Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem przesiedziałam z tym moim niewydarzonym bratem bliźniakiem dziewięć miesięcy w takiej ograniczonej przestrzeni i się nie pozabijaliśmy. No przecież nikt mi na tym świecie tak nie działa na nerwy jak on.
Chociaż nie. Jednak jego szacowna małżonka bardziej. Ale to było w czasach, kiedy jeszcze jej nie znałam, więc się nie liczy.
- Marzena, chodźmy do Familiady.
Ja naprawdę byłam pewna, że on sobie robi jaja. Ale potem zaczął mi tłumaczyć, jak źle (czy też raczej w ogóle) zarabia na tych swoich czterdziestych miejscach i zrozumiałam, że jest do bólu poważny. Święty jeżu na bananie.
- Chciałbym, żeby Kamil z nami poszedł, bo jest mądry, ale on jest mistrzem olimpijskim, więc to jakoś nie wypada... - rozważa głośno Dawid, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że cały mózg przeznaczony dla naszej dwójki dostał się mnie.
- Co ty ćpiesz?
- Marzena, ja muszę jakoś zarobić na utrzymanie mojej rodziny!
Aha. Nie no, to zmienia postać rzeczy.
- Sprzedaj nerkę.
- Marzena, przestań, to jest poważna sprawa. Weźmiemy Izę i może jeszcze Skrobotów. Chociaż ja wiem... No bo Kacper to spoko, ale Kamil to w sumie trochę idiota... ale może tylko tak udaje.
Ciekawa teoria.
- A tam przypadkiem nie mogą iść tylko rodziny?
- Chyba już nie. A z resztą nawet jeśli, to co za problem? Ochajtasz się z Kacprem i już - wzrusza ramionami Dawid.
Hehe. Kiedyś go poważnie uszkodzę.
Rzucam w niego poduszką.
- Jesteś pojebany.
- Nie pojebany, tylko przedsiębiorczy,
- Wciskając mi teorię, że powinnam się ożenić ze Skrobotem?
- Wyjść za mąż.
- Jeden pies.
- Masz nawet wybór - jest ich dwóch. Ale, jak już mówiłem, polecałbym Kacpra.
- Jak go tak polecasz, to się sam z nim ożeń. Albo się zajmij zawodowo angażowaniem małżeństw. Będą na niego jakieś chętne.
- Żebyś wiedziała. Potem będziesz żałować.
- Wy jesteście wszyscy nienormalni - burczę i odwracam się do ściany. - Oddaj mi, do cholery, moją poduszkę!
- Przecież sama nią we mnie rzuciłaś!
- Bo nie miałam nic cięższego pod ręką!
- Boże, przemoc w rodzinie...
- Dawid, kurwa, ja ci dam przemoc, jak mi nie oddasz tej jebanej poduszki...
- Dobra, dobra, masz... - poddaje się. - Jak już wspominałem...
- Zamknij ryj!
- Ale ja ci chcę...
- Słuchaj, chciałeś na rodzinę zarabiać, tak? To proszę bardzo, jutro się masz okazję wykazać, bo jakimś cudem się zakwalifikowałeś do konkursu. A teraz dobranoc!
- Ale...
- Dobranoc, kurwa!
Nie lubię Austrii. No nie lubię i już. Jestem uprzedzonym ćwokiem, zdaję sobie z tego sprawę i dobrze mi z tym. Nic i nikt tego nigdy nie zmieni. Nawet Turniej Czterech Skoczni.
Ze śmiesznych informacji: właśnie spiker powitał przez głośniki Thomasa Morgensterna, który towarzyszy nam w śledzeniu przebiegu tego emocjonującego konkursu. Większe emocje są na grzybach, bo zawsze jest szansa, że ktoś może zebrać jakieś muchomory, a tu szansy na pokonanie Prevca nie ma.
Aha, widzę go. Spasł się. To są dopiero jaja. A teraz przychodzi czas na żenującą część programu. Będę się tu kręcić, zajmować się tym, co zwykle, ale przy okazji udawać ślepą i głuchą. Co za wiocha. Gardzę sobą.
Gdzieś mi tu przemyka ten nowy i wygląda na ciężko pokrzywdzonego. No cóż, nie ma tu Murańki, ale jego przyjaciel godnie go reprezentuje, wszakże nie zakwalifikował się do konkursu. Jak widzę takich dziwnych człowieków, to naprawdę momentami zaczynam tęsknić za Biegunem.
Dobra, niech stracę, bo się jeszcze zgubi i potem go będziemy po nocy po całym mieście szukać.
- Ej, ty! Jędrzej, Andrzej czy jak ci tam!
Odwraca się i patrzy na mnie dziwnie.
- Ja?
Zaczynam żałować.
- Jak myślisz, czy dużo osób tu rozumie po polsku?
- Dużo - przytakuje i wskazuje wymownie na sektor zawalony polskimi flagami. No dobra, może ma rację.
