Nastąpiła pewna zmiana w przygotowaniach do sezonu. Mianowicie zamiast kadry A i B mamy jedno wielkie Stado Narodowe, w którym każdy łoś, co choć trochę potrafi podskakiwać ma szansę szlifować swoje umiejętności pod kierunkiem czesko-polskiej wizji trenerskiej. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że wszystkie Murańki, Stękały i inne Wąski widzę codziennie, zamiast raz na dwa miesiące. I że im narty muszę smarować. I innym dziwniejszym nawet. I że w tej sytuacji pracuję już non stop nie z jednym Skrobotem, ale z dwoma. Podobno od przybytku głowa nie boli. Ale to się jeszcze okaże.
Pojawiła się też oczywiście kwestia mycia rąk co pięć minut, noszenia w kieszeniach po pięć maseczek i takie tam inne pierdoły. Spoko, jeśli wytrzymuję w towarzystwie Murańki, to jakoś zniosę też maskę na ryju.
Czas ogólnej kwarantanny światowej minął mniej więcej tak jak się spodziewałam. Czyli jako dawka świętego spokoju, której potrzebowałam, przerywana jednakowoż epizodami terapii na odległość. Z czasem Kraftowi jakoś przeszła panika, ale dla odmiany uaktywnił się Morgi. Bo przecież to takie straszne, że musi siedzieć gdzieś w Alpach w ciszy i spokoju, od czasu do czasu latając sobie helikopterkiem. No tortura po prostu. To zupełnie oczywiste, że trzeba w tej sytuacji zawracać komuś dupę trzy razy dziennie.
Po czym teraz nagle od tygodnia nie daje znaku życia. To ja już nic nie rozumiem.
Nie to nie, ja się pierwsza odzywać na pewno nie będę. Niech mnie cmoknie w... Albo lepiej nie.
Ale jakby się przypadkiem zabił w tym helikopterku swoim, to nawet bym nie wiedziała. Nie no, dobra, Stefan by mnie powiadomił, nie ma obaw. Przełożyłby mi informację z niemieckiego na krafci.
Czyli okej. Można się zająć pracą.
A jest się czym zajmować. Trzynastu chłopa na każdym treningu, nie licząc oczywiście drugie tyle sztabu szkoleniowego. Ja naprawdę nie wiem jak ja to wytrzymuję. Ale z babami chyba nie wytrzymałabym tym bardziej.
- Marzena?
- No co? - burczę, bo już mi kręgosłup odpada z wysiłku, a trzydzieści pięć stopni w cieniu również nie sprzyja mojemu samopoczuciu.
- Ja bardzo doceniam walory wizualne - mówi Skrobot drugi (Skrobotem numer jeden zawsze będzie Kacperek). - Ale weź ty się może trochę odziej, co?
Skrobot pierwszy podejrzanie kaszle, oczywiście kryjąc śmiech, i mu się wydaje, że robi to dyskretnie.
Spoglądam na siebie w dół. No cóż, faktycznie koszulka na ramiączkach już tak zjechała, że zaraz zostanę w wersji topless.
Generalnie jestem, jak powszechnie wiadomo, zwolenniczką moich podkoszulków Skrobota, ale przy tej temperaturze człowiek czasem sprzeniewierza się życiowym zasadom.
- Wielkie mi rzeczy - mówię, przywracając się do porządku. - Boście niby kawałka cycka nigdy nie widzieli.
- My jak my. Ale ile tu młodzieży się kręci...
Gdyby powiedział to Kraft, pewnie uwierzyłabym mu, że się przejmuje deprawacją nieletnich. Jako że mówi to Kamil Skrobot, prycham tylko pod nosem.
- Młodzież na plaży też już kiedyś była. I w internecie zapewne również.
- Wiesz, plaża, a takie niespodziewane...
- Mhm - przerywam mu wynurzenia. - Ewidentnie komuś słoneczko przygrzało jeszcze bardziej niż mnie.
- Kacprowi? Eee... chyba nie. Chociaż taki cichy siedzi... Czekaj, może ci gorączkę zmierzymy... a jak to jakiś covid czy coś...
- Weź spierdalaj - śmieje się Kacperek.
- A, już wiem. Bo on się zawstydził jak ci się...
- Zamknij. Się - mówię głośno i wyraźnie, gdyż przed oczami pojawia mi się wizja, której pragnęłabym nigdy więcej nie widzieć.
