piątek, 15 stycznia 2016

36. Ale ja się chcę żenić!

Okej, sytuacja staje się coraz dziwniejsza. Na wszystkich frontach właściwie. Na czele z Dawidem. Który chyba postanowił się pobawić w jakiegoś Małysza albo Bóg wie jeszcze kogo i zaczął wygrywać konkurs za konkursem. Nie no, na zdrowie, ja nic do tego nie mam, tylko jakoś mi trudno się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić.
Ciekawe czemu.
On jest nielotem i ja to wiem. Nawet Kraft to wie, jak się okazuje. A cała reszta się przekona w zimie. I tyle. Kwestia Dawida rozwiązana szybko i bezboleśnie.
Kolejna sprawa dotyczy Skrobota. Ale tę kwestię to ja akurat wolę pominąć milczeniem.
I przechodzimy od razu radośnie do przemiłej sprawy Izunii.
Otóż Izabela ma termin porodu w połowie września - czyli, jakby na to nie patrzeć - za jakiś miesiąc.
No i zdążyła sfiksować do reszty.
Ma być niby chłopak. Ale jako że zdążyli już sobie naszykować ubranka i inne pierdoły dla małego faceta, to pewnie urodzi się dziewczynka. Tak to widzę.
Izunia ciągle wykonuje jakieś oddechy przeponowe, bo jej to - uwaga - pomaga się zrelaksować. No ja tam nie wiem. Normalni ludzie się relaksują przy piwie i meczu.
Okej, to jest nie fair. Izunia jest w ciąży, ja wiem. Skrobot by mi zaraz wytknął, że jestem wredna, uszczypliwa oraz irytująca.
I że chętnie by mnie znowu pocałował.
Dobra, to się staje nienormalne. Proszę zabrać Skrobota z pola moich rozmyślań. Ja się lepiej wezmę do jakiejś roboty, to nie będę miała czasu myśleć. Genialne, wiem.
Zaczynam sobie kulturalnie obierać ziemniaki, bo cała rodzina oczywiście poszła sobie w pizdu, a mnie pozostawili tę cudowną czynność - mianowicie przygotowanie obiadu. Ciekawe, jak oni zawsze zgrabnie pomijają tę kwestię, że nienawidzę gotować.
Będą schabowe z zasmażaną kapustą. Niech się Izunia zerzyga, proszę bardzo. Może sobie też opcjonalnie skosić trawę w ogrodzie i wsypać na talerz, ja oponować nie będę.
Pukanie do drzwi.
No jak to jest, że do mnie zawsze się ktoś dobija właśnie wtedy, kiedy szykuję coś do jedzenia?
Ręce mam brudne, więc otwieram drzwi łokciem, co - wbrew pozorom - wcale nie jest takie proste - i może właśnie dlatego prawie wpadam razem z tymi drzwiami na Krzysia Bieguna.
- Eee... cześć - witam się, balansując na jednej nodze, a drugą łapiąc drzwi, bo zdaje się, że piździ nieprzyzwoicie i inaczej one walną prosto w elewację, a ojciec mnie zabije.
Albo coś w tym rodzaju.
- Cześć - odpowiada Krzyś, cofając się o krok. - Dlaczego nie używasz rąk?
- Znudziło mi się - mruczę. - Wchodź, jak już przyszedłeś.
Ja to zawsze byłam gościnna.
Krzyś jednakowoż nie wydaje się specjalnie zniechęcony, najwyraźniej przychodzi z jakąś poważną sprawą - na przykład coś w stylu - ile trwa ciąża u hipopotama albo w którym roku wynaleziono gumkę do mazania (o istnieniu innych to to dziecko chyba nawet nie wie, więc niech ta jego Carina lepiej uważa, bo się też skończy ciążą - z tym, że nie u hipopotama). Tak czy inaczej zasiada w mojej kuchni, przy moim stole, a minę ma dość przejętą.
- Jak chcesz herbatę, to sobie zrób - proponuję uprzejmie i wracam do obierania ziemniaków.
- Nie, dzięki.
Nie ma za co.
No i cisza. Znaczy mnie to w sumie nie przeszkadza, ale Krzysia jednak średnio rozumiem. Na cholerę przychodzić w gości i się nie odzywać? Pomilczeć to sobie równie dobrze mogliśmy osobno, każde w swoim domu.
