Ja właściwie nigdy nie jestem chora. A jak już jestem to porządnie. Natomiast dziś zaczynają się Mistrzostwa Świata i chora być nie mogę. A jestem.
Taki paradoks trochę czy coś.
Cieszę się niezmiernie.
Dawid wchodzi do pokoju (pokoiku raczej) i spogląda na mnie z politowaniem.
- No i co ty robisz?
- Umieram, nie widać?
Tonę w chusteczkach i chyba mam ze czterdzieści stopni gorączki. A ten debil nawet nie jest w stanie zauważyć, że mam nos bardziej czerwony niż Rudolf.
- No dobra, a jak się zarażę?
Co za cham i prostak niewychowany. I że ja z tym czymś mam wspólne geny, no naprawdę.
- Czy to jakaś różnica? I tak cię do żadnego konkursu nie wystawią. Ciesz się, że cię w ogóle wzięli na wycieczkę do Szwecji.
- Możesz się z łaski swojej nie wypowiadać na tematy, o których nie masz pojęcia?
Ojojoj, jaki urażony. Jakieś ambicje ma czy co?
- Mogę. A ty możesz przestać się zajmować czymś, o czym nie masz pojęcia?
- Co masz na myśli?
- Skakanie, debilu.
Dawid coś brzęczy pod nosem i wychodzi.
Obraził się, biedaczek.
Trzy minuty później ktoś puka do pokoju.
- Zajęte - burczę i kicham głośno.
- O Chryste Panie... - wita mnie Skrobot zawołaniem dość adekwatnym do miejsca naszego pobytu (bo przecież nie w hotelu siedzimy, tylko u sióstr. Ciekawe, czy to jest legalne).
- Co jest? Ten idiota się poszedł poskarżyć? - zawijam się mocniej w koc, bo z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu tu pizga mrozem.
- Coś w tym rodzaju - Kacper siada na krześle naprzeciwko mnie. - Powiedział, że się z tobą nie da wytrzymać.
- Aha. I co - przyszedłeś z tym zrobić porządek? - wycieram nos.
- Oczywiście. Która jest godzina?
- A co za różnica?
- Zdecydowana. Szósta - Kacper spogląda na mój telefon. - Dobra, idę szukać apteki.
- Weź się nie wygłupiaj...
- A tak, masz rację. Najpierw ci zrobię herbatę. Jaką chcesz? - Skrobot chwyta za klamkę.
- Nie przerażaj mnie, okej?
- Masz rację, też bym wybrał wiśniową - stwierdza z przekonaniem.
- Kacperku...
- No co?
- Kocham cię - informuję go, po czym głośno kicham.
Mój parszywy, wredny brat bliźniak rodzony chce mnie wpakować do izolatki.
Proszę bardzo, w niczym mu to nie pomoże.
Skrobot wmusił we mnie Theraflu i kazał spać, ale nie ma szans, ja w takich warunkach nie usnę. Na korytarzu, przed naszym pokojem odbywa się aktualnie jakaś narodowa dyskusja nad moim losem. Udział biorą: trener Łukasz Kruczek, asystent trenera Zbigniew Klimowski, serwisman Kacper Skrobot oraz zdrajca i konfident Dawid Kubacki.
Czuję się, jak krowa na targu.
Drą się jak nienormalni i każdy chce przeforsować swój scenariusz. Paranoja. Te biedne zakonnice zaraz się zaczną modlić o uwolnienie spod jarzma tej hołoty, co je najechała, a one w przypływie miłosierdzia zgodziły się ją przyjąć pod swój dach.
Już chyba kwadrans się kłócą.
- No i dobrze! - słyszę autorytatywny ton trenera, co niewątpliwie oznacza koniec tej żenady.
Chwilę później do pokoju wparowują Dawid z Kacprem.
- Marzena, zwijaj się, będziesz spać u Skrobota.