- To nie było miłe.
- To nie miało być miłe.
Po narty do naszego plenerowego biura przychodzi pierwsza grupka małolatów, których jeszcze kiepsko rozróżniam. Oj tam, dopiero trzy miesiące z nimi trenujemy.
- O widzisz, w ostatniej chwili zdążyłaś - brnie w tę żenadę Kamil.
- Już się tak nie przywiązuj do tematu. Pierwszy i ostatni raz to widziałeś.
- Nie no, zdarzyło mi się już kie...
- Zamilcz. Proszę. Chyba się już naprawdę dawno z nikim nie umawiałeś.
- Skąd wiesz? - Skrobot drugi jest wyraźnie zaskoczony.
- Tak mi jakoś przyszło do głowy. Kacperku, weź no coś zrób z tym swoim bratem, bo pierdolca z nim można dostać.
- No widzisz? A ja się z nim od dzieciństwa męczę.
- Chcesz się licytować?
- Że niby chcesz pobić tego tu idiotę Mustafem? - Kacperek kiwa głową i rzuca mi wiele mówiące spojrzenie. - Mańka, proszę cię, nie bądź śmieszna.
- Po pierwsze ja się z moim bratem muszę męczyć dłużej niż ty ze swoim, ponieważ już od życia płodowego, więc choćby z tego względu mam gorzej - zauważam. - A po drugie to ty na to w ogóle źle patrzysz. Dawid jest twoim kumplem, więc nie możesz być obiektywny.
- Dzięki, Marzena. Myślałem, że my też się kumplujemy - wtrąca się Skrobot numer dwa.
- Ja z tobą? - upewniam się. - No tylko się nie popłacz. Z tobą to by może nawet było okej, ale ja nie mogę non-stop prowadzić rozmowy z podtekstami seksualnymi. To mi szkodzi na inteligencję. No ile można.
- Jak byś się chciała przekonać ile, to...
- I o tym właśnie mówię. Weź ty się puknij w łeb. Nie! Stop! Odwołuję to słowo - przykładam ręce do twarzy i zaczynam się śmiać wbrew własnej woli. - Ty mi naprawdę niszczysz mózg.
Moja praca z dnia na dzień robi się coraz trudniejsza. Ile razy mi się wydaje, że to mało prawdopodobne, tyle razy życie wyprowadza mnie z błędu.
Letnia Grand Prix w Wiśle. Same orły przestworzy przyjechały, więc to doskonały moment, żeby zająć trzy miejsca na podium. I żeby Apolloniusz mógł dumnie wypiąć pierś i ogłosić światu, że jesteśmy super, bo nie dość, że potrafimy zorganizować zawody w czasie pandemii, to jeszcze je zdominować. No naprawdę, jest co dominować, jak tylu zawodników przyjechało, że nawet nie trzeba było kwalifikacji rozgrywać. I niby zawody bez kibiców, ale wiadomo jak jest. Sektor leśny, jak się bawicie?
Zbieramy się powoli do dzisiejszego skakania, ale czasu jeszcze sporo. Także łażę sobie, powoli się rozkładam ze sprzętem i przy okazji patrzę co te sieroty robią. Kamil z Dawidem się opalają, bo przecież czemu nie, mój brat się tak przeuroczo opala jak świnia na różowo, to aż żal nie skorzystać z okazji. Anżej z Wąskiem jakieś tik toki nagrywają, czy jak się to gówno nazywa. Szybki jakąś laskę bajeruje. Chwila, chwila, od kiedy on ma dziewczynę? Jak te dzieci szybko rosną.
A propos. Tutaj znów te młodzieńce, które nie do końca rozróżniam. Ten to jest chyba jakiś Marek czy Jarek... czy jak mu tam. A, cholera, jakie to ma znaczenie. Kto wie, czy nie zrezygnują ze skakania zanim się nauczę ich imion. Nie będę sobie bez potrzeby pamięci RAM nimi zaśmiecać.
O, tego znam. Cudowne Dziecko Polskich Skoków dyskutuje energicznie z małżonką. Chwila, chwila... albo to ciąża spożywcza... albo niespożywcza. Chyba raczej ta druga. No cóż, powodzenia. Ciekawe tylko jakie imię tym razem wymyślą. Klemens junior już jest. Klemens junior junior? Jakoś bardzo bym się nie zdziwiła.
