Ten sezon jakiś inny był niż poprzedni - mój pierwszy. A przecież Kamil analogicznie rozwalił wszystkich na imprezie docelowej - teraz na igrzyskach, a rok temu na mistrzostwach świata. I niby wszystko jakoś lepiej poszło. A ja coś tego nie czuję. Jakby było gorzej. Może po prostu znów przytyłam.
Kamilowa kula już na niego czeka, dywany rozkładają, kwiatki szykują, ogólnie wszyscy latają jak kot z pęcherzem. Wobec tego ktoś tu musi zachować stoicki spokój. Stoję przy barierce, pilnuję, żeby pan Walter przypadkiem nie spartolił roboty i aktualnie nic innego mnie nie obchodzi. W dupie mam te wszystkie śluby i stosik zaproszeń na nie, który leży gdzieś na dnie walizki, a które w stosownym czasie już zdążyły wręczyć mi zakochane pary. Ja się pytam - czy ja mam pieniądze, żeby tym wszystkim sierotom sponsorować widelce? Albo poszewki na poduszki? Poza tym ja nie mam bynajmniej ochoty oglądać ich wszystkich szczęścia rodzinnego. Już najprędzej do luźnego Jaśka mogę iść. Jakby mi się akurat w domu nudziło czy coś. Do Murańki się broń Boże nie wybieram. To będzie jakaś impreza dla dzieci o obniżonym poziomie rozwoju, tego jestem bezwarunkowo pewna.
Dobrze, że się Biegun jeszcze nie bierze za śluby i robienie dzieci. Ja i tak do tej pory jestem w ciężkim szoku, że on mistrzynię olimpijską wyrwał. Może ją wziął na litość? Zanim złoto zdobyła, żeby nie było, że Krzysiu materialista taki, na medale leci. Swoją drogą kto by pomyślał, że szwabski naród takie ładne dziewczę na świat może wydać. Ot, taka Carina Vogt.
Co do pozostałych dwóch ślubów to cóż ja mogę powiedzieć. Nastąpi to, co nieuniknione i tyle. Tylko jedno mnie wewnętrznie boli. Ja się pytam dlaczego Izunia przy swoim nazwisku nie może zostać? Przecież to się ciężko na moim zdrowiu odbije. Psychicznym, rzecz jasna. Na fizycznym... no cóż, w zasadzie też się może odbić. Ale nie moim. Tylko tego, kto się akurat nawinie.
No, nareszcie się coś zaczyna dziać. Dawać tę kulkę i chodźmy już chlać. Odczuwam silną potrzebę upicia się na myśl o tych ślubach.
- Mania, jak myślisz, ja też kiedyś będę tam stał? - atakuje mnie znienacka Kraft.
Myślę, że nie.
Ale co ja mu będę mówić.
- Słuchaj, jak jeszcze raz na mnie tak napadniesz z zaskoczenia, będę zmuszona ci przyłożyć - mówię, dyskretnie pomijając zadane pytanie.
Jestem mistrzem taktu i wyczucia.
- Mania, nie bądź taka brutalna - wzdycha Stefan. - Ja ci tylko o moich marzeniach opowiadam.
- Opowiedz o nich swojej Gosi - mówię bezwzględnie. - Ona będzie zachwycona.
- No właśnie chyba nie bardzo - Kraft zniża swój głos do konspiracyjnego szeptu. - Ostatnio coraz częściej coś wspomina o domku z ogrodem i gromadce dzieci. I mówi, że świetnie bym się odnalazł w roli koszącego trawnik tatusia! - oczy z przerażenia robią mu się okrągłe jak piłeczki do ping-ponga i tejże wielkości.
Ciekawe, że nasi takich oporów nie mają. Najpierw brzuch komuś robią, a dopiero potem się zastanawiają, co z zaistniałą sytuacją począć. A nie, chwila, o poczęciu to już wspominałam.
