Jak się tak ostatnio zastanawiam nad moim życiem, to wychodzi mi na to, że od zawsze nienawidzę facetów. Nawet jak w dzieciństwie wieszałam pranie, miałam jakąś trudno wytłumaczalną przyjemność z przypinania skarpetek Dawida różowymi spinaczami.
A tak w ogóle to on nie mógł sobie sam tych skarpetek wieszać?!
W przeciągu najbliższych kilku miesięcy stanę się największym frustratem stąpającym po tej planecie. Tak właśnie będzie.
I pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu się cieszyłam perspektywą wakacji w domu. W domu. Moim własnym, prywatnym domu. I co? I mamy Izabelę, która jako pierwszą czynność po przebudzeniu codziennie rano wykonuje sprint do łazienki, w celu absolutnie wiadomym, zważając na jej, pożal się Boże, stan. Potem spożywa jakiś owies na śniadanie na mleku zero procentowym - czyli, krótko mówiąc, białej wodzie (a potem się dziwi, że ciągle ma mdłości), następnie siedzi przez godzinę po turecku na podłodze, że niby medytuje czy coś tam, potem je jakieś zielsko, a potem idzie na basen. Jak już wróci wpierdziela obiad (jakaś woda zwana szumnie zupą + wątróbka/ gotowany kurczak + zielsko podwójna porcja). Naprawdę smacznego. Ciekawe kiedy zacznie jeść zupę z kaczej krwi. Bo przecież to to musi mieć anemię.
Potem odbywa się drzemka popołudniowa, którą - o ile się nie mylę - przerywa zazwyczaj Dawid jakimś smyraniem po brzuchu i Bóg wie czym jeszcze, ale pewna nie jestem, bo staram się uciekać na drugi koniec domu, albo lepiej na podwórko. Albo do sklepu. Albo gdziekolwiek. I najlepiej na długo. Bo potem pojawia się reszta towarzystwa wzajemnej adoracji i rozpoczynają się zachwyty nad Izunią. I tak aż do wieczora. Jak tak dalej pójdzie to ja jeszcze schudnę. Bo zwiewam na rower. Na dobre kilka godzin.
Czuję się jak stara panna bez życia. W sumie całkiem fajnie.
Ale dziś to sytuacja staje się naprawdę tragiczna. Ja i mój okres nie mamy nawet siły wyczołgać się na górę do mojego pokoju, nie mówiąc już o tym, żeby wyjść na zewnątrz, a zwłaszcza nie mówiąc o tym, żeby iść na rower.
Także umieram sobie w spokoju w fotelu w salonie, niestety w towarzystwie Izunii. I naprawdę cudownie było do czasu, gdy spała. Naprawdę. Ale przyszedł czas na Dawida, dzięki Bogu ceremonia rozbudzania już się odbyła, natomiast teraz wbija reszta towarzystwa sympatycznego, w składzie: mama, tata, mama Izunii, tata Izunii oraz babcia i dziadek. Znaczy moi i Dawida.
Zajebiście. Zjazd rodzinny. I to chyba jednak jest główny powód dla którego nie mogę spier... znaczy ten. Uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Powitania są burzliwe, chociaż mnie szczęśliwie ich oszczędzają, kiedy dowiadują się o moim stanie. Choć oczywiście stan Izabeli wzbudza większe zainteresowanie. Mimo wszystko nie omija mnie seria ludowych mądrości wygłaszanych stale przez babcię. Rozsiada się w drugim fotelu i rzuca na dzień dobry:
- Nie martw się, Marzenko. Ja też się źle czułam swego czasu. Ale po pierwszym dziecku ci przejdzie.
- To chyba nie za prędko to będzie - mój niewydarzony brat bliźniak zaczyna rechotać jak upośledzony.
- To chyba dobrze, nie? Nie każdy leci na pierwsze lepsze co się trafi i na drzewo nie ucieka - zauważam spokojnie, popijając herbatę, ale Dawid oczywiście zaczyna gotować.
- Możesz nie przeginać?