- Ty nie bądź taki cwany.
Wyrywa mu się chichocik satysfakcji. O, chłopcze, tak to my nie będziemy rozmawiać.
- Które miejsce zająłeś, żeś taki zadowolony?
Mina mu rzednie. Bardzo poprawnie. Najpierw się dziecko naucz skakać, a dopiero potem ze starszymi i mądrzejszymi dyskutuj.
- Właściwie to... nie zakwalifikowałem się do konkursu.
- Właściwie to wiem.
- A-aha.
Wygląda, jakby chciał stąd spierdalać, wcale nie w podskokach.
- To może ja już... żeby ci nie przeszkadzać... - mruczy pod nosem i robi półobrót, coby chyba zniknąć jak najszybciej, ale łapię go za rękaw kurtki.
- Stop. Czy ty się mnie boisz?
- No... - męczy się wyraźnie. - Nie wiem jeszcze...
- A to dość ciekawe.
- No bo... - Andrzejas wygląda jakby szykował się do skoku na głęboką wodę. - Klemens powiedział, że jesteś w porządku i dużo mu pomagasz, zawsze go słuchasz i w ogóle... a wtedy Kacper stwierdził Ona jest nienormalna. To jest najbardziej nienormalna baba, jaką znam. I jakoś tak to wypadło bardziej przekonująco. Ja oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że to Kacper ma rację, ale... no on jest jakiś taki... wiarygodny.
Skrobot jest wiarygodny. Oto czego się doczekałam po tylu latach wysłuchiwania wynurzeń tych osłów.
- Aha. To dobrze. Tylko pamiętaj, żebyś się zwierzał Skrobotowi, jak będziesz mieć problem z dziewczyną, skarpetką, prawem jazdy czy czym tam jeszcze.
- Eee...
- Cieszę się, że się rozumiemy.
No żeż, do ciężkiej cholery, co tu się wyrabia. Jeden znika, to drugi się na jego miejsce wpieprza. Natura nie znosi próżni. A ja przez to mam naprawdę przechlapane. Proszę przybrać uśmiech numer pięć. Okej, bez głupich żartów, w życiu jeszcze się nie uśmiechnęłam na zawołanie. Na każdym zdjęciu klasowym z podstawówki mam spojrzenie cichego mordercy.
- Cześć, Morgi, co ty tu robisz? - powinnam dostać jakąś nagrodę za najbardziej błyskotliwe powitanie w historii ludzkości.
- Przyjechałem sobie zobaczyć jak Prevc wygrywa Turniej Czterech Skoczni - ciekawe, że ten nie ma problemów ze szczerzeniem wszystkich zębów. Może to jakaś taka austriacka przypadłość? Kraft też przecież ciągle prezentuje uzębienie.
- To chyba dopiero za trzy dni, nie?
- No tak, w Bischofshofen też będę.
Nieokrzesana radość mnie doprawdy ogarnęła.
- Fajnie.
- Też tak myślę. Człowiek sobie nagle zaczyna zdawać sprawę, że tęskni za tym wszystkim.
To brzmi podejrzanie.
- Znaczy, że co? Masz zamiar wrócić do skakania?
- A broń Boże! - śmieje się Morgi. - Po prostu jak się czymś zajmujesz przez całe życie, to potem bez tego jakoś pusto, nie?
Jest takie prawdopodobieństwo.
- Więc sobie przyjechałem - kontynuuje, nie wiadomo po co udzielając mi tej informacji, jakbym co najmniej nie zauważyła jego obecności.
- No... tak.
Kurwa, jaka ja jestem ostatnio elokwentna.
- Aha, coś mi się przypomniało - przypomina się Morgensternowi.
- No?
- Znaczy to dość głupie... ale nie daje mi spokoju. Bo wiesz, co jakiś czas uzupełniają mi się jakieś przypadkowe luki w pamięci i... to trochę dziwne...
Czy on dąży do tego, co ja myślę?
- ... pewnie będziesz się śmiała... ale czy my przypadkiem kiedyś... nie kręciliśmy ze sobą?
No rzeczywiście, wewnętrznie zwijam się ze śmiechu.
Mrugam dwa razy. Albo trzy.
- Zdajesz sobie oczywiście sprawę z tego, że to niemożliwe?
- No tak, ale... teoretycznie nie ma rzeczy niemożliwych.
Czy on właśnie zaprzecza sam sobie, czy mi się wydaje?
- To akurat jest absolutnie niemożliwe. Coś ci się uroiło.
- Jesteś pewna?
- Jestem całkowicie pewna.
- A to nawet lepiej - stwierdza Morgi. - Dziwnie bym się z tym czuł.
- No właśnie.
Teraz to ja zaczynam się czuć dziwnie, bo chyba właśnie skończyły nam się pasjonujące tematy do rozmowy. Ale nagle dzieją się ciekawe rzeczy. Kraft wypada z naszego polskiego domku (w taki sposób, jakby go ktoś wykopał) i z hukiem zatrzaskują się za nim drzwi.
