze by tego brakowało. No więc co tu robisz?
- Odwiedzam kolegów.
- Fajnie.
- Tak. Ktoś ich musi odpowiednio nastawić do walki.
- I tym kimś musisz być ty.
- Oczywiście.
Kiedy ten człowiek się zrobił taki nudny? No serio. Zaraz mi zacznie o dziecku opowiadać. Albo o innych helikopterach. Czy naprawdę każdy, kto wypada ze skocznego obiegu, zaczyna się zachowywać tak, jakby zupełnie nie wiedział, o co w tym chodzi? Czy Hayboeck serio potrzebuje uświadomienia, że jak jutro spierdoli chociaż jeden skok, może się pożegnać z podium Czterech Skoczni? No cóż, całkiem prawdopodobne, że w austriackich mózgach system motywacyjny może być rzeczywiście jakiś zniekształcony. Ale oni go i tak nie potrzebują. A przynajmniej złote dzieci Pointnera nie potrzebowały. Wystarczyły im motorki w tyłkach i sprężyny w kolanach. Chociaż nie ukrywam, że jak się patrzy na te różne osobniki typu Poppingera, można przyznać, że po epoce umiejących skakać Austriaków nie ma już śladu.
- Coś wam słabo idzie w tym sezonie... - Morgi wyraźnie usiłuje podtrzymać namiastkę tej konwersacji, jaka się wytworzyła.
- Czy ty masz jakiś kompleks?
- Słucham?
- No nie wiem, austriackie morale chcesz podnieść? Ja wiem, że każdy ma taką Murańkę, na jaką sobie zasłużył, ale wasz Poppinger wcale od niego nie odstaje poziomem.
- Nie no... zastanawiam się po prostu czemu po takim dobrym lecie macie taką słabą zimę.
- Uwierz mi, nasz trener od dwóch miesięcy robi dokładnie to samo. Więc może zostaw mu pole do popisu w tej kwestii, a zajmij się swoimi helikopterami.
- Mania, o co ci chodzi?
Mam okres, boli mnie brzuch, chcę czekoladę, chipsy i wiśniową herbatkę. I chcę mówić po polsku, a nie słuchać angielskiego ze szwabskim akcentem.
- Sześśś Mania i Morgi!
No to mam ten swój wymarzony polski.
Kraft jest jedyny w takich sytuacjach. Ma takie ciekawe wyczucie czasu, że zawsze się pojawi, kiedy jest dziwnie. A wtedy robi się jeszcze dziwniej.
- Mania, twój Kacper mówi mi przepraszam wcześniej. I ja się czeszę. On jest fajny jak nie krzyka.
Z tej wypowiedzi wynika, że Skrobotowi zostało wybaczone. Miło ze strony Krafta, że wyznaje filozofię życiową pierdolnięty zawsze uśmiechnięty. Zresztą bezpieczniej dla niego. Ja tam czuję, że gdyby Kraft kiedyś zaczął płakać, niechybnie zadławiłby się glutami. Taki typ człowieka.
- Ale mówi, że nie będzie mnie umić jechać auto. To kto mi naumi?
Sorry, może znam kilku desperatów, ale na pewno nie aż takich.
- Może ty się po prostu zapisz na kurs.
- Na co? - Kraft wytrzeszcza ślepia.
- Do takiej szkoły, w której uczą jeździć samochodem.
- Tag, ale muszę mieć próba wcześnie. Bo nie umim.
- Oni cię nauczą!
Stefan ewidentnie nie czuje się przekonany tym argumentem.
- Ja muszę umić trochę.
- To poproś Hayboecka.
Kraft kręci głową.
- Nie. Michi nie może pomóc mi. Musi naumić ktoś inny. To... yyy... jak się mówi, że dla jemu nie wiadomo, ale potem wiadomo?
Boże drogi. Ja się naprawdę staram, ale jego się nie da zrozumieć.
- Tajemnica? Albo niespodzianka?
- Abodzianka. Może być.
To się rymuje z jagodzianka. A to mi przypomniało, że jestem głodna. Czy ja zawsze muszę myśleć o jedzeniu?
- To się sam ucz.
-Nie. Mania, ucz mi. Proszę.
Ja nie wytrzymię. Naprawdę. Przy tym człowieku idzie skisnąć całkowicie w pięć sekund.
- Eee... przepraszam - wtrąca się Morgi po angielsku. - Ale ja nic nie rozumiem. Czy moglibyście przestać mówić po polsku?
Że co, że jak mnie wywieźli do Szwabolandii, to od razu mam po niemiecku szwargotać? Niech on się puknie w łeb. Nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy on mnie zaczął denerwować w aż takim stopniu. Ogólnie cały skoczny świat (i nie tylko) mnie irytuje na taką skalę, ale Morgenstern, jakby to ująć, miał jakąś dziwną taryfę ulgową. Chwała Bogu, chyba mi już przeszło. Jakoś mi lepiej z tym faktem.
- Kiedy rozmawiam z Manią, muszę mówić po polsku, żeby ćwiczyć - tłumaczy mu Kraft jak idiocie, aczkolwiek po angielsku.