- Ale ja tego przecież nie kierowałam jakoś personalnie. A jak ty to zrozumiałeś w ten sposób, to najwyraźniej o czymś świadczy - stwierdzam zadowolona. No nie wiem, ale jakoś mi się tak nagle samopoczucie poprawiło.
Rodzina patrzy na mnie z wyrzutem, a rodzice Izabeli to już całkiem nie wiedzą, jak reagować. Tylko babcia się wydaje niczego nie zauważać.
Lubię tę kobietę.
- Marzenka, a powiedz mi - podejmuje na nowo. - Co tam z tym twoim kawalerem?
Znaczy że niby co?
- Eee... co? - pytam inteligentnie.
- No wiesz, z tym... Karolkiem?
- Kacperkiem - podpowiada uczynnie Dawid.
- No dziękuję ci, dziecko. Pamięć już nie ta.
- Zdaje się, że się trochę pokłócili - opowiada ze smakiem ten gnojek. - Ale nic to. Oświadczy się, to się Marzenie od razu odmieni.
Ja pierdolę.
- Dobrze się czujesz, debilu?
- Marzenka! - mama przywołuje mnie do porządku.
- No co?!
- Wyrażaj się, dziecko.
- Wyrażam się. Adekwatnie do sytuacji.
- To taki dobry chłopak jest przecież... - nawija swoje babcia.
- A jaki pracowity... - brnie w tę żenadę Dawid.
- W przeciwieństwie do twojej żony - burczę.
- Jestem w ciąży! - raczy nam przypomnieć o swoim stanie Izunia, jakby co najmniej nie było widać.
- Gratuluję. Chociaż nie wiem, czy nie powinnam ci jednak składać wyrazów współczucia.
- Dziecko, co ty wygadujesz! - znowu uaktywnia się mama.
- No co, martwię się o jej karierę. Kto będzie chciał modelkę z rozstępami na brzuchu, rozciągniętą skórą...
- Wrócę do formy szybciej niż myślisz - unosi się Izabela. - Ale ty tego nie zrozumiesz. Nigdy nie osiągniesz nawet takiej figury, jaką ja będę mieć po urodzeniu dziecka.
To było całkiem niezłe, muszę przyznać.
Pod warunkiem, gdybym przejmowała się takimi pierdołami jak chude nogi.
- Tak, tak, wiem, że gorzej już być nie może. Przynajmniej mogę jeść chipsy bez obaw.
- Chipsy są paskudne. Jak się można tym truć!
Niechże się ona zaprzyjaźni z jakąś Chodakowską czy czymś.
- Mhm, wiem, że ty gustujesz w diecie krowy. Albo żeby nie było tak drastycznie - królika.
- Marzena! - a to znowu mama. Nudne się to powoli zaczyna robić.
Izunia się na mnie gapi, gapi... i wreszcie zaczyna ryczeć. Hormony się zbuntowały. No rany boskie.
To już jest za wiele. Idę na górę. Koniec kropka. Jest zagrożenie, że po drodze umrę, ale jestem gotowa podjąć to ryzyko. I tak, wiem, że wszyscy się cieszą, że wreszcie znikam z pola widzenia.
A pomyśleć, że Skrobot mi kiedyś powiedział, że on to nawet lubi, jak mam okres, bo się wtedy tak nie rzucam.
No ciekawe, co by teraz powiedział.
Tylko że tego to się niestety nie dowiemy, bo ja z tym ciołkiem już nie umiem rozmawiać od czasu tych jego ekscesów. Jakby się akurat przydał, to go nie ma.
Chociaż nie, znając życie, zacząłby bronić Izunii.
To ja już chyba wolę samotność.
A na jej brak mimo wszystko narzekać nie mogę. Bo ogólnie rzecz biorąc w sytuacjach, gdy usuwam się rodzinie z pola widzenia, to jednak nikt jakoś szczególnie nie zabiega o mój powrót w to pole. Widzenia, znaczy. Bo w pole to mnie akurat chętnie wysyłają. Ktoś musi wyrywać chwasty. No i też raczej w samotności, jeśli nie liczyć dżdżownic, koników polnych i robalów wszelkiego gatunku. Na szczęście to nie ja w tym domu mdleję na widok pająka. Nie mam na to czasu, nie to co poniektórzy.