Nagle słyszę jak ktoś mi chrząka za plecami. Już mam opierdalać, że co to ma być, czasy covidu, a tu jakieś pokasływania w kark, ale odwracam się i doznaję małego szoku.
Maska, bo maska, ale nawet mimo tego jakoś trudno nie poznać. Morgenstern we własnej osobie. W krótkich gaciach, w podkoszulku i oczywiście z nieodłączną czapką Red Bulla. Powinien se jeszcze dziurę w masce wyciąć i przez słomkę pić ten napój zwycięzców.
Stoję i nic nie mówię, bo się zastanawiam, skąd on się właściwie tutaj wziął, jak przeciśnięcie się przez granice do najłatwiejszych zadań aktualnie nie należy.
- Cześć, Mania. Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła.
- Bo się zastanawiam co ty tu robisz.
- A przyjechałem sobie z ekipą telewizyjną. Dobrze czasem robić za eksperta.
- I ja cię przez dwa dni nie widziałam? Jak to możliwe? - pytam podejrzliwie.
- Cały czas kręciłem się w strefie mediów.
No cóż, jest to jedna ze stref, którą staram się omijać szerokim łukiem.
- Nie brzmi to specjalnie przekonująco, ale okej.
- No bez przesady, nie doszukuj się spisku.
Niech on się tak głupio nie śmieje pod tą maską.
- A dziś się nie musisz meldować na stanowisku telewizji?
- Muszę. Ale za chwilę dopiero. Mam dla ciebie propozycję.
Nie lubię tego typu wstępów.
- Już się boję.
- Niepotrzebnie. Rozmawiałem z Maćkiem Kotem. I słyszałem, że potrzebujesz towarzystwa w najbliższym czasie.
O nie. Nie wierzę. Zabiję tego Kota.
- Źle słyszałeś.
- Chciałem ci zaoferować swoje usługi. No nie bądź taka nieczuła.
Flirtów mu się zachciało, czy co? W maskach to se możemy najwyżej pofiltrować. Powietrze.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Odmawiam.
- A ja jednak będę próbować. Potrafię być bardzo przekonujący.
Po moim trupie. Naprawdę tego tylko brakowało, żebym się z Morgensternem po weselach szlajała. Po moim trupie.
Kot postanowił dokonać zaślubin. Cóż, gratuluję. Ale naprawdę nie musiał mnie na tę uroczystość zapraszać. Zwłaszcza, że zawęzili podobno listę gości z jakichś trzystu do stu pięćdziesięciu, a i tak znalazłam się w gronie tych szczęśliwców.
I na dodatek zaproszona z osobą towarzyszącą. Znaczy generalnie zawsze takie zaproszenia są z osobą towarzyszącą, tylko że zazwyczaj żadnej nie biorę.
Dopóki się sama nie wprosi, jak widać. I jest bardzo upierdliwa. Upierdliwy, znaczy się.
Nie wiem, co mu tak zależało. Przecież on nawet tańczyć w ogóle za bardzo nie potrafi.
Ale zgodziłam się dla świętego spokoju, bo naprawdę dawno nikt mi tak głowy nie suszył. Nie wiem czy mu się wydaje, że to będzie dobra zabawa czy co?
Mam tę jedną, jedyną, zawsze tę samą sukienkę, którą nabyłam na ślub Dawida i dopóki się w nią mieszczę, chyba już do końca życia będę w niej występować. I w płaskich butach, bo jeszcze tak bardzo na mózg nie upadłam, żeby próbować zakładać coś w rodzaju szpilek. Malować też się nie będę, bo po pierwsze: nie chcę, po drugie: nie umiem, po trzecie: nie mam czasu na takie pierdoły.
Wciąż uważam, że ten dekolt mógłby być mniejszy, no ale co ja mogę. Skrobot mi przecież wtedy w sklepie tak tę sukienkę zachwalał, że się w końcu zgodziłam.
Jezu, ja jestem chyba bardziej podatna na wpływy, niż mi się wydaje.
Thomas przyjechał wczoraj wieczorem, ale kazałam mu spać w hotelu, bo bez przesady. I dopiero dziś pojawił się w moim domu, wciśnięty w garnitur, z uśmiechem przyklejonym do gęby, wzbudzając oczywiście niezdrowe zainteresowanie mojej mamy. I Izabelii przy okazji. Słyszałam jak trajkotały w spiżarni, jakby co najmniej było o czym. Ciekawe czy jak bym z Kraftem szła na to wesele, to też by się tak emocjonowały.