- Tak, ale ja nie rozumiem.
- To też się zacznij uczyć polskiego - stwierdza Stefan, a ja pierwszy raz w życiu mam ochotę podarować mu pudełko Mannerów. On chyba spędza ze mną za dużo czasu, skoro zaczyna cisnąć ludziom. Nieświadomie. Co daje jeszcze lepszy efekt. Boże, świat się kończy.
Ale, żeby nie było, nie sprawiło to bynajmniej, że mam zamiar uczyć Krafta jeździć samochodem, czy coś. Mam mózg.
W tym momencie do akcji wkracza Kot. Zbiega po schodach do holu i informuje mnie radośnie:
- Mania, podobno chcesz, żebym nauczył Stefana jeździć samochodem!
Czy ja kiedykolwiek wyraziłam taką chęć? Czy ja w jakikolwiek podświadomy sposób podsunęłam Kotu taki pomysł? Boże broń. Nie wiem, który by prędzej którego zabił. To jest jakaś totalna abstrakcja, na dodatek niebezpieczna dla otoczenia.
- Ty umisz mi jechać auto? - do rozmowy włącza się Kraft i wygląda, jakby go ktoś nagle w trybie przyspieszonym całej gramatyki języka polskiego nauczył. Szczęście to mu się oczami wylewa.
- No tak - potwierdza Kot, też cały w skowronkach. - Ja bardzo lubię jeździć samochodem, ja cię chętnie nauczę.
Zabiją się. Zabiją się obaj.
- Maciek - wtrącam się. - Przepraszam, że ci przerywam tę chwilę uniesienia, ale kto ci niby powiedział, że ja bym chciała, żebyś ty uczył Stefana prowadzić samochód?
- No Kacper.
No Kacper. No tak. A więc sumienie go ruszyło, ale nie na tyle, żeby samemu wziąć się za edukację Krafta. Jako że łatwiej wysłużyć się jakimś debilem, to wybrał sobie Kota. Ja to rozumiem. Ja to nawet szanuję. Ale ja nie odpowiadam za uszczerbki na zdrowiu (tym razem nie tylko psychicznym) całego społeczeństwa.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? Wsiadasz to tego twojego Subaru w fotelu pasażera, Kraft siada za kierownicą i jedziecie?
- Mniej więcej.
Boże drogi.
- Ty się lepiej dobrze ubezpiecz, zanim zaczniecie.
- Czemu?
- Nie zadawaj głupich pytań, tylko wykonuj polecenia.
- Mania - włącza się Kraft. - Bo trochu szybko mówisz ty i Maciek. Ja nie rozumi...miem wszystko. Ale dobre wszystko?
- Tak, wszystko super - potwierdza Kot. - Jutro zaczynamy.
Kraft wydaje z siebie jakiś kwik radości, ja strzelam z plaskiem fejspalma, a Kot, jak to Kot, mruczy z zadowoleniem. I w tę piękną harmonię dźwięków włącza się Morgenstern. Dobrze chociaż, że po angielsku, a nie po niemiecku.
- Ja przepraszam, ale ja nic nie rozumiem.
- Nie szkodzi.
- Mania, nie bądź taka - Kot mnie przywołuje do porządku, no widział ktoś coś takiego?
- Jaka?
- Wredna.
- Nie umiem inaczej.
- Na pewno umiesz!
- Nie! Nie denerwuj mnie, Kocie, bo ci wpieprzę!
- No dobra, sorry...
Tak, to mi się podoba już bardziej. Kiedy ten Kot się tak wyemancypował?
- Jak masz zamiar dalej tak pyskować, to ci dobrze radzę, kup sobie ochraniacz na zęby.
- Okeeej, nooo... Ale mogłabyś mu po prostu odpowiedzieć, nie?
Chwila zastanowienia...
- Nie.
- Mhm. To ja nie rozumiem.
- Nie szkodzi.
Kot rozdziawia pysk, słów mu brakło, Kraft wciąż się szczerzy, a Morgenstern dalej nic nie rozumie. I to by było na tyle. Ja mam dość. Ja się idę położyć. Powinnam jeszcze w międzyczasie wpieprzyć Skrobotowi za to, że jedną głupią wypowiedzią naraził na śmiertelne niebezpieczeństwo kilka milionów ludzi. Ale nie. Bo to już i tak nic nie zmieni. Wbrew pozorom, potrafię się przystosować do nowych sytuacji. Muszę sobie tylko trochę ulżyć i powyklinać cały świat. Ale tym razem to już naprawdę nic nie pomoże.
__________
Wybaczcie, że to wygląda, jak wygląda. Większość miałam przygotowaną już jakiś czas temu, ale kończyłam wczoraj. A jako że mniej więcej od startu ŚDM-u, czyli od jakiegoś półtora tygodnia, zapodziałam gdzieś mózg, to efekty mamy takie, jak widać. Mam wrażenie, że nie jestem teraz w stanie pisać niczego. Także nie bijcie.
Życzę Wam cudownych Igrzysk!