- Marzenka... - odzywa się wreszcie ta sierota.
- Taaak?
- Mam problem.
- No coś takiego.
- No - przytakuje Biegun. - Bo widzisz... Myślałem o tym... żeby się może oświadczyć.
Eee... Aha.
Trawię sobie przez chwilę w ciszy tę informację, ale jednak bez echa jej przepuścić nie mogę. W sumie nie tak często się zdarza w dzisiejszych czasach w naszym kręgu kulturowym, żeby się dziecko żeniło.
- Tak dla pewności - Carinie się chcesz oświadczyć?
- No a komu? - oburza się mocno Krzyś i, gdybym go nie znała, to może pomyślałabym, że właśnie się śmiertelnie obraża, ale że go nieco kojarzę, to wiem, że po dziesięciu sekundach mu przejdzie.
- A skąd ja mam wiedzieć, co ci do łba strzeliło?
- Marzenka... Przecież ja w niej jestem zakochany.
Chwila moment, właśnie mi się przypomniało, że już jedno dziecko się ożeniło.
Klemens Murańka.
Chyba nie polecam takich akcji z IQ trzylatka.
Czyli przykro mi. Krzysiu, odpadasz.
- No dobra... a powiedz mi jeszcze - ile ty masz w tym momencie lat?
- Dwadzieścia jeden.
- Aha. Gratuluję.
- Dziękuję.
- A ze się tak przypieprzę - przypieprzam się. - Na cholerę się żenić w takim wieku?
- Ale Marzenka! - oczy się Krzysiowi robią wielkie i okrągłe jak pięciozłotówki. - Przecież ja się nie chcę żenić.
Nie no, niech on mi wybaczy, ale ja już nic nie rozumiem. Ktoś tu jest nienormalny. I nie jestem to ja.
- A mogę się zapytać w jakim celu się chcesz oświadczyć, skoro się nie chcesz żenić?
- Ale ja się chcę żenić! - zapewnia mnie solennie Biegun, a ja się zaczynam zastanawiać, czy może nie jestem w jakiejś ukrytej kamerze.
- Nie wytrzymam - nabieram głęboki wdech i odliczam od dziesięciu do zera.
- Czego? - dopytuje się ten debil patentowany.
- Krzysiu, do jasnej cholery, czy ty byś się nie mógł zwierzać komuś innemu?
- No... nie.
Aha. Zajebiście.
Biorę jeszcze jeden głęboki wdech i zabieram się do sprawy kategorycznie.
- Kiedy się chcesz oświadczyć?
- No tak może przed sezonem jeszcze.
- Okej. A potem co?
- No nic.
Raz, dwa, trzy...
- Krzysiu, ludzie zazwyczaj się oświadczają, żeby wziąć ślub, tak?
- Tak - przytakuje potulnie.
- A ty po co?
- Po to samo.
- No dobra... To czemu wcześniej mówiłeś, że się nie chcesz żenić?
- No Marzenka, bo ja się nie chcę żenić teraz - oznajmia mi, jakby to była rzecz najoczywistsza. - Tylko za jakieś pięć - osiem lat.
Okej, coś już mamy ustalone.
- To nie lepiej się oświadczyć za te pięć lat?
- No coś ty! Marzenka... - dodaje takim nieśmiałym głosikiem, że nic, tylko go do przedszkola zapakować. - Ja sobie muszę Carinę zaklepać.
A co ona jest - lepsze miejsce na stołówce czy fajniejsza kredka?
- Dość ciekawe określenie.
- Marzenka, sama przecież rozumiesz - stwierdza Krzyś. - Ona jest taka śliczna... i zdolna, i mądra, i w ogóle super, że na pewno się wokół niej kręci mnóstwo facetów. A jakbym ją sobie zaklepał, to bym się już nie musiał martwić.
No tak... Logiczne bardzo. Niestety czuję się zmuszona zrujnować jego fenomenalne plany na przyszłość.
- Krzysiu... jakby ci to powiedzieć... zaręczyny da się zerwać. Bardzo łatwo nawet. Mówisz zrezygnowałem i cześć pieśni. Albo laska mówi. To zależy.
- Ale... jak to? - Krzyś jest bliski płaczu, jak słowo daję.
- No niestety, życie jest dość brutalne, jak już zdążyłeś nie raz zauważyć.