Z dwojga złego Morgenstern się przynajmniej prezentuje w miarę jak człowiek. Jeszcze by to coś pod brodą mógł zgolić, bo wiadomo jak to wygląda, no ale nie przesadzajmy z tymi wymaganiami.
Zabawne to w sumie, bo w kościele wszyscy twardo w maskach siedzieli, za to na sali już koronawirus nie działa. No ale, cholera, jak wódkę pić w maskach. To jest nie do pogodzenia.
Proszę, proszę, Kacperek odstawiony jak stróż w Boże Ciało. Nic dziwnego. Juleczka by się przecież z byle kim nie pokazała. Pinda jedna, też ma czerwoną sukienkę. Ja przepraszam bardzo, innych kolorów w sklepie nie było? Czy może Skrobot gdzie nie pójdzie, to tylko czerwone sukienki wybiera?
Ugh.
Czas się napić. Po raz kolejny. Zwłaszcza, że siedzę koło Izunii. A naprzeciwko siedzi Juleczka.
Maciej Kot ze swoją już małżonką mają jakieś dziwne poczucie humoru.
Morgenstern bardzo jest chętny do przebywania na parkiecie, ale tak szczerze mówiąc, to go wiele w tym Tańcu z gwiazdami nie nauczyli. Tylko że mam do wyboru albo siedzieć w towarzystwie rozmiar XS, albo uciekać do strefy orkiestry. Chyba nietrudno zgadnąć co wolę.
Aha, a przede wszystkim to wolę szybkie tańce. A kysz, a kysz wolnym.
- Mówiłem ci już dziś, że pięknie wyglądasz?
No właśnie. Do tego typu wypowiedzi skłaniają melodie, do których nawet emeryci nadążają nogi przestawiać.
- Jakie czterdzieści trzy razy.
- Prowadzisz rejestr?
- Mniej więcej.
Jezu, gdzie ja się mam patrzeć? I gdzie on tę rękę... przecież to łaskocze.
Ja się nie czuję komfortowo w tego typu sytuacjach.
- Głodna jestem - informuję. - Chodźmy coś zjeść.
Wracamy w stronę stołu, ale jeszcze zanim zasiądę, widzę jak towarzystwo po kilku głębszych doskonale się bawi i spija sobie z dzióbków w niektórych przypadkach dosłownie. Szanujmy się, to nie jest miejsce, w którym Marzena Kubacka mogłaby normalnie spożyć posiłek.
- O, Mańka, jak to jest możliwe, że ja jeszcze z tobą nie tańczyłem dzisiaj? - reflektuje się Kacper na mój widok. - Chodź! - wstaje i podchodzi do mnie. Thomas rzuca mu dziwne spojrzenie, ale nic nie mówi. Informuję więc, że zaraz wracam i idę ze Skrobotem. Jedzenie musi poczekać, może się towarzystwo akurat w międzyczasie gdzieś rozejdzie.
- Julka nie będzie zazdrosna? - upewniam się.
- No coś ty, ona taka nie jest.
Może i nie. Nie wiem, bo mnie jakoś nie zachwyca wizja nawiązania z nią bliższej znajomości.
Całe szczęście, że orkiestra gra już inną piosenkę, bo kolejnych obłapywań w talii bym chyba nie przeżyła. I potem następną piosenkę. I jeszcze jedną. I jeszcze ze dwie.
- Dobra, koniec. Mam jakieś granice kondycji - śmieję się. - Idę na zewnątrz, muszę złapać trochę powietrza.
- Okej, potrzebujesz bodyguarda? - pyta Skrobot.
- Dam se radę. Nie będę nadużywać cierpliwości Julki.
- Oj, Mania, Mania... - wzdycha Kacper. - Ona naprawdę nie jest taka zła jak ci się wydaje.
- Nie taka zła to też średnio sympatyczne określenie, ale skoro tak mówisz - wzruszam ramionami, idąc w stronę drzwi.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi. Jesteś uprzedzona i tyle - irytuje się nagle Skrobot. - Do Izy zresztą też.
- Daj mi spokój, okej? Idź tam do niej i zakończmy tę bezsensowną rozmowę.