A przez to moje życie wewnętrzne staje się naprawdę bardzo rozbudowane. Czego nie można powiedzieć o tym zewnętrznym. I zaraz zacznę gadać sama do siebie. Tak będzie. Nie jestem specjalnie rozrywkowa, Nigdy nie byłam, ale teraz to chyba pobijam własny rekord aspołeczności. Na przykład nie chodzę do klubów. Raz byłam. Na urodzinach Titusa. Urżnął się jak świnia, a potem rzygał do jakichś doniczek czy czegoś. Ubaw po pachy. Także ja już wolę siedzieć we własnym pokoju.
Spod koca wystaje mi stopa. W urodzinowej skarpetce od Krafta. Na tej akurat pisze Lubie cie.
Chociaż on jeden.
Takich ludzi chyba mogę policzyć na palcach tejże stopy.
__________
Uwielbiam pisać dialogi :D I wiem, że krótko. Wiem. Ale nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się cieszę mogąc wstawić nawet coś tak krótkiego. Ostatnio miałam tak intensywny czas w życiu, że zapominałam, jak się nazywam. No i jeszcze się okazało, że lepiej w ogóle nie mieć życia uczuciowego, niż się użerać z jakimś dziwnym człowiekiem. Ot co.
P.S. Pojawił się nowy jednopart. Zapraszam ;)
Skarbie, mogą sobie być dialogi i opisy, obojętnie. Ja kocham tą historię i jestem nią absolutnie rozłożona na kawałki. I zawsze się cieszę gdy coś dodajesz, choćby króciutkiego, bo ta kobieta to jest balsam na serce po długim tygodniu. Piszę to chyba pod każdym odcinkiem. I nie zamierzam przestać aż do ostatniego. No. Co do stosunków z facetami, ciężko się z nią nie zgodzić. I tu nawet nie chodzi o skarpetki (choć widząc te umiejętności Dawida w dbaniu o otoczenie to można się bać, aby to nie było ojcostwo z luzem w sumie, czyli branie przykładu z Ziobry). Tylko o całokształt, bo serio bywają najgorszym kłopotem, zwłaszcza jak się natrafi na cholernie niezrozumiałą, nieogarniętą sztukę. No ale tak czy siak, takie rodzinne przekomarzanki urocze się wydają. No i widać, że Mańka z braciszkiem jednak się kochają i to naprawdę, a te wredne docinki tylko uzupełniają im klimat. Bo co? Fajne relacje to wcale nie cukierkowa tęcza tylko i wyłącznie. Chciałam powiedzieć, że do innych spraw związanych z Marzenką i uczuciami też to można odnieść, ale... No właśnie, kolejny fenomen tej kobiety nam tu się pojawia. Trzydzieści cztery rozdziały mamy, a ja nadal nie umiem sobie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie – co musiałby zrobić jeden czy drugi aby przeskoczyć te jej bariery i naprawdę coś spróbować stworzyć? A może zwyczajnie ona chce dorosnąć do miłości (albo nie dorosnąć). Bo nie da się ukryć, potrzebuje kogoś. Nie wiem czy faceta, ale bliskości z pewnością. Bo mijają nam kolejne rozdziały i mogę chyba zacząć się bać tego co przyszło mi do głowy, gdy Karper zaczął podchody robić (w sensie oficjalnym, bo przenośny był tu chyba od zawsze i jeszcze dłużej). Tego, że tu to zakochanie jednej strony wpłynie na przyjaźń, tak jak bardzo często w realnym życiu. Brakuje jej tych ich kłótni. Nawet jeżeli jest stu procentowo przekonana, że pewnej granicy ta relacja nie przekroczy. Właściwie... No nic na siłę, cokolwiek ma być. Zresztą to nie desperatka, głupich decyzji czy lotu w ramiona byle kogo, na zwalczanie samotności się spodziewać nie muszę. Proszę, proszę, Izunia mięso je? Bo mi jakoś jedynie jako pani od kiełków i sałatki utkwiła w głowie, jeśli o sprawy kulinarne chodzi. Tak czy owak Mania chyba się ucieszy, bo Dawida te fochy ciążowe tak mogą pomęczyć, że to będzie jego pierwszy i ostatni wkład w zwiększenie przyrostu naturalnego na świecie. I jeszcze taki wredny, że babci o Kacperku naopowiadał (no bo któż jak nie on). Ciekawe czy historie typu ‘spanie z Austriakami’ jak to jej kiedyś wykrzyczał czy wynoszenie Gregora w łóżku też przekazuje podczas rodzinnych spotkań. W sumie już nie pamiętam czy tą akcję Morgi czy Kraft wymyślił. Muszę sobie zaraz wrócić na przyjemną chwilkę do początków tej historii. No i na koniec stwierdzę, że te skarpetki to ja od zawsze popierałam, ale im się zimniej robi i im bliżej do świąt, to jeszcze słodszym podarkiem się wydają. I nie Mańka, nie tylko Kraft Cię lubi, co po niektórzy (Kraftem już raczej nie będący), to nawet Cię kochają.
