Okej, sytuacja staje się coraz dziwniejsza. Na wszystkich frontach właściwie. Na czele z Dawidem. Który chyba postanowił się pobawić w jakiegoś Małysza albo Bóg wie jeszcze kogo i zaczął wygrywać konkurs za konkursem. Nie no, na zdrowie, ja nic do tego nie mam, tylko jakoś mi trudno się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić.
Ciekawe czemu.
On jest nielotem i ja to wiem. Nawet Kraft to wie, jak się okazuje. A cała reszta się przekona w zimie. I tyle. Kwestia Dawida rozwiązana szybko i bezboleśnie.
Kolejna sprawa dotyczy Skrobota. Ale tę kwestię to ja akurat wolę pominąć milczeniem.
I przechodzimy od razu radośnie do przemiłej sprawy Izunii.
Otóż Izabela ma termin porodu w połowie września - czyli, jakby na to nie patrzeć - za jakiś miesiąc.
No i zdążyła sfiksować do reszty.
Ma być niby chłopak. Ale jako że zdążyli już sobie naszykować ubranka i inne pierdoły dla małego faceta, to pewnie urodzi się dziewczynka. Tak to widzę.
Izunia ciągle wykonuje jakieś oddechy przeponowe, bo jej to - uwaga - pomaga się zrelaksować. No ja tam nie wiem. Normalni ludzie się relaksują przy piwie i meczu.
Okej, to jest nie fair. Izunia jest w ciąży, ja wiem. Skrobot by mi zaraz wytknął, że jestem wredna, uszczypliwa oraz irytująca.
I że chętnie by mnie znowu pocałował.
Dobra, to się staje nienormalne. Proszę zabrać Skrobota z pola moich rozmyślań. Ja się lepiej wezmę do jakiejś roboty, to nie będę miała czasu myśleć. Genialne, wiem.
Zaczynam sobie kulturalnie obierać ziemniaki, bo cała rodzina oczywiście poszła sobie w pizdu, a mnie pozostawili tę cudowną czynność - mianowicie przygotowanie obiadu. Ciekawe, jak oni zawsze zgrabnie pomijają tę kwestię, że nienawidzę gotować.
Będą schabowe z zasmażaną kapustą. Niech się Izunia zerzyga, proszę bardzo. Może sobie też opcjonalnie skosić trawę w ogrodzie i wsypać na talerz, ja oponować nie będę.
Pukanie do drzwi.
No jak to jest, że do mnie zawsze się ktoś dobija właśnie wtedy, kiedy szykuję coś do jedzenia?
Ręce mam brudne, więc otwieram drzwi łokciem, co - wbrew pozorom - wcale nie jest takie proste - i może właśnie dlatego prawie wpadam razem z tymi drzwiami na Krzysia Bieguna.
- Eee... cześć - witam się, balansując na jednej nodze, a drugą łapiąc drzwi, bo zdaje się, że piździ nieprzyzwoicie i inaczej one walną prosto w elewację, a ojciec mnie zabije.
Albo coś w tym rodzaju.
- Cześć - odpowiada Krzyś, cofając się o krok. - Dlaczego nie używasz rąk?
- Znudziło mi się - mruczę. - Wchodź, jak już przyszedłeś.
Krzyś jednakowoż nie wydaje się specjalnie zniechęcony, najwyraźniej przychodzi z jakąś poważną sprawą - na przykład coś w stylu - ile trwa ciąża u hipopotama albo w którym roku wynaleziono gumkę do mazania (o istnieniu innych to to dziecko chyba nawet nie wie, więc niech ta jego Carina lepiej uważa, bo się też skończy ciążą - z tym, że nie u hipopotama). Tak czy inaczej zasiada w mojej kuchni, przy moim stole, a minę ma dość przejętą.
- Jak chcesz herbatę, to sobie zrób - proponuję uprzejmie i wracam do obierania ziemniaków.
- Nie, dzięki.
No i cisza. Znaczy mnie to w sumie nie przeszkadza, ale Krzysia jednak średnio rozumiem. Na cholerę przychodzić w gości i się nie odzywać? Pomilczeć to sobie równie dobrze mogliśmy osobno, każde w swoim domu.
- Marzenka... - odzywa się wreszcie ta sierota.
- Taaak?
- Mam problem.
- No coś takiego.
- No - przytakuje Biegun. - Bo widzisz... Myślałem o tym... żeby się może oświadczyć.
Eee... Aha.
Trawię sobie przez chwilę w ciszy tę informację, ale jednak bez echa jej przepuścić nie mogę. W sumie nie tak często się zdarza w dzisiejszych czasach w naszym kręgu kulturowym, żeby się dziecko żeniło.
- Tak dla pewności - Carinie się chcesz oświadczyć?
- No a komu? - oburza się mocno Krzyś i, gdybym go nie znała, to może pomyślałabym, że właśnie się śmiertelnie obraża, ale że go nieco kojarzę, to wiem, że po dziesięciu sekundach mu przejdzie.
- A skąd ja mam wiedzieć, co ci do łba strzeliło?
- Marzenka... Przecież ja w niej jestem zakochany.
Chwila moment, właśnie mi się przypomniało, że już jedno dziecko się ożeniło.