No i co to ma być za decyzja? Ubezwłasnowolniona jestem czy jaka?
- A on to ma kurna jakieś zabezpieczenia antyzarażeniowe, co?
- Zależy przed czym - odpowiada mi błyskotliwie Dawid i rechocze jak niedorozwinięty.
- Jesteś stuknięty - stwierdzam po prostu, bo nie będę się zniżać do jego poziomu i wycieram nos.
- Mania, ale to jest naprawdę najlepsze rozwiązanie - żenujący pomysł mojego brata popiera Kacper. - Jak on będzie skakał, jak będzie chory?
Argument roku, proszę państwa.
- A jak wszyscy inni będą skakać, jak jeszcze ty będziesz chory? Sami se będą, jęzorami, narty smarować.
- Oj, proszę cię... - zaczyna Dawid.
- Co - proszę cię? Umówmy się, ty to mnie akurat gówno obchodzisz, bo cię trener nawet do kwalifikacji nie dopuści, ale na pewno nie będę ryzykować wynikiem obrońcy tytułu.
- O przepraszam, Kamil to akurat jest mistrzem z dużej skoczni - wtrąca się Skrobot.
- A co za różnica?! Mistrz to mistrz. Jak przeze mnie dupnie na bulę to nie będzie miało specjalnego znaczenia na której skoczni.
- Aha - Dawid zakłada ręce na piersiach. - Czyli będziesz siedzieć tutaj i rozrzucać te swoje zarazki na prawo i lewo?
- Dokładnie.
- No to zajebiście. Marzena - zaczyna znowu po pewnej chwili. - Ty naprawdę tragicznie wyglądasz.
- Dziękuję bardzo.
- O Jezu no... Ja się tym razem naprawdę nie chcę z tobą kłócić.
Tym razem. Słowa klucze.
- To się nie kłóć.
- Ale Kacper to ci przynajmniej jakoś pomoże jakby ci temperatura w nocy skoczyła czy coś, a ja nie bardzo bym mógł. Ja muszę być wyspany. Na zawody.
- Odnoszę wrażenie, że niespecjalnie sobie pomagasz - zauważa Skrobot, patrząc wymownie na Dawida. - Dobra, Mańka, nie róbmy już tego cyrku. Jesteś chora, więc masz spać, a nie kłócić się z nami. Chodźże do mnie i tyle.
Zastanawiam się jeszcze raz nad tą propozycją na tyle intensywnie, na ile pozwala mi mój obecny stan. Niech im wszystkim będzie. Szczerze mówiąc to naprawdę nie mam siły się kłócić.
- No dobra... Przeniosę się do Kacperka. Ale nie myśl, że to robię w trosce o twój stan psychiczno- fizyczny, debilu - informuję Dawida, bo się szczerzy, jakby los na loterii wygrał. - Akurat mój stan interesuje mnie bardziej. A w twoim towarzystwie to on się na pewno nie poprawi.
No cóż, niewiele raczej temu mojemu nieszczęsnemu bratu te moje przenosiny pomogły.
Za to pomogły mnie. Bo o ile konkursy indywidualne to sobie z telewizorka oglądnęłam, to na drużynówkę mnie Skrobot postawił na nogi.
Dobry jest, skurczybyk.
Chociaż jak bym w kogoś tyle herbaty, witaminy C i soku malinowego wpakowała, to też bym go na nogi postawiła.
Tylko nie wiem, czy by mi się chciało. A Kacperkowi się chciało.
Sprzęt pięknie przygotowaliśmy, wszystko w jak najlepszym porządku, oprócz oczywiście skoków naszych cudownych, utalentowanych, młodych i perspektywicznych zawodników. Zawsze któryś coś musi spierdolić.