OdpowiedzUsuńDużo weny Kochana i siły do wszystkiego tam. Dziwni ludzie do użerania to niestety zawsze będą. Gdzieś. Aaa i jeszcze bo nie miałam tego gdzie napisać to muszę Ci strasznie podziękować za to co ostatnio pod rozdziałem mi napisałaś. Ten początek mnie strasznie wzruszył, naprawdę<3 Trzymaj się i buziaki:*
Wiesz co, niesamowita jesteś. W życiu bym się nie spodziewała, że można do takiego rozdzialiku taką epopeję walnąć :D
UsuńZgodzę się z Tobą - cukierkowe tęcze nie są fajne. A przynajmniej nie na dłuższą metę.
A w tych swoich przemyśleniach co do tego, co jeden z drugim by musiał zrobić to przy jednej rzeczy masz rację. Ale co ja się będę rozwodzić. Taka moja Mańka ma być.
Fuck yeah! Jak to cudownie, że nie bierzesz pod uwagę Mańki lecącej w ramiona pierwszego lepszego, żeby się pocieszyć w swojej samotności. Gdyby ją ktoś tak odbierał to by to chyba była moja największa życiowa porażka.
Przenoszenie Gregorka Morgi wymyślił!
Tak tylko mówię, dla kronikarskiej rzetelności :D
Z początku przeraziłam się, że to Mania jest w ciąży, ale po chwilowym zastanowieniu dotarło do mnie, że ona przecież nie wiatropylna.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi tu Kacpra. Zawsze w takich chwilach pojawiał się on, z wiśniową herbatką i czymś słodkim. A teraz? Marzenka została sama. I, muszę przyznać, tą samotność dało się poczuć, odczuć na własnej duszy. To kolejny dowód na to, że potrafisz wspaniale pisać. Ale wracając do Skrobota. Wyznanie uczuć tylko pogorszyło sprawę, ale wydaje mi się, że w sumie to dobrze się stało. Teraz przynajmniej Mańka jest tego świadoma. Choć może nie umie - nie chce? Boi się? - odwzajemnić tego uczucia, to myślę, że prędzej czy później jakieś ocieplenie w ich stosunkach nastąpi.
No i skarpetki od Stefana. Słodkie <3
Dużo weny i czasu na pisanie, kochana!
Nie jest wiatropylna. Jak Ty to pięknie określiłaś :D
UsuńNo i tak, jest świadoma tego i owego, ale na pewno być świadoma nie chce :P
Jezusie nazarejski, jak dobrze, żem tu trafiła! Wiedz, że przez Ciebie spałam dzisiejszej (wczorajszej? Zawsze mam z tym, kurdełe, problem) nocy tylko sześć godzin, bo czytałam i czytałam sobie tę Marzenkę. Znaczy się - bloga znalazłam wcześniej, przeczytałam tę listopadową notkę (bo to jakoś na początku grudnia było. Ja nie wiem, czy to nawet w moje urodziny jakoś nie wyszło) i tak się dorzuciłam do tej przerażająco długiej listy czytelników (i Ty nie masz ruchu? Czy Ty się dobrze czujesz, człowieku?), ale wątpię, by to jakoś zajęło Twoją uwagę. A że miałam (i nadal mam) paskudne teksty na filozofię i retorykę do przeczytania (czyżbyś też była ten nieszczęsny, niewydarzony filpol?), więc zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby nie wywiązać się ze swojego obowiązku. Miszyn komplityd!