- Stefan! - wołam go, bo wolałabym wiedzieć na co się porywam w przypadku, gdybym zechciała wejść do naszej budy.
- Sześśś, Mania... o i Morgi - podchodzi do nas i naciąga sobie czapkę na uszy. I uwaga - NIE uśmiecha się. Czyli wydarzyło się coś traumatycznego.
- Kto cię wyrzucił z naszego domku? - pytam po prostu, a Kraft układa usta w podkówkę, jak małe dziecko.
- Twój Kacper. Był bardzo zły, kiedy go zapytałem, czy mnie nauczy jeździć samochodem. Właściwie - dodaje po namyśle - to zły był dopiero jak mu powiedziałem, że to ty mnie do niego wysłałaś.
Pragnę nadmienić, że wypowiedź Krafta odbyła się w języku angielskim. Dlatego dało się ją zrozumieć.
I pragnę też dodać, że mnie Skrobot wkurzył już drugi raz dzisiejszego dnia, a wcale z nim nie gadałam. To jest dopiero umiejętność. Po Stefanie mogę jeździć tylko i wyłącznie ja. Koniec kropka. To jest dziecko o podwyższonej wrażliwości i jak jeszcze ktoś zacznie się nad nim znęcać, to on się w końcu weźmie i powiesi.
- Już ja sobie z nim pogadam.
- No... pogadaj. Tylko, Mania... nie zrób mu krzywdy.
Widzę, że Kraft ma o mnie naprawdę dobre zdanie, nie ma co.
Zostawiam austriackie towarzystwo i wkraczam do tego niedoszłego miejsca kaźni.
Skrobot siedzi w kącie, ze słuchawkami w uszach. I tak ci każę, ćwoku, ze mną gadać, nie wywiniesz się.
Kopię go w buta. Wyciąga jedną słuchawkę.
- Co?
- Jajco. Czemu się znęcasz nad Kraftem?
- Ja się znęcam?! To ty się nade mną znęcasz! Przysyłasz mi tego idiotę, a sama... - urywa i widzę, jak przygryza wargę.
- A sama co? - no chętnie się dowiem, naprawdę.
Widzę, jak się w nim gotuje i widzę, jak się powstrzymuje, żeby nie powiedzieć za dużo. Dyplomata pieprzony.
- Nic. Wszystko w porządku. Wszystko w jak najlepszym porządku.
Boże, jakie z niego ciepłe kluchy.
- Do cholery, Skrobot, ulżyj sobie. Tylko wara od Krafta. Jego trzeba traktować jak dziecko z opóźnionym rozwojem i zdaje się, że to ty mi zawsze o tym przypominałeś.
- No ja wiem, że ty się troszczysz o tych swoich austriackich przyjaciół.
- Pojebało cię.
- Dziękuję.
- Proszę.
Nie chciałabym oczywiście wyjść na próżną idiotkę, ale wydaje mi się, że on jest zazdrosny. Nie do końca wiem, o co. Boże, czy jakikolwiek normalny człowiek na tym świecie może być zazdrosny o Krafta? W głowie mi się to nie mieści.
- Więc może mi w końcu wytłumaczysz, czemu zjechałeś Krafta tak, że się prawie poryczał?
- Dajże mi spokój.
- Nie. Czemu?
Skrobot przewraca oczami i w końcu mówi:
- Bo mnie wkurzył, pasuje?
- Nie bardzo. Skoro nawet mnie jeszcze nigdy w życiu nie wkurzył do tego stopnia, to co dopiero ciebie, chodzący worek miłosierdzia dla bliźnich.
- Worek miłosierdzia? Boże, Mańka, skąd ty bierzesz te teksty?
- Jesteście dla mnie źródłem nieustającego natchnienia - burczę, siadając na drugim końcu ławki, najdalej od Skrobota, jak to tylko możliwe.
- Dobra - poddaje się Kacper. - Niech ci będzie, przeproszę tego całego Krafta. Ale niech nawet nie liczy na to, że wsiądę do auta, kiedy on będzie za kierownicą.
- A może się okaże nieodkrytym talentem w dziedzinie prowadzenia samochodów? - rzucam w przestrzeń, chociaż sama w to nie wierzę, bądźmy realistami.
- To go sama ucz.
- Nie, dzięki.
- No widzisz.
- Widzę. Widzę też, że mnie strasznie wkurzasz. Nawet się nie da z tobą porządnie pokłócić.
A Skrobot reaguje jak klasyczny Skrobot. Najpierw się śmieje, a potem podchodzi do mnie i... odsuwam się jakoś tak na wszelki wypadek.
- W czoło, dziecko, w czoło... - wzdycha. A potem wykonuje to, co powiedział i wychodzi z domku.
A podobno to babę trudno zrozumieć.
__________
Miałam rację. To się zdecydowanie nie nadaje do publikacji XD