Mamy oszałamiający początek sezonu.
Przegraliśmy drużynówkę ze Szwajcarią.
Ale Austriacy też. Bo pan Gregor-jestem-zajebisty-Schlierenzauer jest większym frajerem niż wygląda. (Co nie zmienia faktu, że oni weszli do drugiej serii, a my nie.)
Myśli sobie człowiek, że już gorzej być nie może, a tu proszę jakie zaskoczenie. A na dodatek Kamil jak nie skakał, tak nie skacze - i raczej szybko nie będzie, I tym sposobem liderem drużyny zostaje Piotr Żyła. Ogłaszam wszem wobec, że to nie jest sprzyjająca sytuacja dla rozwoju psychicznego naszej kadry. Zresztą w przypadku Murańki, Ziobry czy, broń Boże, Kota też by nie była. Mojego brata nawet nie biorę pod uwagę, bo taka możliwość jest po prostu niemożliwa. Ogólnie rzecz ujmując Kamil jest najbardziej rozgarniętym skoczkiem w naszym zespole (wielka sztuka to to nie jest) i bez niego to jest jedna wielka kupa.
Natomiast rozbłysła nam nowa wielka szalona gwiazda skoków narciarskich - Stefan Kraft, który zajął dziś drugie miejsce, a zachowuje się, jakby zdobył złoto olimpijskie. Dodając do tego jego zwykłe zachowanie człowieka lekko upośledzonego otrzymujemy osobę, która kradnie na skoczni show duetowi Walter Hofer & Miran Tepes (a to już akurat jest sztuka).
- Mania, czy ty to widziałaś? - atakuje mnie z zaskoczenia, kiedy idę sobie do domku, zbierać sprzęt.
- Tak.
- Super, nie?
- Tak.
- Wiedziałem, że się ucieszysz - stwierdza przekonany, drepcząc koło mnie.
- Super.
- A Mania, powiedz mi, czy ja to dobrze mówię - Kraft przystaje, a na twarzy maluje mu się wyraz głębokiego skupienia. - Mam dżisz dwa miejsze.
Dżisz. Boże drogi.
- Super - wzdycham.
- To dopsze - uparcie brnie w swój perfekcyjny polski. - O, pacz! Idzie twój Kacper.
Kiedyś zrobię mu krzywdę. Kraftowi oczywiście. Skrobot kilka razy już dostał.
- Sześśś - Kraft szczerzy swoje krzywe zęby.
- Eee.. Hej. Mania, czy ty byś mogła przyjść i mi pomóc? Za dwie godziny mamy busa, a ja mam wszystko rozpierdolone.
- Nie irytuj się tak, Kacperku, przecież już idę.
- Mhm. Widzę.
- Dobra, Stefan, idź ty już powalać tym swoim polskim kogoś innego, ja naprawdę nie mam czasu. Ej, czekaj! - wołam do Skrobota, bo oczywiście musiał już polecieć. - Nie słyszysz, co do ciebie mówię, frajerze? - uderzam go pięścią w ramię, kiedy już zrównuję się z nim krokiem. Bo bez przesady. Czy ja jestem jakiś Bolt?
- Ała, dziewczyno, czy ty musisz wobec mnie przemoc stosować?
- Nie muszę. Ale lubię - słyszałam, że szczerość jest w modzie, ale nie wiem, czy w aż takim stopniu, żeby on mi teraz nie oddał.
- Wiesz, że powinienem ci teraz oddać? - Kacper wkracza w strefę moich przemyśleń.
- Nie zrobisz tego.
- Bo?
- Bo się mnie boisz.
- Ciekawa teoria.
- Też tak uważam - zgadzam się grzecznie. - Ale na pewno nie bardziej ciekawa niż wysiłki Krafta z językiem polskim.
- Ty się z niego nie śmiej - ostrzega mnie Skrobot. - Bo a nuż zostanie mistrzem świata i wtedy ci będzie głupio.