OdpowiedzUsuńDobra, do rzeczy.
(W ogóle co mi się tych nawiasów tyle porobiło?)
Namber ziroł: OLEK!!!!!! On jeden niewrzód na zdrowym organizmie sztabu technicznego. No, a przynajmniej taki mniejsiejszy wrzód.
Namber łan: MANIA!!!! *eksplozja konfetti i baloników w kształcie serc* Muszę przyznać (teraz nastąpi nieco bardziej elokwentna część), że świetne kreacje WSZYSTKICH bohaterów. Rzadko się to zdarza, bo przeważnie w tych blogaskach (bo opowiadaniami bym tego jednak nie nazwała) skocznych to ze świecą szukać jakiejkolwiek dobrej kreacji, nie mówiąc o głównej bohaterce. Mary Sue i jej John Rambo, czyli bohater, model, dyplomata i badass w jednym. Mańka jest taka prawdziwa! Po pierwsze, brata to by się nie wyrzekła - pomijam już aspekty wizualne - ale te złośliwości... No proszę Cię, chyba nie powiesz mi, że nie? Nie jest modelką, nie jest wiecznie na diecie, lubi herbatki (znalazłam z nią głęboką więź emocjonalną na tych płaszczyznach), nie jest szczególnie kobieca ani kurtuazyjna i woli wlecieć pod pociąg niż się przyznać, że z kimkolwiek łączą ją bliższe relacje. To wypisz-wymaluj moja Tośka! Nawet tak samo wkurzająca z tym uciekaniem od uczuć (tego, niestety, na razie nikt poza mną stwierdzić nie może). Myślę, że tylko częściowo bym się z nią dogadała w rzeczywistości, zwłaszcza teraz, kiedy sama od miesiąca męczę dietę i ćwiczenia (i nie schudłam, nie wiedzieć czemu, ani złamanego kilograma), ale jako postać bardzo mi się podoba. Mało tu trochę opisów, ale dialogi to po części wynagradzają. :D I dobrze, że Mańka taka jest, bo przecież "życie, życie jest nobelon" (i nie "nowelą", bo przecież Titus chyba wie lepiej, nie? W ogóle rzygający w doniczki Titus to coś, co sprawiło, że zaśmiałam się na głos podczas dzisiejszego okienka), więc wcale nie znów takie kolorowe. I już.
Skrobot - gdzie przyjmują zapisy do jego fanklubu? Wszyscy dookoła widzą, że się chłopak ze swoimi uczuciami kisi jak ten ogór w słoiku, ale, oczywiście, nie Marzenka. My wiemy, że te herbatki i inne takie dobroci nie były takie bezinteresowne, bo starał się dawać jej znaki, że ją kocha, ale Mańka to ślepa baba jest. Urocza postać. Ktoś się zajął cichymi bohaterami naszej kadry. W końcu!
Kraft - łączę się z Mańką w "bulu" i rozpaczy, bo też za AUT-ami nie przepadam i z całej ich ekipy lubię jedno Hayboecka i Schlierenzauera (ewentualnie Poppiego i Fettnera, bo ten drugi to lubi se na jednej narcie fiknąć; Niemcy też u mnie szczególnych względów nie mają, jeno Rysiek, bo i kto z nas piątków nie lubi, i trochę Wanka, a Agresywny Markus zawsze mnie swoim Tourette'em rozbawi), aczkolwiek jak dziś sobie na okienku czytałam i pokazałam Kraftowe próby polszczyzny koleżance, to długo nie potrafiłyśmy się przestać śmiać. Kolejna świetna kreacja! Aż dzięki temu mogłabym go polubić, ale nie liczyłabym, że to się stanie.