I kiedy już jestem absolutnie przekonana, że medalu nie ma prawa być, nagle dzieją się jakieś jaja i wszyscy inni po kolei psują swoje próby. No jakby im dosłownie pierwszy raz w życiu narty na nogi ubrali. Cóż, nie powiem, żeby mnie ten fakt specjalnie martwił, ale trzeba przyznać, że tu się naprawdę odbywa jakaś radosna twórczość. Proszę bardzo. Ja się bawię doskonale.
Dobra, proszę państwa, jesteśmy trzecią drużyną świata.
Ale jaja.
- Nie wiem, jak ty - podchodzi do mnie Skrobot. - Ale ja to chyba nawet jestem bardziej zdziwiony niż zadowolony.
- Zdziwione to Niemce mogą być tym piątym miejscem. A my to na mszę chyba powinniśmy dać. Za ten cud, co się tu przed chwilą wydarzył.
- Nooo... Coś w tym jest - zgadza się ze mną potulnie Kacperek. Wygląda jakby naprawdę przeżył największy szok w życiu.
Tak w ogóle to chyba pasuje nam się uśmiechać czy coś. No bo medal mamy, nie? Tylko, że to naprawdę jest niemożliwe.
To jest tak cholernie niemożliwe, jak to, że Vincent Des-cośtam-Sav-cośtam mógłby wygrać Puchar Świata. No offence, Wincenty. Ale jednak.
Jesteśmy świadkami cudu. Alleluja!
Słyszę jak ktoś za mną chrząka.
Odwracam się. Kraft.
No pewnie. Tego się prędzej czy później należało spodziewać.
- Mania, gratu...luje.
Piękna polszczyzna, zdaje się, że do wypowiedzi dwuwyrazowych jest powołany Stefan. Nie dłuższych.
- Eee... Czego?
Kraft się na mnie patrzy jak na debila. No ja nie wiem, kto się w naszym duecie powinien tak patrzeć.
- Macie czecie miejsze, nie?
A czy to ja przepraszam skakałam? Przecież ja bym w tych ich kombinezonach to nawet ręki w dziurę na nogę nie wsadziła.
Dzięki, ale ja nie potrzebuję być ojcem sukcesu.
Ani nawet matką.
Ogólnie żadną matką nie potrzebuję być. Ale jakbym się jednak zdecydowała, to raczej na dziecko, niż na sukces.
- Dzięki. Jakbyście z nami przegrali, to też byś mi gratulował?
- Mania! My wygramy z wy - mówi zaskoczony, a trochę nawet oburzony Kraft.
- Wiem, debilu. Przecież to powiedziałam. To jest tryb przypuszczający, czyli zastanawiam się, co by było, gdyby było inaczej niż jest. I pozbieraj tę szczękę z podłogi.
Kraft mruga dwa razy, wzdycha i w końcu mówi:
- Ja idę. Nie mam czas.
Najwyższa pora w gruncie rzeczy. Za chwilę mu kwiatki będą chcieli wręczać, a ten tu stoi i pierdzieli mi jakieś farmazony o gratulacjach.
- Pani Marzeno, mogę pani zająć chwilę?
Znowu się odwracam. Czy oni mnie wszyscy muszą od tyłu zachodzić?
Swoją drogą wolałam już Krafta.
Stoi przede mną ten wielki, gruby redaktor Szczęsny z odmrożonym nosem i uszami, a za to bez czapki. Fuckin' logic.
Wzdycham głęboko.
- Chciałem zadać pani kilka pytań, możemy?
- A co ja jestem? Niech pan Żyłę zapyta.
- Już zapytałem - cieszy się debil. - Ale chcielibyśmy też porozmawiać z kimś, że tak powiem, z zaplecza.
A już myślałam, że po prostu z kimś poczytalnym.
- Że niby ze mną?
- Miło byłoby poznać damski punkt widzenia na pewne sprawy.
Naciągam czapkę na uszy.
- Niech będzie. I tak tego nikt nie oglądnie.
- Mogę zapewnić, że...
- Trzy pytania. Spieszę się.