- No jakie ty masz ciężkie życie, doprawdy. Ciekawe, że ja takich problemów nie mam.
- Bo ty - głos Krafta nabiera takiego tonu, że już wiem, że zaraz mi jakąś mądrością życiową pociśnie - po prostu odpowiedniego kandydata do pewnych spraw nie masz. Najpierw Thomas się wrócił do Kristiny, a potem kopnęłaś w dupę jeszcze Kacpra.
Ja czułam, że to będzie coś fantastycznego, no czułam.
- Kraft, idź ty lepiej sprawdź, czy cię w hotelu nie ma.
- Nie ma. A wiesz, skąd wiem? Bo jestem tutaj.
No doprawdy. Geniusz nieziemski.
- Świetnie. W takim razie jak tam pójdziesz, to już będziesz.
- Tak - przyznaje Stefan po dłuższej chwili głębokiego zastanawiania. - Ale po co? Przecież tu się taka ładna impreza szykuje.
- Tak. Wspaniała. Idź pod nasz domek, dostaniesz coś dobrego do jedzenia.
- Co? - momentalnie mu się oczy zaświecają.
- Coś. Idź, to się dowiesz - i tym prostym sposobem pozbywam się tego upierdliwca. Nie mam pojęcia, czym go dziewczyny uraczą. Czy to będzie golonka, pierogi czy bigos. I tak wszystko lepsze niż jakieś austriackie żarcie.
Powrót do domu okazał się szybki, łatwy i przyjemny (w miarę możliwości). Teraz już nam nic innego nie pozostało, jak szykować się do ślubu. Nie posiadam się wprost z radości!
Odpowiednia sala, muzyka, tort, wódka (to oczywiście najważniejsze), odpowiednia liczba gości (czyli - tak licząc w zaokrągleniu - jakiś pierdyliard), najlepsze kucharki itede, itepe.
Matko z ojcem.
Nie dość, że ta baba spędza teraz w moim domu codziennie jakieś dobre pięć - sześć godzin (bo przecież ślub musi być zorganizowany w odpowiedni sposób i przez odpowiednie osoby - słyszę to jakieś dziesięć razy dziennie, co sugeruje mi, że mogę przy tym nawet paluszkiem nie kiwnąć - bo nie sądzę, żebym była odpowiednią osobą), to jeszcze teraz się wpieprza, kiedy sobie kulturalnie oglądamy Ligę Mistrzów. I ja wiem, że to będzie ciężkie dziewięćdziesiąt minut. No, w zasadzie to już tylko siedemdziesiąt dziewięć.
- Dawidku, a co to są za drużyny?
Czułam, że tak, kurwa, będzie. No czułam.
- Barcelona i Atletico.
- Yhm.
Mija chwila ciszy.
- A, czyli to znaczy, że to nie są kraje?
- Nie, to są kluby. Hiszpańskie.
- Yhm.
Znowu chwila ciszy.
- A właściwie to po co oni tak grają?
Normalne pytania słodkiej idiotki po raz pierwszy oglądającej mecz piłki nożnej. No nic. Ja się nie odzywam. Ja sobie tylko chrupię chipsy i zapijam colą z rumem.
Na trzeźwo tego nie idzie ogarnąć. Ani Izuni, ani wyniku.
- A tobie tak smakują te tłuste chipsy?
Oho, tym razem pytanie skierowane jest chyba do mnie.
- Tak.
Bo co ja się będę wdawać w zbędne dyskusje.
- Wiesz, ile to ma kalorii?
- Chyba sobie umiem przeczytać z opakowania.
- Mańka!
A ten już się musi włączać. Niech siedzi cicho, bo go narzeczona zaraz znowu przepyta z zasad rozgrywania ćwierćfinałów w Lidze Mistrzów.
- I nie przeszkadza ci to?
- Ani trochę.
- A to dziwne - stwierdza Izunia. - Przy twoim cellulicie...