UsuńKot - stuprocentowy Maciej Kot. I tak bym widziała tego dziewczynę.
Janek "O Ku*wełe Jestem Ojcem" Ziobro - też świetny. "Gdzie Andżelika rodzi?", "W szpitalu". Tak, Ziober. My też wiemy, że czasy porodów w oborach minęły.
Morgenstern - Gwiazda Zaranna posłużyła jako świetny maleńki wątek dramatyczny. Wpleciony po cichu, żeby kto głupi myślał, że Mańki to nie obeszło. A właśnie, że obeszło. Świetna historia. No i Skrobocik miał szansę wykazać się empatią i ramieniem swoim silnym. :') Co też konsekwentnie uczynił. Gnida żadnej okazji nie przegapi. Trochę poczekać, a wszyscy znów zaczną roztrząsać, czemu to nie gada z Manią. I znowu się Kacperkowi jihad włączy. Jak przy Kocie-rzeźbiarzu w Nutelli.
Mustaf&Izunia - duet "kill it before it lays eggs!". Wygląda na to, że już za późno. Na drzwiach ich domu będzie wisiało "Który tu wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..." Mustaf to Mustaf, uwielbiam jego "rozmowy" z siostrą (przypominają mi moje z moim Młodszym Małpiszonem) i to, jak mu Mańka za karierę docina. Oj, teraz by musiała odszczekać! I to głośno. A Izunia bleh. "Głupich nie sieją, sami się rodzą".
Muraniek, czyli Człowiek-Skarpetka - zagubione dziecko z dzieckiem, tak, to właściwa definicja. Ulubiona akcja? Sylwestrowy poranek u Skrobotów. Bo przecież bez skarpetek nie ma skoków. Nie ma skoków - Kruczek jest zły! A potem Polo jest zły i nieSzczęsny jest zły, bo nie ma komu durnych pytań zadawać (dobrze, że go Mańka pogoniła na drzewo!) i łańcuch nie ma końca.
Miętus - Titus. Rozmowy z Titusem zawsze są wygrywem.
Olek - :3333333 Wchodzi moje kochanie i zaraz, że lepsiejszy. Psychiki biednej pannie Kubackiej nie niszczy. I je czekoladę, bo jest hardcorem! Szkoda, że go w tym sezonie nie zobaczymy. (To przez tę nową narzeczoną, ja Ci to mówię! By został z Agatą, to by już Freundowi po piętach deptał i pokazałby mu, gdzie jego miejsce).
A STENKAŁEK, ANDŻEJEK "NO EYES DETECTED" STĘKAŁA POSKACZE W ENGELBERGU, BO W KONTYNENTALU WSZYSTKIM BULOKLEPOM MIEJSCE ICH WŁAŚCIWE POKAZAŁ, YAY YAY YAY (to była przerwa na reklamę).
Co ja to miałam? Kurdełe, nie wiem. Pewnie jak opublikuję komentarz, to mi się przypomni. Ech, takie to już paskudne to życie blondynki. Ani mózgu, ani pamięci, ani nic. Panie prezydencie, jak żyć?
"Z dnia na dzień". :)
Co do podpisu, to popieram, lepiej się wyrzec życia uczuciowego niż się z upierdliwcami i dziwnymi człeczynami użerać. Miałam takiego jednego na radarze i wziął zniknął. I chociaż brakuje mi skurczysyna, to przecież, koniec końców, to był facet. Żeby po jakimś facecie płakać? Meh. Przyjdzie taki, powymądrza się, a Ty potem siedzisz jak ta sierota, pijesz ulubioną herbatkę jabłko-mnientus i doprawiasz ją łzami. A ten ma to głęboko we poważaniu!
Ulubiony tekst? Uniwersjada - "Ach tak, mistrzostwa dla rumuńskich studentów". Kupiłaś mnie! I to nie wydając ani jednego rzeczywistego grosza. To się nazywa interes.