Jakiś śmieszny gostek podchodzi z kamerą, kiwa głową, a nie-Szczęsny zaczyna swój fascynujący wywód.
- Ze mną człowiek od brudnej roboty w kadrze naszych skoczków, Marzena Kubacka. Marzena, gratulacje. Dla ciebie, człowieka z zaplecza to również musi być fantastyczna chwila.
- Taa... Pytania kończą się znakiem zapytania, nie wiem, czy pan wie. Poza tym nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty.
Redaktorkowi kopara opada.
- Wyba... Proszę mi wybaczyć. Eee... Aaa... Powi... Niech mi pani powie, na czym polega pani praca?
- Smaruję narty.
- Yyy... Nie wierzę, że tylko tyle. Jako jedyna kobieta w sztabie musisz... emm... musi być pani chyba powierniczką wszystkich sekretów naszych zawodników.
Zawsze wiedziałam, że to jest debil. Ale nawet nie wiedziałam, że aż tak powinnam współczuć Kamilowi, który ma przyjemność rozmawiania z tym idiotą po każdych zawodach.
- Tak. Najczęściej mi się zwierzają z problemów z dziennikarzami. Podobno są strasznie upierdliwi i nie potrafią zadawać pytań.
- Aaa... a...
- Miały być trzy pytania, proszę pana. Dziękuję i do widze... nie. Raczej - żegnam.
Pan redaktor aż sobie jęknął i machnął ręką na kamerzystę.
- Usuń to. Chyba naprawdę nikt tego nie oglądnie.
Siedzę sobie w pokoju.
I chyba na tym polega problem.
Powinnam być spakowana już od dobrych kilku godzin, a teraz siedzieć z chłopakami i opijać medal. Bo jutro rano wyjeżdżamy.
Kopię w tę kretyńską torbę, która jak zwykle nie chce się dopiąć.
Otwierają się drzwi, wchodzi Kacper.
- Mańka, co ty robisz? - patrzy z niedowierzaniem na ten burdel na podłodze.
- Umieram. Nie chce mi się już żyć.
- Ciekawa teoria. Kraft ma podobną - Skrobot siada na swoim łóżku. - Spotkałem go dziś i powiedział mi, że kończy z polskim, bo jest do bani - on, nie polski - bo i tak nic nie rozumie z tego, co do niego mówisz.
Drapię się po głowie i padam na łóżko.
- Ja pierdolę...
- Hmm?
- Zdaje mi się, że go zwyzywałam ostatnio. I to dość wysublimowaną polszczyzną.
Skrobot się śmieje.
Ale mnie to jakoś nie bawi.
- A co on ci takiego zrobił?
- No... gratulacje mi złożył.
Kacper wytrzeszcza oczy.
- No i? - pyta ze śmiechem.
Ja pierniczę, też bym chciała, żeby mnie tak wszystko w życiu bawiło, no naprawdę.
- No i nic. Nie lubię hipokryzji.
- Yyy... Kraft chyba raczej nie jest hipokrytą, nie? - upewnia się Skrobot.
- No chyba raczej nie - przyznaję mu rację. - Ale wpieniona byłam no. Na samą myśl o tych wszystkich dziennikarzach, co zaraz przyjdą i mi zaczną gratulować i wyciągać wszelkie informacje, chociaż nawet dobrze nie wiedzą, jak się nazywam.
- Eee... Marzenka, taką propozycję mam. Ty się może nie wyżywaj na Krafcie za to, że cię dziennikarze wkurzają.
Wzruszam ramionami.
- Proszę bardzo. Mogę się wyżywać na tobie.
Skrobot się znowu śmieje.
- A możesz się wyżywać na dziennikarzach?
- No w sumie mogę. Nawet już ostatnio wypróbowałam tę zacną metodę na panu Szczęsnym.
- Nie!
- No tak.
- I jak to przyjął?
- Nakręcił ze mną materiał, po czym od razu kazał kamerzyście go usunąć. Zdaje się. że przyczyniłam się do jego największej zawodowej porażki.