- Jestem gotowa podjąć to ryzyko.
Docieramy do domku, Kacper otwiera drzwi i wykonuje ruch w stronę wejścia.
- No ja pierdolę - zastyga mu na ustach.
Zaglądam mu przez ramię do środka.
I słów mi brakuje.
- Co to do kurwy nędzy ma być?! - wrzeszczy Skrobot, wchodząc do domku.
A sytuacja w domku wygląda następująco: standardowo wszystkie nasze pierdoły - służbowe i mniej służbowe - są rozpierdzielone wszędzie, a do tego na samym środku, na podłodze śpi Maciej Kot. Ze słoiczkiem nutelli, tym takim dużym, opróżnionym w dwóch trzecich.
Ale sam tyle nie zeżarł. I nie muszę tu przeprowadzać specjalnie skomplikowanego dochodzenia. Wystarczy, że mam oczy.
Kombinezony, narty, kurtki i inne pierdzielone sponsorskie czapeczki są uwalone czekoladą.
- Co ty, kurwa, Kocie odpierdalasz?! - drze się Skrobot.
A Kot śpi.
- Mańka, ja cię proszę, ty mu coś zrób, bo ja to go chyba zajebię!
No muszę przyznać, że w takim stanie to jeszcze Kacperka nie widziałam.
- Kocie - kopię go w kostkę.
Odnoszę wrażenie, że się ze Skrobotem zamieniliśmy rolami. Tym razem to ja robię bardziej za Matkę Teresę, a on bardziej za... cóż, za mnie w gruncie rzeczy.
- Kocie, wstawaj, chyba, że chcesz zginąć z ręki Kacpra Skrobota.
- Ssssoooo? - przeciąga się Maciejka.
- Czy postanowiłeś wszystkim kadrowym sprzętom zrobić maseczkę z nutelli? - informuję się uprzejmie.
- Ja? Nie.
Aha, nie no, wszystko jasne.
- No ja mu zaraz przypierdolę - mruczy Kacper, krążąc między tym całym bajzlem.
- To co to ma być?
- Aaa... bo ten - Kot siada po turecku. - Przez przypadek mi się ubrudziło.
- Przez przypadek, kurwa!
- Przez przypadek to cię zaraz Skrobot na księżyc wyśle - zauważam przytomnie.
- I co, może mamy jeszcze za ciebie sprzątać ten cały burdel? No kurwa, jak ja oskrobię kombinezony z czekolady?!
Kot wybucha płaczem.
Boże drogi, co tu się dzieje?
- A ten co? No ja pierdolę...
- Kacperku, czy mógłbyś wyjść? - proszę grzecznie.
- Bo co - bo ten ma problemy psychiczne...
- Skrobot, wypad - proszę mniej grzecznie.
- A proszę bardzo, mnie nie zależy specjalnie na niańczeniu tego idioty. Boże, tyle nutelli zmarnować...
- Skrobot!
- Idę już, idę...
- Dobra, co się dzieje? - pytam, kiedy wreszcie Kacper wychodzi, burcząc pod nosem jeszcze jakieś fascynujące wyrazy.
- Jestem beznadziejny.
Mam deja vu. Jak słowo daję. Te słowa z ust Maciejki słyszę średnio co miesiąc.
- Ale to taka ogólna refleksja czy coś cię szczególnie do takich wniosków skłoniło?
Kot wzrusza ramionami.
Jasne, wzruszaj sobie, to na pewno do jakichś konstruktywnych rozwiązań dojdziemy.
- Bo Marzenka... - mówi wreszcie. - My to chyba jesteśmy jakoś tak rodzinnie obciążeni tym... no...
- No?
- Pechem czy czymś.
Mam ochotę mu przywalić w głowę czymś ciężkim.
- Pech nie istnieje, Kocie.
- Akurat.
- Jedyny problem, jaki ty masz, zresztą tak przy okazji to ten twój cały braciszek też, to z główką. Czaisz?