Biegunek siedzi ze smutną miną i kontempluje zasłyszane ode mnie rewelacje. Wzdycha piętnaście razy na minutę i w ogóle wygląda jak kupka nieszczęścia.
- Marzenka?
- No?
- To co ja mam teraz zrobić?
Troszeczkę się waham nad odpowiedzią, bo w moim przypadku się to średnio akurat sprawdziło, ale w końcu podejmuję męską decyzję. A co.
- Powiedz jej, że ją kochasz. Podobno laski to lubią.
Aha! Już wiem, dlaczego u mnie to nie wywołało efektu - nie jestem laską.
Jednak niektóre odpowiedzi są oczywiste.
- Myślisz?
- No raczej.
- Mhm. No to tak chyba zrobię - podejmuje twarde postanowienie Krzyś.
- No i wiesz, możesz jej podrzucić tę wizję wspólnej przyszłości. Ja się tam nie znam, ale się chyba ucieszy z takiej hipotetycznej stabilizacji.
- Jejku, Marzenka - Biegun patrzy na mnie z podziwem. - Ty to jednak jesteś strasznie mądra. To ja lecę. Muszę z nią pogadać przez skype'a.
I zanim zdążę w ogóle cokolwiek odpowiedzieć, Krzysia już nie ma.
A ja zostaję z moją błogą samotnością.
I kolejnym psychodelicznym wspomnieniem do kolekcji.
__________

Tak, wiem, krótkie.
I tak, wiem, jedna scena właściwie. 
I chciałam zadedykować ten rozdział Stelli i Monie, bo to one mi przypomniały, że czas najwyższy na rozdział. Ja całkiem już o tej Mańce zapomniałam. Ale ponieważ takie to ułomne to nie wiem, czy chcecie być z tym łączone :P 
I jeszcze jedno. Przez najbliższy miesiąc to ja na pewno nigdzie nie wpadnę i nic nie skomentuję. Za dużo mam mądrych książek do czytania, niestety.

piątek, 1 stycznia 2016

35. Urzekła mnie twoja historia

Będę bardzo wdzięczna, jeśli mi ktoś wytłumaczy, co tu się właściwie dzieje.
Bo ja jeszcze rozumiem, że mogą sobie panowie wygrać konkurs drużynowy. Okej, niech im będzie. Ale jak mój brat wygrywa samodzielnie konkurs indywidualny to już jest ewidentnie jakaś anomalia. I nawet nie tłumaczy go to, że to w Wiśle i na dodatek w lecie.
Coś mu się chyba stało. 
Może to ta ciąża.
Znaczy ciąża jest raczej Izabelii, ale i tak się liczy. Miał w niej w końcu współudział. Znaczy chyba. Kto ją tam wie...
Właściwie to się dość dobrze składa, że jutrzejszy konkurs w Zakopanem odwołali. Bo zważając na to, że Piotrek zajął dziś drugie miejsce, to się chłopcy zapewne zdrowo napier... znaczy ten. Poświętują.
- Sześśśś, Mania! - naskakuje na mnie znienacka stały element mojej egzystencji. - Czo tam?
- Super - mruczę. 
- Ja też! - szczerzy się Kraft. - Smutem byłem, bo ci nie widzę od miesiąc. Ale teraz widzę. Fajnie.
- Super.
- Wszysko szuper? - dopytuje się Stefan. Powinnam chyba zwiększyć zakres moich odpowiedzi.
- Taa... 
- Chcę... yyy... wczeszniej... to jak to jest?
- Że jak? - przepraszam, no naprawdę. Ale do cholery, jego się nie da tak po prostu zrozumieć.
- No chcę - tłumaczy mi jeszcze raz Stefan. - Ale wczoraj.
- Chciałeś? - rzucam na chybił trafił.
- Tak. Ciałeś - zgadza się grzecznie Kraft. - Ciałeś wygrać dżisz. Ale czwarte. Szkoda.
- Spoko. Czwarte miejsce jest okej - zdobywam się tym stwierdzeniem doprawdy na szczyt mojej dobroci.
- Ale twój bru.. ee brat wygra.
- Wygrał.
- Tak. Brafo.
- Dzięki.
I w tym momencie Kraft zadaje pytanie mojego życia:
- A czemu on w lato umie szkakacz a w żyma nie umie?
Człowieku, dostajesz plus sto do fajności.
- Nie wiem. Jego się zapytaj.