__________
No i tak. Od tygodnia jestem już studentką. A jakoś tak nie umiem nią być.
A tymczasem wrzucam marzenkowy rozdział, który całkiem lubię. No i przy okazji zaproszę od razu tutaj. Jako że przychodzi mi do głowy ostatnio sporo pomysłów, które są zbyt ubogie jak na kilkanaście rozdziałów, zakładam blog z jednopartami. Za jakiś tydzień-dwa powinna się pojawić pierwsza historia. Tematyka sportowa, ale z absolutnie różnych dyscyplin. Wpisy w piątek. To się nie zmienia. Także jeśli kogoś z Was to interesuje - obserwujcie tamtego bloga. Bo zwyczajnie szkoda mi czasu na informowanie o nowościach. Buziak! :*
Ajajaj, ale długi! <33
OdpowiedzUsuńJak to Kraft kończy z polskim?! Z kogo ja się będę teraz śmiać? :'(
Teorie Marzenki są idealne, naprawdę :)
Wybacz, ale padam na twarz, a chciałam coś dodać a później na 1000% nie będzie mi się chciało... :p
Oby jak najwięcej takich długich! :3 Powodzenia na studiach (w ogóle na co poszłaś? :D) Weny!! ;)
Ten rozdział to mi wyjątkowo taki długi wyszedł, ale normą się to raczej nie stanie. A co studiów - zagłębiam się w jeden z odłamów polonistyki, którego nazwa i tak nikomu nic nie powie :D
Usuńkomparatystyka? ;P
UsuńPopieram koleżankę wyżej: z kogo ja się będę śmiać jak Kraft z polskim kończy? A co z moim ulubionym "Sześśś"?! Tak nie bedzie! XD Współczuję Marzence chorubska, bo jak wiesz sama zasmarkana w łóżku leżę. Pokój ze Skrobocikiem? Czemu zero opisów wrażeń z takiego pomieszkiwania? Mi to się pewnie podobałoby na miejscu Manieczki, ale ja się nie znam na niej. XD Cieszę się, że est opowiadanie, w którym naprawdę jesteś sobą.
OdpowiedzUsuńWeny, ty moja edytorko
Buziaki xxx
Zapomniałam jeszcze powiedzieć, żebyś się nie zamartwiała tymi studiami. Moja Maniuśka też pada i marudzi, ale żyje dalej. Czeba sobie jakoś radzić, choć przyznaję, że po tym miesiącu szkoły mam dość. I JESZCZE TEN DYWIZJON masakra- mega nudna lektura!
OdpowiedzUsuńNie czytałam, to nie wiem, ale pewnie masz rację. A tak w ogóle to tu trzeba coś sprostować. Ani ja to Mańka, ani Mańka to ja. Broń Cię Panie Boże. Jasne, że ma parę moich cech, ale już Ci mówiłam, że każda moja bohaterka ich kilka ma. A Mańce się może po prostu dostało trochę więcej jeśli chodzi o kontakty z bratem :D
UsuńNo, ale wiesz, widzę, że jak piszesz to te odzywki są takie typowo twoje :) a poza tym teraz zdałam sobie sprawę z tego, że na Again You nie dodałaś mojego zwiastunu (świat jest okropnu ;'((((((( ) ale teraz i tak już jest skończony także nieważne. No a co do dywizjony to taki kicz, że tak to ujmę przepraszam, ale aż żal dupę ściska!
UsuńTy piszesz lepiej, się wie ;)
Jako, że właśnie wkuwam sentencje łacińskie, powiem Ci, skarbie tylko tyle: Kacperek to IDEAŁ.
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że ideałów nie ma...