Klemens Murańka.
Chyba nie polecam takich akcji z IQ trzylatka.
Czyli przykro mi. Krzysiu, odpadasz.
- No dobra... a powiedz mi jeszcze - ile ty masz w tym momencie lat?
- Dwadzieścia jeden.
- Aha. Gratuluję.
- Dziękuję.
- A ze się tak przypieprzę - przypieprzam się. - Na cholerę się żenić w takim wieku?
- Ale Marzenka! - oczy się Krzysiowi robią wielkie i okrągłe jak pięciozłotówki. - Przecież ja się nie chcę żenić.
Nie no, niech on mi wybaczy, ale ja już nic nie rozumiem. Ktoś tu jest nienormalny. I nie jestem to ja.
- A mogę się zapytać w jakim celu się chcesz oświadczyć, skoro się nie chcesz żenić?
- Ale ja się chcę żenić! - zapewnia mnie solennie Biegun, a ja się zaczynam zastanawiać, czy może nie jestem w jakiejś ukrytej kamerze.
- Nie wytrzymam - nabieram głęboki wdech i odliczam od dziesięciu do zera.
- Czego? - dopytuje się ten debil patentowany.
- Krzysiu, do jasnej cholery, czy ty byś się nie mógł zwierzać komuś innemu?
- No... nie.
Aha. Zajebiście.
Biorę jeszcze jeden głęboki wdech i zabieram się do sprawy kategorycznie.
- Kiedy się chcesz oświadczyć?
- No tak może przed sezonem jeszcze.
- Okej. A potem co?
- No nic.
Raz, dwa, trzy...
- Krzysiu, ludzie zazwyczaj się oświadczają, żeby wziąć ślub, tak?
- Tak - przytakuje potulnie.
- A ty po co?
- Po to samo.
- No dobra... To czemu wcześniej mówiłeś, że się nie chcesz żenić?
- No Marzenka, bo ja się nie chcę żenić teraz - oznajmia mi, jakby to była rzecz najoczywistsza. - Tylko za jakieś pięć - osiem lat.
Okej, coś już mamy ustalone.
- To nie lepiej się oświadczyć za te pięć lat?
- No coś ty! Marzenka... - dodaje takim nieśmiałym głosikiem, że nic, tylko go do przedszkola zapakować. - Ja sobie muszę Carinę zaklepać.
A co ona jest - lepsze miejsce na stołówce czy fajniejsza kredka?
- Dość ciekawe określenie.
- Marzenka, sama przecież rozumiesz - stwierdza Krzyś. - Ona jest taka śliczna... i zdolna, i mądra, i w ogóle super, że na pewno się wokół niej kręci mnóstwo facetów. A jakbym ją sobie zaklepał, to bym się już nie musiał martwić.
No tak... Logiczne bardzo. Niestety czuję się zmuszona zrujnować jego fenomenalne plany na przyszłość.
- Krzysiu... jakby ci to powiedzieć... zaręczyny da się zerwać. Bardzo łatwo nawet. Mówisz zrezygnowałem i cześć pieśni. Albo laska mówi. To zależy.
- Ale... jak to? - Krzyś jest bliski płaczu, jak słowo daję.
- No niestety, życie jest dość brutalne, jak już zdążyłeś nie raz zauważyć.
Biegunek siedzi ze smutną miną i kontempluje zasłyszane ode mnie rewelacje. Wzdycha piętnaście razy na minutę i w ogóle wygląda jak kupka nieszczęścia.
- Marzenka?
- No?
- To co ja mam teraz zrobić?
Troszeczkę się waham nad odpowiedzią, bo w moim przypadku się to średnio akurat sprawdziło, ale w końcu podejmuję męską decyzję. A co.
- Powiedz jej, że ją kochasz. Podobno laski to lubią.
Aha! Już wiem, dlaczego u mnie to nie wywołało efektu - nie jestem laską.
Jednak niektóre odpowiedzi są oczywiste.
- Myślisz?
- No raczej.
- Mhm. No to tak chyba zrobię - podejmuje twarde postanowienie Krzyś.
- No i wiesz, możesz jej podrzucić tę wizję wspólnej przyszłości. Ja się tam nie znam, ale się chyba ucieszy z takiej hipotetycznej stabilizacji.
- Jejku, Marzenka - Biegun patrzy na mnie z podziwem. - Ty to jednak jesteś strasznie mądra. To ja lecę. Muszę z nią pogadać przez skype'a.
I zanim zdążę w ogóle cokolwiek odpowiedzieć, Krzysia już nie ma.
A ja zostaję z moją błogą samotnością.
I kolejnym psychodelicznym wspomnieniem do kolekcji.
__________
Tak, wiem, krótkie.
I tak, wiem, jedna scena właściwie.
I chciałam zadedykować ten rozdział Stelli i Monie, bo to one mi przypomniały, że czas najwyższy na rozdział. Ja całkiem już o tej Mańce zapomniałam. Ale ponieważ takie to ułomne to nie wiem, czy chcecie być z tym łączone :P
I jeszcze jedno. Przez najbliższy miesiąc to ja na pewno nigdzie nie wpadnę i nic nie skomentuję. Za dużo mam mądrych książek do czytania, niestety.