Nagadałam się. Tak, tak, masz farta, tego długiego komentarza nadszedł wreszcie nieuchronny, długo wyczekiwany koniec.
Czekam na następną Mańkę, bo, kurdełe, wciągająca jest.
Pozdrawiam, a Ty trzymaj się ciepło, bo może kiedyś śnieg spadnie i nawet będziemy mieli białe święta i co wtedy? Ómrzymy z zimna. :D
Charlie
Zawsze, jak się trafi jakaś osoba, która wydaje się, że - za przeproszeniem - pieprzy bez sensu i w takiej ilości, a tak naprawdę aż krzyczy przez ten jej komentarz inteligencja i poczucie humoru, to się strasznie boję, co mi ten człowiek w końcu powie. A Ty mi powiedziałaś takie mnóstwo miłych rzeczy, że nawet nie wiem, jak Ci dziękować! <3 Aha, przy okazji jest taki plus, że występuje prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że taki człowiek potrafi pisać. W końcu dał już niezłą próbkę. I tak, traktuj to jako komplement ;)
UsuńI co do kwestii technicznych - wszystkie się ciągle zarzekają, że by chciały do fanclubu Kacperka należeć, to proszę bardzo, moje panie - możecie ten fanclub założyć :D
No i jeszcze jedno - mniej radosne może, ale ruch mi naprawdę drastycznie zmalał. Ale jak mi ma maleć na rzecz takich komentarzy, to jakoś to przeżyję ;)
Wiesz, gdybym była trzeźwa (czyt. wyspana), być może komentarz nie wyglądałby jak nieprzerwany strumień świadomości i eksplozja emotikon. Ale tak to jest, jak człowiek najpierw pisze, potem myśli! Może wtedy ograniczyłabym "świetne" i nawiasy...
UsuńSię proszę z tymi komplementami literackimi nie rozpędzać. Dziękuję, jest mi szalenie miło, że tak myślisz, ale wiele dziewcząt się już na tym zawiodło. ;) Mogłabym sporo postawić na to, że dołączysz do ich grona.
Ja mogę stanąć na czele jego fanklubu! :D Poprowadzę naszą armię do zwycięstwa. :D
Nie przejmuj się, nie jesteś sama. Skoczny ruch w ogóle zmalał. Pisanie jest zbyt trudne, ludzie wolą Instagramy i inne Fejsbóki. A ja tam wolę sobie postukać w klawiaturę. O. Ty w ogóle masz ruch. Do mnie pies z kulawą nogą nie zagląda. Prócz dwóch wiernych czytelniczek, obserwuję raczej pustkę.
I obiecuję zawsze wnikliwą analizę. Być może nie aż tak długą jak ta powyżej, ale na pewno świadczącą o uważnym czytaniu! :)
I kto tu jest niby w ciąży, co? :P Tak jak uwielbiam Marzenkę, tak czasami mam ją ochotę pacnąć mocno w łeb, a potem oddać w łapy Skrobota. :D Choć życie z taką Izunią to może być denerwujące. Nawet bardzo denerwujące. Gdzie ta kobieca solidarność? Oj, nie poszczęściło się Mańce z bratową. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Skoro brat nieszczęsny wybrał sobie taką, ba, nawet pokusił się już o przedłużenie rodu Kubackich, to może trzeba jakoś się do Izuni przekonać. Wiem. To trudne. No ale jak nie Mańka to kto? ona przecież przyzwyczajona do debili. :P
OdpowiedzUsuńCo do Kacpra, to wiadomo, że się tak dziewczyna całej rodzince nie przyzna, że go...lubi. :D no chyba, że babci sam na sam.
Za każdym razem, kiedy czytam nowy rozdział, mam takiego banana na twarzy, że pewnie wyglądam jak ten przygłup Welli. :P Ale Marzenka wciąga! I to jak wciąga!
Całusy! :*
To Ty nawet nie wiesz, jak często ja mam ochotę ją w ten łeb pacnąć!
UsuńAle jak ona by mi oddała, to bym się nie pozbierała, więc lepiej nie ryzykować :P