Buzuaki, kochanie! :*
Ach wiem... Zdaje się, że istotnie przez przypadek stworzyłam ideała :P
UsuńPustki takie wszędzie, więc fajnie, że mimo tego trwasz i piszesz. A Marzenka niech się tak z Dawida nie naśmiewa, bo przyjdzie czas, że pierwsza będzie stała w kolejce, żeby sobie robić z nim zdjęcie ;) Fajnie, że przypomniałaś Falun i noclegi u sióstr :) Swoją drogą to biedne miały urwanie głowy. Ale medal wymodliły :) Fakt, że ja do tej pory uwierzyć nie mogę.
OdpowiedzUsuńPowodzenia życzę i do Złośliwca zapraszam, bo to już przedostatni odcinek :)
Oj prawda, prawda. Nadejdzie i czas jego triumfu :D
UsuńA do Ciebie przylecę, jak tylko znajdę wolną chwilkę!
Jaki długi rozdział. I bardzo, bardzo piękny, także prawidłowo, że Ci się podoba. I przypomniałaś mi moją minę, jak przeczytałam, że oni w klasztorze mieszkają. A na początku to jeszcze sobie pomyślałam, że wszystkie kadry. Oj nie, chyba tam istnieją jakieś surowe reguły dotyczące zachowania ciszy, a nie poszukiwania kobiet, skarpet i nie starczyłoby miejsca czego jeszcze. Tylko Mańka, ja wiem, że hipokryzja jest zła, wstrętna i w ogóle taka na nie, ale żeby Kraft kończył z polskim - Skrobot ma rację, długo trzeba w takim wariatkowie przebywać, żeby znaleźć łączność pomiędzy hipokrytami, a tym biedakiem. No chyba, że ona ogólnie wszystkie negatywne określenia, umiejscawia już geograficznie w Austrii;). Tak czy owak ja się nie zgadzam, bo Krafcik jest tu bezcenny. Tylko zdziwił mnie przylatując do Kacpra ze swoim kryzysem światopoglądowym, dotyczącym kluczowych dla niego języków obcych. Może , że w tej małej, ciemnej główce zaświtało coś w stylu 'przez żołądek do serca' w wersji 'przez Skrobota do Marzenki'. A może chciałby w ogóle uregulować życie swojej pani psycholog, co by bardziej wyrozumiała dla niego była (jeśli się da!) i związać ją bliżej z kolegą po fachu. Byleby nie był drużbą na ich ślubie, bo zgubione obrączki, utopione w makaronem, chyba nie wróżą jakiegoś 'długo i szczęśliwie'.
OdpowiedzUsuńMania kocha Kacpra? Ja wiem, że w porównaniu z bratem rodzonym to można stwierdzić, że się kocha każdego, ale on mógł to sobie po swojemu zinterpretować. I co tam;p Ważne, żeby nasza Marzena była na koniec szczęśliwa. Albo na zawsze, bo ja w przypadku tego bloga nie uznaję słówka koniec.
Powodzenia na studiach i dużo, dużo weny. Buziaki♡
Ja wiem. że Mańka jest okropna dla Krafta. I podle się z tym czuję. A Ty wciąż pamiętasz o rosole z makaronem, ale bez rosołu, jak widzę :D
UsuńA wiesz, co jest najgorsze? Że ja też nie wyobrażam sobie, żebym mogła zakończyć to opowiadanie. Ech... Problemy pierwszego świata :P
wreszcie jestem ;D ale niestety mobilnie więc nie ma szans na dłuższą wypowiedź, bo nie chce mi sie tu dziergać. rozdział jak zwykle świetny, to trzeba przyznać. pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMania moją bohaterką :D
OdpowiedzUsuńChłopcy powinni ją na rękach za to nosić, bo zrobiła to, na co oni na pewno nieraz mają ochotę, ale im nie wypada xD
Ja się w ogóle Marzenie nie dziwię,że ją redaktor Szczęsny wpienia XDDD
OdpowiedzUsuńBiedny Kraft, za dużo zbyt dobrej polszczyzny może się źle skończyć