- Zapytam - odpowiada Kraft z przekonaniem. I jakoś tak wierzę mu, że to zrobi. 
Do naszej fascynującej rozmowy dołącza Maciejka, obejmująca sobie dziarsko Kasieńkę. No yolo. Coś sporo tych szczęśliwych ludzi dzisiaj.
- Hej, Marzenka, Skrobot ci kazał powiedzieć, żebyś poszła do domku, bo ma taki zapierdol, że nie pamięta, jak się nazywa.
Odnoszę silne wrażenie, że to była dość wierna parafraza słów Skrobota. Spoko, ja tam mogę iść. Za to mi płacą właściwie, więc w sumie nie wiem, dlaczego tu sterczę i ucinam sobie pogawędkę z Kraftem.
No cóż, może dlatego, że z nim się chociaż da porozmawiać. Nawet mimo tego, że łatwiej zrozumieć język migowy, niż ten jego polski.
Wchodzę do domku.
I już na starcie wiem, że będzie sympatycznie.
- Cześć.
- Pół godziny temu cię wołałem.
Mnie też miło cię widzieć.
- Nie moja wina, że Kot ma spóźniony zapłon i dopiero teraz mnie o tym poinformował.
- Jasne - mruczy Skrobot. - Zbieraj sprzęt.
Aha, fajnie. To już się nawet nie mam z kim pokłócić. Super. Możemy się do siebie nie odzywać. Spoko.
Zbieram te wszystkie pierdoły jak Pan Bóg przykazał i usiłuję na niego nie nawrzeszczeć. Na Skrobota w sensie. No naprawdę. Mam ochotę dać mu w pysk. Taka ze mnie subtelna kobieta. Bo co on sobie do cholery wyobraża. Już chyba z pięć miesięcy minęło od tych jego ekscesów i ja się bardzo cieszę, że sobie darował, no ale chyba naprawdę mu się to odwróciło o 180 stopni. Może też się pierdolnął w łeb jak Morgenstern i mu pamięć wyparowała.
Tak się akurat składa, że nie jestem powietrzem. Naprawdę ciężko mnie z nim pomylić, nawet przy dużych chęciach. Powietrze nie jest kwadratem o wymiarach sto siedemdziesiąt na sto siedemdziesiąt.
- No dobra, czy tobie może mowę odebrało przypadkiem? - odzywam się pierwsza i nienawidzę się za to, ale do cholery za bardzo lubię rozmawiać z tym człowiekiem, żeby przez jakieś debilne hormony odmawiać sobie kłótni z nim.
- Mowy może nie - mruczy znad nart. - Ale mózg na pewno, skoro się zakochałem w kimś takim jak ty.
O. Ciekawa sytuacja.
Skrobot robi pełen coming-out, jak widzę.
- Ogarnij się, człowieku.
- Usiłuję. A ty się, jak widzę, bardzo starasz, żeby mi w tym pomóc.
Nie no, naprawdę. Jemu do reszty odwaliło. A ja się czuję jak idiotka.
- A cóż ja znowu takiego zrobiłam, co? Matkę ci zabiłam?
- Mańka, tak szczerze mówiąc, to ty nic specjalnego nie musisz robić, żeby ludzi do siebie zniechęcić. Wystarczy, że się zachowujesz jak zwykle.
Aha. No to fajnie. Nie powiem, żebym o tym nie wiedziała wcześniej, wystarczy zrobić mały risercz na Izunii, ale Skrobot jakoś do tej pory nie miał z tym problemu.
- Jakoś nie zauważyłam, żeby ci to przeszkadzało, jak się na mnie rzuciłeś z dziobem.
- Chętnie bym to zrobił jeszcze raz - stwierdza Skrobot, a ja sobie mrugam dwa razy.
WTF?
- Jesteś zdecydowany jak baba.
- Ktoś z naszej dwójki powinien mieć jakieś babskie cechy - komentuje jadowicie moją wypowiedź i teraz to już naprawdę mam ochotę mu przyłożyć.
I może nawet doszłoby do jakichś rękoczynów, gdyby nie to, że nagle otwierają się drzwi i do domku wlatuje Murańka.
- Hej, słuchajcie, nie macie może pieluchy?
Nie no, to już są szczyty.
- Yyy... czego ty od nas chcesz? - pyta debilnie Skrobot, a Murańka równie debilnie odpowiada:
- No... pampersa.
Jezus Maria.