Oto jak w trzydzieści sekund można przejść od tańca do prawie że kłótni.
Skrobot wraca do stołu, ja wychodzę na zewnątrz i idę za budynek, nieco w dół po schodkach. Siadam na ławce przy małym oczku wodnym. Byłoby całkiem ciemno, gdyby nie to, że ktoś rozmyślnie poustawiał latarnie.
Kurwa no. Może i jestem uprzedzona. Właściwie na pewno. Ale, do cholery, nikt mi nie każe lubić wszystkich typów ludzi na tej ziemi. Albo którychkolwiek.
Powinnam chyba zostać pustelnikiem. Ani ja bym wtedy nikogo nie wkurwiała, ani mnie by nikt nie wkurwiał. Ale chyba nie potrafiłabym się przerzucić na wpierdalanie trawy i korzonków. Ach tak, bo jestem do nich uprzedzona.
- Czemu tak tu siedzisz po ciemku?
O matko, prawie zawału dostałam. Czy Thomas Morgenstern mógłby najpierw uprzedzać, że się zbliża?
- Powiedzmy, że się zmęczyłam. Albo że mi się chce spać. Wszystko jedno.
- Jeśli chcesz, możemy stąd już jechać - proponuje Morgi, przysiadając się do mnie.
- Nie, jest okej. Trochę chłodno, trochę ciemno, ale na pewno lepiej niż w środku.
Thomas nic nie mówi, tylko ściąga marynarkę i przykrywa mi nią plecy.
Nie wierzę. Nie wierzę, że naprawdę biorę czynny udział w takiej scenie. Jak żywcem wyjętej z jakiejś durnej komedii romantycznej. Ale przynajmniej faktycznie jest cieplej.
- Jak chcesz, mogę też włączyć latarkę w telefonie - ofiaruje ciąg dalszy pomocy Morgi.
- Nie trzeba - kręcę głową ze śmiechem. - Powiedz tylko która jest godzina.
- Piętnaście po pierwszej.
Tak wcześnie, a ja już mam dość? Schodzę na psy. Na kocim weselu. Hehe cóż za wyborny żart.
To się chyba jednak nazywa starość.
- Czemu tak nic nie mówisz? Aha, wiem. Na pewno się zastanawiasz czy przyjąć moje zaproszenie. Podpowiem ci: przyjmij.
- Dziękuję za podpowiedź.
Okej, może i tydzień wakacji w górach jakbym co najmniej mieszkała gdzie indziej to nie jest żadna wielka rzecz. Ale to brzmi jakoś... zobowiązująco. Znaczy dla mnie. I pewnie tylko i wyłącznie dla mnie. Tak, tak, siedziałam kiedyś przez podobny czas u Krafta w domu i dobrze było. Ale no. No po prostu nie.
- Trudno się teraz wyjeżdża za granicę - rzucam od czapy.
- Dobra wymówka - przytakuje Thomas. - Ja się tylko czasami zastanawiam... czy ty mnie w ogóle choć trochę lubisz.
O, Jezu, nie. Nie wchodźmy na taki grunt. To jest tak strasznie żenujące.
- Nie pij więcej, co?
- Serio. Czasem sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
Wywracam oczami.
- Powiedzmy, że... plasujesz się na liście wyżej niż... Murańka.
Jeśli wcześniej siedzieliśmy i gapiliśmy się na to oczko wodne, a i tak robiło się niezręcznie, to co dopiero teraz, skoro Morgi aż się odwraca i zagląda mi prosto w twarz.
Patrzy przez jakieś trzy sekundy i wreszcie lekko się śmieje.
- Mania, ty jesteś niesamowita - kręci głową.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.
- I piękna. I taka... wyjątkowa. Niesamowita.
No już starczy, bo się zarumienię.
- Ciekawe czy dostałbym w pysk, gdybym spróbował cię teraz pocałować.
- Lepiej nie sprawdzaj - sugeruję, ale Thomas najwyraźniej ma moje sugestie w głębokim poważaniu. Dotyka mojego policzka i przybliża się coraz bardziej.
- A jednak zaryzykuję - szepcze, a potem delikatnie mnie całuje.
W końcu to skoczek, ryzyko ma we krwi.
__________
Wbrew pozorom aż tak wiele nie piłam przy pisaniu tego rozdziału XD