- Że niby co?
- Że niby sam ze sobą masz problem. Z psychologiem się jakimś umów. Albo od razu z psychiatrą.
- E tam - Maciek wzrusza ramionami, wpatrując się w przestrzeń. - Nawet głos mam tragiczny. Jak jakiś kastrat.
- Po tatusiu - pocieszam go. Aczkolwiek bynajmniej nie wydaje się pocieszony.
- Skrobot mnie zabije?
Nie no, on jest beznadziejny. Powinien kałasznikowa szykować, jak ma takie obawy, a nie jojczyć mi tu, że eunuch by z niego był pierwszorzędny.
- Istnieje takie prawdopodobieństwo. Dość wysokie. A że się tak zapytam, co ty, Kocie, chciałeś osiągnąć poprzez upierdolenie nutellą dosłownie wszystkiego dookoła?
- No bo... - Maciejka wzdycha. - Słyszałem, że z czekolady to można robić takie różne no... rzeźby. A że mi skakanie nie idzie... Mogę przecież być artystą, nie? Ale pomyślałem, że rzeźby to na początek trochę trudne, żeby może najpierw płaskorzeźby spróbować... No i spróbowałem.
Ja nie wierzę. Ja po prostu nie wierzę.
- Czy ciebie popierdoliło, za przeproszeniem?
- Jejku no... Nutella się lepiej smaruje niż czekolada.
Trzeba było gównem spróbować, też się pewnie smaruje.
- Po kombinezonach?!
- Bo pomyślałem sobie... tylko się nie śmiej... że to by była taka metafora... że wiesz, tu skoki, zima, śnieg... a pośród tego no... murzyn.
Nie. Ja się nie będę śmiać. To nie jest śmieszne. To nawet nie jest tragiczne. To po prostu przechodzi wszelkie granice bycia psychicznym.
- Świetnie. Zajebiście. A czekoladowe narty to co miały symbolizować? Bambusa?
- Bambus jest zielony - informuje mnie Kot. - Poza tym to się tylko tak... przypadkiem.
- Aha. Przypadkiem. A teraz Skrobot cię przypadkiem udusi, pokroi czy co tam jeszcze. Chyba się jednak do niego przyłączę.
- Marzenka!
- No co?
- A nie zapytałaś jeszcze, dlaczego spałem?
On naprawdę nie jest normalny. A ja chyba nie chcę wiedzieć.
- Chyba mam to w dupie.
- Bo wiesz... Jak zobaczyłem co mi wyszło - Kot kontynuuje niezmordowanie swoją opowieść życia. - To się załamałem.
Specjalnie się nie dziwię.
- Po prostu idea się różni od wykonania - kiwa z przekonaniem głową. - I mi się smutno zrobiło. Aż się z tego wszystkiego położyłem spać. Artysta też ze mnie beznadziejny.
Jak ja kocham te logicznie przeprowadzone wywody Kota. Ten gość ma bujniejsze życie wewnętrzne niż by się mogło wydawać.
- Proszę cię, nigdy wię...
- Jak tak dalej pójdzie, to mnie Kasia pewnie zostawi.
- Pewnie nie.
- Akurat.
- Kocie, do ciężkiej cholery! Jak ty mnie kurwa denerwujesz! Rusz dupsko i posprzątaj ten burdel, zamiast się nad sobą użalać. Twoja biedna dziewczyna jest chyba niestety idiotką, bo cię kocha, mimo twojego... cóż, całokształtu właściwie. No. Jak tu wrócę za godzinę to ma być posprzątane. Koniec. Jak nie, to osobiście skopię ci dupę. Uroczyście obiecuję. A Skrobot ci poprawi.
__________
A wiecie co Wam powiem? Jak Kraftowi tak dobrze szło w tym sezonie, z TCS i w ogóle to się normalnie dumna czułam. Jestem wszakże trochę jego odkrywcą, czyż nie?