- Słuchaj, to może uprzedzaj wcześniej, że masz określone problemy, to na następne zawody ci przygotuję...
Skrobotowi się humor wyostrzył, no naprawdę. 
- Dziecko mi się zesrało - informuje nas, nie powiem, bo dość bezpośrednio, Klimek.
- No tak, to się zapewne czasem zdarza - zgadzam się z cudownym dziecięciem polskich skoków. - Ale co cię, przepraszam, skłoniło do podejrzeń, że możemy mieć przy sobie pampersy?
- Nie wiem - odpowiada bezradnie Murańka. - Ale Marzenka, kto mi pomoże, jak nie ty?
To są już jaja.
- Klemensie mój drogi, może by to dla odmiany twoja zgrabna, powabna, urocza małżonka się zainteresowała pieluchami dla waszego potomka, bo was on chyba nieco bardziej interesuje niż mnie. Ale może się mylę. Z tym, że w takim przypadku to mu naprawdę współczuję.
- Nie, nie, Marzenka, on nas interesuje bardzo. Tylko że akurat dzisiaj rano nie mogłem znaleźć skarpetki - prawej - jakoś tak zawsze prawe mi giną, no i szukaliśmy jej, i to strasznie długo trwało. No i potem się musieliśmy spieszyć ze wszystkim i w końcu zapomnieliśmy zabrać pieluch!
No tak. Urzekła mnie twoja historia.
A tak poza tym to właśnie dlatego się cieszę, że na przykład Krzysiu Biegun nie wpadł na ten genialny pomysł płodzenia potomka. Albo Kraft.
Tak.
Zwłaszcza Kraft.

Siedzę sobie wieczorem w moim pokoju i udaję, że czytam książkę.
Udaję. Bo skupić się nie sposób. Nie wiem normalnie, co tu się do cholery dzieje.
Naprawdę nie należę do tych lasek, co to przy ludziach rzucają ironią na prawo i lewo, a w domu na półkach im stoi Jane Austen na zmianę z siostrami Bronte. Jestem gruboskórna i już trudno, nie każdy jest wiecznie omdlewającą Izunią. Swoją drogą, zakład, że jakby zjadła coś normalnego, to już by nie była taka zwiędła?
No.
Jakiś psycholog to by mi pewnie powiedział, że jestem sfrustrowana i mam kompleksy. Albo coś w tym rodzaju.
No akurat nie mam. Ale sfrustrowana to może i jestem. Bo nic nie rozumiem.
A ja nie lubię nic nie rozumieć.
Cały czas nie potrafię pojąć, co temu Skrobotowi odjebało. Przecież on zawsze wyjeżdżał z uprzejmością pierwszokomunijnej dziewczynki do całego świata, był rozmemłany dobrocią i wyrozumiałością wobec wszystkich.
No i przede wszystkim nie rzucał takimi wyznaniami na prawo i lewo.
Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, ale może go faktycznie kosmici podmienili. W końcu jakieś wytłumaczenie musi być.
Ogólnie to mi się ten nowy Skrobot nie podoba. Nie i już. Strasznie się roszczeniowy zrobił. A tak ściślej ujmując, to zdaje się, że chciałby sobie do mnie jakieś prawa rościć.
No z całym szacunkiem, ale normalny to on nie jest. Przecież każdy wie, że do romantyzmu i tego typu pierdół to ja się nie nadaję. Każdy. A Skrobot to już zwłaszcza. Jak się z kimś tyle czasu spędza, to się takie rzeczy wie.
Ale zaczynam się poważnie obawiać, że skończyła się epoka normalności. A zaczęła epoka pierdolniętego Skrobota.
__________

Na wstępie ślę wielkiego całusa do tych wszystkich, co jojczyły o nowy rozdział. Te, co jojczyły, to wiedzą, że o nie chodzi ;)  :***
Druga rzecz - zostały chyba jeszcze ze trzy rozdziały w scenerii letniej. A jak przejdę do zimy, to się akurat sezon skończy. Boże drogi.
Trzecia rzecz - założyłam twittera - klik - tak, będę informować o nowych rozdziałach. Jeśli ktoś jest zainteresowany - wiadomo, co robić ;)
No i na koniec życzę Wam, żeby w tym nowym roku spełniły się wszystkie Wasze marzenia - a to chyba byłaby pełnia szczęścia, no nie? ;)