- O, kochana. Mój cellulit, moja sprawa. Mogę go mieć nawet na paznokciach, a ciebie to powinno gówno obchodzić.
- Wiesz, jaki to ma katastrofalny wpływ na skórę, dajmy na to, ud? Coś strasznego.
- No to wpierdalaj sobie tę trawę i tekturki, a do chipsów się nie zbliżaj, bo ci krzywdę zrobią. Jakiś gwałt, morderstwo albo coś. Ja to rozumiem, ludzie mają różne fobie. Ale zazwyczaj się nimi nie chwalą na prawo i lewo. Także nie ma problemu. Będzie więcej dla mnie.
A Izunia siedzi i oczy coraz szerzej otwiera.
- Nie no, Marzena, teraz to przegięłaś - zaczyna Dawid.
- Zamknij się. Oglądam mecz. A, no i powiększam powierzchnię mojego cellulitu. Jakby nie było, to wymaga skupienia.
- Nikogo oprócz ciebie nie ma w domu? - pyta Skrobot podnosząc głowę znad papierów z ostatniego szkolenia.
Rozwalił się w moim prywatnym salonie, od dobrej godziny tak siedzi i ani myśli wychodzić.
Swoją drogą to w czas zauważył, że tu pusto jak u Hofera na pogrzebie.
- Nie ma. Faceci poszli wybierać garnitur, a baby - sukienkę.
- A ty?
- A ja nie. Co ja tam mam - za wieszak dla ich torebek robić, jak będą skakać wokół Izunii? Innej roli dla siebie nie widzę.
- Nie chciałabyś im doradzić? Na pewno by się zdały na twój gust - proponuje Kacper.
O, doprawdy, niepotrzebna ta szydera.
Rzucam mu znaczące spojrzenie, a on wybucha śmiechem.
- Uwielbiam cię - stwierdza Skrobot, kiedy jest wreszcie w stanie się uspokoić.
- No dzięki. Jesteś raczej w tym poglądzie odosobniony.
- A co cię obchodzi zdanie innych?
- No tu akurat trafiłeś. Mam je centralnie w dupie.
- Tak a propos, w co się ubierzesz na wesele u Mustafa?
- A to w temacie tej dupy czy czego?
- Poniekąd. To w temacie, że masz tam zdanie innych.
- Aha, kapuję. No nie wiem. Dres to chyba jednak przesada.
- No lekka. Czyli kiecka będzie?
- Ech...
- Będzie - raczej stwierdza, niż pyta Skrobot. - Ale jaja.
- Dobra, dobra. Już ja coś wymyślę.
- Jak na mój gust, to się powinnaś odstrzelić.
- Co ci tak zależy?
- W końcu to wesele twojego brata.
- To wiesz, kto się powinien odstrzelić? Izunia. A najchętniej to ja bym ją sama odstrzeliła.
Skrobot się znowu śmieje i pochłania kolejne ciasteczko.
- Ty jesteś niereformowalna.
- Super. Skończyłeś już wpierdalać? To świetnie. Bo mamy dużo roboty.
__________
Triumfalny powrót Marzenki prosto na moje osiemnaste urodziny.
Swoją drogą to miesiąc już się tu nic nie działo. Zrobiłam mały skok czasowy. Zresztą co można więcej o Igrzyskach z perspektywy Manii? Dwa złota? Przecież tu nie ma nic do hejtowania :P
A, i skończyły się czasy regularnego dodawania rozdziałów. A przynajmniej na okres wakacji.
Triumfalny powrót Marzenki prosto na moje osiemnaste urodziny.
Swoją drogą to miesiąc już się tu nic nie działo. Zrobiłam mały skok czasowy. Zresztą co można więcej o Igrzyskach z perspektywy Manii? Dwa złota? Przecież tu nie ma nic do hejtowania :P
A, i skończyły się czasy regularnego dodawania rozdziałów. A przynajmniej na okres wakacji.